Читать книгу Ciemniejsza strona Greya - Э. Л. Джеймс - Страница 12
ROZDZIAŁ CZWARTY
ОглавлениеGdy wraca mi zdolność myślenia, otwieram oczy i przyglądam się twarzy mężczyzny, którego kocham. Twarzy pełnej czułości. Muska nosem mój nos, opierając ciężar ciała na łokciach. Jego dłonie spoczywają na moich, tuż przy mojej głowie. Niestety podejrzewam, że robi to po to, abym go nie dotknęła. Wysuwa się ze mnie, składając na mych ustach delikatny pocałunek.
– Brakowało mi tego – szepcze.
– Mnie też.
Ujmuje moją brodę i mocno całuje. To namiętny, błagalny pocałunek, proszący o co? Nie wiem. Kiedy Christian odrywa usta od moich, brak mi tchu.
– Więcej mnie nie zostawiaj – mówi błagalnie, patrząc mi prosto w oczy. Na jego twarzy maluje się powaga.
– Dobrze – szepczę i uśmiecham się do niego. Uśmiech, który widzę w odpowiedzi, jest wyjątkowo promienny; ulga, euforia i chłopięca radość tworzą kombinację potrafiącą zmiękczyć najtwardsze nawet serce. – Dziękuję za iPada.
– Ależ nie ma za co, Anastasio.
– Którą z piosenek lubisz najbardziej?
– O nie, za dużo byś o mnie wiedziała. – Uśmiecha się szeroko. – Ugotuj mi jakąś strawę, dziewko. Umieram z głodu – dodaje, siadając nagle i pociągając mnie za sobą.
– Dziewko? – Chichoczę.
– Dziewko. Jadło proszę.
– Skoro tak ładnie prosisz, panie, już się biorę do roboty.
Gdy gramolę się z łóżka, przesuwam poduszkę, ujawniając kryjący się pod nią sflaczały balon. Christian bierze go do ręki i patrzy na mnie z konsternacją.
– To mój balonik – mówię, sięgając po szlafrok. Kurde, czemu on musiał go znaleźć?
– W łóżku?
– Tak. – Rumienię się. – Dotrzymywał mi towarzystwa.
– Szczęściarz z Charliego Tango. – W jego głosie słychać zdziwienie.
Owszem, jestem sentymentalna, Grey, ponieważ cię kocham.
– Mój balonik – powtarzam, po czym odwracam się na pięcie i wychodzę do kuchni, zostawiając Christiana uśmiechniętego od ucha do ucha.
Siedzimy na perskim dywanie Kate, pałeczkami wyjadamy chińszczyznę z porcelanowych miseczek, popijając schłodzonym białym pinot grigio. Christian opiera się o kanapę, wyciągnąwszy przed siebie nogi. Włosy ma potargane, jak to po seksie. Ma na sobie dżinsy, koszulę i nic więcej. W tle nucą cicho panowie z Buena Vista Social Club.
– Smaczne – mówi z uznaniem, nabierając pałeczkami kolejną porcję.
Siedzę obok po turecku, jedząc łapczywie i podziwiając jego bose stopy.
– Najczęściej to ja się zajmuję gotowaniem. Kate średnio radzi sobie w kuchni.
– Mama cię nauczyła?
– Mama? – prycham. – Kiedy zaczęło mnie to interesować, mama mieszkała już w Mansfield w Teksasie z Mężem Numer Trzy. A Ray, cóż, gdyby nie ja, żywiłby się tostami i jedzeniem na wynos.
Christian przygląda mi się uważnie.
– Czemu nie zamieszkałaś w Teksasie z mamą?
– Jej mąż, Steve, i ja… nie dogadywaliśmy się. I tęskniłam za Rayem. Jej związek ze Steve’em nie trwał długo. Myślę, że się opamiętała. Nigdy o nim nie mówi – dodaję cicho. To taka mroczna część jej życia, o której nigdy nie rozmawiamy.
– Zostałaś więc w Waszyngtonie z ojczymem?
– Bardzo krótko mieszkałam w Teksasie. Potem wróciłam do Raya.
– Wygląda na to, że to ty się nim opiekowałaś – mówi miękko.
– Chyba tak. – Wzruszam ramionami.
– Przyzwyczajona jesteś do opiekowania się ludźmi.
Coś w jego głosie przykuwa moją uwagę i podnoszę wzrok.
– O co chodzi? – pytam.
– Ja chcę się tobą zaopiekować. – W jego oczach płoną jakieś nienazwane emocje.
Serce mi przyspiesza.
