Читать книгу Wolrd of Warcraft: Cisza przed burzą - Christie Golden - Страница 9

Wichrogród

Оглавление

Deszcz padał, gdy ludzie zmierzali w milczeniu na Spoczynek Lwa, jakby samo niebo opłakiwało poległych w walce z Płonącym Legionem. Anduin Wrynn, król Wichrogrodu, stanął oddalony o kilka kroków od podwyższenia, z którego miał niedługo wygłosić mowę do żałobników wszystkich ras.

Patrzył poruszony, jak zbierają się w milczeniu, i za nic nie chciał do nich przemawiać. Przypuszczał, że ceremonia uhonorowania poległych będzie dla niego najtrudniejszą w stosunkowo niedługim życiu. Nie tylko z powodu zgromadzonych tu żałobników, ale dla samego Anduina, ponieważ uroczystość odbędzie się w cieniu pustego grobowca jego ojca.

Młodemu władcy przyszło brać udział w zbyt wielu, stanowczo zbyt wielu, ceremoniach ku czci poległych. I za każdym razem, jak wielu przywódców, wierzył, miał nadzieję i modlił się żarliwie, że to już ostatnia.

Ale zawsze nadchodziła kolejna.

Zawsze pojawiał się kolejny wróg. Czasami był to wróg nowy, który przybywał jakby znikąd. A czasami przedwieczny, eony temu skuty w łańcuchy i pogrzebany, pozornie zupełnie już niegroźny, który jednak powstawał nagle, po całych wiekach spędzonych w ciszy, by siać grozę i zniszczenie wśród niewinnych. Kiedy indziej wróg był doskonale znany, ale to, że posiadano o nim wyczerpujące informacje, nie czyniło go bynajmniej mniej groźnym.

Jak jego ojciec radził sobie z tymi wyzwaniami raz za razem? Anduin nieustannie się nad tym zastanawiał. Jak radził sobie jego dziad? Teraz nastał względny spokój, ale niewątpliwie kolejny wróg, kolejne wyzwanie nadejdzie stanowczo za szybko.

W rzeczywistości od śmierci Variana Wrynna nie upłynęło wiele czasu, ale dla syna wielkiego króla minęła cała wieczność. Varian poległ w pierwszej ofensywie ostatniej wojny przeciwko Płonącemu Legionowi – przyczyniła się do tego w tym samym stopniu zdrada rzekomej sojuszniczki, Sylwany Bieżywiatr, co napędzane energią spaczenia potwory, które wypluwała Wypaczona Otchłań. Jednak według innej relacji, zdanej przez kogoś, komu Anduin ufał, Sylwana nie miała wyboru. Anduin nie wiedział już, w co wierzyć. Na myśl o przebiegłej i zdradzieckiej przywódczyni Hordy jak zawsze wezbrał w nim gniew, zwrócił się więc do Świętej Światłości w poszukiwaniu spokoju. Nic dobrego nie mogło wyniknąć ze skrywanej w sercu nienawiści, nawet w stosunku do kogoś, kto tak bardzo na nią zasługiwał. Poza tym i tak nie mogło to przywrócić życia ojcu. Anduin znajdował ukojenie w świadomości, że legendarny wojownik zginął w walce, a jego ofiara ocaliła wiele istnień.

A książę Anduin Wrynn został królem.

Pod wieloma względami Anduin przygotowywał się do tej roli przez lata. Niemniej miał bolesną świadomość, że pod wieloma – bardzo ważnymi – względami, w ogóle nie był gotowy. Ani wtedy, ani zapewne i teraz. Jego ojciec wydawał się postacią tak wielką nie tylko w oczach młodego króla, ale też w oczach ludu Variana, a nawet w oczach jego wrogów.

Z powodu jego zajadłości i niezłomności w walce niektórzy nazywali go Lo’Gosz, czyli Duchem Wilka. Ale Varian był nie tylko potężnym, zaprawionym w bojach wojownikiem, lecz także wyjątkowym przywódcą. W pierwszych tygodniach po jego śmierci Anduin robił, co mógł, by ukoić i pocieszyć pogrążony w żalu lud królestwa, odmawiając sobie prawdziwej żałoby.

