Читать книгу Czarownice z Arnes - Dawid MartiMartinez - Страница 5

I
MROCZNA NOC 1
Przebudzenie

Оглавление

NASTAŁ NOWY DZIEŃ wiosny Roku Pańskiego 1533 i pierwsze promienie słońca zaczynały wspinać się po skałach Benet i górach Terranyes, nieśmiało pieszcząc wschodnią ścianę miasteczka Arnes.

Dzień budził się leniwie, a drzwiczki w oknach pokoju Maríi były jak zwykle otwarte na oścież, by mogła cieszyć się z łóżka pokrzepiającym towarzystwem masywu Els Ports, w który lubiła wpatrywać się bez końca. A tym, co podobało się jej najbardziej, był niewątpliwie wschód słońca. Magiczny moment, w którym królewska gwiazda, znów pokazując swą szczodrość, nasycała życiem najbardziej odległe zakątki tej ziemi.

Mimo iż otaczało ją tyle piękna, a przyroda wraz z upływem lat stała się jej największą powierniczką, jej sny kolejnej już nocy nawiedziły mgły i cienie.

– Co za głupi żart! – powiedziała do siebie, przeciągając się jak kot, by otrząsnąć się ze snu. Obudziła się z nieprzyjemnym wrażeniem ścisku w żołądku, co wywołało u niej nudności. Jak dotąd mdłości nie były zbyt silne, ale na wszelki wypadek odszukała wzrokiem dokładne położenie nocnika.

Od kilku miesięcy trudno jej było spać w nocy. Początkowo myślała, że ten dyskomfort spowodowany był jej stanem. Spodziewała się pierwszego dziecka i w ciągu ostatnich tygodni przekonała się, że złe samopoczucie, jakie jej dokuczało, i trudności w zasypianiu wywołane były przez zaawansowaną ciążę.

Ale brutalna prawda była taka, że mroczne noce – jak nazywała długie noce pełne nieznanych krajobrazów, tajemniczych postaci, niemożliwych do odszyfrowania wiadomości, potu i cierpienia – nie miały żadnego związku z dzieckiem, które coraz bardziej niesforne dawało o sobie znać w jej brzuchu.

Ostatnia noc była szczególnie mroczna i kiedy spoglądała przez okno, przykryta po uszy prześcieradłem i wełnianym kocem, którego po raz pierwszy użyła ostatniej zimy, starała się ją sobie przypomnieć. Trudno jej było uświadomić sobie dokładnie wszystkie szczegóły, ale tym, czego nie mogła zapomnieć, był wyryty ogniem w jej umyśle obraz okrutnej i złowieszczej twarzy mężczyzny o przenikliwych, jasnych oczach, który szeptał jej do ucha: „Zginiesz na stosie, czarownico!”.

Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy suchy, autorytatywny głos mężczyzny, którego widziała w snach, jak gdyby niesiony przez zachodni wiatr, który właśnie gwałtownie się zerwał i wprawił w ruch okiennice. Zdawało się jej nawet, że wyczuwa nieprzyjemny zapach, jaki wydzielał. Zapach, który bez wątpienia przypomniał jej samą śmierć.

Nagle znów pojawiły się nudności i tym razem w końcu zwymiotowała trochę płynów, resztki mleka z miodem, którego kubek Martín przyniósł jej do łóżka kilka godzin wcześniej.

Mimo że ze strachu dostała gęsiej skórki, postanowiła pomyśleć o innych rzeczach. Z trudem i wciąż mając w ustach posmak żółci, wstała z łóżka z jedną ręką na brzuchu, podczas gdy drugą chwyciła się drążka drewnianego zagłówka, by nie stracić równowagi.

Nie ulegało wątpliwości, że jej dziecko wkrótce się urodzi i samo wyobrażenie sobie, że trzyma je w objęciach, natychmiast dodało jej otuchy i odgoniło, jakby za sprawą zaklęcia, wszystkie nocne zjawy.

Gdy przemyła twarz zimną wodą, zebrała w kucyk kręcone włosy, zbuntowane i czarne niczym jej mroczne noce, oraz zmieniła koszulę nocną na spódnicę i dość luźną bluzkę. Niemal pełznąc, przeszła do kuchni, słysząc, jak jej matka krząta się już od jakiegoś czasu, przestawiając naczynia w tę i z powrotem.

