Читать книгу Niezwykły dar - Diana Palmer - Страница 4

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Dalton nie mógł znaleźć numeru telefonu Merissy, żeby podziękować jej za informacje, które ocaliły życie Darby’ego. Odnalazł jednak namiary na jej firmę w sieci i przesłał mejla. Odpowiedziała natychmiast.

Cieszę się, że Darby’emu nic poważnego się nie stało. Dbaj o siebie.


Po tym doświadczeniu Tank wziął sobie jej rady do serca. Po pierwsze skontaktował się z szeryfem Hayesem Carsonem z Jacobsville w Teksasie.

– To może zabrzmieć dziwnie, ale sądzę, że coś nas łączy – powiedział.

– Owszem. Ta rozmowa telefoniczna – odrzekł kwaśno Hayes.

– Chodziło mi o przemyt narkotyków – oznajmił Tank, wracając niechętnie do bolesnych wspomnień. – Nie tak dawno miałem nieprzyjemną przygodę na granicy z Meksykiem. Służyłem w patrolu granicznym. Mężczyzna podający się za agenta DEA poprosił mnie o pomoc przy spodziewanej transakcji i wciągnął w zasadzkę. Zostałem podziurawiony jak sito. Jednak jakoś doszedłem do siebie, choć długo to trwało.

– To dziwne – powiedział Hayes z zainteresowaniem. – Właśnie szukamy kogoś, kto udaje pracownika rządowej agencji do walki z narkotykami. Parę miesięcy temu aresztowałem dilera narkotyków do spółki z fałszywym agentem, którego jakoś nikt nie może rozpoznać. Nawet jego kumple z agencji. Coś mi się zdaje, że facet ma powiązania z meksykańskim kartelem. Szukamy go my, DEA i FBI, ale nikt nie może sobie przypomnieć, jak on wygląda. Nawet kiedy sekretarka miejscowego komendanta policji, obdarzona fotograficzną pamięcią, razem z rysownikiem sporządzili portret pamięciowy tego niby-agenta, nikt z nas go nie rozpoznał.

– Potrafi wtapiać się w tło.

– Jeszcze jak – przytaknął Hayes. – A jak powiązałeś moją sprawę z twoją?

– Teraz dopiero zrobi się dziwnie – zaśmiał się Tank. – Przyszła do mnie miejscowa jasnowidzka, ostrzegając, że namierza mnie pewien skorumpowany polityk, który jest wplątany w przemyt narkotyków i ma powiązania z tajemniczym agentem DEA.

– Medium, co?

– Wiem, że to szalone, ale…

– Wcale nie. Żona komendanta policji też ma takie zdolności – oznajmił spokojnie. – Wiele razy uratowała tyłek Casha Griera, bo wiedziała coś, czego nie powinna. Nazywa to szóstym zmysłem i twierdzi, że to dzięki celtyckim korzeniom.

Przez chwilę Tank rozważał, czy Merissa mogła mieć celtyckich przodków, i cicho się zaśmiał rozbawiony tą koncepcją.

– Cieszę się, że nie uważasz mnie za wariata.

– Byłoby dobrze, gdybyś mógł tu przylecieć – westchnął Hayes. – Mamy sporą dokumentację związaną z przywódcą kartelu narkotykowego, zwanym El Ladrón, i zeznania członków gangu, zatrzymanych po jego śmierci.

– Chciałbym, ale na razie nas tu zasypało. Poza tym zaraz święta. Kiedy pogoda się poprawi, zadzwonię i może coś wymyślimy.

– Świetny pomysł. Przydałaby się twoja pomoc.

– Doszedłeś już do siebie po porwaniu?

– Tak, dzięki. Przeżyliśmy z narzeczoną taką przygodę, jakiej nie życzyłbym najgorszemu wrogowi – powiedział i zachichotał. – Chociaż jej widok z kałasznikowem wycelowanym w łeb porywacza był bezcenny. Szczególnie, że potem się przyznała, że nawet nie wiedziała, czy karabinek jest nabity i odbezpieczony. Gorąca babeczka!

