Читать книгу Wolrd of Warcraft: Cisza przed burzą - Christie Golden - Страница 11

Orgrimmar

Оглавление

Sylwana Bieżywiatr, dawna generał tropicieli Srebrnej Luny, Mroczna Pani Porzuconych, obecnie przywódczyni potężnej Hordy, była zirytowana, że przywołano ją do Orgrimmaru jak psa, który miał zaprezentować wszystkie swoje sztuczki.

Chciała wrócić do Podmiasta. Tęskniła za jego cieniami, wszechobecną wilgocią i ciszą zalegającą między kamiennymi ścianami.

Spoczywaj w spokoju, pomyślała ponuro i poczuła, że uśmiecha się mimowolnie, rozbawiona. Ale uśmiech zaraz znikł z jej twarzy, podczas gdy ona nie przestawała spacerować nerwowo po niewielkiej komnacie za tronem wodza w Fortecy Grommasza.

Zatrzymała się, czułe uszy wychwyciły odgłos znajomych kroków. Brązowa skóra zasłaniająca wejście została odsunięta i przybysz wszedł do komnaty.

– Spóźniłeś się. Jeszcze kwadrans, a byłabym zmuszona wyruszyć bez swego czempiona u boku.

Skłonił się w odpowiedzi.

– Wybacz, królowo. Zajmowałem się twoimi sprawami i zajęło mi to więcej czasu, niż przewidywałem.

Sylwana nie miała przy sobie broni, on zaś nosił łuk i kołczan pełen strzał. Jedyny człowiek, który został tropicielem – strzelec nad strzelcami. Jego umiejętności stanowiły jeden z powodów, dla których okazał się najlepszym strażnikiem jej królewskiej osoby. Istniały oczywiście i inne powody, powody, które sięgały dalekiej przeszłości, kiedy oboje spotkali się pod jasnym, pięknym słońcem, by walczyć o jasne i piękne sprawy.

Śmierć ich zabrała. Człowieka i elfkę. Nic już właściwie nie było jasne i piękne, a znaczna część ich wspólnej przeszłości stała się zamglona i niewyraźna.

Ale nie wszystko.

Chociaż Sylwana zostawiła za sobą cieplejsze emocje, gdy powstała z martwych jako banshee, jej gniew zachował żar. Niestety miała wrażenie, że teraz ów żar jedynie się tlił. Rzadko zdarzało jej się długo złościć na Nathanosa Marrisa, zwanego też Heroldem Plagi. Przecież załatwiał sprawy Sylwany i odwiedził Podmiasto, podczas gdy ją liczne obowiązki zatrzymywały w Orgrimmarze.

W pierwszej chwili chciała ująć jego dłoń, ale poprzestała na łagodnym uśmiechu.

– Wybaczam ci – oznajmiła. – A teraz opowiedz o naszym domu.

Spodziewała się, ze Nathanos wyrecytuje krótką listę niezbyt poważnych obaw i zapewnień o lojalności względem ich Mrocznej Pani.

– Sytuacja… jest skomplikowana, moja królowo – oświadczył tymczasem Nathanos.

Uśmiech Sylwany zgasł. Co tu mogło być „skomplikowanego”? Podmiasto należało do Porzuconych, a to był jej lud.

– Podmiasto dotkliwie odczuwa twoją nieobecność – wyjaśnił Nathanos. – Choć wielu czuje dumę, że wodzem Hordy został ktoś z Porzuconych, są i tacy, którzy mają wrażenie, że zapomniałaś o tych najbardziej wobec ciebie lojalnych.

Sylwana roześmiała się ponuro, ostro.

– Bain, Zaurzykieł i inni mówią, że nie poświęcam im wystarczającej uwagi, zaś mój lud twierdzi, że poświęcam im zbyt wiele uwagi. Czego bym nie zrobiła, ktoś protestuje. Jak w ogóle można tak rządzić? – Potrząsnęła głową. – Niech będzie przeklęty Vol’jin i te jego loa. Powinnam trzymać się cienia, gdzie mogłam działać skutecznie i nie byłabym nieustannie przesłuchiwana.

Gdzie mogłabym zrobić to, czego naprawdę pragnę.

Nigdy nie chciała takiego przywództwa. Nie tak naprawdę. Jak powiedziała Vol’jinowi w trakcie procesu zmarłego i wyjątkowo wręcz nieopłakiwanego Garosza Piekłorycza, była zwolenniczką subtelnego sprawowania władzy i kontroli. Ale Vol’jin, wódz Hordy, ostatnim dosłownie tchem rozkazał jej uczynić coś zupełnie przeciwnego. Twierdził, że loa, które czcił, zesłały mu wizję.

