Читать книгу Re-Horachte - Dariusz Kankowski - Страница 8

Rozdział II: Nowy początek

Оглавление

Niespokojna noc nie wpłynęła na Radka dobrze. Czuł się słaby i zmęczony, a nie mógł się położyć w ciągu dnia choć na chwilę, gdyż matka od samego rana zaganiała go do pracy. Miało to pozytywne strony, bo obawiał się, że wraz ze snem wrócą koszmary. Nie chciał znów przeżywać tych tortur, pragnął więc działać i zapomnieć o nocy, lecz co z tego, skoro był zbyt wyczerpany, by zająć się czymkolwiek.

Matka nie żałowała go.

– Ruszaj się, musimy to dzisiaj wszystko pozwozić! – skarciła syna, gdy z roztargnieniem wrzucał klocki drewna na taczkę. – Nie trzeba było tak długo siedzieć we wsi. Mówiłam, że się nie wyśpisz i masz!

Radek wrócił wczoraj do domu po dwunastej i tym mama tłumaczyła sobie jego ospałość. Nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu.

Miał za zadanie pomóc w rąbaniu drewna na klocki i zwiezieniu ich do szopy, gdzie przechowywali je na zimę. Próbował się od tego zajęcia jakoś wymigać, gdyż drewna było dużo, a niewyspanie potęgowało jego niechęć do pracy.

– Mamo – jęknął, chwytając się ostatniej deski ratunku – obiecałem Arturowi, że przyjadę dziś do niego, żeby naprawić mu nagrywarkę.

– Nie. Najpierw praca, a potem przyjemności. Będziesz mógł do niego pojechać, kiedy to zrobimy.

Radek westchnął i schylił się po następny klocek. Od kiedy ojciec wyjechał zagranicę, żeby zarobić więcej pieniędzy dla swojej niezbyt zamożnej rodziny, spadła na niego większość domowych obowiązków. Dwie starsze siostry miały już własne rodziny. Póki ojciec nie wróci, będzie mieszkał tylko z mamą.

Dzień był upalny, żar lał się z nieba, a pot rosił obficie czoło Radka. Męczył się w tym skwarze, choć miał na sobie wyłącznie przewiewny podkoszulek i krótkie spodenki. Dobrze wiedział, że mama jest nie mniej znużona, choć za wszelką cenę starała się nie okazywać tego synowi.

Synowi, który z biegiem dni zawodził ją coraz bardziej.

Wczoraj znów wrócił późno, wbrew jej woli. Zdarzały się też inne, bardziej przykre incydenty, o których wolała nie pamiętać. Sytuacja trwała od jakiegoś roku i kobieta zastanawiała się, czy wiąże się to z dorastaniem – może powinna pogodzić się ze zmianą, jaka zaszła w jej dziecku? Bo choć pozornie Radek pozostał tym samym chłopakiem, to jednak... coś nie grało. Jakby wyrosła między nimi ściana utrudniająca porozumienie. Czuła, że traci matczyny autorytet i obawiała się, że nigdy go już nie odzyska. Z córkami rzecz wyglądała zupełnie inaczej – w pewnym sensie nadal należały do niej. Radek się oddalał. Czasami sądziła, że coś go dręczy i to wpływa na jego zachowanie, ale nie potrafiła przebić się przez dzielącą ich barierę, by rozwikłać zagadkę. Dlatego starała się być wobec niego surowa, nie pozwalała na żadne wybryki, choć odnosiła wrażenie, że chłopak w tym wieku musi się jakoś wyżyć. Wydawało jej się, że nie gra swojej roli wystarczająco dobrze, nie spełnia należycie matczynego obowiązku. Traciła kontrolę.

Kolejna taczka została załadowana. Radek ruszył z nią ku szopie, mając już w głowie opracowany plan działania. Wjechał do środka, puszczając mamę przodem. W mgnieniu oka wyskoczył z szopy, zatrzasnął drzwi i zanim jego oniemiała matka zdążyła zareagować, pobiegł w stronę domu, wskoczył na oparty o ścianę rower i odjechał.

Wiedział, że postępuje źle i że po powrocie będzie z nim krucho, jednak nie dbał o to. Nieprzeparta siła kazała mu pędzić przed siebie, jechać do Msześwicic, znaleźć się z dala od matki i domu. Pozostawienie jej samej przy pracy było wręcz okrucieństwem i w duszy tego żałował, lecz zarazem, ogarnięty dziwnym przymusem, pedałował energicznie, jadąc polną drogą.

Dom Radka krył się wśród pól i lasów otaczających Msześwicice, w odległości około dwóch kilometrów od wioski. Rowerem był mały, zwykły składak, więc musiał intensywnie przebierać nogami, ale pomimo gorącego południa nie ustawał. To drobnostka. Byle dalej...