– A z ciebie szczęściarz, że taka kobieta zechciała cię na męża.

– O tak. A przy okazji, jutro się z nią żenię! – Zaśmiał się Hayes. – Potem ruszamy na kilka dni do Panama City w podróż poślubną, ale na święta wrócimy. A ty jesteś żonaty?

– Jak na razie żadna kobieta z Wyoming nie była na tyle szalona, żeby mnie chcieć – odparł Tank. – Ale obaj moi bracia są żonaci, więc czekam, kiedy mnie poderwie jakaś ślicznotka.

– Powodzenia.

– Dzięki i uważaj na siebie.

– Ty też. Miło się rozmawiało.

– Wzajemnie – powiedział Tank, rozłączył się i poszedł do Mallory’ego.

Znalazł go w salonie przy pianinie, na którym grał motyw z popularnego filmu. Sam też był utalentowanym pianistą, ale Morie przewyższała ich obu swoim kunsztem.

Kiedy Mallory zauważył Tanka, przerwał grę.

– Kłopoty? – zapytał, widząc jego minę.

– Wspomniałem ci słowa Merissy o szeryfie z Teksasu, którego sprawa wiąże się z moją strzelaniną – zaczął, a Mallory skinął głową. – Okazało się, że taki szeryf rzeczywiście istnieje i został porwany wraz z narzeczoną przez tych samych handlarzy narkotyków.

– O rany!

– To Hayes Carson. Tuż przed Świętem Dziękczynienia narkotykowy boss, którego aresztował, zlecił jego zabójstwo. On i jego narzeczona zostali porwani przez ludzi El Ladróna i wywiezieni do Meksyku. Udało im się uciec, ale wcześniej Carson wdał się w awanturę z jednym z jego popleczników. Zamieszany był w to pewien agent z DEA. Widziała go również asystentka komendanta policji. Dziewczyna ma fotograficzną pamięć i rysownik namalował wierny portret agenta. Mimo to ani Carson, ani federalni go nie rozpoznali.

– Interesujące.

– Właśnie. Po rozmowie z Merissą uświadomiłem sobie, że to agent DEA wciągnął mnie w zasadzkę.

– Dobry Boże – jęknął Mallory.

– Merissa twierdzi, że ci ludzie chcą mnie uciszyć. Najgorsze jest to, że nie pamiętam nic, co mogłoby się przydać. Jedyne, o czym mogłem wtedy myśleć, to krew, ból i to, że umrę tam sam w kurzu na drodze.

Mallory wstał i położył dłoń na ramieniu brata.

– Tak się jednak nie stało. Znalazł cię jakiś poczciwiec i wezwał pomoc.

– To mi się ledwie majaczy – westchnął Tank. – Słyszałem, jak ktoś powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Uratował mi życie. Miał hiszpański akcent – dodał, zamykając oczy. – Drugi facet się z nim kłócił, klnąc i żądając, żeby nic nie robili. Było już jednak za późno, bo karetka została wezwana. Ten drugi też mówił z wyraźnym akcentem. Mógł pochodzić z Massachusetts. Jakbym słuchał starych taśm z przemowami Kennedy’ego – powiedział rozbawiony.

– Jak on wyglądał?

– Nie bardzo pamiętam – przyznał Tank, marszcząc brwi. – Nosił garnitur, był wysoki, blady i miał rude włosy – oznajmił po chwili. – Jakoś dotąd o nim nie myślałem. Chyba też był agentem DEA – dodał z namysłem. – Ale skoro tak, to dlaczego nie chciał wezwać pomocy?

– Czy to ten sam, który cię zwabił w pułapkę?

– Nie. To nie mógł być on – mruknął skupiony Tank. – Tamten miał ciemne włosy i akcent południowca.

– Podałeś jego rysopis szeryfowi?

