Читать книгу Warcraft: Durotan - Christie Golden - Страница 4

Оглавление

Rozdział pierwszy

W lodowatym powietrzu unosiło się wycie polujących orków. Durotan posmakował już bitwy z innymi klanami, ale niewielu rzucało wyzwanie Mroźnym Wilkom w ich północnej ojczyźnie. Pragnienie krwi i uznania zaspokajali więc orkowie wyciem i pieśniami o zwycięstwie, gdy na grzbietach swych wilków gnali za swą potężną zwierzyną.

Ziemia drżała pod nogami stada raciczników, kudłatych i chudych w ostatnich chwilach zimy, która, jak się zdawało, nie zamierzała wypuścić krainy z lodowatych objęć. Mroźne Wilki mknęły za stadem ze swadą – radość ze znalezienia mięsa po dwóch dniach tropienia napełniła ich nową energią.

Łowców prowadził Garad. Długie czarne włosy przetykała mu siwizna, ale jego ciało pozostawało silne i sprawne. Obok niego, po prawej, jechała znacznie smuklejsza – acz równie zręczna w ruchach i tak samo zabójcza – jego partnerka, matka Durotana, Geyah. Garad nie zawsze dowodził myśliwymi; często wycofywał się, by pozwolić synowi przejąć tę rolę, Durotan jednak nigdy nie czuł się tak pełen życia jak wtedy, gdy polował u boku swego ojca.

Po swojej lewej natomiast miał Orgrima Doomhammera, swego najlepszego przyjaciela. Tych dwóch ciągnęło ku sobie od czasów, gdy ledwie stawiali pierwsze kroki, zawsze też współzawodniczyli, przy każdej okazji rzucali sobie nawzajem wyzwania i kończyło się to zawsze nie gniewem, ale śmiechem. Matka Orgrima powtarzała, że jej mały wojownik tak się spieszył do walki, że uderzył głową w rękę akuszerki, gdy wychodził na świat – więc Duchy naznaczyły go znamieniem w kształcie czerwonawej plamy, odznaczającej się od brązowej skóry głowy. Orgrim uwielbiał tę historię i dlatego zawsze golił sobie czaszkę, nawet zimą, co inni orkowie uważali za niemądre.

Ta czwórka często jeździła razem i ruchy każdego z nich były znane pozostałym równie dobrze, co rytm własnego serca.

Gdy tak gnali śladem raciczników, Durotan spojrzał na Garada. Ten uśmiechnął się i skinął głową. W klanie panował głód już od jakiegoś czasu, ale dzisiaj będą ucztować. Geyah długimi nogami ściskała boki swego wilka Śpiewaka, założyła strzałę na cięciwę i nasłuchiwała sygnału, mającego nadejść od strony jej towarzysza.

Garad podniósł Thunderstrike’a, włócznię ozdobioną rzeźbionymi runami i paskami skóry, na drzewcu której widniał szereg nacięć dwojakiego rodzaju. Poziome oznaczały odebrane życie zwierzęcia, pionowe zaś – orka. Thunderstrike, którego nazywali też Gromogrotem, naznaczony był wieloma nacięciami, niemało było wśród nich tych pionowych. Przy tym każde – co Durotan dobrze wiedział – oznaczało przeciwnika walczącego dzielnie i umierającego czysto. Tak bowiem postępowały Mroźne Wilki.

Wódz klanu wycelował grot w jednego z raciczników. Wszelkie słowa zginęłyby w dudnieniu kopyt, więc Garad spojrzał na towarzyszy, którzy unieśli broń na znak, że dostrzegli wyznaczony cel.

Stado pędziło ciasno zbite, co oznaczało życie dla osobników znajdujących się w środku, o ile żadnemu nie powinie się noga. Wybrana przez Garada krowa biegła nieco z boku. Nie miała wielkiego brzucha, co oznaczało, że nie nosiła cielaka. Żaden z Mroźnych Wilków nie zabiłby ciężarnej samicy – nie, kiedy liczba raciczników malała z każdą z roku na rok surowszą zimą. Myśliwi nie zabijali też nigdy więcej zwierząt, niż mogli zabrać z powrotem do Grani Mroźnego Ognia po nakarmieniu swych wilczych towarzyszy w podziękowaniu za ich udział w łowach.

„Niech dzikie wilki same zapracują na swoją kolację – powiedział kiedyś Garad, drapiąc Lód za uszami. – Mroźne Wilki zatroszczą się o swoich”.

Nie zawsze tak było. Garad opowiadał Durotanowi, że gdy był młodzikiem, klan zwykł poświęcać jedno, a często i kilka zwierząt w ofierze Duchom. Stworzenia zostawiano tam, gdzie padły, i stawały się strawą dla dzikich bestii i padlinożerców. W czasach Durotana takie marnotrawstwo zdarzało się rzadko. Jedzenie było zbyt cenne, by je w ten sposób marnować.