Dręczyły go wyrzuty sumienia, lecz usprawiedliwiał się zmianą w zachowaniu mamy, jaka ostatnio w niej zaszła. Dawniej była zabawną, energiczną, niemal przebojową kobietą. Czasem nadal sprawiała takie wrażenie, jednak zmiana była wyraźna. Przyblakła i zgarbiła się, jakby przytłoczona jakimś ciężarem. Czyżby miało to związek ze starzeniem się? Niedawno została babcią... Po namyśle wykluczył tę ewentualność.

Nie chciał, żeby taki stan się utrzymał. Wydawało mu się niekiedy, że staje się dla mamy kimś obcym, kimś... niechcianym. Starał się zwrócić na siebie jej uwagę, pokazać, że istnieje, ale efekt tych prób był zazwyczaj odwrotny od zamierzonego. Co gorsza wiedział, że własnym zachowaniem sam podsyca nieprzychylność matki. I nie chodziło tylko o późne powroty do domu.

Może to przez kamień, który ostatnio przywiózł jej tata? Miała na jego punkcie świra. Nigdy przedtem nie interesowała się biżuterią, ale o ten niewielki kawałek czerwonego kryształu dbała jak o największy skarb. Ustawiła go na honorowym miejscu w pokoju – na półce nad telewizorem, gdzie wcześniej stał zegar. Kamień nie posiadał żadnej wartości – był po prostu ładną błyskotką – lecz jej to nie przeszkadzało. Położony na specjalnej podstawce, miał przykuwać wzrok każdego gościa. Jednak nikt nie zwracał na niego większej uwagi, co wcale jej nie zrażało. Doszło wręcz do tego, że nie pozwalała nikomu dotknąć kamienia i sama ocierała go z kurzu. Była religijna, lecz ten malutki przedmiot czciła niemal jak bóstwo. Nadal na pierwszym miejscu stawiała rodzinę, choć czasami Radek czuł się spychany na dalszy plan. Nie wtrącał się między nią a kamień – ostatecznie każdy ma prawo do małego bzika. Postanowił sobie jednak, że nigdy nie przywiąże takiej wagi do żadnego przedmiotu.

Dopiero gdy dotarł do wioski, oderwał się od rozmyślań. Kierował się do domu Artura, młodszego o dwa lata kolegi. Nie skłamał, mówiąc matce, że chce mu naprawić nagrywarkę – naprawdę obiecał, że dzisiaj przyjedzie.

Po prawej, daleko za obszarem budynków, łąk i pól, zobaczył zarys rodzinnego domu dziecka państwa Kazikowskich. To właśnie w pobliżu niego, poza zasięgiem wzroku Radka, znajdował się dom Artura.

Odniósł przelotne wrażenie, że na jednej z łąk stoi grupka osób.

– Hej, Radek!

Odwrócił się w lewo, skąd dobiegał głos, a zlokalizowawszy jego źródło, zatrzymał się. Rozległ się zgrzyt otwieranej furtki. W jego stronę zmierzał wysoki, ciemnowłosy chłopak.

– Cześć – rzucili równocześnie i uścisnęli sobie dłonie.

Marcin, rówieśnik Artura, był niemal o głowę wyższy od Radka. Miał na sobie dresowe spodnie i zielony podkoszulek, obie rzeczy za małe o kilka rozmiarów, jakby jego matka przegapiła moment, w którym nagle urósł.

– Gdzie jedziesz? – zainteresował się.

– Do Dejka.

– Właśnie grałem w Call of Gun – poinformował z ożywieniem. – Mam do tego kody, chcesz?

– Nie, dzięki. Już przeszedłem.

Po Marcinie nie należało się spodziewać, że poruszy temat inny niż komputer i gry – był od nich wręcz uzależniony. Radka zdziwiło, że w ogóle wyszedł z domu, odrywając się na moment od swojego bożka. Przypominał pod tym względem jego mamę.

– Ja jestem w ostatniej rundzie – zapewnił, choć Radek dobrze wiedział, że po prostu nie chce okazać się gorszy. – Słuchaj, kupiłem sobie nowego twardziela i procka, normalnie full wypas! Chcesz zobaczyć?

– Jasne. – Radek wyraźnie się ożywił; daleko mu było do maniaka, ale też się interesował informatyką, dlatego nie mógł oprzeć się perspektywie zbadania nowego sprzętu.

Zostawił rower przy płocie i ruszył za Marcinem. Machinalnie zerknął na zegarek – i znieruchomiał.

– O kurde!

– Co jest?

– Obiecałem Arturowi, że będę o dwunastej, a już prawie pierwsza! – wyjaśnił, wskakując z powrotem na rower.

– Nie chcesz zobaczyć...

– Później! – krzyknął, oddalając się od zdezorientowanego Marcina.