– Nie, ale zaraz to zrobię – stwierdził, wstając.

Chwycił telefon i wybrał numer Hayesa.

– Carson – odezwał się szeryf po kilku sygnałach.

– Tu jeszcze raz Dalton Kirk z Wyoming. Właśnie przypomniałem sobie, jak wyglądał gość, który wezwał karetkę po strzelaninie, w której brałem udział. Był z nim jeszcze jeden mężczyzna i próbował powstrzymać go przed sprowadzeniem ratowników. Ten ostatni był wysoki, rudy i mówił z akcentem z Massachusetts. Czy to przypomina waszego podejrzanego?

– Nie – zaśmiał się Hayes. – Nasz też był wysoki, ale miał blond włosy i lekki hiszpański akcent.

– Jasnowłosy Hiszpan?

– Cóż, ci z północnej części kraju miewają jasne włosy i niebieskie oczy. Niektórzy bywają nawet rudzi. Podobno Baskowie chętnie osiedlali się w Szkocji i Irlandii.

– Nie wiedziałem.

– Ja też. Jeden z naszych ma fioła na punkcie historii i uwielbia Szkocję.

– To wszystko jest jakieś dziwne. Ten, który mnie wciągnął w zasadzkę, był ciemnowłosy i wysoki, a ten, który chciał powstrzymać kumpla przed wezwaniem pomocy, miał rude włosy. Ale jestem pewien, że mieli identyczne garnitury – oznajmił i pokręcił głową. – To chyba skutki wstrząśnienia mózgu.

– Niekoniecznie. Facet może występować w przebraniu – myślał na głos Hayes. – Widziałeś może „Świętego” z Valem Kilmerem?

– Chyba kiedyś.

– Główny bohater był jak kameleon. W mgnieniu oka potrafił całkowicie odmienić swój wygląd. No wiesz, peruka, akcent i tak dalej.

– Myślisz, że fałszywy agent też tak potrafi?

– Możliwe. Agenci pracujący pod przykrywką muszą umieć odmienić swój wygląd tak, żeby nie zostali zdemaskowani. Może brał udział w tajnych misjach.

– Znam kogoś z wojskowego wywiadu. Może będzie mógł pomóc.

– Mamy w San Antonio detektywa – Ricka Martineza. Jego teść jest szychą w CIA. Może zainteresuje się naszym podejrzanym.

– Doskonały pomysł. Dzięki.

– Nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie, biorąc pod uwagę tak rozbieżne rysopisy – zastrzegł.

– I tak warto spróbować. Jeśli któregoś przebrania użył wcześniej, ktoś może go rozpoznać.

– Zobaczymy. Ale myślę, że w pracy szpiega przebrania nie są czymś niezwykłym – westchnął Hayes. – Na szczęście, mam jeszcze jeden pomysł.

– Jaki?

– Ojciec mojej narzeczonej, jej biologiczny ojciec, jest jednym z przywódców karteli narkotykowych na kontynencie – oznajmił, a po drugiej stronie linii nastała wymowna cisza. – Pomógł nam dopaść Złodzieja. I zapewnił bezpieczeństwo rodzinie człowieka, który udzielił pomocy Minette i mnie. Jak na drania jest wyjątkowo sentymentalny. Nazywają go El Jefe, czyli po prostu Szef.

– Szeryf, którego przyszły teść jest przestępcą… To raczej niespotykane.

– A jednak. Jego także mogę poprosić o pomoc. Choćby w sprawie tego tajemniczego polityka, który chce zbudować karierę za pieniądze z handlu narkotykami.

– To rzeczywiście by pomogło. Dzięki.

– Jestem tak samo zaangażowany jak ty. Bądźmy w kontakcie.

– Dobrze. Obaj powinniśmy też mieć oczy szeroko otwarte.

– Święta racja.


Tank postanowił wybrać się do Merissy. To nie była rozmowa na telefon. Jeśli ktoś dybał na jego życie, mógł założyć mu podsłuch.