Oni opłakiwali Wilka. Anduin opłakiwał człowieka.

I kiedy nocami leżał, walcząc z bezsennością, zastanawiał się często, ilu trzeba było demonów, by pokonać króla Variana Wrynna.

Kiedyś podzielił się tą myślą z Gennem Szarogrzywym, królem upadłego Gilneas, który stanął u boku nieopierzonego władcy, by służyć mu radą. Stary wojownik uśmiechnął się, choć w oczach miał smutek.

– Mogę ci tylko powiedzieć, mój chłopcze, że zanim go dopadli, twój ojciec w pojedynkę położył największego grabieżcę spaczenia, jakiego w życiu widziałem, by ocalić statek powietrzny pełen wycofujących się żołnierzy. Nie mam wątpliwości, że Legion zapłacił słoną cenę, zanim zdołał dostać Variana.

Anduin w to nie wątpił. Niewielka pociecha, ale musiała wystarczyć.

Choć na uroczystości zjawiło się wielu strażników w pełnych zbrojach, Anduin zrezygnował z zakładania swojej w dzień upamiętniający tych, którzy odeszli. Założył białą jedwabną koszulę, rękawice z jagnięcej skóry, ciemnoniebieskie bryczesy i ciężki paradny surkot obszywany złotem. Jedyna broń, którą miał u pasa, była w tym samym stopniu narzędziem pokoju co wojny – buława Uśmierzyciel. Kiedy dawny król krasnoludów Magni Miedziobrody darował buławę młodemu księciu, powiedział, że w rękach niektórych właścicieli broń służyła przelewaniu krwi, w innych zaś tamowaniu.

Anduin chciał podziękować osobiście jak największej liczbie żałobników. Pragnąłby ukoić ich rozpacz, ale było to po prostu niemożliwe. Sam znajdował pocieszenie w głębokiej pewności, że Światłość opromienia swym blaskiem wszystkich… nawet zmęczonego młodego monarchę.

Uniósł głowę ku niebu, ku ukrytemu za chmurami słońcu, i pozwolił, by drobne krople padały mu na twarz. Pamiętał, że deszcz padał również wtedy, gdy odbyła się podobna ceremonia ku czci tych, którzy dokonali największego, ostatecznego poświęcenia, by powstrzymać potężnego Króla Lisza.

Dwie osoby, które Anduin szczerze kochał, uczestniczyły w tamtej ceremonii, ale dzisiaj ich zabrakło. Jedną był oczywiście ojciec Anduina. Drugą zaś kobieta, którą młodzieniec z uczuciem nazywał ciotką Jainą – Jaina Proudmoore. Kiedyś pani na Theramore i książę Wichrogrodu zgadzali się w swych pragnieniach, by doprowadzić do pokoju pomiędzy Przymierzem a Hordą.

I kiedyś było Theramore.

Jednak miasto Jainy zostało zniszczone przez Hordę w najstraszniejszy możliwy sposób i jego osamotniona władczyni nigdy nie zdołała otrząsnąć się całkowicie z rozpaczy i bólu po tej porażającej tragedii. Anduin miał okazję obserwować, jak bardzo się starała, tylko po to, by kolejna udręka ponownie rozdarła jej złamane serce. Wreszcie, niezdolna znieść myśli o współpracy z Hordą nawet w obliczu tak potwornego przeciwnika, jakim był demoniczny Legion, Jaina odeszła z Kirin Toru, któremu przewodziła, i od błękitnego smoka Kalegosa, którego kochała, a także od Anduina, którego inspirowała całe życie.

– Mogę? – rozległ się głos tak miły i pełen ciepła jak i jego właścicielka.

Anduin uśmiechnął się do najwyższej kapłanki, Laureny. Kobieta spytała, czy młody król życzy sobie jej błogosławieństwa. Skinął potakująco głową i poczuł, jak bolesny ucisk w piersi ustępuje, a duszę powoli wypełnia spokój. Młodzieniec z szacunkiem usunął się na bok, podczas gdy kapłanka przemawiała do tłumu, i czekał na swoją kolej.

