Читать книгу U schyłku dnia - Claire North - Страница 7
Rozdział 2
ОглавлениеNa początku...
Zwiastun Śmierci znowu nalał whisky do szklaneczki, uniósł dłoń starszej pani ze stosu ciemnoniebieskich poduszek, na których ją opierała, i powiedział:
– Najlepsza whisky, o jakiej słyszałem, była w Kolorado.
Kobieta wypiła, po niebie pędziły chmury, zbliżał się kolejny sztorm, kolejne uderzenia fal w bazaltowe skały. Wiatr znowu wyrwie z korzeniami drzewo i pognie dach z blachy falistej. To już trzeci sztorm w tym miesiącu, niezwykłe jak na tę porę roku, niezwykłe, ale co nie jest w dzisiejszych czasach niezwykłe?
Mrugnęła, gdy wypiła dosyć, a Zwiastun postawił szklaneczkę na stoliku przy łóżku.
– Kolorado? – wychrypiała w końcu. – Myślałam, że w Kolorado nic nie ma.
– Jest bardzo wielkie, bardzo puste i bardzo piękne.
– Jest tam muzyka?
– Ona podróżowała.
– Miała publiczność?
– Nie. Ale zatrzymałem się, żeby posłuchać. Byłem studentem, a pewna dziewczyna... Chłopcy nie ustawialiby się do niej w kolejce na balu w szkole średniej, ale pomyślałem... było to coś wyjątkowego.
– Stare piosenki idą w zapomnienie.
– Nie wszystkie.
Kobieta się uśmiechnęła, a później na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Niewypowiedziane słowa: po prostu popatrz na mnie, synku, zastanów się nad tym, co powiedziałeś.
– I co z tą dziewczyną?
– Słucham? O tak, byłem, hm... cóż, miałem nadzieję, że będzie z tego związek, ale wie pani, jak takie rzeczy się rozmywają. Uważała, że to tylko przyjaźń, a ja nigdy nic nie powiedziałem. Później zaczęła chodzić z kimś innym, ale wtedy zarezerwowaliśmy bilety na samolot i... Proszę posłuchać, nie wiem, czy powinienem... Nie jestem pewien, czy powinienem mówić o sobie.
– Dlaczego nie?
– No cóż, to... – Niezgrabnie wzruszył ramionami, rozejrzał się po pokoju.
– Myśli pan, że skoro umieram, powinnam mówić, a pan powinien słuchać?
– Jeśli pani sobie życzy.
– Niech pan mówi. Jestem zmęczona.
Zwiastun Śmierci się zawahał, stuknął palcem w krawędź szklaneczki whisky, znowu uniósł ją do ust kobiety, pozwolił jej się napić, odstawił na stolik.
– Przepraszam – powiedział cicho, gdy przełknęła trunek i oblizała wargi. – Jestem w tym nowy.
– Świetnie pan sobie radzi.
– Dziękuję. Martwiłem się, że to będzie... O czym chciałaby pani posłuchać? Interesuję się muzyką. Pomyślałem, że może w trakcie podróży, to znaczy wykonując obowiązki zawodowe, spróbuję zbierać muzykę, nie tylko na CD, muzykę z różnych miejsc. Powiedziano mi, że to nic złego, że mam prawo zachować... nie zachować, to nie... Jest pani pewna, że nie wolałaby pani mówić? Kiedy... kiedy pojawi się moja szefowa...
Znowu umilkł. Uniósł butelkę whisky i zdziwił się, że ubyło tak dużo trunku.
– Znam piosenki – powiedziała w zamyśleniu, gdy zmagał się z korkiem. – Ale myślę, że nie mógłby ich pan śpiewać. Pewna kobieta próbowała zachować je kiedyś dla potomności, mówiła, że byłaby to katastrofa, gdyby zaginęły. Uważałam, że ma rację. Uważałam, że to ważne. Teraz... to tylko piosenka. Nic więcej.
Odwrócił oczy. Nie czuł się skarcony, ale był zdziwiony silną wolą kobiety. Próbując pokryć milczenie, znowu napełnił szklaneczkę. Była wykonana z bezbarwnego kryształowego szkła, miała wytartą podstawę, na której wyszlifowano rozetę przypominającą śmiercionośny kwiat – stanowiła część zestawu. Przywiózł wszystkie cztery szklaneczki starożytną, wyłożoną kamiennymi płytami drogą z Cusco, choć potrzebne były tylko dwie. Nie wiedział, co zrobić z pozostałymi dwiema szklaneczkami, ale czuł, że dzielenie zestawu byłoby niewłaściwe. Przywiózł również whisky, schowaną w jukach, a poganiacz mułów, który wskazał mu bezdrzewną drogę, gdzie czasem pojawiali się pielgrzymi odziani w szaty Inków i niosący poczerniały krzyż, powiedział:
– W tych stronach pędzimy własne trunki. – Spojrzał głodnym wzrokiem na butelkę.