Kiedy parkował przed chatą, Clara czekała na niego na ganku z powitalnym uśmiechem.

– Merissa wiedziała, że przyjedziesz. Ma okropną migrenę i musiała się położyć – dodała zmartwiona. – Ból dokucza jej od rana, więc lek nie skutkuje.

– Pigułki od lekarza?

– Leki ziołowe. Mój dziadek był szamanem Komanczów – odparła, spuszczając wzrok. Tank przyglądał się jej z niedowierzaniem. – Wiem, że jestem blondynką. Merissa też, ale to prawda. Miałam syna, niedługo po urodzeniu Merissy, który żył ledwie tydzień. Jednak on miał ciemne włosy i brązowe oczy. Mnie i mojej córce trafiły się po prostu takie geny.

Tank podszedł bliżej, a Clara, tak jak wcześniej Merissa, zrobiła krok wstecz. Zatrzymał się skonfundowany.

– Takie geny, hm? – powiedział, a ona się odprężyła, widząc, że nie podchodzi bliżej. – Claro, nie znam was na tyle, żeby się wtrącać, ale zauważyłem, że ty i Merissa cofacie się, ilekroć podchodzę – oznajmił cicho.

Clara wahała się. Nie znała Tanka na tyle, żeby mu zaufać, ale czuła, że nic jej nie grozi w jego obecności.

– Mój były mąż potrafił być straszny, kiedy się zdenerwował – przyznała. – To stary nawyk. Przepraszam.

– Nie gniewam się.

Zanim znów się odezwała, upłynęło trochę czasu.

– Rozwiodłam się z nim dzięki naszemu poprzedniemu szeryfowi. Był dla nas taki dobry. Nie tylko udzielił nam schronienia na czas rozprawy, lecz dopilnował pozbycia się mojego byłego nie tylko z miasta, ale nawet ze stanu – oznajmiła, zdobywając się na słaby uśmiech. – Zawsze się go bałyśmy, kiedy się wściekał. Był tak duży jak ty. Wysoki i barczysty.

– Ja jestem łagodny jak baranek – szepnął Tank, patrząc jej w oczy. – Ale jeśli powiesz o tym komuś z rancza, wyślę mejla do Świętego Mikołaja, że byłaś niegrzeczna, i nie dostaniesz prezentu pod choinkę – zagroził żartobliwie.

– Dobrze – oznajmiła zaskoczona Clara, zanosząc się śmiechem. Szybko jednak spoważniała. – Merissa wspomniała, że mężczyzna, który wciągnął cię w zasadzkę, jest blisko.

– Kiedy się zjawi?

– To tak nie działa – westchnęła. – Dlatego tak trudno potwierdzić nasz dar naukowymi metodami. Wizje pojawiają się sporadycznie i są wybiórcze. To, co widzimy, bywa niejasne, i musimy interpretować obrazy. Dar Merissy jest silniejszy od mojego, ale dlatego też cena, którą zapłaciła, jest wyższa.

– Słyszałem o prześladowaniach. Mogę się z nią zobaczyć?

– Nie czuje się najlepiej.

– Mój najstarszy brat Mallory również cierpi na migreny. Ma silne leki, które wzięte na czas zapobiegają atakom. Jeśli budzi się już z bólem głowy, nic nie pomaga. Dlatego stara się przespać ten czas.

– Merissa dziś bardzo cierpi. Wejdź. I przepraszam, że stałeś tyle na zimnie.

– Mam ciepłą kurtkę – zapewnił z uśmiechem Tank.


Merissy nie było w łóżku, a z łazienki dochodziły odgłosy zwracanego posiłku.

– O rany – westchnęła Clara.

Tank minął ją bez słowa, wszedł do łazienki, wziął czysty ręcznik i zmoczył go, zerkając z niepokojem na klęczącą przed muszlą Merissę.

– Nie powinieneś tu być – wykrztusiła.

