Читать книгу Giro d’Italia. Historia najpiękniejszego kolarskiego wyścigu świata - Colin OBrien - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеWyobraźmy sobie inne Włochy. Dopiero co zjednoczone królestwo, jeszcze do niedawna funkcjonujące jako odrębne regiony, zamieszkane głównie przez chłopstwo. Niemal połowa mieszkańców nie umiała czytać ani pisać, a większość z nich mówiła w jakimś własnym dialekcie, a nie w oficjalnym, florenckim. Nawet pierwszy władca tego państwa, Wiktor Emanuel II, nazywany Padre della Patria, czyli Ojcem Ojczyzny, miał problemy z posługiwaniem się oficjalną mową swego kraju.
Dróg wówczas za wiele nie było, a te istniejące były wąskie i nierówne. Tylko gdzieniegdzie miały utwardzoną nawierzchnię. Poza gęsto zabudowanymi centrami miast dominowały drogi gruntowe. Za środek transportu służyły ludziom muły i rowery, samochodów nie było. Fabbrica Italiana Automobili Torino (Fiat) istniała od niespełna dziesięciu lat i miała jeszcze długo czekać na osiągnięcie statusu jednego z europejskich gigantów motoryzacyjnych. Rzym, Mediolan, Turyn i Neapol właśnie dynamicznie się rozwijały, ale większość z 32 milionów Włochów mieszkała w niewielkich miasteczkach albo na wsi.
W stolicy ciągle szalała malaria pochodząca z owianych złą sławą Błot Pontyjskich. Musiało minąć jeszcze 20 lat, zanim państwo włoskie rozwiązało spór w Watykanem wynikający z faktu, że w 1870 roku de facto wchłonęło Państwo Kościelne. Giuseppe Garibaldi, urodzony w Nicei generał i polityk, który doprowadził do risorgimento, czyli zjednoczenia Włoch, nie żył dopiero od 27 lat. Kraj dynamicznie się zmieniał, a Giro d’Italia stało się zarówno reakcją na te zmiany, jak i wyrazem refleksji nad nimi. Urzeczywistnianie pragnień ojców założycieli, którzy chcieli zbudować nowoczesne państwo i stworzyć Królestwo Włoch – jednoczące w sobie odmienne i odległe, a często także zwaśnione regiony – ciągle jeszcze zaliczało się bardziej do spraw bieżących niż do historii, gdy w 1909 roku pierwsza edycja wyścigu ruszała spod siedziby „La Gazzetta dello Sport” przy mediolańskim Piazzale Loreto. Wielu przybyłym wówczas gapiom rower musiał się wydawać bardzo nowoczesnym i dziwnym urządzeniem, przypuszczam jednak, że równie wielką ciekawość i fascynację budziła wówczas wizja jazdy po czymś takim jak „Włochy”.
Włoscy fani kolarstwa śmieją się czasem, że Giro d’Italia zrobiło więcej dla zjednoczenia Włoch niż wysiłki Garibaldiego. Niby to żart, ale być może kryje się w nim ziarnko prawdy, bo na początku XX wieku Włochy ciągle jeszcze były mocno podzielonym krajem. Duża część mieszkańców Północy sprzeciwiała się integracji, podobnie zresztą jak Watykan, natomiast do grona zwolenników zjednoczenia należały Neapol i regiony południowe – co oczywiście wynikało raczej z niechęci do dynastii Burbonów i Królestwa Obojga Sycylii niż z jakiegokolwiek entuzjazmu wobec nowego tworu państwowego. „L’Italia è fatta. Restano da fare gli italiani”, stwierdził Massimo d’Azeglio, premier Sardynii i zwolennik zjednoczenia. „Włochy już powstały. Teraz pora stworzyć Włochów”.
Trudno nie zwrócić uwagi na pewien paradoksalny wpływ ukształtowania geograficznego tego kraju na mentalność jego obywateli i ich stosunek do kwestii narodowości. Zjawisko to można zaobserwować nawet dzisiaj, w czasach autostrad, szybkich kolei i tanich połączeń lotniczych. Topografia Włoch – z wielkimi równinami na północy, ograniczonymi Alpami i Dolomitami, a także z rozciągniętym półwyspem niemal na całej długości podzielonym Apeninami – jakoś nigdy nie zniechęcała wrogów do ataku z zewnątrz, za to bardzo skutecznie dzieliła mieszkańców, umożliwiając im funkcjonowanie w odrębnych realiach kulturowych, kulinarnych i językowych. Można było przyjechać do jakiegoś miasta z zamkniętymi oczami i tylko na podstawie menu w restauracji dało się stwierdzić, dokąd się przybyło. W dzisiejszych czasach czarne risotto można bez problemu dostać we Florencji czy Mediolanie, ale nijak się to będzie miało do weneckiego pierwowzoru. Tortellini najlepiej jeść w Emilii-Romanii, a na pizzę warto udać się do Neapolu. W Turynie królują cielęcina duszona w czerwonym winie oraz znakomite sery, co ewidentnie świadczy o silnych wpływach francuskich. Orecchiette, drobny makaron nazywany „małymi uszkami”, to oczywiście Apulia, natomiast porządną pajatę, czyli jelito cienkie młodego cielaka karmionego jeszcze mlekiem matki, a także naprawdę wyjątkową carbonarę, można znaleźć wyłącznie w stolicy. Nawet coś tak prostego jak sycylijskie arancini – smażone w głębokim tłuszczu kule ryżowe tradycyjnie nadziewane sosem pomidorowym i groszkiem – potrafią przemycać informacje lokalizacyjne, ponieważ w północnej części wyspy mają kształt sferyczny, zaś na południu są bardziej stożkowate.