Tymczasem Garad pochylił się. Lód wiedział, że to znak do szarży, opuścił łeb i skoczył przed siebie.

– Szybciej! – ponaglił radośnie Orgrim, gdy jego wilk, Kąsacz, przemknął obok Durotana niczym strzała wypuszczona z łuku. Durotan rzucił w stronę towarzysza uszczypliwe przezwisko i Kieł, poganiany głodem, też skoczył do przodu.

Wilki i ich jeźdźcy dopadli nieszczęsnej krowy. Gdyby znajdowała się choć kilka kroków bliżej stada, być może zdołałoby ją obronić. Raciczników było bowiem więcej niż myśliwych i w tym leżała ich siła. Jednak mimo że krowa zaryczała płaczliwie, stado tylko przyspieszyło. Byk przywódca zostawił ją samą – zbyt zajmowało go wyprowadzanie reszty poza zasięg przerażających orków. Raciczniki nie były głupie i krowa prędko pojęła, że tę walkę przyjdzie jej wygrać bądź przegrać w pojedynkę.

Obróciła się z szybkością zaskakującą wręcz u tak wielkiego zwierzęcia i stawiła czoła swym prześladowcom. Raciczniki były zwierzyną łowną, ale nie znaczyło to, że brakowało im przez to temperamentu lub że nie potrafiły być niebezpieczne. Krowa parsknęła, mieląc śnieg racicami. Niewątpliwie była wojownikiem i najwyraźniej zamierzała drogo sprzedać swoją skórę.

Durotan wyszczerzył zęby radośnie – to była zwierzyna godna Mroźnego Wilka. W polowaniu na stworzenia, które nie podejmowały walki, nie było nic honorowego, zabijało się je jedynie z konieczności. Młody ork cieszył się z odwagi racicznika. Radosne okrzyki pozostałych myśliwych świadczyły o tym, że opór stworzenia im również sprawił przyjemność. Krowa prychnęła, opuściła nisko łeb z ciężkimi, ostrymi rogami i ruszyła prosto na Garada.

Wódz orków i jego wilk poruszali się niczym jedna istota. Odskoczyli z zasięgu rogów racicznika, na tyle jednak późno, by Garad zdążył cisnąć Gromogrot. Włócznia wbiła się w bok potężnego zwierzęcia. Lód szykował się do ataku. Gdy wraz z pozostałymi wilkami rzucił się do gardła racicznika, Garad, Durotan, Orgrim, Geyah oraz pozostali myśliwi przeszywali krowę strzałami, ciskali włóczniami i napastliwie krzyczeli.

W miejscu walki przewalało się dzikie kłębowisko, któremu towarzyszyła kakofonia powarkiwań, pomruków, stęknięć i okrzyków wojennych. Wilki atakowały raz po raz, tnąc ostrymi kłami, podczas gdy ich jeźdźcy starali się znaleźć na tyle blisko racicznika, by też zadawać ciosy. Wspomnienie pierwszego polowania przemknęło Durotanowi przez głowę, jak zawsze, gdy brał udział w łowach. Przepchnął się bliżej krowy. Od czasu gdy przed laty szedł przez śnieg śladem krwi, zawsze dążył do tego, by zadać ofierze ostateczny cios. Być tym, który położy kres cierpieniu. Nie miało znaczenia, czy uczyni to w samym środku walki, czy inni dostrzegą. Liczyło się jedynie, by go zadać.

Przemknął między białymi plamami atakujących wilków, między okutanymi w futra ciałami pobratymców i aż zakręciło mu się w głowie od zapachu krwi i zwierzęcej sierści. Nagle znalazł lukę. Skoncentrował się, wsłuchał w siebie i chwytając lekko włócznię, pozwolił, by jego spojrzenie skupiło się jedynie na celu. Nie istniało dlań nic poza miejscem tuż za lewą przednią nogą krowy. Raciczniki były wielkie – tak jak ich serca.

Włócznia Durotana sięgnęła celu i bestia zadygotała. Jasna krew splamiła sierść. Durotan uderzył celnie, czysto i choć krowa walczyła jeszcze kilka chwil, w końcu zwaliła się martwa.

Gromki okrzyk dotarł do uszu Durotana. Młody ork uśmiechnął się, ciężko dysząc. Dziś wieczorem jego klan będzie ucztował.

W polowaniu zawsze brało udział więcej myśliwych, niż było trzeba, aby położyć bestię. Radość z łowów niosły tropienie, walka i zabicie ofiary, ale by sprawić zwierzynę i zawieźć do wioski, trzeba było wielu rąk. Od Garada po najmłodszego z myśliwych – wszyscy wzięli się do roboty. W pewnej chwili Durotan wyprostował się, rozciągając ramiona uwalane krwią po łokcie. Kątem oka dostrzegł ruch i marszcząc brwi, począł wpatrywać się w dal.

– Ojcze! – zawołał. – Jeździec!