– Zauważyłam – mówię cicho. – Tylko jakoś w dziwny sposób się za to zabierasz.
Marszczy brwi.
– Inaczej nie potrafię.
– Nadal jestem na ciebie zła za kupienie SIP.
Uśmiecha się.
– Wiem, ale twoja złość i tak by mnie nie powstrzymała.
– I co ja mam teraz powiedzieć kolegom z pracy, Jackowi?
Christian mruży oczy.
– Ten złamas lepiej niech się ma na baczności.
– Christian! To mój szef.
Zaciska usta w cienką linię. Wygląda jak krnąbrny uczeń.
– Nie mów im.
– Czego mam nie mówić?
– Że wydawnictwo należy do mnie. Wczoraj podpisano zarys warunków umowy. Przewiduje on czterotygodniowy zakaz ujawniania informacji dotyczących zmiany właściciela, a w tym czasie zarząd SIP dokona pewnych zmian.
– Och… zostanę bez pracy? – pytam niespokojnie.
– Szczerze w to wątpię – odpowiada cierpko Christian, starając się stłumić uśmiech.
Robię gniewną minę.
– Jeśli odejdę i poszukam sobie pracy w innej firmie, ją także kupisz?
– Chyba nie myślisz o odejściu? – Wraca czujność.
– Może i myślę. W sumie nie dałeś mi wielkiego wyboru.
– Tak, tamtą firmę też kupię – oświadcza stanowczo.
Jestem w sytuacji bez wyjścia.
– Nie sądzisz, że zachowujesz się ciut nadopiekuńczo?
– Tak. Mam pełną świadomość, że tak to wygląda.
– Dzwoń do doktora Flynna – burczę.
Odstawia pustą miskę i patrzy na mnie spokojnie. Wzdycham. Nie chcę się kłócić. Wstaję i sięgam po jego naczynie.
– Masz ochotę na deser?
– W końcu gadasz do rzeczy! – Posyła mi lubieżny uśmiech.
– Nie na mnie. – A czemu nie? Moja wewnętrzna bogini budzi się z drzemki i siada wyprostowana, zamieniając się w słuch. – Mamy lody. Waniliowe – prycham.
– Naprawdę? – Uśmiech Christiana staje się jeszcze szerszy. – Myślę, że mogłyby się okazać użyteczne.
Słucham? Patrzę osłupiała, jak wstaje zgrabnie.
– Mogę zostać? – pyta.
– To znaczy?
– Na noc.
– Sądziłam, że tak właśnie zrobisz.
– To dobrze. Gdzie te lody?
– W piekarniku. – Uśmiecham się słodko.
Przechyla głowę, wzdycha i kręci głową.
– Sarkazm to kiepska forma ciętego dowcipu, panno Steele. – Oczy mu błyszczą.
O cholera. Co on knuje?
– Mógłbym cię jednak przełożyć przez kolano.
Wstawiam miski do zlewu.
– Masz przy sobie te srebrne kulki?
Klepie się po klatce piersiowej, brzuchu i kieszeniach dżinsów.
– To zabawne, ale nie noszę przy sobie zapasowego kompletu. W pracy niewielkie jest na nie zapotrzebowanie.
– Bardzo się cieszę, że to słyszę, panie Grey. A wydawało mi się, że mówiłeś, iż sarkazm to kiepska forma ciętego dowcipu.
– Cóż, Anastasio, moje nowe motto brzmi tak: „Jeśli z czymś nie możesz walczyć, musisz to polubić”.
Gapię się na niego – nie mogę uwierzyć, że to powiedział – a on wygląda na niesłychanie z siebie zadowolonego. Odwraca się, otwiera zamrażalnik i wyjmuje pudełko lodów waniliowych Ben & Jerry’s.
– Nadadzą się idealnie. – Podnosi na mnie wzrok. – Ben & Jerry’s & Ana. – Wypowiada to powoli, podkreślając każdą sylabę.
A niech mnie. Szczęka opada mi chyba aż na podłogę. Christian otwiera szufladę i wyjmuje z niej łyżkę. Kiedy unosi głowę, spojrzenie ma mroczne, a język przesuwa się po górnych zębach. Och, ten język.
Zaintrygował mnie. W moich żyłach zaczyna krążyć rozpustne pożądanie. Będzie zabawa z jedzeniem.
– Mam nadzieję, że jest ci ciepło – mówi cicho. – Zamierzam cię tym schłodzić. Chodź. – Wyciąga rękę i podaję mu dłoń.
W sypialni stawia lody na stoliku nocnym, ściąga z łóżka kołdrę i obie poduszki, po czym kładzie je na podłodze.
