Читать книгу Niezwykły dar - Diana Palmer - Страница 6
ROZDZIAŁ CZWARTY
Оглавление– Dlaczego zrezygnowałeś z greckiej knajpki? – zapytała Merissa, delektując się kurczakiem lo mein, który, jak się okazało, był ulubionym daniem obojga. – Nie narzekam, bo przepadam za chińszczyzną, tylko jestem ciekawa.
– Z tego samego powodu, z którego kazałem sprawdzić, czy nie mam w wozie podsłuchu – odparł Tank z ciężkim westchnieniem. – Podejrzewam, że facet, który instalował nam zabezpieczenia, jest tym, który dybie na moje życie.
– O rany!
– Zwykle jestem ostrożniejszy – oznajmił z krzywym uśmiechem. – Nie miałem pojęcia, że on jest tak blisko. Na szczęście go wyczułaś. Masz prawdziwy dar.
– Nienawidzę go.
– Tym razem ocalił mi życie. Jestem ci wdzięczny.
– Okropnie się bałam, idąc do ciebie w zamieci – przyznała. – Ale musiałam ci powiedzieć.
– Miałbym poważne kłopoty, gdybyś tego nie zrobiła. Nawet nie wiedziałem, że ktoś chce się mnie pozbyć.
– Pewnie uniknąłbyś tego, gdyby nie ten polityk z ambicjami – odparła po namyśle. – Zapewne chce uporządkować swoje sprawy przed szczytem kampanii. Wyobraź sobie, co by było, gdyby ujawniono, że sympatyzuje z przemytnikami narkotyków.
– Racja.
– W życiu człowieka, którego poprosiłeś o odszukanie podsłuchów, jest pewna kobieta – zaczęła niepewnie Merissa. – Grozi jej wielkie niebezpieczeństwo – dodała, przygryzając dolną wargę.
– Jest dziennikarką relacjonującą wojnę w południowej Afryce – powiedział, nie dziwiąc się już nawet jej wiedzy.
– Niespodziewana rzecz ocali jej życie – wymruczała Merissa. – Naszyjnik.
– Nic jej nie będzie? – dopytywał się zmartwiony Tank.
– Nie umrze – odparła Merissa, co nie zabrzmiało pocieszająco. – Ktoś skłamał i to ich rozdzieliło. Mężczyzna uwierzył w kłamstwo – oznajmiła i upiła łyk gorącej herbaty. – Miało ją uchronić, a odebrało jej szczęście. Wielka szkoda, bo ona go bardzo kocha. – Spojrzała Tankowi w oczy. – Tylko nic mu nie mów – zastrzegła, odgadując jego myśli. – Przyszłość jeszcze się nie zdecydowała. Jeśli on zacznie działać przedwcześnie, ona zginie. Wszystko się wiąże. Żyjemy w pajęczynie, która łączy wszystkie istoty na Ziemi – powiedziała i roześmiała się cicho. – Zabrzmiałam jak szalona ekolożka. Cóż, kocham wszelkie przejawy życia. I uważam, że łączy nas więcej, niż nam się wydaje.
– Trzepot skrzydeł motyla na jednej półkuli powoduje tajfun na drugiej?
– Coś w tym stylu.
Tank odchylił się na krześle i przyjrzał ciepło Merissie.
– Jesteś niesamowita. Nigdy nie znałem nikogo takiego.
– Mam nadzieję, że to był komplement.
– Owszem. A ten wieczór stanowi początek naszej historii, prawda? – zapytał, pochylając się w jej stronę.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jej oczy pociemniały, a z twarzy odpłynął cały kolor. Po chwili Merissa zamrugała i popatrzyła na niego z przerażeniem.
– Musimy wracać do domu. Natychmiast. Błagam!
– Do ciebie czy do mnie? – zapytał tylko Tank, rzucając na stół plik banknotów i prowadząc ją do samochodu.
Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby podawać jej słowa w wątpliwość.
– Do mnie. Pospiesz się, proszę. Już może być za późno – jęknęła.
Tank nie zamierzał oszczędzać samochodu. Jazda powrotna minęła w mgnieniu oka. Wyskoczyli z auta i wbiegli na ganek. Merissa przez chwilę walczyła z zamkiem, tak bardzo drżały jej ręce.
– Mamo! – krzyknęła, kiedy udało się jej wreszcie dostać do środka. – Mamo!
– Tu jestem – odezwała się zaskoczona Clara, wyglądając z sypialni. – Co się stało? – zaniepokoiła się, widząc ich miny.
– Miałam przeczucie – przyznała niechętnie Merissa, bojąc się, że wizja się spełni od samego wypowiedzenia tych słów.
– Przeczucie? – powtórzyła Clara, marszcząc lekko brwi.