Anduin nie zdołał wygłosić formalnej mowy na ceremonii upamiętniającej ojca. Rozpacz była wtedy zbyt świeża, zbyt dojmująca. Wraz z upływem czasu w sercu Anduina zaszła zmiana, a chociaż rozpacz nie osłabła, nie była już jednak tak niedawna, dlatego władca zgodził się powiedzieć kilka słów na dzisiejszej uroczystości.

Stanął przy grobowcu ojca. Trumna była pusta. Bez względu na to, co stało się z ciałem Variana, Legion zadbał o to, by nie można go było odzyskać. Nagrobną płytę wieńczyła kamienna figura, rysy Variana zostały uchwycone ze sporym podobieństwem i młody król, patrząc na nią, odczuwał ulgę i znajdował pocieszenie. Ale nawet najlepszy rzeźbiarz nie zdołałby oddać ognia, jaki płonął w Varianie, jego gwałtownego usposobienia, skłonności do wybuchania śmiechem, sposobu, w jaki się poruszał. W pewnym sensie Anduin cieszył się, że trumna jest pusta, bo w sercu mógł zachować na zawsze wizerunek ojca żywego i pełnego energii.

Wrócił myślami do chwili, gdy po raz pierwszy znalazł się w miejscu, gdzie poległ jego ojciec. Shalamayne, podarowany Varianowi przez Jainę, leżał tam uśpiony, pozbawiony dotyku dłoni swego pana, czekając, aż pochwyci go kolejna i będzie mógł odpowiedzieć na jej wezwanie.

Na dotyk dłoni syna wielkiego wojownika.

Kiedy Anduin ujął miecz, niemal poczuł obecność ojca i zaakceptował fakt, że teraz to on jest królem Wichrogrodu. Wtedy po raz pierwszy od śmierci Variana światło ponownie zawirowało w klindze – nie czerwono-pomarańczowy blask wojownika, ale ciepłe, złote światło kapłana.

Od tej chwili rany w duszy Anduina zaczęły się goić.

Genn Szarogrzywy nigdy nie nazwałby się elokwentnym, a jednak Anduin wiedział, że nigdy nie zapomni słów wypowiedzianych wtedy przez starego wojownika: „Czyny twojego ojca zaiste były heroiczne. Dla nas, jego ludzi, stanowiły wezwanie, byśmy nigdy nie pozwolili zwyciężyć lękowi… nawet stojąc u samych bram piekła”.

Genn mądrze podkreślił, że wcale nie chodziło o to, by się nie bać. Nie wolno było tylko pozwolić, by ten strach ich pokonał.

Nie dopuszczę do tego, ojcze. I Shalamayne wie to najlepiej.

Anduin zmusił się, by powrócić do rzeczywistości. Skinął głową Laurenie, potem odwrócił się i spojrzał na tłum. Deszcz wprawdzie padał słabiej, ale nie ustawał, zaś nikt z zebranych nie zamierzał opuszczać placu. Spojrzenie Anduina prześlizgnęło się po twarzach wdów i wdowców, rodziców pozbawionych dzieci, a także po sierotach i weteranach. Był dumny z żołnierzy, którzy polegli na polu bitwy. Miał nadzieję, że ich dusze zaznają spokoju, ukojone świadomością, że ich bliscy też byli bohaterami.

Ponieważ na Spoczynku Lwa nie było dziś nikogo, kto pozwoliłby zwyciężyć strachowi.

Anduin zauważył Szarogrzywego, który zatrzymał się nieopodal latarni. Ich spojrzenia spotkały się i stary wojownik skinął głową. Młody król pozwolił, by jego wzrok przesuwał się po twarzach zebranych, tych, których znał, i tych, których widział po raz pierwszy. Mała pandarenka ze wszystkich sił walczyła ze łzami. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, a ona przełknęła ślinę i odpowiedziała drżącym uśmiechem.