– Masz pościel na zmianę, prawda?
Kiwam głową, obserwując go zafascynowana. Bierze do ręki Charliego Tango.
– Nie rób nic mojemu balonikowi – rzucam ostrzegawczo.
Usta wyginają mu się w półuśmiechu.
– Gdzieżbym śmiał, maleńka, ale mam ochotę zrobić coś tobie i tej pościeli.
Niemalże drżę.
– Chcę cię związać.
Och.
– Dobrze – szepczę.
– Tylko ręce. Do łóżka. Muszę cię unieruchomić.
– Dobrze – szepczę ponownie, niezdolna do niczego więcej.
Podchodzi, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Wykorzystamy to. – Ujmuje koniec paska przy moim szlafroku i powoli, rozkosznie i drażniąco, pociąga, rozwiązując kokardę, a potem go zabiera.
Poły szlafroka rozchylają się, gdy tymczasem ja stoję sparaliżowana pod gorącym wzrokiem. Po chwili zsuwa szlafrok z moich ramion. Ten opada u mych stóp, a ja stoję naga. Gładzi moją twarz wierzchem dłoni i ten dotyk odbija się echem w moim kroczu. Pochyla się i obdarza krótkim pocałunkiem.
– Połóż się na łóżku. Na plecach – mruczy, a oczy mu ciemnieją, wwiercając się w moje.
Robię, co mi każe. Pokój oświetla jedynie blade światło nocnej lampki.
Generalnie nie znoszę żarówek energooszczędnych – są takie ciemne – ale teraz, gdy jestem naga, cieszę się z przytłumionego światła, jakie dają. Christian stoi przy łóżku, wpatrując się we mnie.
– Cały dzień mógłbym na ciebie patrzeć, Anastasio – mówi. Po tych słowach wchodzi na łóżko i siada na mnie okrakiem. – Ręce nad głowę – nakazuje.
Tak robię, a on zawiązuje mi koniec paska na lewym nadgarstku, a drugi koniec przeciąga przez metalowe szczeble w wezgłowiu łóżka. Mocno pociąga, tak że lewą rękę mam wyprostowaną nad głową. Następnie unieruchamia mi prawą rękę, mocno zawiązując pasek.
Kiedy jestem już skrępowana, Christian wyraźnie się odpręża. Lubi mnie taką. Tym sposobem nie mogę go dotknąć. W mojej głowie pojawia się myśl, że żadna z jego uległych także nie mogła go dotykać – a co więcej, nigdy nie miały takiej sposobności. To on zawsze sprawował kontrolę i trzymał je na dystans. Dlatego właśnie lubi te swoje zasady.
Schodzi ze mnie i pochyla się, aby przelotnie cmoknąć w usta. Następnie wstaje, ściąga koszulę przez głowę, rozpina dżinsy i szybko się ich pozbywa.
Jest cudownie nagi. Moja wewnętrzna bogini wykonuje potrójnego aksla, a mnie nagle zasycha w ustach. Ma szerokie, umięśnione ramiona i wąskie biodra, przez co jego sylwetka przypomina odwrócony trójkąt. Widać, że chodzi na siłownię. Cały dzień mogłabym na niego patrzeć. Przechodzi na koniec łóżka, chwyta mnie za kostki i szybko pociąga w dół, tak że ramiona mam wyciągnięte i zupełnie unieruchomione.
– Tak lepiej – stwierdza.
Bierze ze stolika pudełko z lodami i znowu siada na mnie okrakiem. Bardzo powoli zdejmuje pokrywkę i zanurza łyżeczkę.
– Hmm… jeszcze są twarde – mówi, unosząc brew. Nabiera porcję lodów waniliowych i wkłada do ust. – Pyszne – mruczy, oblizując wargi. – To niesamowite, jak smaczna może być zwykła wanilia. – Spogląda na mnie. – Masz ochotę? – pyta wesoło.
Wygląda tak cholernie podniecająco, młodo i beztrosko – siedząc na mnie i jedząc lody. Och, co on, u licha, zamierza mi zrobić? Nieśmiało kiwam głową.
Nabiera kolejną porcję i przybliża łyżeczkę do mojej twarzy. Otwieram usta, a wtedy on szybko wkłada ją do swoich.
– Są za dobre, żeby się dzielić – oświadcza, uśmiechając się szelmowsko.
– Ej – protestuję.
– Ależ, panno Steele, lubi pani wanilię?
– Tak. – Mówię to głośniej, niż zamierzałam, i bezskutecznie próbuję go z siebie zrzucić.
Śmieje się.
