Читать книгу Opowieść o początku. Wielka historia wszystkiego - David Enßlen Christian - Страница 9

Historia początku — od samego początku

Оглавление

Termin bootstrapping opisuje niewykonalne zadanie polegające na uniesieniu własnego ciała w powietrze poprzez silne pociąg­nięcie za pętelki przy cholewkach własnych butów. Idea ta znalazła swoje odzwierciedlenie w żargonie komputerowym (jako booting i rebooting, czyli uruchamianie lub ponowne uruchamianie), opisując, w jaki sposób komputery budzą się z uśpienia, a następnie ładują instrukcje dyktujące im, co mają dalej robić. Oczywiście, bootstrapping jest, w sensie dosłownym, przedsięwzięciem niewykonalnym, ponieważ aby cokolwiek podnieść, potrzebne jest też coś, co zapewni punkt oparcia. „Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię” — mawiał grecki filozof Archimedes. Ale co mogło stanowić taki punkt podparcia dla narodzin nowego wszechświata? W jaki sposób dokonał się jego bootstrapping? A może chodzi o historię początku, która opisuje, w jaki sposób doszło do tego, że nowy wszechświat w ogóle się pojawił?

Bootstrapping historii początku jest prawie tak samo trudny jak bootstrapping wszechświata. Jednym z możliwych rozwiązań jest w ogóle pominięcie problemu narodzin wszechświata poprzez założenie, że wszechświat istniał od zawsze. Wówczas kwestia ta niknie z oczu. Wiele z historycznych opisów początku podążało tą drogą. Podobnie jak podąża nią wielu współczesnych astronomów, wśród nich także ci, którzy w połowie XX wieku opowiedzieli się za teorią stanu stacjonarnego. Panuje bowiem pogląd, że zasadniczo wszechświat zawsze miał mniej więcej taką formę, jaką ma dziś. Podobny, choć tylko nieco odmienny jest pomysł, że owszem, może kiedyś nastąpił taki moment stworzenia, kiedy to istniały we wszechświecie jakieś potężne siły lub istoty, tworząc nowe formy, ale od tego czasu nic się nie zmieniło. To w ten sposób mogła postrzegać wszechświat starszyzna plemienna znad jeziora Mungo, opisując świat jako powołany do życia mniej więcej w obecnej formie przez ich przodków. To Isaac Newton widział Boga jako „główny czynnik” wszelkiego stworzenia i twierdził, że był On obecny w każdym skrawku przestrzeni. Dlatego Newton uważał, że wszechświat jako całość niewiele się od tego czasu zmienił. Pisał kiedyś, że wszechświat stanowi „Boży byt, Istoty bezcielesnej, żywej i inteligentnej”1. Na początku XX wieku Einstein był pewien, iż wszechświat jest do tego stopnia (zasadniczo) niezmienny, że do swojej teorii względności dodał specjalną stałą, tak by pozwalała przewidywać stabilność czasoprzestrzeni.

Czy taka idea odwiecznego lub niezmiennego wszechświata nas zadowala? Niezupełnie, szczególnie jeśli pragniemy przemycić w niej postać Stwórcy, który rozniecił cały proces tworzenia, jak wtedy, gdy mówimy, że „Na początku nie było nic, a wtedy Bóg stworzył…”. Tkwi w tym oczywisty błąd logiczny, chociaż jego wyraźne dostrzeżenie zajęło niektórym wysublimowanym umysłom naprawdę dużo czasu. Osiemnastoletni w owym czasie Bertrand Russell porzucił ideę boga-stwórcy po przeczytaniu następującego fragmentu autobiografii Johna Stuarta Milla: „Mój ojciec nauczył mnie, że nie sposób odpowiedzieć na pytanie: »Kto mnie stworzył?«, ponieważ natychmiast pociąga ono za sobą dalsze pytanie: »Kto stworzył Boga?«”2.

I oto kolejna zagadka. Jeśli jakiś bóg jest na tyle potężny, aby zaprojektować wszechświat, przy założeniu, że bóg-stwórca stanowi wyjaśnienie genialnej złożoności wszechświata i gdy wyobrazimy sobie coś jeszcze bardziej złożonego niż to, co po prostu… stworzył, to ten bóg musi z pewnością być bardziej złożony niż cały wszechświat. Znajdą się tacy, którzy uznają to za oszustwo.