– Jak wielu z was znam doskonale ból straty. – Głos Anduina, czysty i dźwięczny, niósł się nawet do stojących najdalej. – Wiecie wszyscy, że mój oj… – Młody władca odchrząknął i zaczął mówić dalej. – Król Varian Wrynn… poległ w trakcie pierwszej wielkiej bitwy na Zniszczonych Wyspach, kiedy Legion po raz kolejny dokonał inwazji na Azeroth. Zginął, by ocalić swych żołnierzy, dzielnych mężczyzn i kobiety, którzy stawili czoła nieopisanej potworności, by chronić nas, nasze ziemie, nasz świat. Wiedział doskonale, że nikt, nawet sam król, nie jest ważniejszy od Przymierza. Każdy z was stracił swego króla albo królową, ojca lub matkę, brata czy siostrę, syna bądź córkę. I dzięki tej ofierze i poświęceniu wielu innych dokonaliśmy niemożliwego. – Widział w ich twarzach, jak bardzo głodni byli ulgi, jak bardzo spragnieni pokrzepienia. – Pokonaliśmy Płonący Legion. Teraz zaś oddajemy cześć tym, którzy poświęcili wszystko, by niemożliwe stało się możliwe. Oddajemy im cześć, nie umierając… ale żyjąc dalej. Lecząc swoje rany i pomagając uleczyć je innym. Śmiejąc się i wystawiając nasze twarze do ciepłych promieni słońca. Trzymając w objęciach tych, których kochamy, i upewniając się, że w każdej minucie każdego dnia będą wiedzieć, jak bardzo są ważni.

Deszcz ustał. Chmury rzedły powoli, tu i ówdzie pokazał się błękit.

– Ani nasz świat, ani my nie wyszliśmy z tego nietknięci. Wszyscy mamy blizny. Pokonany tytan przeszył Azeroth straszliwym mieczem wykutym z nienawiści, a my nie wiemy, jakie będą tego konsekwencje. W naszych sercach już na zawsze pozostaną puste miejsca. Ale jeśli pragniecie służyć królowi, który razem z wami opłakuje dziś poległych, jeśli chcecie uhonorować pamięć króla, który za was zginął, w takim razie powiadam wam: żyjcie. Za nasze życia, naszą radość, nasz świat oni ginęli. I musimy to zachować w pamięci. Za Przymierze!

Ludzie wiwatowali, choć niektórzy poprzez łzy. Nadszedł czas, by mogli przemówić inni. Anduin się wycofał i pozwolił im zająć miejsce na podwyższeniu. Jego wzrok padł na Szarogrzywego. Serce młodego króla ścisnęło się w piersi.

Obok zdetronizowanego króla Gilneas stał Matias Shaw, mistrz szpiegów i dowódca Wywiadu Wichrogrodu, WW:7. Obaj mieli ponure miny, po prawdzie Anduin jeszcze nigdy nie widział u żadnego z nich równie posępnego oblicza.

Nie przepadał za Shawem, choć szpieg wykonywał swoja robotę jak należy i służył lojalnie najpierw Varianowi, a potem Anduinowi. Młody król był wystarczająco inteligentny, by rozumieć, jaką wartość dla jego królestwa miały służby wywiadowcze. Nigdy tak naprawdę nie dowie się, ilu agentów poległo w ostatniej wojnie. W przeciwieństwie do wojowników szpiedzy działali w cieniu, żyli, służyli i umierali niedostrzegalnie, a mało kto wiedział, czego dokonali. Nie, to nie szpiegmistrza Anduin nie lubił. Po prostu nie mógł pogodzić się z myślą, że w ogóle potrzebuje takich ludzi.