„Musisz wynijść z cienia i przewodzić.

Musisz być wodzem”.

Mroczna Pani Porzuconych szanowała Vol’jina, choć nie we wszystkim się zgadzali. Brakowało mu irytującej szorstkości, która często charakteryzowała orczych przywódców. Sylwana szczerze bolała nad jego śmiercią, i to nie tylko z powodu odpowiedzialności, jaką złożył na jej barkach.

Otworzyła już usta, żeby odezwać się ponownie do Nathanosa, gdy usłyszała łup-łup drzewca włóczni na kamiennej posadzce. Zamknęła oczy, przywołując całą swoją cierpliwość.

– Wejść – warknęła.

Do komnaty wkroczył jeden z kor’kronów, elitarnej gwardii fortecy i z nieprzeniknioną zieloną twarzą wyprężył się na baczność.

– Wodzu – zwrócił się do Sylwany. – Już czas. Twój lud cię oczekuje.

Twój lud. Nie. Jej lud był tam, w Podmieście, tęsknił za nią i czuł się zlekceważony, całkowicie nieświadom, że niczego nie pragnęłaby bardziej niż wrócić do swoich.

– Wyjdę za moment. Zostaw nas samych – zaznaczyła, na wypadek gdyby strażnik nie wychwycił aluzji.

Ork zasalutował i wyszedł posłusznie. Skóra w wejściu opadła za jego plecami.

– Będziemy kontynuować tę rozmowę po drodze – zapowiedziała Sylwana Nathanosowi. – I jest jeszcze kilka innych spraw, które chciałabym z tobą omówić.

– Wedle twego życzenia, królowo.

Kilka lat wcześniej Garosz Piekłorycz nalegał na wyprawienie w Orgrimmarze ogromnej uroczystości, by upamiętnić koniec kampanii na Północnej Grani. Nie był wtedy wodzem Hordy – jeszcze nie. Urządzono zatem paradę wszystkich weteranów, którzy chcieli wziąć w niej udział, wysypano im drogę importowanymi gałązkami sosen, a na zakończenie zapowiedziano ogromną ucztę.

Uroczystość była ekstrawagancka i kosztowna. Sylwana nie miała najmniejszego zamiaru naśladować Garosza nie tylko w tej sytuacji, ale w każdej innej. Był arogancki, brutalny i impulsywny. Decyzja, by uderzyć na Theramore niszczycielską bombą many sprawiła, że mniej twarde rasy wciąż jeszcze borykały się z wyrzutami sumienia. Sylwana miała mu tak naprawdę za złe jedynie wybór momentu, w którym dokonał tego ataku. Gardziła Garoszem, nienawidziła go i spiskowała – niestety bez powodzenia – by go zabić już po aresztowaniu, kiedy miał stanąć przed sądem oskarżony o zbrodnie wojenne. Kiedy Garosza spotkała wreszcie nieunikniona śmierć, Mroczna Pani była wyjątkowo zadowolona.

Varok Zaurzykieł, przywódca orków, i Bain Krwawe Kopyto, najwyższy wódz taurenów, również nie kochali Garosza, ale nalegali, by Sylwana dopełniła publicznego wystąpienia w Orgrimmarze i uczyniła jakiś publiczny gest, który byłby znakiem końca wojny.

„Dzielni członkowie Hordy, której przewodzisz, walczyli i ginęli, by Legion nie zdołał zniszczyć tego świata, jak zniszczył wiele innych” – zaintonował młody byk. Był zaledwie o krok od otwartego buntu przeciwko Sylwanie.

Pamiętała doskonale wygłoszone przez Varoka aż nazbyt jawne… ostrzeżenie? Groźbę?

„Jesteś teraz wodzem całej Hordy – orków, taurenów, trolli, krwawych elfów, pandarenów, goblinów – w tym samym stopniu co Porzuconych. Nie możesz o tym zapominać, w przeciwnym razie oni mogą zapomnieć”.

Tych słów, orku, z pewnością nie zapomnę, pomyślała wtedy, czując, jak gniew rozpala się w niej ponownie.

I właśnie dlatego teraz, zamiast wrócić do domu i odpowiedzieć na obawy wyrażane przez Porzuconych, Sylwana siedziała na grzbiecie jednego ze swych szkieletowych wierzchowców i machała ręką do tłumów gromadzących się na ulicach Orgrimmaru. Marsz – dopilnowała skrupulatnie, żeby nikt nie użył słowa „parada” – oficjalnie zaczynał się u bram stolicy Hordy. Po jednej stronie gargantuicznych wrót stały grupki tutejszych krwawych elfów i Porzuconych.