Starożytne indyjskie hymny znane jako hymny wedyjskie również się w tej kwestii asekurują. „Nie było wówczas ani nieistnienia, ani istnienia; nie było ani sfery przestrzeni, ani nieba, które jest poza nią”3. Być może wszystko powstało z pewnego rodzaju pierwotnego napięcia między bytem a niebytem, mrocznego królestwa, które niespecjalnie było czymkolwiek, ale mogło się stać czymś.

Być może, jak głosi współczesne australijskie powiedzenie aborygeńskie, że nic nie jest całkowicie niczym4. Jest to dość chytry pogląd i, jeśli zabraknie zdecydowanych analogii do nowoczes­nych idei osadzonej w fizyce kwantowej, że przestrzeń nigdy nie jest kompletną pustką, a wręcz jest pełna możliwości, niektórzy być może zechcą go odrzucić jako nie dość klarowny i mistyczny.

Czy istnieje zatem swego rodzaju energia lub potencjał oceaniczny, z którego biorą swój początek określone zjawiska, na wzór fal lub tsunami? Jest to tak powszechna koncepcja, że aż trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że nasze wyobrażenia o zupełnym początku wszystkiego biorą się z własnych doświadczeń. Każdego ranka każdy z nas doświadcza tego, w jaki sposób dopuszczony do świadomości świat, wraz z jego formami, odczuciami i strukturami, wyłania się ze świata chaosu i nieświadomości. Joseph Campbell pisze: „Tak jak świadomość jednostki unosi się na powierzchni morza nocy, w którym pogrąża się we śnie i z którego w tajemniczy sposób wynurza się, gdy się budzi, tak wszechświat wykrystalizowuje się z wieczności, na której spoczywa i w której na powrót się rozpłynie”5. Takie ujęcie może jednak wydać się nazbyt metafizyczne. A być może zawarta w nim trudność jest zgoła logiczna. Stephen Hawking twierdzi, że kwestia poszukiwania początków jest po prostu źle postawiona. Jeśli geometria czasoprzestrzeni jest sferyczna, podobnie jak powierzchnia Ziemi, tyle że w większej liczbie wymiarów, to pytanie o to, co istniało przed wszechświatem, przypomina szukanie punktu startowego na powierzchni piłki tenisowej. A to wszystko nie tak. Nie ma bowiem ani punktu startowego, ani początku czasu, tak jak nie da się znaleźć ani punktu startowego, ani początku kuli ziemskiej6.

Dzisiaj niektórzy kosmologowie skłaniają się ku innym rozmaitym koncepcjom, które cofają nas od idei wszechświata nieposiadającego ani początku, ani końca. Być może nasz wszechświat jest częścią nieskończonego wieloświata, w którym ciągle z wielkich wybuchów wyłaniają się nowe wszechświaty. Może to i słuszne, ale jak na razie brak jakichkolwiek niezbitych dowodów na istnienie czegokolwiek przed naszym własnym, lokalnym wielkim wybuchem. Gdyż wygląda to tak, jakby stworzenie naszego wszechświata miało tak gwałtowny przebieg, że wszelkie informacje o tym, z czego on się wyłonił, zostały bezpowrotnie skasowane. A jeśli istnieją jeszcze jakieś inne kosmiczne wioski, to jak na razie nie potrafimy ich dostrzec.

Szczerze mówiąc, dzisiaj nie jesteśmy w stanie udzielić żadnych lepszych odpowiedzi na pytania dotyczące zupełnego początku niż te, którymi dysponowały jakiekolwiek wcześniejsze społeczności ludzkie. Bootstrapping całego wszechświata wciąż uchodzi za logiczny i metafizyczny paradoks. Nie wiemy, jakie warunki Złotowłosej pozwoliły na pojawienie się wszechświata i nadal nie możemy tego wyjaśnić lepiej niż pisarz Terry Pratchett, kiedy pisał: „Obecny stan wiedzy można podsumować następująco: Na początku było nic, które wybuchło”7.

Opowieść o początku. Wielka historia wszystkiego

Подняться наверх