– Niepotrzebnie spanikowałam. Przepraszam. – Merissa roześmiała się nerwowo, czując, że opuszcza ją napięcie.
– Zawsze lepiej sprawdzić – zapewnił ją Tank. – Nauczyłem się ufać twoim przeczuciom.
– Dziękuję – szepnęła z widoczną ulgą.
– Jakiego rodzaju przeczucie? – drążyła Clara, znając dobrze córkę.
– Nie wiem. Czegoś niebezpiecznego. Zaplanowanego – dodała, a jej oczy pociemniały, znów zapatrzone w inny czas. – To się stanie już wkrótce. Nie wiem dokładnie co! – krzyknęła, wyrywając się z transu.
– Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją matka i mocno przytuliła.
– Ale na wszelki wypadek przyślę wam do ochrony jednego z kowbojów – wtrącił Tank. – Niech ma oko na wszystko.
– To miłe z twojej strony – powiedziała cicho Clara.
– Czujecie dym? – Skrzywiła się nagle Merissa.
Rozdzielili się, przeszukując pokoje. Nagle zawył detektor dymu w drugiej sypialni. Tank wyprzedził obie kobiety. Stanął jak wryty w progu pomieszczenia. Iskrzył i dymił przedłużacz elektryczny, obok którego w drgawkach wiła się wiewiórka.
– Och, nie – jęknęła Clara. – Zapomniałam zamknąć przewód kominowy. Wiewiórki często tu się zakradają, próbując zakładać gniazda w podsufitce – wyjaśniła i się skrzywiła. – Czy ona nie żyje?
– Żyje, ale potrzebuje pomocy – oświadczył Tank, podnosząc drżące ciałko. – Znam rehabilitanta dzikich zwierząt. Podrzucę mu tego biedaka. Macie pudełko po butach i jakiś stary ręcznik?
Clara pobiegła po potrzebne rzeczy, a Merissa podeszła do kabla.
– Wyjmę wtyczkę.
– Tylko ostrożnie, kochanie.
Zerknęła na niego spod rzęs, rumieniąc się uroczo.
Tank uwielbiał, gdy się przez niego czerwieniła. Przyjemnie było nazywać pieszczotliwie Merissę.
– Myślisz, że dojdzie do siebie? – zapytała, gładząc palcem łebek zwierzęcia.
– Uważaj, może cię ugryźć.
– Nigdy mnie nie gryzą. Zawsze przygarniam ranne zwierzęta. Kiedyś nawet ratowałam węża, którego pokaleczyła kosiarka.
– Nie boisz się węży?
– Boję się panicznie, ale on krwawił i cierpiał. Podniosłam go i posmarowałam maścią z antybiotykiem. Nie miał nic przeciwko. Ale ani bandaż, ani plaster nie chciały się trzymać, więc zawiozłam go do weterynarza od dzikich zwierząt. Ciekawe, czy to ten sam.
– Możliwe. Niewielu ich jest w pobliżu Catelow. Jaki to był wąż?
– Nie mam pojęcia, ale był duży.
– W jakim kolorze?
Kiedy go opisała, Tank wybuchnął śmiechem.
– No nie wierzę. Po prostu niemożliwe! To był grzechotnik, ty szalona kobieto. One są śmiertelnie niebezpieczne!
– Naprawdę? Był zupełnie spokojny, kiedy go opatrywałam i wiozłam w pudełku do weterynarza. Ale jego od razu próbował ugryźć. Pewnie dlatego lekarz rehabilitant tak dziwnie na mnie patrzył, kiedy nalegałam, żeby po kuracji wypuścił węża. Nic mi nie powiedział.
– Naprawdę masz niezwykły dar – mruknął Tank, patrząc na nią z podziwem.
– Zwierzęta mnie lubią – przyznała nieśmiało. – Kiedy karmię ptaki, muszę się spieszyć, bo siadają mi na rękach.
– Ja też cię lubię – powiedział, szukając jej spojrzenia.
– Naprawdę? – zapytała, rozchylając z zaskoczenia usta. – Nie boisz się, że kiedy się wścieknę, zamienię cię w ropuchę? – spytała, gdy się uśmiechnął.
– Nie masz kota.
– Słucham?
– Wszyscy wiedzą, że czarownice mają koty. Sprawdź to sobie w sieci – pouczył ją, siląc się na powagę.
Merissa wybuchnęła śmiechem.
– Powiedzieć mu o tych dwóch, które karmimy co rano, odkąd się do nas przybłąkały? – wtrąciła Clara scenicznym szeptem, wracając z pudełkiem i ze szmatką.
– Cii. – Merissa położyła palec na ustach.
Tym razem roześmiali się wszyscy troje.
Tank owinął wiewiórkę gałgankiem i podał ją Merissie, żeby zrobić otwory w tekturowej pokrywce pudełka.