Kiedy wychyliła głowę zza drzwi, ujrzała rozbawioną twarz swojej matki, Magdaleny, całą umalowaną na biało mąką, którą rozsypywała po stole, by wyrobić chleb. Potem, jak miały w zwyczaju, zaniosą go do pieca znajdującego się nieopodal domu.

– Dzień dobry Marío! Stało się coś? – zapytała zaskoczona Magdalena na widok przewrotnego uśmiechu córki.

– Dzień dobry matko! Wiesz, co się stało? Ano to, że jesteś dziś z rana bardzo piękna, masz zniewalający kolor na policzkach. Wyglądasz jak królowa! – odpowiedziała, całując ją na dzień dobry.

Następnie María wzięła jedną z kuchennych ścierek, które wisiały blisko ognia, i bardzo delikatnie oczyściła twarz matki. Gdy zobaczyła, że nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad mąki, strzepała ścierkę, ponownie powiesiła ją koło ognia i przez dłuższą chwilę przytulała matkę, nie wypowiadając ani słowa. W tej ciszy María szukała matczynego ciepła, a może również, choć nieświadomie, jakichś odpowiedzi na pytania o koszmary dręczące ją każdej nocy.

Magdalena nie potrzebowała żadnych wyjaśnień. Natychmiast poczuła, jak łzy córki zmoczyły jej pierś i stało się dla niej jasne, co się wydarzyło.

– Znowu śniłaś, prawda? – zapytała wprost.

Z jeszcze wilgotnymi od łez oczami María skinęła twierdząco głową. Była bardzo zmęczona, zupełnie nie miała chęci na rozmowę, ale choć kosztowało ją to sporo wysiłku, chciała opowiedzieć o snach, które tak obsesyjnie ją prześladowały, że wręcz zaczynała wątpić w swój zdrowy rozsądek.

– Matko, boję się. Dzisiejszy sen był inny, bardziej realistyczny niż kiedykolwiek. Widziałam twarz mężczyzny, który... Jego oczy, matko. Jego oczy przeszywały moją duszę niczym sztylety... I gdy wskazywał mnie palcem, powiedział coś o czarownicach... I jego zapach...

Z największą delikatnością i opanowaniem, na jakie mogła się zdobyć, Magdalena nie pozwoliła jej dalej mówić. Bez żadnych wyjaśnień i nie chcąc okazać, że ma ściśnięte serce, by ją uciszyć, zakryła jej usta dłonią i pocałowała.

– No dalej, dziecko, chodź ze mną po drewno do zagrody – powiedziała nagle, ucinając rozmowę. – Dziś musimy utrzymać żywy ogień. Na obiad ugotujemy zieloną fasolkę i ziemniaki, a potem, jeśli masz na to ochotę, usmażymy je z oliwą, czosnkiem i boczkiem.

– Tak, matko, to bardzo dobry pomysł. Martín również to lubi. Możemy zostawić jedną porcję dla niego na kolację – odpowiedziała nieco zdezorientowana María.

Przez resztę poranka żadna z kobiet nie poruszyła ponownie tego tematu. Każda oddała się swoim domowym obowiązkom i koło południa zasiadły w milczeniu w kuchni, najpierw obrały ziemniaki, a potem przycinały fasolkę, by ugotować ją w garze.

Kiedy skończyły, miały świadomość, że po raz pierwszy w życiu milczenie między nimi stało się niewygodne. Szczególnie dla Magdaleny, która nie przestawała myśleć, jak w najlepszy sposób powiedzieć córce o tym, co dusiła w sobie od tylu lat.

W końcu po kilku głębokich oddechach zdecydowała się mówić.

– Marío, wydaje mi się, że nadeszła pora, aby opowiedzieć ci pewną starą historię o kobietach z naszej rodziny.

– Co dokładnie chcesz powiedzieć? Nie mam nastroju, by o tej porze wysłuchiwać opowiastek.

– Pozwól mi mówić. Proszę cię jedynie, żebyś uważnie mnie wysłuchała. Powinnaś dowiedzieć się o pewnych rzeczach, które – jak przypuszczam – sprawią, że poczujesz się lepiej. Widzisz, dziecko, chciałabym ci opowiedzieć o twoich mrocznych nocach.

María nie mogła wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Znalazła tylko siły, by szeroko otworzyć oczy, zanim matka zaczęła mówić. Było oczywiste, że Magdalena potrafiła przykuć jej uwagę.