– Bzdury. Jesteś chora – oznajmił. Poczekał, aż ostatni skurcz minie, spłukał toaletę i przetarł jej twarz wilgotnym ręcznikiem. – Myślisz, że już po wszystkim?

– Chyba tak – szepnęła, biorąc ostrożnie głębszy oddech.

Tank sięgnął po płyn do płukania ust, nalał odrobinę do zakrętki i podał ją Merissie. Wstała, korzystając z jego pomocy. Kiedy już wypłukała usta, ponownie przemył jej twarz, podziwiając ładne rysy. Mimo przeżyć jej skóra nadal miała brzoskwiniowy odcień, a kształtne usta nie straciły swojego uroku.

– Wiesz, że jesteś piękna? – szepnął, a ona zagapiła się na niego zaskoczona. – Nieważne – oznajmił, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. – Ty sobie poleżysz, a ja zadzwonię do mojego dobrego znajomego, który jest lekarzem – powiedział, otulając ją kocem.

– Oni nie składają wizyt domowych – jęknęła.

– Ten składa – zapewnił, wyjmując telefon. Wybrał numer i przez chwilę czekał na połączenie. – Cześć, John, tu Tank. Miałbyś chwilę, żeby obejrzeć pacjentkę z potężną migreną? – zapytał i szeroko się uśmiechnął, zerkając na dziewczynę. – Tak. Jest młoda i piękna. To Merissa Baker – dodał po chwili.

Merissa zamknęła oczy. Teraz na pewno lekarz nie przyjedzie. W końcu chodziło o wiedźmę, której wszyscy unikali.

Jednak Tank nie przerwał rozmowy, tylko głośno się zaśmiał.

– Owszem, jest unikatowa. Ręczę za jej zdolności. Wiem, że chciałbyś się przekonać. W takim razie czekamy. Mam po ciebie kogoś przysłać? – zapytał i skinął głową. – Nie ma sprawy, już dzwonię po Tima.

Zanim Tank wrócił do rozmowy z Merissą, zadzwonił na ranczo i kazał kowbojowi przywieźć lekarza. Potem usiadł na brzegu jej łóżka.

– To John Harrison. Wprawdzie jest na emeryturze, ale to najlepszy lekarz, jakiego znam.

Merissa zdjęła chłodny okład z czoła i otworzyła oczy. Jęknęła boleśnie. Światłowstręt był jednym z objawów migreny.

– Doktor Harrison? Słyszałam, że fascynują go zdolności parapsychiczne.

– To prawda. Uważa cię za fascynującą i nie może się doczekać spotkania.

Merissa westchnęła i znów ułożyła kompres na czole, zakrywając oczy.

– To coś nowego. Ludzie przeważnie uciekają na mój widok. Boją się, że im zaszkodzę.

– Nie jesteś czarownicą – zaprotestował Tank. – Po prostu masz dar, który na razie wymyka się naukowym opracowaniom. Ale za kilkaset lat naukowcy na pewno będą o nim już wszystko wiedzieć. Jeszcze dwieście lat temu nie było antybiotyków, a lekarze nie wiedzieli, jak przenoszą się choroby zakaźne.

– Od tamtej pory sporo się zmieniło.

– Pewnie. Jak żołądek?

– Odrobinę lepiej.

Zamyślona Clara stała w progu, przyglądając się młodym.

– Jak dotąd zioła wystarczały – mruknęła.

– Mogłabyś zaparzyć Merissie mocnej kawy?

– Słucham?

– To stary domowy sposób na ataki astmy i bóle głowy. Zresztą wiele leków przeciwbólowych zawiera kofeinę.

– Hm, właśnie nauczyłam się czegoś nowego. Wiele wiem o ziołach, ale nigdy nie myślałam o kawie jak o leku przeciwbólowym. Zaraz zaparzę.

– Uwielbiam kawę, ale dziś rano nie mogłam się zmusić do jej przełknięcia – wymamrotała Merissa.

– Zaraz poczujesz się lepiej. Obiecuję.

