Читать книгу Zwodniczy punkt - Dan Brown - Страница 24
Rozdział 18
ОглавлениеLodowiec Szelfowy Milne’a leży powyżej osiemdziesiątego drugiego równoleżnika na północnym wybrzeżu Wyspy Elles-mere’a w Arktyce. Jest największą jednolitą krą na półkuli północnej: ma ponad sześć kilometrów szerokości i osiąga grubość stu metrów.
Po wejściu do pleksiglasowej kabiny traktora Rachel ucieszyła się, że na siedzeniu czeka na nią skafander z rękawicami, a z otworów nawiewowych płynie ciepło. Na zewnątrz, na lodowym pasie, ryknęły silniki i F-14 zaczął kołować.
Rachel z niepokojem popatrzyła na swojego nowego gospodarza.
– Odlatuje?
Mężczyzna wsiadł do kabiny i pokiwał głową.
– Tutaj wolno przebywać tylko personelowi naukowemu i członkom bezpośredniej grupy wsparcia NASA.
Gdy F-14 poderwał się w ciemne niebo, Rachel poczuła się jak rozbitek.
– Pojedziemy iceroverem – powiedział mężczyzna. – Administrator czeka.
Rachel spojrzała na rozpościerający się przed nimi srebrny szlak lodu. Zastanawiała się, co, do diabła, porabia tu administrator NASA.
– Proszę się trzymać! – krzyknął mężczyzna, przesuwając jakieś dźwignie. Ze zgrzytliwym pomrukiem maszyna obróciła się w miejscu o dziewięćdziesiąt stopni. Teraz mieli przed sobą wysoką ścianę śnieżnego wału.
Rachel popatrzyła na stromiznę i przebiegło ją drżenie strachu. Chyba nie zamierza…
– Naprzód! –Kierowca wrzucił bieg i pojazd pomknął prosto ku ścianie.
Rachel ze stłumionym krzykiem mocno zacisnęła ręce na uchwytach. Gdy dotarli do stoku, zaopatrzone w kolce gąsienice wbiły się w śnieg i zaczęli się wspinać. Rachel była pewna, że zaraz runą do tyłu, ale co dziwne kabina zachowała położenie horyzontalne. Kierowca zatrzymał wielki pojazd na szczycie wału i uśmiechnął się do niej promiennie.
– Przydałoby się w terenówkach, prawda? Zapożyczyliśmy projekt systemu amortyzatorów z marsjańskiego „Pathfindera” i wmontowaliśmy w to maleństwo! Spisuje się jak marzenie.
Rachel słabo pokiwała głową.
– Pięknie.
Ze szczytu wału roztaczał się efektowny widok. Oświetlona przez księżyc lodowa równina zwężała się w dali i znikała w górach.
– Lodowiec Milne’a – wyjaśnił kierowca, wskazując góry. – Tam się zaczyna i spływa, tworząc ten szeroki wachlarz, na którym stoimy.
Dodał gazu. Rachel musiała się przytrzymać, gdy pojazd zjeżdżał ze stromego zbocza. Na dole przecięli kolejną rzekę lodu i wspięli się na następny wał, pokonali szczyt i szybko zjechali po drugiej stronie na ogromne lodowisko.
– Jak daleko? – Rachel widziała przed sobą tylko lód.
– Jakieś trzy kilometry.
Uznała, że to daleko. Wiatr uderzał w icerovera i grzechotał pleksiglasem, jakby próbował zmieść ich z powrotem w kierunku morza.
– To wiatr katabatyczny! – wyjaśnił kierowca. – Przywyknie pani! – Wytłumaczył jej, że na tym obszarze przeważa wiatr zstępujący, zwany katabatycznym. Ciężkie, zimne powietrze spływa po lodowcu jak wściekła rzeka. – To jedyne miejsce na Ziemi, gdzie piekło naprawdę zamarza! – dodał ze śmiechem.
Kilka minut później Rachel dostrzegła w dali mglisty zarys ogromnej białej kopuły, która wyrastała z lodu. Co, u licha…?
– Mieszkają tutaj duzi Eskimosi, no nie? – zażartował mężczyzna.
Rachel próbowała coś z tego zrozumieć. Budowla przypominała pomniejszony stadion Astrodome w Houston.
– NASA zbudowała ją półtora tygodnia temu – mówił. – Wieloelementowy pneumatyczny pleksipolisorbat. Wystarczy nadmuchać elementy, połączyć jeden z drugim, przymocować całość do lodu za pomocą naciągów. Wygląda jak przerośnięty kopulasty namiot, ale w rzeczywistości jest prototypem przenośnego siedliska, jakie mamy nadzieję pewnego dnia postawić na Marsie. Nazywamy go „habisferą”7.
– Habisferą?
– Tak, łapie pani? Bo to nie jest cała sfera, tylko habi-sfera.
Rachel z uśmiechem patrzyła na dziwaczną budowlę, która teraz rysowała się wyraźniej na lodowej równinie.
– A ponieważ NASA jeszcze nie planuje podróży na Marsa, postanowiliście urządzić imprezę tutaj?
Mężczyzna roześmiał się.
– Prawdę mówiąc, wolałbym Tahiti, ale los zadecydował inaczej.
Rachel patrzyła niepewnie na konstrukcję. Biała kopuła odcinała się widmowo od ciemnego nieba. Icerover podjechał bliżej i zatrzymał się przy małych, właśnie otwierających się drzwiach. Światło z wnętrza wylało się na śnieg. Wyszedł zwalisty olbrzym w czarnym wełnianym golfie, który powiększał jego sylwetkę i upodobniał do niedźwiedzia. Ruszył w kierunku pojazdu.
Rachel nie miała wątpliwości, kim jest ten człowiek: Lawrence Ekstrom, administrator NASA.
Kierowca uśmiechnął się pocieszająco.
– Niech się pani nie da zwieść pozorom. Facet jest łagodny jak baranek.
Prędzej jak tygrys, pomyślała. Dobrze znała reputację Ekstroma, który do celu szedł po trupach. Urywał głowę każdemu, kto śmiał stanąć na jego drodze do marzeń.
Kiedy wysiadła z icerovera, wiatr niemal zwalił ją z nóg. Otuliła się skafandrem i ruszyła w kierunku kopuły.
Administrator NASA spotkał ją w połowie drogi i wyciągnął wielką dłoń w rękawicy.
– Pani Sexton, dziękuję za przybycie.
Rachel niepewnie pokiwała głową i żeby usłyszał ją w wyjącym wietrze, wrzasnęła:
– Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy miałam jakiś wybór!
Tysiąc metrów dalej Delta Jeden patrzył przez lornetkę, jak administrator NASA wprowadza Rachel Sexton do kopuły.
7
habitat (ang.) – siedlisko