Znów poczuł ukłucie żalu. Już drugą osobę zbył dzisiaj w ten sposób.

Asfaltową jezdnią dotarł do centrum wioski, gdzie w pobliżu przystanku autobusowego skręcił w prawo.

Niepokoił się, że Artura mogło już nie być w domu, ale szybko zapomniał o obawach. Mijając sklep, zauważył około dwanaście osób na pobliskiej łące, służącej niekiedy za boisko do gry w piłkę. A więc nic mu się nie przywidziało, gdy jechał do Msześwicic. Stali w ciasnym kręgu i wydawało mu się, że rozpoznał głos Dejka.

Zatrzymał się i odnotowując fakt, że żaden przechodzień nie zwraca na tę grupkę uwagi, zostawił rower pod sklepem. Ruszył w tamtą stronę, uznawszy, że nawet jeśli nie ma wśród nich Artura, to teraz kilka minut zwłoki więcej już nie zaszkodzi. W miarę zbliżania się rozpoznawał kolejnych chłopców ze szkoły. Usłyszał głos Szymona, kolegi z klasy:

– Zostaw go w końcu!

Nikt nie zauważył nadchodzącego Radka; przecisnął się pomiędzy gapiami, chcąc odkryć powód zbiegowiska.

Zamarł. Zobaczył Artura leżącego na ziemi – miał siniec pod okiem, a jego twarz wykrzywiało przerażenie. Leżał u stóp bardzo wysokiego jasnowłosego chłopaka. Ariel chodził z Radkiem do klasy, choć powinien już skończyć gimnazjum. Typ chuligana, któremu Dejek najwyraźniej niechcący zalazł za skórę.

– Co, masz coś jeszcze?! – wrzasnął.

– Zostaw mnie... – jęknął Artur, bliski płaczu.

– Ariel, o co chodzi? – zapytał Radek. – Zostaw go.

Nie przepadał za tym osiłkiem, choć też nigdy nie okazywał mu jawnej niechęci. Czasami zastanawiał się, czy nie darzył go po prostu bojaźliwym respektem.

– Nie wtrącaj się! – warknął Ariel, nie spuszczając wzroku z ofiary. – A ty zapamiętaj sobie, młody, więcej mi nie podskakuj. Jasne? Bo oberwiesz bardziej.

Artur zakrył twarz, chyba zaczął płakać.

– Jasne?!

Dejek nie odpowiadał. Radek nie rozumiał dlaczego. Gdyby to zrobił, Ariel z pewnością zostawiłby go w spokoju.

– Jasne?!!!

Brak reakcji kompletnie wyprowadził napastnika z równowagi. Zgiął się, by dać kolejny pokaz siły, ale nim się zamachnął, powstrzymały go dwie pary rąk.

– Ej, już go zostaw, on ma dosyć na dzisiaj – mitygował Radek, choć trochę się bał, że jego interwencja zostanie niewłaściwie odczytana.

– Daj spokój, on jest o trzy lata młodszy – dodał Szymon.

Ariel szarpnął się i obaj go puścili. Spojrzał na nich z wściekłością.

– Jak jesteście tacy mądrzy, to sami podejdźcie i spróbujcie się ze mną!

Radek tego akurat się nie spodziewał. Ariel trząsł całą szkołą, ale nigdy nie zaczepiał nikogo ze swojej klasy. Musiał być naprawdę mocno wkurzony.

– Tylko głupiec używa siły do porozumiewania się z innymi – rzekł Szymon.

– Właśnie! – poparł go Radek, choć zazwyczaj kpił z podobnych tekstów.

Ariel roześmiał się, lecz jego śmiech podszyty był gniewem.

– Tchórzycie, co? Boicie się mnie? Boicie się!

– Wcale nie – odparł hardo Radek, zanim ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że tym razem Ariel nie będzie pobłażliwy.

– Nie? No to pokaż, co potrafisz.

Zbliżył się do Radka, który dzielnie stał w miejscu, choć nogi miał jak z waty i odnosił wrażenie, że drastycznie się kurczy.

– J-jak?

Ariel zachichotał.

– Skoro nie wiesz jak, to się dowiedz. Teraz nie mam czasu, więc dam ci szansę. Spotkamy się tutaj o dziewiątej i wtedy zobaczymy, kto jest silniejszy. Lepiej dla ciebie, żebyś się zjawił.

I odszedł, obdarzając go na pożegnanie drapieżnym uśmiechem.

Radek chciał coś powiedzieć, krzyknąć, że się nie zgadza, nie chce się bić, ale głos zamarł mu w krtani. Dopiero gdy Ariel zniknął, a gapie zaczęli się rozchodzić, ni to jęknął, ni parsknął. Starał się ochłonąć, podczas gdy Szymon pomógł wstać młodszemu koledze.