– Dziękuję, że załatwiłeś wizytę lekarza. To miłe z twojej strony – powiedziała Merissa i zacisnęła zęby, bo ból stawał się coraz bardziej dotkliwy.

– To mój dobry przyjaciel.

– Świetnie sobie radzisz z chorymi.

– Sam kiedyś chciałem zostać lekarzem, ale trudno mi było usiedzieć w jednym miejscu dostatecznie długo. To chyba ADHD – zażartował.

– Jestem ci bardzo wdzięczna – powiedziała z bladym uśmiechem, spoglądając spod okładu.

– Wiem, że światło sprawia ci ból, nawet przy zasłoniętych oknach – stwierdził, nasuwając z powrotem wilgotny ręcznik. – Mallory przy migrenie siedzi w ciemności i unika głośniejszych dźwięków.

Najpierw usłyszeli szczęk naczyń, a potem poczuli aromat świeżo parzonej kawy. Wkrótce Clara przyniosła dwa parujące kubki. Jeden podała córce, drugi Tankowi. Jego kawa była z mlekiem, ale bez cukru.

– Skąd wiedziałaś, jaką lubię? – spytał zaskoczony, ale ona tylko popatrzyła na niego wymownie i wzruszyła ramionami. – Dziękuję – powiedział ze śmiechem.

Clara również się uśmiechnęła.


Doktor Harrison okazał się wysokim, siwym mężczyzną o jasnoniebieskich oczach. Uśmiechnął się, wchodząc za Clarą do sypialni, gdzie Tank nadal siedział na łóżku Merissy.

Kirk wstał i uścisnął mu dłoń. John wyjął stetoskop i zajął jego miejsce obok pacjentki.

– Dziękuję, że zechciał mnie pan zbadać w domu – powiedziała słabym głosem.

– Tak właśnie się robiło, kiedy zaczynałem leczyć. Nawet nie masz pojęcia, jak moja wizyta uszczęśliwiała starszych pacjentów, którzy sami nie byliby w stanie dotrzeć do gabinetu. Teraz, gdy sam jestem stary, lepiej rozumiem dlaczego. Stawy sztywnieją, jeśli musisz zbyt długo siedzieć w poczekalni – powiedział i zaczął badanie.

Posłuchał serca, płuc i zmierzył jej puls. Kazał zrobić kilka najprostszych ćwiczeń i zajrzał w źrenice.

– Nie miałam udaru – zażartowała Merissa.

– Skąd wiesz, że o tym pomyślałem? – spytał zdziwiony.

– Nie mam pojęcia – przyznała zarumieniona. – Po prostu czasem tak mi się zdarza. Moje życie byłoby o wiele prostsze, gdybym była normalna – westchnęła żałośnie.

Lekarz tylko się roześmiał, wyciągając z torby strzykawkę i małą szklaną butelkę. Założył igłę i nabrał płynu.

– To może szczypać – uprzedził i przetarł ramię gazikiem nasączonym alkoholem.

– Nic nie poczułam – powiedziała Merissa, która nawet nie drgnęła w czasie zastrzyku. – Ale nadal czuję się okropnie.

– Miewasz migreny z aurą?

– Tak. Zazwyczaj ślepnę na jedno oko, a obraz z drugiego „śnieży” jak w telewizorze. Jednak tym razem to były jasne, wielokolorowe, rozmyte plamy.

– Masz swojego internistę? – zapytał lekarz, kiwając głową.

– Chodziłyśmy do doktora Brady’ego, ale przeniósł się do Montany. Teraz jeździmy do kliniki.

– Jeśli chcesz, mogę się tobą zająć – zaproponował. – Łącznie z wizytami domowymi.

– Byłoby wspaniale – odparła z wdzięcznością. – Zwykle ludzie się nas boją.