Włochy to kraj skomplikowany i pełen sprzeczności. Kto spędził tam trochę czasu, z pewnością nie nazwie go prostym, ale też częściowo właśnie na tym polega urok tego miejsca. To również znaczący element atmosfery Giro, ponieważ – w przeciwieństwie do Tour de France, który momentami wydaje się prozaiczny i anemiczny w swej jednolitości – włoska impreza jest chaotyczna i stanowi nieskrępowany hołd dla barwnej duszy tego kraju oraz jego nierzadko schizofrenicznej osobowości. Jednego dnia jedzie się po wąskich i zatłoczonych uliczkach Neapolu, a już nazajutrz podziwia się widoki w kurorcie narciarskim w Apeninach. Wspaniałe bulwary i rozległe place Turynu przechodzą w pokryte śniegiem szczyty Alp albo w zielone i urwiste wybrzeże Ligurii lub Costa Azzurra. Tętniące życiem centrum Mediolanu, biznesowej stolicy kraju, szybko przeobraża się w równinny, rolniczy krajobraz Niziny Padańskiej oraz urokliwe miasta wielkiej niegdyś nadmorskiej republiki weneckiej, czyli Wenecję, Padwę, Weronę, Vicenzę i Treviso. Te widoki zapowiadają, że wyścig wjedzie zaraz w Dolomity.
Giro nie jest największym wyścigiem w kolarstwie zawodowym, za to w oczach wielu fanów i zawodników jest wyścigiem najpiękniejszym i najtrudniejszym. W przeciwieństwie do Tour de France – imprezy często schematycznej i zdominowanej przez najmocniejsze i najbogatsze zespoły – Giro jest nieprzewidywalne i kapryśne. Organizatorzy mają naprawdę rozległe możliwości prowadzenia wyścigu, dzięki czemu trasa jest zawsze oryginalna i zaskakująca. Nawet najbardziej klasyczne podjazdy potrafią nie znaleźć się na trasie wyścigu przez kilka lat z rzędu, bo organizatorzy nieustannie poszukują czegoś nowego. Wiosenny klimat wraz z licznymi stromymi podjazdami i technicznymi zjazdami powodują, że Giro często nagradza kolarzy podejmujących największe ryzyko. Nie da się wygrać tej imprezy, jadąc zachowawczo – trzeba ją chwycić niczym byka za rogi. Pod wieloma względami to wyścig dla kolarskich purystów. Trasa przynosi więcej trudności, teren jest bardziej zróżnicowany, pogoda częściej się zmienia, a przebieg wyścigu nie daje się łatwo kontrolować. Do tego w peletonie jedzie zawsze duża grupa Włochów, w związku z czym jednym z wielu czynników istotnych w tym wyścigu staje się lokalna duma. Właśnie dlatego tak często widuje się w nim próby ucieczek i niesamowicie emocjonalne wybuchy radości po zwycięstwie. Gdy wyścig jedzie przez rodzinne strony któregoś zawodnika, niemal zawsze można liczyć na popisową walkę. Giro może nie przyciąga takich tłumów jak Tour de France, ale za to włoscy fani są bardziej żywiołowi i lepiej znają się na tym sporcie, ponieważ nawet w XXI wieku – gdy kolarstwo ulega jeszcze większej globalizacji – Włochy cały czas pozostają kolebką tej dyscypliny. Wiele najbardziej znanych marek związanych z kolarstwem wywodzi się z Półwyspu Apenińskiego, a legendarni zawodnicy, tacy jak Gino Bartali, Fausto Coppi, Felice Gimondi, Francesco Moser czy Marco Pantani, do dziś są inspiracją dla innych. Włosi nadal stanowią większość w zawodowym peletonie, a amatorzy zjeżdżają się z całego świata, aby pokonać klasyczne podjazdy, takie jak Stelvio, Gavia, Mortirolo, Zoncolan, Tre Cime di Lavaredo, Colle di Finestre, Giau czy Monte Grappa.