– Jak się czujesz?

– Jak widzisz – odparł chrapliwie Artur; wyraźnie kulał na prawą nogę.

– Zaprowadzimy cię do domu – zaproponował Radek.

– Nie! – gwałtownie sprzeciwił się Artur. – Jak mama się dowie, to mnie zabije...

– Już i tak wyglądasz jak trup.

– Ja się jakoś wyliżę. Gorzej z tobą.

Cholerna racja, pomyślał Radek. Dobrze wiedział, że nie wyjdzie cało z tej walki. Bójki stanowiły stały program każdego dnia w wiosce, ale nigdy nie brał w żadnej udziału. Zwyczajnie nie miał do tego fizycznych warunków. To były jego ostatnie godziny na tym świecie. O dziewiątej nastąpi koniec.

– To co z tobą zrobimy? – zapytał Szymon.

Nim Artur zdążył odpowiedzieć, od strony sklepu doleciał głos:

– Cześć, co się dzieje? Coś przegapiłem?

Marcin zbliżał się do nich z szerokim uśmiechem na ustach, lecz kiedy zauważył, w jakim stanie znajduje się Artur, mina mu zrzedła i pobladł.

– O kurna! Co tu się stało?

– Później ci wszystko opowiemy – odparł Szymon.

– Tak – potwierdził Radek. – Teraz musimy przede wszystkim zająć się Dejkiem. Ale u niego w domu nie możemy...

– Ja mam wolną chatę – ożywił się Marcin. – Chodźcie szybko, bo widać, że z nim krucho.

Wszystkie wydarzenia tego dnia wydawały się Radkowi nierzeczywiste, niczym jakiś dziwaczny sen. Nie wierzył, że działy się naprawdę. Usiłując nie myśleć o nadchodzących godzinach, wziął swój rower, i we czwórkę udali się do domu Marcina. Nie rozmawiali wiele. Szymon milczał przez całą drogę.

Był to wysoki, rudy chłopak z gigantycznymi piegami. Mówią, że piegowaci opalają się przez sito – jego musiało być bardzo postrzępione. Od roku mieszkał w domu dziecka. Podobno pochodził z rozbitej rodziny, ale nikt nie znał dokładnie jego historii. Oczywiście nie zapytano go o to wprost, a sam nie zaufał nikomu na tyle, by się zwierzać. Chodzili razem do drugiej klasy gimnazjum, lecz Radek nie znał go zbyt dobrze. Towarzyski chłopak, ale raczej małomówny.

Niekiedy miewał wrażenie, że Szymon uważnie go obserwuje. Nie rozumiał dlaczego i udawał, że tego nie widzi.

Również teraz nie spuszczał z niego wzroku. Radek zerknął na piegusa i szybko odwrócił oczy. W tej krótkiej chwili uzmysłowił sobie, że dziś jest jedenasty sierpnia. Nie rozumiał, dlaczego tak mocno uderzyła go świadomość tej daty – jakby było to bardzo ważne, jakby wiele od tego zależało...

Ponownie zerknął na Szymona – i, o dziwo, natychmiast znalazł odpowiedź. Momentalnie wróciły do niego wspomnienia sprzed roku, ostre i wyraźne, jak film o najwyższej jakości obrazu. Przypomniał sobie poprzedni jedenasty sierpnia.

Leżał na szpitalnym łóżku podłączony do kroplówki. Wraz z nim na sali znajdowali się jego dwaj przyjaciele. Byli słabi i obolali, nie wiedzieli nawet, jak się tam znaleźli. Ale to nie miało znaczenia, liczyło się, że przeżyli. Przetrwali coś, czego nie życzyliby najgorszemu wrogowi.

Czuli się bezbronni. Rozmawiali, dodając sobie otuchy. Nie tak to miało wyglądać. Kogoś brakowało. Nie było z nimi tego czwartego; tego, który zginął...

Pojawili się rodzice z lekarzami. A więc nareszcie wrócili. Tułaczka trwała cztery tygodnie, najdłuższe cztery tygodnie ich życia. Mieli o nich nigdy nie zapomnieć... ale Radek zapomniał. Wyparł ze świadomości fakt, że żyje tylko dzięki ogromnemu szczęściu, a może boskiej opatrzności – kto wie. Zapomniał, że otarł się o śmierć...

Zapomniał!

Jedenastego sierpnia, trzysta sześćdziesiąt pięć dni temu, zakończyła się największa przygoda jego życia.

Dlatego ten dzień był tak ważny. Dopiero teraz zrozumiał. Omal nie zatracił czegoś bardzo ważnego, zapominając o...

– Połóż się i odpocznij – zwrócił się Marcin do Dejka. – Zaraz przyjdę.

