Читать книгу Czyjaś córka - David Bell - Страница 8

Оглавление

ROZDZIAŁ 4

Michael przypatrywał się fotografii jeszcze przez chwilę, a potem próbował oddać telefon Erice, nie chciała go jednak wziąć, stali więc tak bez ruchu – on z ręką wyciąg­niętą w jej stronę, ona z opuszczonymi ramionami. Gdzieś z głębi ulicy dobiegła seria huków petard, a potem śmiech dzieci.

– Wydaje mi się, że powinnaś już pójść – powiedział.

– Bardzo dobrze cię znam, chyba najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie. Wiem, kim jesteś, Michael. Kiedy zaginie mała dziewczynka, koniecznie trzeba działać. Nigdy nie odwróciłbyś się plecami od dziecka, które znalazło się w niebezpieczeństwie. Od własnego dziecka. Swojej córki.

– Ona nie jest…

Skąd mógł wiedzieć, czy to prawda? Owszem, uprawiali seks prawie do końca małżeństwa. I owszem, zgadzałby się wiek dziecka. Felicity. Ale Erica miała brać pigułki. A on i Angela tak bardzo starali się o poczęcie…

Mimo to rzeczywiście była podobna do Robyn.

– Powołujesz się na nią, żeby łatwiej ci było mną manipulować – oznajmił. Musiał jednak oddać Erice sprawiedliwość – zawsze była szczera i bezpośrednia.

– Tak, masz rację – odparła.

Michael był najstarszy z trojga rodzeństwa. Miał dwie młodsze siostry: Lynn, starszą z nich, i Robyn. Gdy skończył dwanaście lat, a siostry odpowiednio dziewięć i sześć, mieszkali w domu w Cottonsville w stanie Kentucky, jego rodzinnym mieście, gdzie do dziś mieszkał z Angelą. To był przeciętny dom, z pewnością mniejszy od tego, do którego ostatecznie przeprowadzili się rodzice; było ich stać na jego zakup, ponieważ należąca do ojca firma, świadcząca domową opiekę medyczną, ciągle rozwijała się i rozrastała.

Pierwszy dom znajdował się w północnej części miasteczka, na skraju osiedla przylegającego do pola kukurydzy, które wydawało się bezkresne. Dzieci spędzały wiele godzin na huśtawkach zainstalowanych tam na długo przed kupnem domu. Najbardziej lubiła z nich korzystać Robyn, najodważniejsza z rodzeństwa.

To się zdarzyło latem. Michael dobrze pamiętał. Dziewiętnastego lipca. Do dwudziestej trzeciej rocznicy został mniej więcej miesiąc. Do dziś czasami mu się to śniło. Do dziś co najmniej kilka razy w roku budził się z łomotem serca, w piżamie mokrej od potu…

Tamtego dnia świeciło słońce, niebo było błękitne i bezchmurne. Michael nie może sobie nawet przypomnieć, dlaczego wszyscy troje bawili się wtedy w ogrodzie. Skończył już dwanaście lat, za dużo, by cierpliwie i z zaciekawieniem uczestniczyć w zabawach młodszych sióstr. Mama chyba rozmawiała wtedy przez telefon, brała prysznic albo zajmowała się czymś w domu, prawdopodobnie dlatego cała trójka dzieci znalazła się razem w ogrodzie. Tato był pewnie w pracy. Można było odnieść wrażenie, że tato aż do dnia swojej śmierci zawsze był w pracy.

Michaela znudziły głupie dziewczyńskie piosenki, które śpiewała Lynn, i nieustanne radosne trajkotanie Robyn. Odwrócił się do nich plecami i ruszył w głąb pola za domem. Lubił chodzić wzdłuż szeregów kukurydzy, przesuwając ręką po zielonych szorstkich liściach i słuchając ich szelestu. Znał słodki zapach łodyg, intensywną woń ziemi. Nie mógłby się zgubić. Kukurydza rosła w tak równych i regularnych rzędach, a biegnące między nimi ścieżki były tak wyraźne i proste, że zawsze potrafił odnaleźć drogę powrotną. Znakomicie orientował się w terenie i nigdy się nie zdarzyło, by poszedł w przeciwną stronę.

Nie był pewien, jak daleko zapuścił się tamtego dnia. Raczej niezbyt daleko. Wiedział, że ma być w ogrodzie i pilnować sióstr, by nigdzie nie odeszły albo się nie pokłóciły. Już w tak młodym wieku zdawał sobie sprawę, jak wyjątkowe miejsce zajmuje w ich życiu. Podziwiały go. Uwielbiały. Zawsze go słuchały bardziej niż rodziców, czuły też przed nim większy respekt. Nawet mała Robyn, którą Lynn zawsze nazywała ulubienicą ojca. Robyn, córeczka tatusia…

Michael nie był pewien, dlaczego tamtego dnia zawrócił.