– Od wielu lat czekam na chwilę, w której objawi się twój dar, aby być przy tobie podczas tego odkrycia i podzielić się tym, czego nauczyłam się w ciągu całego życia. Przyznaję, że miałam wiele wątpliwości tuż przed twoim ślubem z Martínem, kiedy lubiłaś bawić się w uzdrawianie dłońmi mojego bólu pleców. Ale kilka miesięcy temu, kiedy zaczęłaś opowiadać o swoich dziwnych snach, nagle wszystko stało się dla mnie dużo bardziej oczywiste. I dzisiaj mnie w tym utwierdziłaś. Marío, to, co się z tobą dzieje, wydarzyło się już wcześniej. Choć trudno ci będzie to zrozumieć, musisz nauczyć się żyć z tymi wizjami, ponieważ – jakkolwiek dziwne mogłoby ci się to wydawać – zostałaś obdarzona bardzo niezwykłym darem, za który wielu ludzi byłoby gotowych zabić.

– Matko, o czym ty mówisz? – odpowiedziała María cichym głosem.

– Chcę, żebyś wiedziała, że koszmary, które cię dręczą prawie każdej nocy, nie są jedynie nieprzyjemnymi snami. W rzeczywistości posiadasz umiejętność widzenia zdarzeń, które nastąpią w przyszłości. Tak jak moja babka. Masz wyjątkowy dar, córko, i mimo że wzbudza on w tobie taki niepokój, z czasem nauczysz się z nim żyć. W naszej rodzinie ten dar nazwaliśmy Tradycją. U każdej z kobiet z naszego rodu objawiał się on w inny sposób. I tak od wielu pokoleń.

María zamilkła. Czuła tylko, jak krople lodowatego potu spływały jej po plecach i w ciągu kilku sekund całkowicie przesiąkły ubranie. Gdy starała się zrozumieć to, co przed chwilą wyjaśniła jej matka, instynktownie starła z czoła pot napływający do oczu, jak gdyby w ten sposób, pozbywając się uczucia pieczenia, mogła wyraźniej zobaczyć to, co się wydarzyło.

Chociaż fizycznie znajdowała się w kuchni, czuła, jak jej ciało unosi się kilka stóp nad ziemią, jakby podróżowała na chmurze burzowej, która wokół niej ciska piorunami i rzuca gromy. Nie mogła przestać rozmyślać, a prawda była taka, że w głębi serca czuła, iż wszystko, co powiedziała matka, wcale nie było jej obce. To tak jakby nagle zaczęła przypominać sobie pewne rzeczy, o których dawno temu zapomniała. Często miewała wrażenie, że niektóre jej sny, być może te bardziej dziecięce, stawały się rzeczywistością. Ale do tej pory przypisywała to przypadkowi.

– Marío, co o tym wszystkim myślisz? Powiedz coś, proszę.

Ale zanim dziewczyna zdołała ubrać w słowa całą masę pytań, które kłębiły się w głowie, przypomniała sobie coś, co zaparło jej dech w piersiach. Musiała się upewnić, czy dobrze to zrozumiała.

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, a sny, które miewam, są zwiastunem tego, co wydarzy się w przyszłości, wówczas… – zaczęła María.

Nie zdążyła nic więcej powiedzieć. Nagle poczuła, że coś w niej pękło i gdy z jej ust wyrwał się okrzyk bólu, spowił ją gęsty mrok i runęła na podłogę na środku kuchni.

Magdalena nie zdołała zapobiec upadkowi. Natychmiast uklękła obok córki i zobaczyła z ulgą, że tylko uderzyła się w głowę. Musiała się bardzo przybliżyć, żeby zrozumieć, co córka do niej szepcze.

– Matko, czy wszystko, co mi powiedziałaś, jest prawdą?

– Tak, to prawda, ale porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz mi się wydaje, że twojemu dziecku spieszy się, by przyjść na ten świat i powinnyśmy przyjąć je tak, jak na to zasługuje.

– Tak, matko, ale jeśli to, co mówisz, jest prawdą, wówczas mężczyzna z mojego snu…

Ostatnią rzeczą, którą María zobaczyła, zanim straciła przytomność, były przecudne oczy jej matki w kolorze miodu, które spoglądały na nią z bezkresnym smutkiem.

Potem była tylko cisza i mrok.

Czarownice z Arnes

Подняться наверх