Dom ich kolegi był duży i przestronny. Radek i Szymon usiedli w fotelach. Marcin opuścił salon, ale zaraz wrócił z lodem – który Artur przyłożył sobie pod oko i do nogi – potem zaparzył wszystkim herbatę.

Szymon opowiedział, co się wydarzyło. Chłopcy grali w piłkę na łące, gdy Ariel, jak to miał w zwyczaju, zaczął faulować i oszukiwać. Artur wyraził swoje oburzenie i to wystarczyło, żeby sprowokować Ariela.

Radek słuchał Szymona, ale bardziej interesowało go, co w tym piegusie kryło się takiego, że przypomniał mu o rocznicy. Zadziałała chyba podświadomość... Jedynym logicznym związkiem było to, że Szymon mieszkał w domu dziecka, podobnie jak...

– Więc takie buty – skwitował Marcin i ze współczuciem spojrzał na Artura. Potem skierował wzrok na Radka, nieprzytomnie gapiącego się w przestrzeń. – Jaki masz plan?

– Eee... co? Ja? Co mówiłeś?

– Co się z tobą dzieje? Pytałem, czy masz jakiś plan?

– Plan?

Marcin spojrzał na niego z ukosa.

– Przecież masz się bić z Arielem. Już nie pamiętasz?

– Aha! Pewnie... – ale dopiero po chwili zrozumiał, co mówi, i dodał: – ...że nie.

– W takim razie musimy coś wykombinować – zdecydował Marcin, ignorując dziwaczne odpowiedzi Radka.

– No dobra. Więc jakie mam szanse?

– Przeanalizujmy wszystko po kolei – zaproponował Szymon. – Ariel jest starszy. Ariel jest silniejszy. Ariel bije się codziennie, ty nigdy. Słaby punkt Ariela: brak. Podsumowując: jego szanse na zwycięstwo wynoszą sto procent, twoje zero.

– Dzięki. Czyli już po mnie.

– Możesz nie przyjść – zauważył Marcin.

Radek pokręcił bezradnie głową i westchnął.

– Powiedział, że jak się nie zjawię, to mnie dopadnie.

– Nie masz wyboru – stęknął z kanapy Artur. – I tak zginiesz... Wiesz, nie musiałeś się w to mieszać. W końcu by mnie zostawił.

Pozostali przemilczeli jego uwagę, dobrze wiedząc, że się mylił. Ale faktycznie, Radek sam sprowokował Ariela, mówiąc, że się go nie boi. I teraz musi za to zapłacić.

– Jadę do domu – oznajmił. – Chcę po raz ostatni go zobaczyć... Może coś wymyślę.

– Ja też idę. – Szymon wstał. – Spotkamy się w umówionym miejscu przed dziewiątą. W razie potrzeby pomożemy ci. Istnieje szansa, że Ariel oleje sprawę i się nie zjawi.

Radkowi zrobiło się lżej na sercu, wiedząc, że ma na kogo liczyć. Razem z Szymonem opuścili dom Marcina, na którego towarzystwo został skazany Artur. Może w coś pograją.

W drodze do domu Radek usiłował skupić się na Arielu i sposobie uniknięcia śmierci, ale za bardzo zaprzątały go wspomnienia.

Pamiętał, co wydarzyło się po powrocie. Gdy on i przyjaciele wyzdrowieli, zleciało się mnóstwo dziennikarzy, śledczych i różnych innych ludzi, pragnących poznać ich historię. Sprawę nagłośniono. Opowiedzieli wszystko, ale nikt oprócz rodziców – co zresztą też było wątpliwe – nie dawał wiary ich słowom. Nic dziwnego; mówili o wilkołakach i wampirach, stworach z bezludnej wyspy, wędrówkach w czasie oraz w inne wymiary. Co prawda tłumaczyłoby to, jakim cudem ocaleli z katastrofy statku na Karaibach i trafili do Europy, ale ostatecznie wyszli na oszustów. Nie przejmowali się tym. Pragnęli jedynie spokoju.

Były też dobre skutki. W wyniku śledztwa w sprawie zawalenia się szkoły w Timosinie stwierdzono, że chłopcy zostali porwani przez jej pracowników i wykryto prowadzoną tam nielegalną działalność. Zbrodniarzy, którzy ocaleli, ukarano. Sprawiedliwości stało się zadość, zemsta się dopełniła.

Uznano, że chłopcy doznali szoku i dlatego wygadywali bzdury. Badający ich psychologowie nie stwierdzili jednak u nich uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Cała afera w końcu ucichła i mogli wrócić do szarej codzienności.

Zastanawiał się czasem, czy to nie oni sami są odpowiedzialni za śmierć setek dzieci, które znajdowały się wówczas w Akademii. Nie pamiętał dokładnie, co się tam wydarzyło, czy ich działania spowodowały eksplozję. To wszystko mogło być iluzją. Poza tym kto wie, czy wybuch nie okazał się dla dzieci ratunkiem. I tak były skazane na śmierć, wypadek skrócił ich cierpienia.