Laurena dostrzegła jego wzrok i bez słowa zajęła miejsce Anduina, a młody władca ruchem głowy wskazał Gennowi i Matiasowi, że powinni porozmawiać z dala od zgromadzonych żałobników, którzy z pewnością jeszcze przez jakiś czas pozostaną na Spoczynku Lwa. Niektórzy wyraźnie ociągali się z odejściem, inni klęczeli zatopieni w modlitwie. Nieliczni ruszyli do domu, by opłakiwać utraconych w samotności. Byli też niewątpliwie tacy, którzy skierują swe kroki do karczmy, by przypomnieć sobie, że wciąż żyją i mogą cieszyć się jedzeniem, piciem i śmiechem. I aby uczcić samo życie, jak nakazał im Anduin.

Ale praca króla nigdy się nie kończy.

Trzech mężczyzn po cichu przeszło na tyły mauzoleum. Chmury już niemal całkiem zniknęły i promienie zachodzącego słońca iskrzyły się na wodach znajdującego się poniżej portu.

Anduin wsparł dłonie na kamiennym murku i odetchnął głęboko morskim powietrzem, słuchając krzyku mew. Przygotowywał się na ponure wieści, które na pewno przyniósł Shaw.

Gdy tylko Anduin usłyszał o wielkim mieczu w Silithus, natychmiast zlecił Shawowi przeprowadzenie śledztwa. Potrzebował raportu z pierwszej ręki, a nie steku najdzikszych bzdur wymyślanych przez mieszkańców Wichrogrodu. Wszystkie opisane w plotkach wydarzenia zdawały się niemożliwe, przerażające, a co gorsza – w żadnym razie nie mijały się z prawdą. Ostatni czyn zdeprawowanej istoty, ostatni i najbardziej druzgocący cios zadany w bitwie z Legionem zniszczył część Silithusu. Za pozytywny aspekt sytuacji można by uznać jedynie to, że Sargeras nie wbił swego oręża w tereny zamieszkałe, lecz wybrał sobie pustynne pustkowie. Gdyby uderzył tu, we Wschodnie Królestwa, zaledwie kontynent obok… Anduin wolał o tym nie myśleć, był wdzięczny nawet za ten nikły uśmiech losu.

Shaw jak dotąd przysyłał raporty na piśmie i Anduin nie spodziewał się zobaczyć szpiega osobiście po tak krótkim czasie.

– Mów – rozkazał.

– Gobliny, panie. Cała masa tych paskudnych stworzeń. Wygląda na to, że przybyły tam zaledwie dzień po…

Zamilkł. Nikt jak na razie nie wymyślił odpowiedniego określenia na ów miecz.

– Po wbiciu miecza – dokończył Matias.

– Tak szybko? – zdumiał się Anduin. Starał się zachować niewzruszony wyraz twarzy i nie odwrócił spojrzenia od wody.

Statki i marynarze wydają się stąd takie niewielkie. Jak zabaweczki. Takie kruche.

– Tak szybko – potwierdził Shaw.

– Gobliny może nie są czarujące, ale z pewnością przebiegłe. I niczego nie robią bez powodu – podsumował król.

– A tym powodem zwykle są pieniądze.

Tylko jedna grupa mogła tak szybko zebrać i sfinansować tak liczne oddziały goblinów – Kartel Wody Zęzowej, który miał wsparcie Hordy. W całej tej sprawie bez wątpienia maczał swoje lepkie paluchy obłudny i moralnie wybrakowany Jastor Galiwiasz. Anduin zacisnął usta.

– Zatem Horda odkryła w Silithusie coś cennego. Co tym razem? Kolejne starożytne miasto, które mogą ograbić?

– Nie, wasza wysokość. Znaleźli… to.

Król się odwrócił. Na dłoni Shawa leżała zmięta, niegdyś biała chusteczka. Rozwinął ją bez słowa.

W tkaninie kryła się niewielka złocista grudka. Przypominała miód zmieszany z lodem, ciepły i zachęcający, a zarazem chłodny i niosący ulgę. I… lśniący. Anduin przyjrzał się kamieniowi sceptycznie. Był piękny, jednak nie bardziej niż inne drogie kamienie. Zupełnie nie sprawiał wrażenia czegoś, co mogłoby przyczynić się do masowego napływu goblinów.