– Stajemy się zadziorni, tak? Na twoim miejscu bym tego nie robił.
– Lody – mówię prosząco.
– Cóż, jako że tak wiele mi dzisiaj dałaś rozkoszy, panno Steele… – Ustępuje i podaje mi łyżeczkę pełną lodów. Tym razem pozwala mi je zjeść.
Chce mi się śmiać. On naprawdę świetnie się bawi, a jego dobry humor jest zaraźliwy. Nabiera kolejną łyżeczkę i znów mnie częstuje; a potem jeszcze raz. Okej, wystarczy.
– Hmm, cóż, to całkiem dobry sposób na zmuszenie cię do jedzenia. Mógłbym się do tego przyzwyczaić.
Nabiera lody na łyżeczkę i zbliża ją do mych ust. Tym razem trzymam je zaciśnięte i kręcę głową. Christian pozwala, aby powoli się roztopiły, po czym kapie mi nimi na szyję i piersi. Nachyla się i bardzo powoli je zlizuje. Moje ciało natychmiast rozpala pożądanie.
– Mhm. Z pani ciała, panno Steele, są jeszcze smaczniejsze.
Pociągam za pasek szlafroka i łóżko skrzypi złowieszczo, ale mam to gdzieś – całą trawi mnie ogień. Christian nabiera kolejną łyżeczkę i upuszcza lody na moje piersi. Następnie rozsmarowuje je łyżeczką po obu piersiach i brodawkach.
Och… zimne. Brodawki natychmiast twardnieją pod chłodną warstwą.
To prawdziwe męczarnie. Gdy lody zaczynają się rozpuszczać, spływają z mego ciała na łóżko. Usta Christiana kontynuują swoje słodkie tortury, mocno ssąc, delikatnie muskając. Och, błagam! Głośno dyszę.
– Chcesz trochę? – I nim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, jego język wsuwa się do mych ust. Jest zimny, zręczny, smakuje wanilią i Christianem. Pyszny.
Gdy zaczynam się przyzwyczajać do tego doznania, on znowu siada i przesuwa łyżeczkę z lodami środkiem mego ciała, przez brzuch aż do pępka, gdzie pozostawia porcyjkę lodów. Och, są bardzo zimne, ale w dziwny sposób palą mi skórę.
– Już to kiedyś robiłaś. – Oczy Christiana lśnią. – Będziesz musiała leżeć nieruchomo, w przeciwnym razie lody wylądują na łóżku. – Całuje po kolei obie piersi i mocno ssie brodawki, po czym jego usta podążają śladem lodów w dół mego ciała, ssąc i liżąc.
A ja się staram. Naprawdę się staram leżeć nieruchomo, pomimo tego przyprawiającego o zawrót głowy połączenia zimna i jego rozpalającego dotyku. Ale moje biodra mimowolnie zaczynają się poruszać, wirując w swoim własnym rytmie, ulegając czarowi tej chłodnej wanilii. Christian przesuwa się niżej i zaczyna zlizywać lody z mego brzucha, wsuwając język do pępka.
Jęczę. O mamusiu. Jest zimno, jest gorąco, jest podniecająco. Ale on nie przestaje. Łyżeczkę z lodami przesuwa jeszcze niżej, na włosy łonowe, na łechtaczkę. Krzyczę głośno.
– Ćśś – mówi łagodnie Christian, a jego magiczny język zabiera się za zlizywanie lodów.
Jęczę cichutko.
– Och… proszę… Christianie.
– Wiem, skarbie, wiem.
Nie przerywa ani na chwilę, a moje ciało się unosi – coraz wyżej i wyżej. Wkłada we mnie jeden palec, po chwili drugi i w przejmująco wolnym tempie wsuwa je i wysuwa.
– Właśnie tak – mruczy, rytmicznie pocierając przednią ścianę pochwy, jednocześnie liżąc i ssąc.
Nieoczekiwanie przeżywam orgazm tak intensywny, że oszałamia wszystkie moje zmysły, zamazując to, co się dzieje wokół mego ciała. Wiję się i jęczę. O rany, szybko poszło.
Mgliście uświadamiam sobie, że Christian przerwał swoje rozkoszne działania. Zakłada prezerwatywę, a chwilę później wchodzi we mnie. Szybko i głęboko.
– O tak! – jęczy, wbijając się we mnie. Cały się klei; resztki roztopionych lodów przechodzą z mojej skóry na jego. To dziwne, rozpraszające uczucie, ale doznawać go mogę tylko przez kilka sekund, gdyż Christian nagle wychodzi ze mnie i przekręca mnie na brzuch.