Potem już żył zwyczajnie, jak przed całą historią, jak zwykły czternastolatek. Wspomnienia z dnia na dzień blakły, odrealniały się, nabierając znamion snu. Aż wreszcie przestał rozpamiętywać.

Źle się stało. Za żadne skarby nie powinien wypierać z głowy tamtych wydarzeń.

Zbliżając się do domu, zobaczył matkę przy pracy. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak potraktował ją rano. Nie chcąc najeść się wstydu, schował się za domem i usiadł pod ścianą. Myślał intensywnie, szukając sposobu na uniknięcie walki z Arielem. Modlił się, by jego rywal nie przyszedł.

Matce na pewno niczego nie zdradzi, o nie.

Pomyślał o Sylwii, swojej dziewczynie. Czy powinna wiedzieć? Po krótkiej batalii z samym sobą zdecydował się do niej napisać. Wyjął z kieszeni telefon i w tym samym momencie poczuł, jak żelazne kleszcze zaciskają się na jego uchu i ciągną w górę. Jęknął żałośnie, a po chwili patrzył na triumfującą minę matki.

– Tu cię mam, cwaniaczku! Tym razem się nie wywiniesz. Jazda, do roboty!

Nie odzywali się do siebie w trakcie pracy. Myśli Radka krążyły wyłącznie wokół Ariela. Nie znalazł żadnego sposobu, całą nadzieję pokładał w Marcinie, Szymonie i Dejku. Pomyślał jednak, że nawet gdyby we czwórkę stanęli naprzeciw niego, to Ariel jest przecież bardzo silny. Bardzo.

Gdy skończyli, matka opuściła go bez słowa. A on zaczął przygotowywać się na najgorsze.

***

Z niepokojem zerkał na zegar wiszący na ścianie. O wpół do dziewiątej wyszedł z domu, nie mówiąc mamie, dokąd się wybiera. Szedł pieszo, nie brał roweru – pewnie i tak nie będzie w stanie go odprowadzić.

Obok strachu pojawiła się pewna duma. Choć nie miał najmniejszych szans, dzielnie podniósł rzuconą rękawicę. Czy kiedykolwiek zdobył się na podobną waleczność? Tak, ale to było dawno... i w innym świecie.

Gdy dotarł do wioski, wyciągnął szyję, by zobaczyć, czy ktoś jest już na łące. Odległość była duża, widok zasłaniały budynki i drzewa, ale ostatecznie z przykrością stwierdził, że nikogo tam jeszcze nie ma.

W serce Radka wkradło się zwątpienie. Czy kumple się zjawią? Czy nie zrezygnują w chwili, gdy ważą się jego losy? Czy mu pomogą?

Droga przez wioskę ciągnęła się w nieskończoność. Wydawało mu się, że pamięta każdą sekundę z dzisiejszego dnia. Westchnął ciężko, starając się oczyścić umysł z myśli o przeszłości i przyszłości.

Za sklepem czekali Artur i Szymon.

– Ariela jeszcze nie ma? – zapytał, siląc się na spokój.

Pokręcili głowami.

– A Marcin?

– Nie mógł przyjść – wyjaśnił Artur. – Mama mu zabroniła. Oczywiście ona o niczym nie wie – dodał pospiesznie, widząc minę Radka.

– Może Ariel nie przyjdzie? – Powtarzał w myślach tę kwestię przez cały dzień.

– Może...

Dejek wyglądał lepiej niż u Marcina. Poruszał się normalnie, więc noga zapewne już go nie bolała. Siniak pod okiem jakby się zmniejszył. Niebawem zacznie żartować z całej sprawy. Chyba że Radkowi stanie się coś poważniejszego – wówczas jeszcze długo będzie się to za nimi ciągnąć.

Może zapomniał, oleje to, może tylko się popisywał, może nic mi nie zrobi... – cicha litania przewijała się przez umysł Radka.

Lecz przyszedł. Wszyscy troje patrzeli, jak zbliża się ku nim z bezczelnym, jadowitym uśmieszkiem. Czując dziwne sensacje w żołądku, Radek uświadomił sobie, że nie jadł kolacji. Denerwował go ten uśmiech.

– Przyszedłeś z obstawą? – zakpił Ariel.

Nie odpowiedział, w głowie miał pustkę. Nie spuszczał wzroku z rywala, ale wydało mu się, że Szymon i Artur cofnęli się o krok.

– Co, gotowy na manto? – zagadnął Ariel.

– A ty?

Miał ochotę odwrócić się i zbadać reakcję kumpli na tę hardą odpowiedź, ale wiedział, że musi utrzymać kontakt wzrokowy z przeciwnikiem.