Nie martwił się, że dziewczynki zostały same. Jego zdaniem były na tyle duże, że nie musiał ich już stale pilnować. Tamtego lata uznał, że kiedy jest w pobliżu, obie zachowują się jak małe dzieci, a gdy zostawały same, poczynały sobie bardziej dojrzale.

Mimo to mama często prosiła, by miał je na oku, kiedy była zajęta czymś innym. Wiedział, że najbardziej boi się o Robyn. Już w wieku sześciu lat jego siostra odznaczała się skłonnością do brawury. Wspinała się na wszystko – wysokie drzewa i drabinki na placach zabaw. Pędziła na rowerze z zawrotną prędkością, wskakiwała do tej części basenu, która była najbardziej głęboka, nie przejmując się, czy w pobliżu jest ktoś dorosły, czy nie. Niepokoiła Michaela nie mniej niż jego matkę. On miał lęk wysokości, nie znosił szybkiej jazdy ani poczucia, że nie panuje nad sytuacją. Robyn nigdy nie miała żadnych oporów, a ich tato uwielbiał jej odwagę.

Chwalił córkę, ilekroć narażała się na niebezpieczeństwo. Dopingował ją, gdy podczas ćwiczeń gimnastycznych fiknęła koziołka tak wysoko, że upadła, a kiedy na nią krzyczał za to, że za wysoko wspięła się na drzewo, robił to ze śmiechem.

Takie zachowanie ojca budziło w Michaelu niepokój. Uważał, że jego reakcje tylko zachęcają dziewczynkę do jeszcze bardziej ryzykownych wyczynów. W odróżnieniu od niego, Lynn odnosiła się do tego ze złością. Często skarżyła się bratu – a czasem mamie – że tata wyraźnie faworyzuje Robyn; że wszystko puszcza jej płazem, nigdy jej nie karze. On pogodził się z faktem, że tak rzecz się ma z najmłodszym dzieckiem. Koledzy ze szkoły, którzy mieli młodsze rodzeństwo, jak jeden mąż narzekali na to samo: maluchowi wszystko uchodzi na sucho.

Lynn brała to jednak sobie do serca. Nie zbywała zachowania Robyn ani ojca lekceważącym wzruszeniem ramion, nie przewracała oczami i nie godziła się, że tak po prostu musi być. Próbowała z tym walczyć. Nie chciała się niczym dzielić z siostrą, wyganiała ją, gdy w odwiedziny przychodziły koleżanki ze szkoły, chociaż przekonywały, że mała jest urocza i zabawna. Michael kładł to na karb siostrzanej rywalizacji, problemu z młodszym rodzeństwem tej samej płci, któremu rodzice poświęcają więcej uwagi.

Nie spieszył się, wracając przez kukurydzę do ogrodu. Wieczorem miał trening baseballa. Nie mógł się doczekać, by znaleźć się na boisku, zobaczyć kolegów i rzucać piłkę, nie zważając na to, że robi się coraz bardziej gorąco. Uwielbiał czuć pod stopami ubity piasek, słyszeć uderzenia kija przy odbiciu i okrzyki kumpli z drużyny.

Kiedy zbliżał się do ogrodu, dobiegł go czyjś krzyk.

Jego siostry znowu kłóciły się o coś, co jedna z nich uznała za niesprawiedliwość, i jak zawsze podczas takiej awantury wrzeszczały na siebie ostrymi, piskliwymi głosami. Któraś z nich za długo zajmowała huśtawkę. Jedna zwyzywała drugą. Zabrała zabawkę należącą do drugiej…

Gdy Michael wyłonił się z kukurydzy, zapadła cisza.

Wiał gorący wiatr, ale huśtawka była nieruchoma.

Robyn leżała na ziemi z głową obróconą pod dziwnym kątem.

Wiedział, że jedną z jej ulubionych zabaw jest przechodzenie po poprzeczce huśtawki z szeroko rozłożonymi rękami, jakby balansowała na równoważni. Tyle że ta równoważnia znajdowała się dwa i pół metra nad ziemią.

Nigdy nie spadła z poprzeczki, nigdy nawet się nie zachwiała, choć na sam widok Michaelowi ściskał się żołądek i kręciło mu się w głowie, jak gdyby miał dostać mdłości. Ta wysokość go przerażała.

Ona często śmiała się z góry i drwiła z rodzeństwa. Ale nigdy nie spadła.

Aż do tamtego dnia.

Lynn stała z boku z otwartymi ustami, na jej twarzy malowała się zgroza.

A po chwili z domu wybiegła ich mama, unosząc ręce w przypływie paniki.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

Czyjaś córka

Подняться наверх