Elfy wystąpiły odziane z przepychem w swe zwyczajowe już barwy – czerwień i złoto. Przewodził im Lor’themar Theron. Dosiadał czerwonopiórego biegusa jastrzębiego i z wysokości siodła spoglądał Sylwanie prosto w oczy.

Byli przyjaciółmi. Theron służył pod żywą Sylwaną, kiedy jeszcze dowodziła elfimi oddziałami tropicieli. Łączyło ich braterstwo broni, podobnie jak Sylwanę i tego, który teraz jechał u jej boku jako czempion. Jednak Sylwana wiedziała, że Nathanos, zarówno przed laty, jako człowiek śmiertelny, jak i teraz, jako jeden z Porzuconych, był wobec niej niezłomnie lojalny, natomiast Theron lojalność zachowywał tylko wobec swoich poddanych.

Poddanych, którzy kiedyś byli tacy jak ona.

A teraz już w niczym jej nie przypominali.

Theron skłonił lekko głowę. Będzie służył, przynajmniej na razie. Sylwana nie przepadała za przemowami, więc tylko odpowiedziała podobnym skinieniem głowy i odwróciła się do grupy Porzuconych.

Stali cierpliwie jak zawsze, co przepełniło ją dumą, choć nie mogła okazać im żadnych szczególnych względów, nie tutaj. Przywitała ich zatem tak jak Therona i jego sin’dorei, po czym trąciła piętą wierzchowca i wyjechała za bramy. Elfy i Porzuceni ruszyli za nią, ale starali się nie tłoczyć wokół przywódczyni – wymagała tego, bezwzględnie licząc, że uda jej się skraść choć chwilę dla siebie. Miała do powiedzenia kilka kwestii przeznaczonych jedynie dla uszu swego czempiona.

– Opowiedz mi o tym, co mówią i myślą moi poddani – rozkazała.

– Z ich punktu widzenia byłaś stałym elementem Podmiasta. Uczyniłaś ich, pracowałaś, by przedłużyć ich egzystencję, stałaś się dla nich wszystkim. Twój awans na stanowisko wodza Hordy był tak nagły, a zagrożenie tak wielkie i tak bliskie, że nie zostawiłaś nikogo, kto by dbał o twój lud.

Przytaknęła milcząco. Tak, to chyba mogła zrozumieć.

– Zostawiłaś po sobie ogromną próżnię. A władza nie znosi próżni.

Sylwana otworzyła szeroko czerwone oczy. Mówił o przewrocie? Nagle jej umysł wypełniły przebłyski wspomnień sprzed kilku lat, kiedy to Varimathras, demon, który, jak sądziła, był jej posłuszny, dopuścił się zdrady. Połączył siły z niewdzięcznym łajdakiem Ropiarzem, – Porzuconym aptekarzem, który stworzył plagę zabijającą żywych oraz nieumarłych i niemalże zabił samą Sylwanę. Odebranie im Podmiasta było wyjątkowo krwawym przedsięwzięciem. Jednak nie. Niemal w tej samej chwili, gdy Sylwana o tym pomyślała, doszła do wniosku, że jej lojalny czempion nigdy nie użyłby tak lekkiego tonu, mówiąc o czymś równie przerażającym. Nathanos, co często mu się zdarzało, bezbłędnie odczytał wyraz jej twarzy i pospieszył z zapewnieniami.

– W Podmieście panuje spokój, królowo. Ale mieszkańcy powołali radę, która pod nieobecność jednego potężnego przywódcy zadba o ich potrzeby.

– A, rozumiem. Tymczasowa organizacja. Ten pomysł… jest nawet rozsądny.

Trasa przez miasto prowadziła najpierw przez aleję wzdłuż której ciągnęły się rzędy sklepów, tak zwaną Dziurę, a potem do Doliny Honoru. Dziura była kiedyś bardzo stosowną nazwą dla dzielnicy, która przylegała do ściany kanionu, w wyjątkowo mało ciekawej części miasta przed Kataklizmem. Ale w trakcie tej straszliwej katastrofy, podobnie jak i większość udręczonej Azeroth, ulica uległa fizycznej przemianie. Zupełnie niczym Sylwana, Dziura wyszła z cieni. Teraz słońce rozświetlało jej kręte uliczki. Pojawiły się tu przybytki o lepszej reputacji, jak sklepy z odzieżą albo z zapasami tuszu.

– Nazwali się Radą Opuszczonych.

– Ta nazwa to użalanie się nad sobą – mruknęła Sylwana.