– Naprawdę niezłe – odparł Ariel, rechocząc. – Więc pokaż, co potrafisz! No, spraw mi manto!

Cała odwaga Radka zawarła się w poprzedniej butnej odzywce. Teraz nie został po niej nawet ślad.

– Eee... to... to ty chciałeś się ze mną bić...

– Zgadza się – przyznał Ariel wciąż z tym samym irytującym uśmieszkiem.

Podszedł tak blisko, że niemal się ze sobą zetknęli. Spoglądał z góry na mniejszego przeciwnika, skutecznie wzbudzając w nim lęk. Przypominał olbrzymiego orła nad ciałem królika.

– Czekaj! – wypalił Radek ze świadomością, że postępuje absurdalnie. – Mieliśmy zacząć o dziewiątej... jeszcze minuta!

Wściekły grymas wykrzywił twarz Ariela.

– Gówno mnie to obchodzi.

Radek ledwie zauważył gwałtowny ruch rąk, które z niewiarygodną siłą uderzyły go w pierś. Upadł na twardy grunt, czując, jak ból z pleców promieniuje na całe ciało. Jęknął. Jeszcze nigdy tak go nie poniżono.

Był pewien, że nie da rady się podnieść. Usłyszał chichot wroga i błagania kolegów.

– Ariel, daj spokój... Zostaw go...

– A teraz ładnie pożegnaj się z przyjaciółmi – powiedział oprawca, ignorując prośby.

Radek leżał bezsilny w przeczuciu zbliżającego się końca. Miał ochotę płakać. Zamknął oczy, kiedy Ariel uniósł pięść i zgiął się.

– Stój!

Ostrożnie uniósł powieki, szukając osoby, która wstrzymała egzekucję. Jej głos – twardy, zdecydowany – wydał mu się teraz najpiękniejszy na świecie.

Wszyscy spoglądali na przybysza. Radek musiał się przesunąć, żeby dojrzeć wybawcę, bo zasłaniał go Ariel. Wyciągnął szyję – i oniemiał.

Nie wierzył.

– Zostaw go – padło polecenie.

– A ty coś za jeden? – warknął Ariel; uśmiech spełzł mu z twarzy.

Najwyraźniej go nie pamiętał. Ale Radek tak. Nie mógłby go zapomnieć ani pomylić z nikim innym.

Wyglądał nierealistycznie w blasku zachodzącego słońca, jak zjawa. Wyprostowany, niższy od Ariela, którego świdrował spojrzeniem niebieskich oczu. Radek rozpoznał go od razu, choć zmienił się od ich ostatniej rozmowy, rok temu.

Z pewnością był wyższy. Blond włosy, krótsze niż kiedyś, lekko pociemniały. Sylwetka również się zmieniła, wydawał się bardziej barczysty. Miał na sobie chyba te same spodnie khaki i czarny podkoszulek, które nosił, gdy widzieli się ostatnim razem. Teraz czyste, wyglądały jak nowe.

Kotłowały się w nim sprzeczne uczucia. Strach, bezgraniczne zdumienie, przyjaźń, nienawiść, odwaga, siła, słabość – wszystko to wirowało w jego głowie jak w betoniarce, mieszając się w równych proporcjach.

Twarz przybysza nie wyrażała żadnych uczuć, ale gdzieś w głębi jego oczu Radek dostrzegł odrobinę żalu i współczucia, a także gotowość – na wszystko, co może się zdarzyć.

Ale jak to możliwe? Jakim cudem się tu znalazł? Czy to duch, złudzenie? Przecież zginął dawno temu, przepadł w miejscu, z którego nie da się wrócić...

A jednak stał tu. Mętlik w głowie Radka narastał, czuł, że traci kontakt z rzeczywistością. Zastanawiał się, czemu przybycie chłopaka nie wywarło podobnego wrażenia na pozostałych, aż dotarło do niego, że Szymon nigdy go nie widział, Artur znał bardzo słabo, zaś Ariel, interesujący się jedynie sobą, zapomniał.

– Czego tu szukasz?! – warknął Ariel.

– I tak nie zrozumiesz.

– Więc zjeżdżaj i nie przeszkadzaj – odparł burkliwie.

– Nie.

Ariel przyjrzał się przybyszowi uważniej.

– Zaraz, ja cię chyba skądś znam... – Zmarszczył czoło, ale nie wymyślił nic mądrego, więc po chwili dodał: – Zresztą nieważne. Słuchaj, koleś, jeśli zaraz stąd nie znikniesz, to...

– To co?

– To nie będziesz miał już gdzie wrócić – dokończył Ariel, a uśmiech wrócił na jego twarz.

W odpowiedzi uśmiechnął się również przybysz.

– Tak się składa, że nie mam dokąd wracać.