– Ja się nie boję, tylko jestem zaintrygowany. Po tym zastrzyku zaśniesz, a kiedy się obudzisz, ból nie powinien ci już dokuczać. Jednak jeśli nie poczujesz się lepiej albo ból nie ustąpi, koniecznie daj mi znać.

– Dobrze.

– Myślę, że na wszelki wypadek trzeba ci zrobić tomografię.

– Nie cierpię testów, ale to badanie już miałam. Neurolog nie dostrzegł nic niepokojącego. Powiedział, że to migreny o nieustalonej przyczynie.

– Mógłbym z nim porozmawiać? Wiem, że dopiero się poznaliśmy, ale…

– Nie mam nic przeciwko temu – odparła z uśmiechem. Miło było rozmawiać z kimś, kto nie uważał jej i matki za dziwne. – Podam panu jego numer – oznajmiła i zapisała mu go na kartce.

– Kiedy poczujesz się lepiej, chętnie dowiem się więcej o twoim darze – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Na studiach miałem zajęcia z antropologii. Nawet teraz staram się czasem w nich uczestniczyć jako wolny słuchacz, żeby być na bieżąco. W każdej społeczności od zarania dziejów zdarzali się ludzie z niesamowitymi talentami.

– Naprawdę?

– Kiedyś rząd miał cały zastęp „dalekowidzów”. Szpiegowali inne kraje. Czasem nawet skutecznie.

– Opowie mi pan coś więcej? – zapytała sennie.

– Wszystko w swoim czasie. Jeśli migrena nie ustąpi po drzemce, koniecznie do mnie zadzwoń – powtórzył, kładąc swoją wizytówkę na nocnej szafce. – Dzwoń na komórkę. Telefonu stacjonarnego prawie nie używam.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Uwielbiałem leczyć i nadal to lubię. To, co mi nie odpowiada, to idiotyczny system i bzdurne przepisy – oznajmił, wychodząc za Clarą z pokoju.

– Pogadamy, kiedy poczujesz się lepiej – odezwał się milczący dotąd Tank, podszedł do Merissy i pogładził ją po włosach. – Mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce.

– Dziękuję za wszystko – szepnęła, chwytając jego dłoń.

– Łatwo się tobą opiekować. – Pochylił się i pocałował ją w czoło.

– Przyjechałeś do mnie. Po co?

– Wiedziałaś, że się zjawię.

– Tak. Czułam, że tak się stanie.

– Rozmawiałem z szeryfem z Teksasu. Obaj pamiętamy człowieka w garniturze, który zdaje się mieć wiele twarzy…

– Właśnie! – krzyknęła, podrywając się z łóżka.

– Nic ci nie jest? – zaniepokoił się Tank, sądząc, że to nietypowa reakcja na lek.

Z trudem skłonił Merissę, żeby położyła się z powrotem.

– Wciąż widzę mężczyznę siedzącego przed lustrem i mierzącego peruki – wykrztusiła. – Nie wiedziałam, o co chodzi, ale teraz to jasne. To ten człowiek, który cię ściga. To on!

Tank poczuł zimny dreszcz.

– Twoja matka mówiła, że wspomniałaś, iż on się zbliża.

– Tak. Już wkrótce tu będzie – jęknęła, chwytając jego dłoń. – Obiecaj, że będziesz bardzo, bardzo ostrożny.

– Obiecuję – mruknął, czując, jak jej niepokój i troska otulają jego serce ciepłym kokonem.

– Jestem taka śpiąca – szepnęła Merissa, zamykając oczy.

– Odpoczywaj. Wrócę później.

– Byłoby miło… – powiedziała z półprzytomnym uśmiechem.

Zanim Tank wstał, zdążyła zasnąć.

„Mężczyzna mierzący peruki”, pomyślał Tank. Dzięki jej ostrzeżeniu miał przynajmniej szansę. Jednak musiał się zabezpieczyć. Zaborczo popatrzył na śpiącą. Nie był medium, ale czuł, że ta kobieta miała odegrać ważną rolę w jego życiu.

Niezwykły dar

Подняться наверх