Skonfundowany zerknął na Genna, unosząc pytająco brew. Niewiele wiedział o pracy agenta wywiadu, a Shaw, choć ceniony, nadal stanowił zagadkę, którą młody władca dopiero zaczynał rozwiązywać.

Genn kiwnął głową, przyznając w ten sposób, że zachowanie Shawa było dziwne, a mały kamyk jeszcze dziwniejszy, ale sugerując zarazem, że Anduin powinien zaufać szpiegmistrzowi bez względu na to, do czego ten zmierzał. Król zdjął rękawicę i wyciągnął rękę.

Kamyk wpadł mu prosto w dłoń.

Anduin gwałtownie wciągnął powietrze.

Ciężar żałoby zniknął nagle, jakby rozpacz była zbroją, którą zeń po prostu zerwano. Zmęczenie się rozpłynęło zastąpione niesamowitym, wręcz iskrzącym przypływem energii i przenikliwości. Głowę Anduina wypełniły rozmaite strategie, a każda niezawodna, każda będąca zarazem źródłem zmiany w postrzeganiu, jak i początkiem trwałego pokoju między istotami Azeroth.

Nie tylko umysł młodego króla, ale i jego ciało gwałtownie i niespodziewanie osiągnęło zupełnie nowy poziom siły, zręczności i opanowania. Anduin był zdolny nie tylko zdobywać górskie szczyty, lecz wręcz przenosić góry. Mógł położyć kres wojnie, napełnić Światłością najmroczniejsze zaułki. Czuł radosny triumf, a zarazem był całkowicie spokojny i zupełnie pewien, jak spożytkować tę pędzącą falę… nie, to tsunami energii i siły. Nawet Światłość nie miała nań takiego wpływu jak… to. Wrażenie było podobne, ale mniej duchowe a bardziej fizyczne.

Bardziej alarmujące.

Przez chwilę Anduin nie był w stanie wykrztusić słowa, tylko wpatrywał się w nieskończenie cenny okruch. Wreszcie odzyskał głos.

– Co… co to jest?

– Nie wiemy – odpowiedział Shaw, nie bawiąc się w omówienia.

Czego można dokonać przy pomocy tej zdumiewającej rzeczy! Ilu można by uleczyć? Ilu wzmocnić, ukoić, pobudzić, zainspirować?

Ilu zabić?

Ta myśl była niczym cios w splot słoneczny i Anduin wyraźnie poczuł, jak rozwiewa się uniesienie spowodowane dotknięciem klejnotu.

Kiedy odezwał się ponownie, głos miał silny, a ton stanowczy.

– Wygląda na to, że Horda wie… A my musimy dowiedzieć się więcej. To nie może wpaść w niepowołane ręce.

W ręce Sylwany.

Taka moc…

Zamknął palce na niewielkim samorodku nieskończonych możliwości i ponownie spojrzał na zachód.

– Zgadzam się – odpowiedział mu Shaw. – Pilnujemy tego.

Przez chwilę stali w milczeniu, a Anduin rozważał następne słowa. Wiedział, że zarówno Shaw, jak i Szarogrzywy – nienaturalnie wręcz cichy, aczkolwiek pełen aprobaty – czekają na jego rozkazy, i cieszył się, że ma takich wiernych ludzi w swej służbie. Człowiek słaby, słabszy niż Shaw, zachowałby ten okruch dla siebie.

– Zbierz swoich najlepszych ludzi, Shaw. Jeśli zajdzie taka potrzeba, wycofaj, odwołaj ich rozkazy. Musimy dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Zwołam zebranie doradców. – Król wyciągnął dłoń po chusteczkę, po czym starannie owinął w nią tajemniczy, niewiarygodny klejnot i wsunął zawiniątko do kieszeni. Wrażenie nie było już tak intensywne, ale Anduin nadal czuł wpływ kamienia.

I tak zamierzał podróżować, odwiedzić sojuszników Wichrogrodu. Podziękować im i pomóc podźwignąć się po okrucieństwach wojny.

Teraz jego plany zostały gwałtownie przyspieszone.

Wolrd of Warcraft: Cisza przed burzą

Подняться наверх