– Wiesz co, zaczynasz mnie drażnić.

Przybysz poruszył się dopiero, gdy Ariel się zamachnął, i z łatwością odparował atak.

– Chcesz się bawić, tak? – syknął Ariel.

Zadawał kolejne ciosy, ale przeciwnik blokował każdy ze spokojem, samemu nie trudząc się, by uderzyć. Ariel zmęczył się i zaczął obawiać rywala.

– Coś ty za jeden? – wysapał.

– Ktoś, kogo na długo zapamiętasz.

Z gardła Ariela wydobył się dziwny warkot, po czym znów zaatakował. Przybysz błyskawicznie sparował jego cios i przyłożył mu w twarz przedramieniem. Ariela odrzuciło; upadł na ziemię. Szybko wstał, by nie okazać słabości.

W ostatniej desperackiej próbie ruszył dziko na wroga i wtedy Radek, dotąd przyglądający się biernie, postanowił zadziałać. Z ziemi kopnął Ariela pod kolana – ten zachwiał się i z krzykiem wylądował na glebie. Radek wstał i uśmiechając się drwiąco, spojrzał na niego z góry.

Gdy Ariel odkrył, kto go powalił, wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wzrokiem błądził desperacko od Radka do przybysza, po czym pokręcił głową, wstał niezdarnie i uciekł, potykając się po drodze. Strach dodawał mu sił, więc już po chwili stracili go z oczu.

Radek poczuł we włosach powiew chłodnego wieczornego wietrzyku. Zapadła cisza, odgłosy z wioski wydawały się bardzo odległe. Zostali tylko oni, przyjemny wiatr i wielkie słońce, kończące swój żywot, by nazajutrz odrodzić się na nowo.

Szymon i Artur milczeli, za co Radek był im w duchu wdzięczny. Może podskórnie czuli, co znaczy dla niego ta chwila.

Patrzył na przybysza bez słowa. To na pewno był on, nie żadna zjawa. Powrócił.

– Cześć, Radek.

Długo nie mógł wydobyć z siebie głosu. To było zbyt niewiarygodne. Widział go i słyszał, tak jak Szymon i Artur, ale... wciąż nie potrafił uwierzyć.

– Cześć... Darek. – Wypowiedzenie jego imienia przyszło mu z niemal bolesną trudnością. – Ty... jak... ale...

– Spokojnie. – Darek uśmiechnął się ciepło i przyjaźnie, rozwiązując mu tym język.

– Miło znów cię widzieć – palnął, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

– I ciebie.

– Ale jak? – wyrzucił z siebie, kompletnie zapominając o pozostałych. – Jak to się stało, że wróciłeś, przecież tam...

– Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Jeżeli chcesz, mogę opowiedzieć ci wszystko, co pamiętam i co sam wywnioskowałem, ale to niewiele tłumaczy.

Wówczas jakby coś w Radku pękło – po prostu impulsywnie przywarł do Darka i uścisnęli się. Musiał upewnić się, że jest prawdziwy. Poczuł łzy napływające do oczu, zacisnął powieki. Nie potrafiłby wyrazić rozpierającej go radości.

Gdy odsunęli się od siebie, pokręcił głową bez słowa, ale Darek zrozumiał.

– Uwierz – powiedział. – Dobrze wiesz, że to się dzieje naprawdę.

Radek milczał przez chwilę. Teraz miał wrażenie, jakby Darek nigdy nie zginął. Jakby zawsze był razem z nim, ukryty w zakamarkach umysłu; jakby podświadomie wiedział, że gdzieś tam on nadal żyje.

– Opowiadaj, co się z tobą działo – rzekł rozgorączkowany.

– Nie wiem, czy mogę. – Darek rzucił ukradkowe spojrzenie na niemych świadków tego spotkania.

– Bez obawy. – Radek uśmiechnął się. – Będą milczeli jak grób.

Szymon i Artur pokiwali gorliwie głowami.

Przemknęło mu przez myśl, że tylko Szymon, który nigdy Darka nie widział, zna pełną historię ich podróży – chyba nikt poza nim nie czytał pamiętnika Radka. Teraz piegus uważnie przypatrywał się przybyszowi.

– W porządku – zgodził się Darek. – W takim razie najpierw pokażę wam powód, dla którego się tutaj zjawiłem.

– Pokażesz... powód? – powtórzył Radek.

– Tak.

Zanurzył dłoń w kieszeni spodni. Skupili się w ciasnym kręgu. Po chwili Darek wyciągnął zaciśniętą pięść. Gdy ją otworzył, Radek doznał szoku. Zobaczył mały czerwony kryształ – identyczny jak ten należący do jego matki.

Kamień lśnił bajecznie w promieniach zachodzącego słońca.

Re-Horachte

Подняться наверх