Читать книгу Zwodniczy punkt - Dan Brown - Страница 30
Rozdział 24
ОглавлениеMichael Tolland uśmiechał się ze zrozumieniem, gdy Rachel Sexton w milczeniu wpatrywała się w skamielinę. Na jej pięknej twarzy malowało się bezbrzeżne, niewinne zdumienie – jak u małej dziewczynki, która pierwszy raz zobaczyła Świętego Mikołaja.
Wiem, co czujesz, pomyślał.
Sam przeżył to samo zaledwie czterdzieści osiem godzin temu. Jemu także odjęło mowę. Nawet teraz naukowe i filozoficzne implikacje odkrycia wprawiały go w osłupienie, zmuszając do przemyślenia wszystkiego, co kiedykolwiek sądził o naturze.
W trakcie badań oceanograficznych sam odkrył kilka wcześniej nieznanych gatunków głębinowych, ale ten „kosmiczny robak” stanowił przełom zupełnie innego rodzaju. Na przekór hollywoodzkiej tendencji do przedstawiania istot pozaziemskich jako małych zielonych ludzików, astrobiolodzy i astronomowie amatorzy zgadzali się, że biorąc pod uwagę choćby tylko liczbę i zdolność adaptacyjną ziemskich owadów, życie pozaziemskie – o ile kiedykolwiek zostanie odkryte – prawdopodobnie będzie „robako-podobne”.
Owady należą do typu stawonogów – stworzeń posiadających twardy szkielet zewnętrzny i odnóża złożone z członów połączonych stawami. Obejmująponad milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy opisanych gatunków, przy czym możliwe, że pół miliona jeszcze nie zostało sklasyfikowanych i przewyższają liczbą wszystkie inne zwierzęta razem wzięte. Stanowią dziewięćdziesiąt pięć procent gatunków występujących na Ziemi i aż czterdzieści procent biomasy planety.
Wrażenie robi nie tyle obfitość „robaków”, ile ich odporność. Od antarktycznego lodowego żuka po pustynnego skorpiona z Doliny Śmierci, żyją one w regionach o skrajnie wysokich i niskich temperaturach, wilgotności, a nawet ciśnieniu. W nadzwyczajnym stopniu opanowały sztukę przetrwania i potrafią przeżyć oddziaływanie najbardziej zabójczej siły we wszechświecie – promieniowania. Po próbie jądrowej przeprowadzonej w 1945 roku oficerowie sił powietrznych włożyli kombinezony ochronne i zbadali punkt zerowy wybuchu. Znaleźli tam karaluchy i mrówki, które zachowywały się tak, jakby nic się nie stało. Astronomowie doszli do przekonania, że ochronny szkielet zewnętrzny czyni stawonoga idealnym kandydatem na mieszkańca niezliczonych planet o wysokim poziomie promieniowania, na których nie mogłoby żyć nic innego.
Wygląda na to, że astrobiolodzy mieli rację, pomyślał Tolland. ET jest stawonogiem.
Rachel miała nogi jak z waty.
– Nie mogę… uwierzyć – wydukała, obracając skamielinę w rękach. – Nigdy nie sądziłam…
– Przetrawiaj to powoli – poradził Tolland z uśmiechem. – Ja ochłonąłem po dwudziestu czterech godzinach.
– Widzę nową twarz – powiedział nietypowo wysoki Azjata, podchodząc do nich.
Wydawało się, że z Corky’ego i Tollanda w jednej chwili uszła para. Magiczna chwila przeminęła.
– Doktor Wailee Ming – przedstawił się przybysz. – Szef paleontologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles.
Nosił się z pompatyczną wyniosłością renesansowego arystokraty, stale gładząc niedorzeczną muszkę. Ubrany był w długi do kolan płaszcz z wielbłądziej wełny. Wailee Ming należał do osób, które dbają o prezencję niezależnie od okoliczności.
– Rachel Sexton. – Ręka wciąż jej drżała, gdy potrząsała wypielęgnowaną dłonią mężczyzny. Ming musi być kolejnym cywilnym rekrutem prezydenta.
– Z przyjemnością, pani Sexton, powiem pani wszystko, co chce pani wiedzieć o tych skamielinach – oświadczył.
– I mnóstwo tego, czego nie chce pani wiedzieć – burknął Corky.
Ming musnął muszkę.
– Jako paleontolog specjalizuję się w badaniu wymarłych stawonogów i ptaszników. Najdziwniejszą cechą tego organizmu jest oczywiście to…
– …że pochodzi z innej planety! – dokończył Corky.
Ming ściągnął brwi i chrząknął.
– Najdziwniejszą cechą tego organizmu jest to, że idealnie pasuje do darwinowskiego systemu taksonomii i klasyfikacji.
Rachel popatrzyła na niego. Mogą to sklasyfikować?
– Chodzi panu o królestwo, typ, gatunek i tak dalej?
– Jak najbardziej. Ten okaz, gdyby został znaleziony na Ziemi, zostałby zaliczony do typu równonogów i do rzędu, który obejmuje około dwóch tysięcy gatunków stonóg.
– Stonoga? – zdumiała się. – Taka duża?