– Nic ci nie będzie – pocieszała zwierzątko, które nadal drżało.
– Musi być w szoku – westchnął Tank, wkładając delikatnie rudzielca do pudełka. – Zaraz skontaktuję się z weterynarzem.
– Dasz nam znać? – zapytała Merissa.
– Oczywiście – przytaknął z uśmiechem.
– Mam nadzieję, że przewody na strychu nie są ponadgryzane – powiedziała zmartwiona Clara. – Od razu zamknę ten wywietrznik.
– Przynajmniej to samiec. Nie musimy się martwić, że osieroci dzieci. Gdybyśmy odcięli matce dostęp do młodych, wszystkie by zginęły.
– To prawda. Musisz jednak pamiętać o zagrożeniu, które sprowadzają wiewiórki, podgryzając kable – westchnął Tank, przyglądając się wtyczce wyjętej z gniazdka. – Starajcie się nic nie włączać, dopóki mój człowiek nie sprawdzi elektryki.
– Dobrze. I dziękuję. Nie chciałabym tu pożaru.
– Ja też nie – wtrąciła Clara.
– Niebezpieczeństwo nie jest zbyt duże, szczególnie że w porę odkryliśmy spalony przewód, ale lepiej dmuchać na zimne. Na razie zabiorę zwierzaka do domu. Dam wam znać jutro.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Merissa, posyłając mu uśmiech.
– Dobranoc.
Tank ruszył do samochodu, ale jeszcze obejrzał się, żeby im pomachać.
Merissa i Clara patrzyły, jak odjeżdżał, a potem wróciły do salonu. Stała w nim pięknie ubrana choinka z kolorowymi światełkami. Ze względu na migreny Merissy nie mogły mrugać, ale i tak pięknie świeciły. Clara przytuliła córkę.
– Widzę, dokąd to zmierza. Nie trzeba do tego być medium – zażartowała, rozśmieszając Merissę.
– Jestem taka szczęśliwa – oznajmiła dziewczyna, kładąc jej głowę na ramieniu. – Nie sądziłam, że znajdę kogoś, kto polubi mnie taką, jaką jestem.
– Raz myślałam, że mi się to udało – odezwała się cicho Clara. – I popełniłam ogromny błąd, za który ty zapłaciłaś nawet więcej niż ja.
– Dalton o tym wie.
– Co?
– Tank wie, co zrobił nam ojciec. Powiedział, że gdyby nas wtedy znał, nie dopuściłby do tego.
– Od dawna żyję w strachu, że Bill nas znajdzie i wróci, żeby wyrównać rachunki za rozwód – przyznała Clara.
– Wiesz, gdzie on może być teraz?
– Słyszałam od jego kuzyna, który kontaktuje się ze mną od czasu do czasu, że pracuje w dokach w Kalifornii. Mam nadzieję, że tam zostanie.
– Ja też – przytaknęła gorliwie Merissa. – Ja też!
Tank zawiózł wiewiórkę do lecznicy dla dzikich zwierząt. Nie mógł zostawić jej u zwykłego weterynarza, bo zabraniało tego prawo. Dzikie zwierzęta powinien leczyć wyłącznie wykwalifikowany personel, więc dużo z nich nie dostawało swojej szansy. Ponieważ certyfikowanych weterynarzy było niewielu, zwykle byli zawaleni robotą i nie mieli czasu odbierać telefonów. Przepisy prawa miały chronić ludzi i zwierzęta, ale jednocześnie sprawiały, że wiele rannych stworzeń nie uzyskiwało pomocy. Czasem zdarzało się, że dobre intencje prawodawcy prowadziły do dramatów.
– Przynajmniej ten przeżyje – powiedział Tank swojemu przyjacielowi.
– Jest tylko lekko przysmażony i w szoku – oznajmił Greg Barnes, badając wiewiórkę. – Parę dni odpoczynku z dobrą dietą i znów będzie mógł podgryzać kable – westchnął, wsadzając zwierzę do czystej klatki z wodą i jedzeniem.
W sąsiednich klatkach i kojcach siedziały szop z zabandażowaną łapą, wilk bez jednej nogi i kruk ze złamanym skrzydłem.
– Co im się stało?
– Dzieciaki z bronią – prychnął Greg. – Nastolatek strzelał do ptaków dla sportu. Uciąłem sobie pogawędkę z nim i jego ojcem, i zgłosiłem sprawę policji.
– A wilk?
– Pożarł dwa cielaki ranczerowi. Został schwytany w sidła. Stracił łapę i zdechłby, gdybym go nie znalazł. Ludzie i dzikie zwierzęta nie żyją w zgodzie.
– Ranczer bronił dobytku.