– Teraz tak – mruczy i znowu jest we mnie, ale nie od razu wznawia ten swój nieustępliwy rytm. Wychyla się, uwalnia mi dłonie i pociąga do góry, tak że praktycznie siedzę na nim. Jego dłonie zamykają się na moich piersiach. Pociąga lekko za brodawki. Jęczę, odrzucając do tyłu głowę. Christian muska nosem moją szyję, a potem kąsa ją, zaczynając poruszać biodrami, rozkosznie powoli, raz po raz wypełniając mnie sobą.
– Masz pojęcie, ile dla mnie znaczysz? – dyszy mi do ucha.
– Nie. – Brak mi tchu.
– A właśnie że wiesz. Nie pozwolę ci odejść.
Z mojego gardła wydobywa się głośny jęk, gdy jego ruchy stają się coraz szybsze.
– Jesteś moja, Anastasio.
– Tak, twoja – dyszę.
– Troszczę się o to, co jest moje – syczy i przygryza mi ucho.
Krzyczę.
– Tak, mała, chcę cię słyszeć.
Jedną ręką oplata mnie w talii, drugą chwyta za biodro i wchodzi we mnie jeszcze mocniej, jeszcze głębiej, a ja znowu krzyczę. I zaczyna się morderczy rytm. Jego oddech staje się coraz głośniejszy, coraz bardziej urywany, taki jak mój. Czuję w dole brzucha znajome przyspieszenie. Znowu!
Jestem jednym wielkim doznaniem. Właśnie to robi ze mną Christian – bierze moje ciało i obejmuje je w posiadanie, tak że nie jestem w stanie myśleć o niczym poza nim. Jego czary są przemożne, upajające. Jestem motylem schwytanym w jego sieć, nie potrafię i nie mam ochoty uciec. Jestem jego… cała jego.
– No dalej, mała – syczy przez zaciśnięte zęby. Jak na zawołanie, niczym uczeń czarnoksiężnika pozbywam się wszystkich hamulców i jednocześnie doznajemy spełnienia.
Leżymy na łyżeczki na lepkim prześcieradle. Christian wtula nos w moje włosy.
– Przeraża mnie to, co do ciebie czuję – szepczę.
Nieruchomieje.
– Mnie też, maleńka – mówi cicho.
– A jeśli mnie zostawisz? – Ta myśl jest straszna.
– Nigdzie się nie wybieram. Nie sądzę, abym się kiedykolwiek tobą nasycił, Anastasio.
Odwracam się i patrzę na niego. Twarz ma poważną, szczerą. Przechylam się i delikatnie go całuję. Uśmiecha się i wkłada mi kosmyk włosów za ucho.
– Jeszcze nigdy nie czułem tego, co po twoim odejściu, Anastasio. Poruszyłbym niebo i ziemię, aby uniknąć powtórki. – W jego głosie pobrzmiewa smutek.
Jeszcze raz go całuję. Chciałabym jakoś poprawić nam nastrój, ale robi to za mnie Christian.
– Pójdziesz ze mną jutro na letnie przyjęcie mego ojca? To coroczna impreza dobroczynna. Obiecałem, że się zjawię.
Uśmiecham się, czując nagłą nieśmiałość.
– Oczywiście, że pójdę. – Cholera. Nie mam w co się ubrać.
– Co się stało?
– Nic.
– Powiedz mi – nalega.
– Nie mam w co się ubrać.
Christian przez chwilę wygląda na skrępowanego.
– Nie złość się, ale w moim mieszkaniu nadal znajdują się te wszystkie ubrania dla ciebie. Jestem pewny, że znajdziesz tam kilka sukienek.
Sznuruję wargi.
– Naprawdę? – mruczę. Nie chcę się z nim dzisiaj kłócić. Muszę wziąć prysznic.
Dziewczyna, która wygląda jak ja, stoi przed SIP. Chwileczkę – ona to ja. Jestem blada i nieumyta, w zbyt dużym ubraniu. Wpatruję się w nią, a ona ma na sobie moje rzeczy; jest wesoła, zdrowa.
– Co masz, czego nie mam ja? – pytam ją.
– Kim jesteś?
– Jestem nikim… A kim ty jesteś? Ty też jesteś nikim…?
– No to jesteśmy dwie. Nic nie mów, wyrzucą nas, wiesz… – Na jej twarzy pojawia się uśmiech, paskudny grymas, który jest tak przerażający, że zaczynam krzyczeć.
– Jezu, Ana! – Christian mną potrząsa.