– To dla starej kobiety, która umiera – odparł Zwiastun Śmierci.
– Ach, starej Matki Sakinai – rzekł poganiacz mułów. – Tak, tak, to jeszcze pięćdziesiąt kilometrów, trzeba uważać, by nie przeoczyć zakrętu; nie wygląda jak rozwidlenie drogi, ale tak naprawdę to rozwidlenie. Jeśli ktoś zabłądzi, nigdy nie trafi na miejsce.
Poganiacz mułów nie spojrzał więcej na butelkę.
Przenocowali w kamiennej chacie w kształcie ula. Płyty łupku połączono bez zaprawy, w dachu znajdował się otwór, którym ulatywał dym. Rankiem Zwiastun Śmierci patrzył, jak promienie słońca rozpraszają mgłę w dolinie. Widział w kamieniach wśród trawy bardzo niewyraźne ślady szerokich na półtora kilometra rysunków, które wyryto na cześć Słońca, Księżyca, rzeki i nieba. Poganiacz opiekujący się trzema zdumiewająco potulnymi mułami powiedział, że czasem przylatują tu helikoptery, zabierają chorych albo kręcą filmy, ale nie pojawiają się samochody. Po co cudzoziemiec chce odwiedzić Matkę Sakinai w miejscu tak oddalonym od asfaltowych szos?
– Jestem Zwiastunem Śmierci – odpowiedział Charlie. – Przybywam pierwszy.
Poganiacz mułów zmarszczył brwi, przygryzł dolną wargę i w końcu rzekł:
– Na pewno powinien pan przybyć na upierzonym wężu albo przynajmniej samochodem terenowym?
– Moja szefowa lubi podróżować jak żywi ludzie. Uważa, że powinno się rozumieć to, co poprzedza koniec, bo świadczy to o dobrych manierach. – Wypowiedziawszy te słowa, odtworzył je w myślach i uznał, że brzmią śmiesznie. Nie mogąc się powstrzymać, dodał: – Szczerze mówiąc, wykonuję tę pracę dopiero od tygodnia. Ale... tak mi kazano. Zrobiła to ostatnia Zwiastunka.
Poganiacz mułów nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc wędrowali przed siebie, aż droga się rozwidliła – a raczej do miejsca, gdzie od kamieni ułożonych setki lat wcześniej przez martwych mieszkańców gór oddzieliła się wąska odnoga brązowej ziemi. Zwiastun Śmierci skręcił w nią, nie mając pewności, czy to rzeczywiście ścieżka używana przez ludzi, czy wydeptana przez duże wygłodzone zwierzę, aż wreszcie dotarł do doliny, gdzie między białymi kamieniami płynął wąski strumień i gdzie stał dom o barwie wyschniętego dna potoku. Miał drewniany dach i werandę przykrytą strzechą. Kiedy Charlie się zbliżył, zaczął na niego szczekać czarnooki pies.
Zwiastun Śmierci zatrzymał się trzy metry od psa, przykucnął, pozwolił mu szczekać i biegać obok siebie, żądać wyjaśnień, skąd wziął się w tym miejscu ktoś inny niż siostrzeniec Matki Sakinai, który pojawiał się raz na dwa tygodnie. Poza tym co trzy miesiące przyjeżdżała pielęgniarka opiekująca się okręgiem; wiozła ciężkie torby, ale nie potrafiła wyleczyć pani.
– Musisz się nauczyć radzić sobie z psami – powiedziała poprzednia Zwiastunka, kiedy Charlie towarzyszył jej w czasie ostatnich podróży. – Poproś o radę pierwszego lepszego listonosza.
Charlie poważnie skinął głową, ale szczerze mówiąc, w ogóle nie przejmował się psami. Lubił większość zwierząt i przekonał się, że jeśli nie zachowuje się gwałtownie, większość zwierząt lubi również jego. W końcu pies zmęczył się szczekaniem, położył się i oparł pysk na łapach. Zwiastun Śmierci odczekał chwilę, a kiedy zapadła cisza i słychać było tylko szum wiatru nad nagą ziemią i plusk strumienia, podszedł do drzwi domu Matki Sakinai, zastukał trzy razy i powiedział:
– Matka Sakinai? Nazywam się Charlie, jestem Zwiastunem Śmierci. Przywiozłem trochę whisky.