– Taksonomia nie bierze pod uwagę wielkości. Domowe koty i tygrysy są zaliczane do jednej rodziny. Klasyfikacja opiera się między innymi na pokrewieństwie. Ten okaz zdecydowanie jest stonogą. Ma spłaszczone ciało, siedem par odnóży i komorę lęgową, identycznie jak stonoga murowa, psotówka, kulanka i prosionek. Inne skamieliny wykazują bardziej wyspecjalizowane…
– Inne skamieliny?
Ming popatrzył na Corky’ego i Tollanda.
– Ona nie wie?
Tolland pokręcił głową.
Twarz Minga pojaśniała.
– Pani Sexton, nie słyszała pani najlepszego.
– Jest więcej skamieniałości – wtrącił Corky, wyraźnie próbując odebrać Mingowi część poklasku. – Znacznie więcej. – Podniósł dużą szarą kopertę i wyjął złożoną kartkę. Rozłożył ją na biurku przed Rachel. – Po wywierceniu kilku otworów opuściliśmy na dół kamerę rentgenowską. Oto graficzny obraz przekroju.
Rachel spojrzała na wydruk i natychmiast usiadła. Wnętrze meteorytu było usiane tuzinami robaków.
– Skamieniałości paleolityczne zwykle występują w dużych skupiskach – wyjaśnił Ming. – Często zsuwy błotne zabijają organizmy en masse, przykrywając gniazda albo całe społeczności.
Corky uśmiechnął się szeroko.
– Uważamy, że kolekcja w meteorycie reprezentuje gniazdo. – Wskazał na wydruku jeden okaz. – To mamusia.
Rachel spojrzała i opadła jej szczęka. Wyglądało na to, że rzeczony okaz ma ponad pół metra długości.
– Wyrośnięta, no nie? – zaśmiał się Corky.
Powoli pokiwała głową. Osłupiała, gdy wyobraziła sobie, że po jakiejś dalekiej planecie wędrują stonogi wielkie jak bochenki chleba.
– Na Ziemi – podjął Ming – stawonogi pozostały stosunkowo małe z powodu grawitacji. Nie urosły większe, bo szkielet zewnętrzny zarywałby się pod własnym ciężarem. Na planecie o mniejszej sile ciążenia mogły osiągnąć znacznie większe rozmiary.
– Wyobraźcie sobie, że opędzacie się od komarów wielkości kondorów – zażartował Corky, biorąc próbkę rdzeniową z rąk Rachel i wsuwając ją do kieszeni.
Ming ściągnął brwi.
– Lepiej tego nie kradnij!
– Nie gorączkuj się – odparł astrofizyk. – Mamy tego osiem ton.
Analityczny umysł Rachel przetwarzał informacje.
– Ale jak życie z kosmosu może być tak bardzo podobne do ziemskiego? Mówicie, że ten okaz pasuje do darwinowskiej klasyfikacji?
– Idealnie – potwierdził Corky. – I niech pani wierzy albo nie, wielu astronomów przepowiedziało, że życie pozaziemskie będzie bardzo podobne do ziemskiego.
– Ale dlaczego? Przecież te organizmy żyły w zupełnie innym środowisku.
– Panspermia. – Corky uśmiechnął się szeroko.
– Słucham?
– Panspermia jest teorią, która mówi, że życie zostało przyniesione na Ziemię z innej planety.
Rachel wstała.
– Nie bardzo rozumiem.
Corky zwrócił się do Tollanda:
– Mike, ty jesteś specem od praoceanów.
Tolland z zadowoleniem przejął pałeczkę.
– Kiedyś na Ziemi nie było życia. Wybuchło nagle, jakby z dnia na dzień. Wielu biologów uważa, że eksplozja życia nastąpiła w wyniku idealnego zmieszania pierwiastków w praoceanie. Ponieważ nikt nie zdołał odtworzyć tego cudu w laboratorium, uczeni religijni przyjęli to za dowód istnienia Boga. Oświadczyli, że życie nie mogłoby zaistnieć, gdyby Bóg nie dotknął praoceanu i nie tchnął w niego życia.
– Ale astronomowie wysunęli inną hipotezę – dodał Corky.
– Panspermia – powtórzyła Rachel, teraz rozumiejąc, o czym mówią. Słyszała wcześniej o tej teorii, choć nie znała jej nazwy. – Teoria mówiąca, że do pierwotnej zupy wpadł meteoryt, przynosząc na Ziemię pierwsze nasiona życia drobnoustrojowego.
– Bingo! – wykrzyknął Corky. – Mikroorganizmy, które uległy perkolacji, w wodzie zbudziły się do życia.
– Jeśli to prawda, pochodzenie ziemskich i pozaziemskich form życia byłoby tożsame.
– Podwójne bingo.
Panspermia, pomyślała Rachel, nadal nie mogąc ogarnąć wszystkich implikacji odkrycia.
– Ta skamieniałość świadczy nie tylko o istnieniu życia gdzieś we wszechświecie, ale praktycznie potwierdza teorię panspermii… że życie na Ziemi pochodzi z kosmosu.
– Potrójne bingo. – Corky z entuzjazmem pokiwał głową. – Formalnie rzecz biorąc, wszyscy możemy być kosmitami. – Przyłożył palce do czoła jak dwie antenki, zrobił zeza i wystawił język.
Tolland uśmiechnął się z politowaniem i popatrzył na Rachel.
– A ten facet jest szczytowym osiągnięciem naszej ewolucji.