Czuję kompletną dezorientację. Jestem w domu… jest ciemno… w łóżku z Christianem. Kręcę głową, próbując się dobudzić.
– Skarbie, wszystko w porządku? Przyśniło ci się coś niedobrego.
– Och.
Włącza lampkę i spowija nas przytłumione światło. Christian przygląda mi się z niepokojem.
– Ta dziewczyna – szepczę.
– O co chodzi? Jaka dziewczyna? – pyta uspokajającym tonem.
– Kiedy wychodziłam dziś z pracy, przed SIP czekała dziewczyna. Wyglądała jak ja… ale nie do końca.
Christian nieruchomieje, a kiedy światło lampki zaczyna się ocieplać, dostrzegam, że twarz ma pobladłą.
– Kiedy to było? – pyta cicho. Siada wyprostowany i wpatruje się we mnie.
– Kiedy wychodziłam z pracy – powtarzam. – Znasz ją?
– Tak. – Przeczesuje palcami włosy.
– Kto to?
Zaciska usta i nic nie odpowiada.
– Kto? – naciskam.
– Leila.
Przełykam ślinę. Dawna uległa! Pamiętam, jak Christian opowiadał o niej przed lotem szybowcem. Spiął się. Coś się dzieje.
– Ta dziewczyna, która wgrała ci do iPoda Toxic?
Patrzy na mnie niespokojnie.
– Tak. Coś mówiła?
– Zapytała, co ja mam, czego nie ma ona, a kiedy spytałam, kim jest, odparła, że nikim.
Christian zamyka oczy, jakby czuł ból. Co się dzieje? Kim ona jest dla niego?
Skóra zaczyna mnie swędzieć, gdy adrenalina przypuszcza szturm na moje ciało. A jeśli dużo dla niego znaczy? Jeśli tęskni za nią? Tak mało wiem na temat jego dawnych… eee… związków. Na pewno podpisała umowę i dawała mu to, czego pragnie, ochoczo dawała mu to, czego potrzebuje.
O nie – a tymczasem ja nie potrafię. Na tę myśl robi mi się niedobrze.
Christian wstaje, wkłada dżinsy i udaje się do salonu. Zerkam na budzik: piąta rano. Także wstaję, narzucam na siebie jego białą koszulę i idę za nim.
O cholera, rozmawia przez telefon.
– Tak, przed redakcją SIP, wczoraj… wczesnym wieczorem – mówi cicho. Odwraca się w moją stronę i pyta: – O której dokładnie?
– Za dziesięć szósta – mamroczę. Z kim, u licha, rozmawia o takiej porze? Co zrobiła Leila? Przekazuje tę informację temu komuś na drugim końcu linii, nie odrywając wzroku ode mnie. Minę ma poważną.
– Dowiedz się jak… Tak… Tego bym nie powiedział, no ale przecież do głowy by mi nie przyszło, że może to zrobić. – Zamyka oczy, jakby czuł ból. – Nie wiem, jak to się skończy… Tak, porozmawiam z nią… Tak… wiem… Zbadaj to i daj mi znać. Po prostu ją znajdź, Welch, ona ma kłopoty. Znajdź ją. – I rozłącza się.
– Napijesz się herbaty? – pytam. Herbata, lekarstwo Raya na każdą sytuację kryzysową i jedyne, co potrafi zrobić w kuchni. Wlewam wodę do czajnika.
– Prawdę mówiąc, to chciałbym wrócić do łóżka. – Jego spojrzenie mówi mi, że nie po to, aby spać.
– A ja się chętnie napiję. Masz ochotę mi potowarzyszyć? – Chcę wiedzieć, co się dzieje. Nie dam sobie zamydlić oczu seksem.
Z irytacją przeczesuje palcami włosy.
– Dobrze, mi też zrób herbatę.
Stawiam czajnik na kuchence i wyjmuję z szafki filiżanki i dzbanek. Mój niepokój sięga zenitu. Czy on mi powie, o co chodzi? Czy będę musiała to z niego wyciągać?
Wyczuwam na sobie jego wzrok – wyczuwam niepewność i gniew. Podnoszę głowę. W jego oczach błyszczy niepokój.
– Co się stało? – pytam cicho.
Kręci głową.
– Nie zamierzasz mi powiedzieć?
Wzdycha i zamyka oczy.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo to nie powinno ciebie dotyczyć. Nie chcę cię w to wszystko wplątywać.
– Nie powinno, ale dotyczy. Ona mnie znalazła i zagadnęła pod pracą. Skąd o mnie wie? Skąd wie, gdzie pracuję? Uważam, że mam prawo wiedzieć, co się dzieje.