– Może. Ale jest to też czytelna wskazówka dotycząca ich uczuć. – Zerknął na nią. – Królowo, krążą plotki na temat tego, co robiłaś w trakcie tej wojny. Niektóre z nich są nawet zgodne z prawdą.

– Jakie plotki? – zapytała, chyba nawet zbyt szybko. Sylwana układała plany wewnątrz planów i teraz zastanawiała się, które z nich wyszły na jaw jako plotki powtarzane przez jej lud.

– Dotarły do nich wieści o twych co bardziej ekstremalnych czynach, które miały przedłużyć ich istnienie.

Aha. Czyli o to chodzi.

– Zakładam, że dotarły też do nich pogłoski, jak to Genn Szarogrzywy unicestwił tę nadzieję – odpowiedziała z rozgoryczeniem.

Poprowadziła swój flagowiec, Bieżywiatr, do Stormheimu na Zniszczonych Wyspach w poszukiwaniu Val’kyr, by przywracać poległych. Jak na razie był to jedyny znany Sylwanie sposób na zwiększenie liczby Porzuconych.

– Niemal udało mi się zniewolić wielką Eyir. Dałaby mi Val’kyr na wieczność. Żaden z moich poddanych już nigdy by nie umarł. – Zamilkła na chwilę. – Ocaliłabym ich.

– To… właśnie ich niepokoi.

– Nie chodź opłotkami, Nathanosie. Mów otwarcie.

– Nie wszyscy pragną losu, jakiego ty pragniesz dla nich, królowo. Wielu z Rady Opuszczonych żywi głębokie zastrzeżenia. – Jego twarz, choć martwa, oczywiście, ale zachowana lepiej, niż to bywało w podobnych przypadkach po przeprowadzeniu na rozkaz Sylwany skomplikowanego rytuału, teraz wykrzywiła się w uśmiechu. – Sama stworzyłaś to zagrożenie, gdy podarowałaś im wolną wolę. Teraz mogą się z tobą nie zgadzać.

Jej blade brwi zetknęły się, na twarzy Sylwany pojawił się straszny grymas.

– Więc chcą unicestwienia? – syknęła z wściekłością. Gniew płonął w niej jasno. – Chcą gnić w ziemi?

– Nie wiem, czego chcą – odparł spokojnie Nathanos. – Pragną rozmawiać z tobą, nie ze mną.

Sylwana warknęła cicho pod nosem. Nathanos, jak zawsze cierpliwy, czekał. Mroczna Pani wiedziała, że Marris wypełni każdy jej rozkaz. Mogła choćby zaraz wysłać oddział złożony z wojowników Hordy, którzy nie byli Porzuconymi, aby pomaszerował do Podmiasta i ujął tę niewdzięczną radę. Ale nawet gdy wyobrażała to sobie z niemałą satysfakcją, wiedziała, że byłoby to niemądre posunięcie. Najpierw musiała dowiedzieć się więcej, o wiele więcej, zanim zacznie działać. Wolałaby przekonać do swoich racji każdego z Porzuconych, zamiast niszczyć radę.

– Hm… wezmę ich prośbę pod uwagę. Ale na razie chciałabym porozmawiać o czymś innym. Musimy w jakiś sposób zwiększyć zawartość kufrów Hordy – mruknęła cicho do swego czempiona. – Będziemy potrzebowali funduszy i będziemy potrzebowali ich.

Pomachała rodzinie orków. Zarówno ork, jak i jego partnerka mieli liczne blizny, ale oboje uśmiechali się szeroko, a dziecko, które podnosili nad głowy, by mogło zobaczyć wodza, było pulchniutkie i na oko zdrowe jak ryba. Najwyraźniej niektórzy członkowie Hordy kochali Sylwanę.

– Nie jestem pewien, czy zrozumiałem, królowo – przyznał Nathanos. – Oczywiście, że Horda potrzebuje funduszy i członków.

– Nie tylko członkowie mnie interesują, lecz także armia. Zdecydowałam, że jej nie rozwiążę.

Nathanos odwrócił się w siodle, by popatrzeć na nią z uwagą.

– Sądzą, że wrócili do domu. Są w błędzie?

– Chwilowo nie. Rany muszą się zabliźnić. Trzeba posiać zboża. Ale wkrótce ponownie wezwę dzielnych wojowników Hordy, by poprowadzić ich do kolejnej bitwy. Tej, na którą tak długo czekaliśmy.

Nathanos milczał. Sylwana nie postrzegała tego jako sprzeciwu czy przygany, Marris często milczał. A to, że nie domagał się dalszych szczegółów, znaczyło, że czempion doskonale pojął, czego pragnie jego królowa.

Wichrogrodu.

Wolrd of Warcraft: Cisza przed burzą

Подняться наверх