Słysząc to, wszyscy przerwali pracę. Wymienili zaniepokojone spojrzenia. Każdy z orków wiedział, że nie należy się odzywać. O ile łowy nie trwały zbyt długo i nie zachodziła obawa, że myśliwym przytrafiło się coś złego, nie posyłano za nimi posłańców, mogli bowiem spłoszyć zwierzynę. Wyjątek stanowiłaby sytuacja, która wymagałaby nagłej obecności Garada w wiosce, a to zawsze oznaczało coś złego.

Garad w milczeniu popatrzył na Geyah, po czym wstał i czekał, aż jeździec się zbliży.

I już po chwili Kurg’nal, starszy ork o włosach białych jak śnieg, zsunął się ze swego wilka i oddał honory wodzowi, uderzając wielgachną dłonią w szeroką pierś.

– Wodzu, do wioski przybył ork i chce się z tobą spotkać, powołując się na rytuał pertraktacji.

Garad zmarszczył brwi.

– Pertraktacji? – słowo brzmiało dziwnie w jego ustach, w tonie zaś słychać było jakby… zmieszanie.

– Co to znaczy: „pertraktacji”? – Orgrim był jednym z największych orków w klanie, ale potrafił poruszać się bezszelestnie. Durotan, zaabsorbowany rozmową ojca i Kurg’nala, nawet nie zauważył, że przyjaciel stanął obok niego.

– To znaczy… – Durotan szukał właściwych słów – że obcy przychodzi tylko rozmawiać. Przybywa w pokoju.

– Co? – Orgrim wyglądał niemalże śmiesznie, z rozchylonymi, pełnymi kłów ustami. – To jakiś podstęp. Orkowie nie mają w zwyczaju przybywać w pokoju.

Durotan nie odpowiedział. Patrzył, jak Geyah podchodzi bliżej ojca, mówiąc coś cicho. Matka Durotana była szamanką, ale jej rola w klanie pozostawała bardzo szczególna. Geyah była Wiedzącą, dbała o zwoje przekazywane z pokolenia na pokolenie i o to, by starożytne rytuały i tradycje Mroźnych Wilków nie zostały zapomniane. Jeśli ktokolwiek wiedział, jak właściwie potraktować orka, który powoływał się na rytuał pertraktacji, to właśnie ona.

Garad zwrócił się do pozostałych myśliwych, czekających na to, co powie.

– Ork imieniem Gul’dan przybył rozmawiać – oznajmił. – Powołał się na starożytny rytuał pertraktacji, co oznacza, że jest naszym… naszym gościem. Przyjmiemy go z szacunkiem i uhonorujemy. Jeśli jest głodny, nakarmimy go tym, co smakować mu będzie najbardziej. Jeśli przemarzł, damy mu najcieplejszy z naszych płaszczy. Wysłucham tego, co przybył powiedzieć, i postąpię zgodnie z naszymi tradycjami.

– A co, jeśli on nie zachowa się tak samo? – spytał któryś z orków.

– Jeśli on nie uszanuje Klanu Mroźnego Wilka! – zawtórował mu drugi.

Garad spojrzał na swoją partnerkę i to ona odpowiedziała na pytania:

– Wtedy sam się okryje wstydem. Duchy nie będą spoglądać łaskawie na kogoś, kto znieważy tę samą tradycję, na którą się powoływał – oświadczyła Geyah, a jej głos nabierał mocy wraz z dźwięczącym w nim przekonaniem.

Odpowiedziały jej okrzyki poparcia.

Kurg’nala wyraźnie coś jeszcze uwierało. Szarpnął białą brodę i mruknął Garadowi kilka słów. Durotan i Orgrim byli na tyle blisko, by je usłyszeć.

– Mój wodzu, to nie wszystko… – powiedział półgłosem Kurg’nal.

– Mów – nakazał mu Garad.

– Ten Gul’dan… przybył z niewolnicą.

Durotan zesztywniał, natychmiast czując niechęć. Wiedział, że w niektórych klanach istniało niewolnictwo.

Orkowie walczyli ze sobą przy niejednej okazji. Durotan też uczestniczył w takich bitwach, gdy inne klany wkraczały bez pozwolenia na ziemie Grani Mroźnego Ognia i polowały na zwierzynę Mroźnych Wilków. Wilki walczyły dzielnie i całym sercem, nie wahały się zabijać, gdy było to konieczne, ale nigdy nie zabijały powodowane gniewem albo tylko dlatego, że nadarzyła się sposobność. Nie brały też jeńców, a co dopiero mówić o niewolnikach. Koniec walki następował, gdy poddawała się jedna ze stron.

Stojący obok Durotana Orgrim też cicho warknął na wzmiankę o niewolnicy.

Ale Kurg’nal nie powiedział jeszcze wszystkiego.

– I… – stary ork potrząsnął głową, jakby sam nie był w stanie uwierzyć we własne słowa. – Mój wodzu… zarówno niewolnica, jak i jej pan… oboje są zieloni!

Warcraft: Durotan

Подняться наверх