Christian ponownie przeczesuje palcami włosy. Emanuje z niego frustracja, jakby toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę.
– Proszę? – mówię łagodnie.
Zaciska usta w cienką linię i wywraca oczami.
– Okej – poddaje się. – Nie mam pojęcia, jak cię znalazła. Może przez to zdjęcie z Portland, nie wiem. – Wzdycha i wyczuwam, że ta frustracja jest nakierowana na niego samego.
Czekam cierpliwie. Wlewam wodę do dzbanka, gdy tymczasem Christian przemierza salon tam i z powrotem. Po chwili kontynuuje:
– Kiedy byłem z tobą w Georgii, Leila zjawiła się bez zapowiedzi w moim mieszkaniu i zrobiła scenę na oczach Gail.
– Gail?
– Pani Jones.
– Co to znaczy „zrobiła scenę”?
Widzę, że się waha.
– Powiedz. Coś przede mną ukrywasz.
Mruga, zaskoczony.
– Ana, ja… – urywa.
– Proszę?
Wzdycha, poddając się.
– Nieudolnie próbowała podciąć sobie żyły.
– O nie! – To tłumaczy bandaż na nadgarstku.
– Gail zawiozła ją do szpitala. Ale Leila wypisała się z niego, zanim zdążyłem tam dotrzeć.
Cholera. Co to wszystko znaczy? Próba samobójcza? Dlaczego?
– Psychiatra, który z nią rozmawiał, orzekł, że to typowe wołanie o pomoc. Nie uważa, aby rzeczywiście groziło jej niebezpieczeństwo. Ale ja nie jestem co do tego przekonany. Od tamtej pory próbuję ją znaleźć, aby jakoś jej pomóc.
– Powiedziała coś pani Jones?
Patrzy na mnie. Wydaje się mocno skrępowany.
– Niewiele – rzuca w końcu, ale wiem, że coś przede mną ukrywa.
Nalewam do filiżanek herbatę. A więc Leila chce wrócić do życia Christiana i decyduje się na próbę samobójczą, aby zwrócić na siebie jego uwagę? Trochę to drastyczne. Ale skuteczne. Christian wyjeżdża z Georgii, aby się z nią zobaczyć, ale ona jest szybsza i znika? Dziwna sprawa.
– Nie możesz jej znaleźć? A jej rodzina?
– Nie wiedzą, gdzie jest. Mąż także nie wie.
– Mąż?
– Tak – odpowiada. – Od dwóch lat jest mężatką.
Co takiego?
– Więc była z tobą, kiedy już miała męża? – O kurwa. Dla niego naprawdę nie istnieją żadne granice.
– Nie! Dobry Boże, nie. Była ze mną prawie trzy lata temu. Odeszła i krótko potem wyszła za mąż.
Och.
– Dlaczego więc teraz próbuje zwrócić na siebie twoją uwagę?
Kręci ze smutkiem głową.
– Nie mam pojęcia. Udało nam się jedynie dowiedzieć, że jakieś cztery miesiące temu odeszła od męża.
– Wyjaśnijmy coś sobie. Od trzech lat nie jest twoją uległą?
– Dokładnie dwóch i pół.
– I chciała więcej.
– Tak.
– Ale ty nie?
– Wiesz przecież.
– Więc odeszła.
– Tak.
– Czemu więc teraz cię nachodzi?
– Nie wiem. – Ale z tonu jego głosu wiem, że ma jakąś teorię.
– Ale ty podejrzewasz…
Mruży gniewnie oczy.
– Podejrzewam, że ma to związek z tobą.
Ze mną? Czego by miała chcieć ode mnie? „Co masz ty, czego ja nie mam?”
Patrzę na Szarego, nagiego od pasa w górę. Mam go, jest mój. Ale ona wyglądała jak ja: takie same ciemne włosy i jasna cera. Marszczę brwi na tę myśl. Tak… co mam ja, czego nie ma ona?
– Czemu mi wczoraj nie powiedziałaś? – pyta cicho.
– Zapomniałam o niej. – Wzruszam przepraszająco ramionami. – No wiesz, piwo po pracy, koniec pierwszego tygodnia. Potem w barze pojawiłeś się ty i twój testosteron… no i Jack, a potem znaleźliśmy się tutaj. Wyleciało mi z głowy. To przez ciebie zapominam o różnych rzeczach.
– Testosteron? – Kąciki ust mu drgają.
– Tak. Zawody we wkurzaniu.
– Już ja ci pokażę testosteron.
– Nie wolałbyś się napić herbaty?
– Nie, Anastasio, zdecydowanie nie.