– To prawda. W takich sytuacjach nie ma zwycięzców. I tak będzie miał sprawę za polowanie na zagrożony gatunek. Upierał się, że jego cielaki też były zagrożone, ale to mu nie pomoże. – Weterynarz pokręcił głową. – Ci, którzy piszą ustawy o dzikich zwierzętach, często w ogóle nie mieli z nimi do czynienia. Czasem chciałbym zamknąć ich w jednym pomieszczeniu z kilkoma głodnymi wilkami – rozmarzył się. – Ech, nieważne. Chociaż to z pewnością zmieniłoby ich nastawienie. Ci, którzy by przeżyli, szybko dostosowaliby prawo do rzeczywistości – dodał, mierzwiąc sierść wilka przez pręty klatki. – Ciebie to nie dotyczy, staruszku. Są dobre i złe wilki. Tak jak i ludzie – oznajmił, zerkając na Tanka. – W naturalnych warunkach wilk zrobi to, co dyktuje mu natura. Zje sarnę albo łosia. Należy po prostu dopilnować, żeby nie zbliżał się do krów.
– Mnie nie musisz przekonywać. Tylko polityków – zapewnił go Tank.
– Chętnie bym im uświadomił, jak wygląda tu prawdziwy świat. Jak wytłumaczyć temu wilkowi, że wszedł na teren prywatny i zeżarł cudzą własność? Albo krukowi, który posłużył za tarczę strzelniczą? – spytał z goryczą.
– Przynajmniej próbujesz pomóc.
– Dobre określenie. Próbuję. – Greg przytaknął z krzywym uśmiechem. – Mam jeszcze dwie takie sale – mruknął, przyglądając się Tankowi. – Jak myślisz, dlaczego się nie ożeniłem?
– Cóż. Niewiele znam kobiet, które chciałyby mieć w domu wilka – zachichotał Tank. – Nawet takiego w klatce.
– W sąsiedniej sali mam pumę, fretkę i parę skunksów. Są ofiarami sideł – westchnął. – Kruk trafił tu w drodze wyjątku. Zwykle zajmuję się ssakami.
– Jak do ciebie trafił?
– Przyniosła go przerażona matka chłopca. Ojciec raczej był dumny, że dzieciak trafił ptaka w locie – oznajmił, kręcąc głową.
– Dobrze, że przynajmniej ona się opamiętała. Lubię strzelać do ruchomego celu, ale używam rzutek, a nie zwierząt. No, poza jeleniami w sezonie łowieckim – wyznał szczerze. – Uwielbiam dziczyznę.
– Ja też – zgodził się Greg. – Ale to inna historia. Wyginą z głodu, jeśli nie zmniejszymy ich populacji. Dostajemy pozwolenie na odstrzał ograniczonej liczby sztuk. Ale obcym tego nie wyjaśnisz. Dla nich mordujesz Bambiego.
– Bambi może cię zabić rogami albo celnym ciosem kopyta.
– Dorosłe samce są szczególnie silne i bojowe.
– Myślisz, że wiewiórka przeżyje?
– Jeśli nie, to nie z mojej winy – oznajmił Greg z uśmiechem. – Uwielbiam zwierzęta.
– Może kiedyś znajdziesz kobietę, która będzie podzielała twoją pasję.
– Albo i nie – westchnął weterynarz, wzruszając ramionami. – Dostałeś tę wiewiórkę od Merissy Baker, prawda?
– Tylko bez głupich komentarzy o czarach – zastrzegł Tank.
– Nie zamierzałem mówić nic takiego. Chodziło mi o to, że dziewczyna ma podejście do zwierząt – uściślił. – Kiedyś przyniosła mi węża, którego uratowała, narzekając, że opatrunek się zsuwa – oznajmił i gwizdnął. – To był największy grzechotnik, jakiego w życiu widziałem. Przy niej był potulny jak baranek, ale kiedy tylko się zbliżyłem, próbował mnie zaatakować. Mimo to opatrzyłem go i opiekowałem się nim, dopóki nie wrócił do zdrowia, a potem wypuściłem na wolność.
– Mówiła mi o tym – zaśmiał się Tank. – Ma prawdziwy dar.
– Rzeczywiście. Wśród Czejenów są ludzie, którzy potrafią uspokoić dzikie mustangi dotykiem i głosem. Może teoria o tym, że wszystko ma duszę, jest prawdziwa? – zastanowił się.
– Muszę już iść – westchnął Tank, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.
– Tak tylko myślałem na głos – zaśmiał się Greg. – A twojej wiewiórce nic nie będzie. Może dobrze byłoby po wyzdrowieniu wywieźć go bardziej na północ, żeby nie wrócił do zabaw z kablami Merissy?
– O tym samym pomyślałem!
Tank wrócił do domu rozbawiony historią z wężem.
– Co się tak szczerzysz? – chciał wiedzieć Mallory.
– Merissa zawiozła kiedyś węża do lecznicy Grega Barnesa.