Pierwsza edycja Giro była śmiałym przedsięwzięciem promocyjnym, zorganizowanym naprędce przez garstkę młodych i ambitnych dziennikarzy „La Gazzetta dello Sport” – ale do tego jeszcze wrócę. Przez następne 108 lat wydarzyło się naprawdę wiele. Z ośmioetapowej walki o przetrwanie, w której liczyła się wyłącznie wytrzymałość, wyścig zamienił się w 21-etapowy pojedynek taktyczny, rozgrywany przy zawrotnych prędkościach. Na pierwszego zwycięzcę spoza Włoch impreza czekała aż do 1950 roku, a został nim charyzmatyczny i niezwykle lubiany Szwajcar Hugo Koblet. Od tamtej pory wyścig zamienił się w imprezę o niezwykle pluralistycznym i międzynarodowym charakterze, a przy tym nie stracił ani grama ze swojego włoskiego klimatu. W złotych czasach popularności kolarstwa włoscy kibice żyli rywalizacją Bartalego z Coppim, zresztą tamten okres do dziś rzutuje na postrzeganie tego sportu we Włoszech. Wrogość charakteryzująca relacje między Moserem a Giuseppe Saronnim, którzy zmagali się ze sobą kilkadziesiąt lat po Coppim i Bartalim, nadal od czasu do czasu daje o sobie znać, choć pierwszy zawodnik jest już dobrze po sześćdziesiątce, a drugi właśnie się do niej zbliża. Kontrowersje wokół przyznania w 1987 roku różowej koszulki lidera Stephenowi Roche’owi nadal wzbudzają emocje wiernych fanów jego rywala i jednocześnie kolegi z ekipy, Roberto Visentiniego.
Giro d’Italia nie tylko daje nam legendy sportowe, lecz również stanowi integralny element włoskiego życia politycznego i gospodarczego. Wyścig był używany przez rządy jako narzędzie propagandy, wikłany w działania Kościoła katolickiego i mafii, a także wykorzystywany przez niezliczonych przedsiębiorców, którzy pragnęli za jego pośrednictwem zaprezentować się szerszemu gronu odbiorców. Na sukcesie Giro fortunę zbiły marki rowerowe. Wiele zawdzięcza mu również „La Gazzetta dello Sport”, którą w formie tradycyjnej i online czytają dziś niemal 4 miliony ludzi – co czyni ją najpoczytniejszą włoską gazetą. Przykładem wpływu Giro na sukces biznesowy może być Mercatone Uno, względnie nieduża regionalna sieć supermarketów, należąca do Romano Cenniego. Firma ta została sponsorem teamu Marco Pantaniego. Pod koniec minionego stulecia we Włoszech wybuchła prawdziwa Pantanimania, a dzięki niej sklepy Mercatone Uno mogły pojawić się na terenie całego kraju. Cenni otwarcie mówił o tym, że swój sukces zawdzięcza Pantaniemu. Przed siedzibą firmy w Imoli stanął nawet pomnik kolarza.
Po Pantanim Giro wkroczyło w trudny dla siebie okres skandali dopingowych i malejącego zainteresowania opinii publicznej. Nagle kolarstwo zaczęło się bardziej kojarzyć z wykładami nauk ścisłych niż z rywalizacją sportową. W ostatnich latach jednak wyścig przeżywa swój renesans i wychodzi z cienia Tour de France – zaczyna być postrzegany przez globalną widownię jako jedna z najważniejszych imprez sportowych na świecie i osobne wydarzenie w kalendarzu, a nie jedynie włoski wstęp do głównej imprezy rozgrywanej po drugiej stronie granicy. Giro d’Italia 2016 oglądało 827 milionów ludzi ze 194 krajów, a transmisje telewizyjne z tej imprezy trwały łącznie ponad 5500 godzin. Przeszło 500 z nich to transmisje we włoskich stacjach telewizyjnych. Podczas przedostatniego etapu mniej więcej 3,6 miliona Włochów – czyli ponad jedna czwarta wszystkich mieszkańców tego kraju, którzy oglądali w tym czasie telewizję – postanowiło śledzić przebieg wydarzeń na żywo. Przy trasie Corsa Rosa – „różowy wyścig” to popularne we Włoszech określenie Giro – stawiło się 12,5 miliona kibiców. W czasie trwania zawodów około 2000 dziennikarzy napisało ponad 46 tysięcy artykułów na ich temat. Organizatorzy zarezerwowali łącznie 17,5 tysiąca pokoi hotelowych dla zespołów, działaczy, gości specjalnych oraz niektórych przedstawicieli prasy. Żyjemy w czasach mediów społecznościowych, nie można zatem nie wspomnieć o 50 milionach tweetów opublikowanych w maju w związku z wyścigiem. Złożony charakter, bogata historia i mnóstwo legend powodują, że Giro czasami trudno do końca zrozumieć. Jedno jest jednak pewne: dla bardzo wielu ludzi wyścig ten znaczy niezwykle dużo. Ta książka to próba wyjaśnienia owego fenomenu.