Jego oczy wwiercają się we mnie, paląc mnie spojrzeniem mówiącym: „Pragnę cię i wiem, że ty to wiesz”. To takie podniecające.
– Zapomnij o niej. Chodź. – Wyciąga rękę.
Moja wewnętrzna bogini robi potrójnego fikołka, gdy podaję mu dłoń.
Za ciepło mi. Budzę się przytulona do nagiego Christiana Greya. Choć twardo śpi, mocno mnie obejmuje. Przez zasłony sączy się łagodne poranne światło. Moja głowa leży na jego piersi, a rękę mam przerzuconą przez brzuch.
Unoszę głowę, przestraszona tym, że mogę go obudzić. We śnie wygląda tak młodo i beztrosko. I jest mój.
Hmm… Unoszę rękę i niepewnie przesuwam opuszkami palców po włoskach na jego klatce piersiowej. Christian się nie rusza. Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę jest mój – jeszcze przez kilka cennych chwil. Nachylam się i czule całuję jedną z blizn. Jęczy cicho, ale się nie budzi, a ja się uśmiecham. Całuję drugą i wtedy jego oczy się otwierają.
– Cześć. – Uśmiecham się zawstydzona.
– Cześć – odpowiada ostrożnie. – Co robisz?
– Patrzę na ciebie.
Przesuwam palcami w dół jego brzucha. Chwyta moją dłoń, mruży oczy, po czym uśmiecha się szeroko. Uff. Moje sekretne dotykanie pozostaje tajemnicą.
Och… dlaczego nie wolno mi cię dotykać?
Christian nieoczekiwanie zmienia pozycję i wbija mnie w materac. Ostrzegawczo przytrzymuje mi dłonie. Muska nosem mój nos.
– Niegrzeczna pani jest, panno Steele – rzuca, ale nie przestaje się uśmiechać.
– Lubię być przy tobie niegrzeczna.
– Czyżby? – pyta i całuje mnie lekko w usta. – Seks czy śniadanie? – W jego oczach lśnią wesołe iskierki. Jego męskość wbija się we mnie, a ja unoszę biodra. – Dobry wybór – mruczy i przesuwa ustami po szyi, kierując się ku piersiom.
Stoję obok komody przed lustrem, próbując coś zrobić z włosami – naprawdę są już za długie. Mam na sobie dżinsy i T-shirt, a Christian, świeżo wykąpany, ubiera się za mną. Pożeram wzrokiem jego ciało.
– Często ćwiczysz? – pytam.
– Codziennie oprócz weekendów – odpowiada, zapinając rozporek.
– Co robisz?
– Bieganie, podnoszenie ciężarów, kick boxing. – Wzrusza ramionami.
– Kick boxing.
– Tak, mam osobistego trenera, byłego olimpijczyka. Ma na imię Claude. Jest bardzo dobry. Polubisz go.
Odwracam się i patrzę, jak zabiera się za zapinanie białej koszuli.
– Jak to polubię?
– Spodoba ci się jako trener.
– A po co mi trener? Ty utrzymujesz mnie w dobrej formie.
Podchodzi do mnie niespiesznie i obejmuje. Nasze spojrzenia krzyżują się w lustrze.
– Ale chcę, żebyś była sprawna, skarbie. Do tego, co mam na myśli, musisz być w świetnej formie.
Oblewam się rumieńcem, gdy powracają wspomnienia z pokoju zabaw. Tak… Czerwony Pokój Bólu bywa wyczerpujący. Czy on zamierza z powrotem mnie tam wpuścić? A czy ja tego chcę?
„Oczywiście, że tak” – krzyczy moja wewnętrzna bogini.
Wpatruję się w jego niezgłębione, urzekające szare oczy.
– Wiesz, że tego pragniesz – mówi bezgłośnie.
Ponownie się rumienię, a w mojej głowie pojawia się nieproszona myśl, że Leila pewnie dotrzymałaby mu kroku. Zaciskam usta, a Christian marszczy brwi.
– Co się stało? – pyta zaniepokojony.
– Nic. – Kręcę głową. – Okej, spotkam się z Claude’em.
– Spotkasz? – pyta z radosnym niedowierzaniem. Na widok jego miny uśmiecham się. Wygląda tak, jakby wygrał w totka, choć najpewniej nigdy nie wytypował żadnego numeru. Nie musi.
– Tak, skoro to ma cię uszczęśliwić – burczę.
Obejmuje mnie jeszcze mocniej i całuje w policzek.
– Nie masz pojęcia jak bardzo – szepcze. – No więc na co masz dzisiaj ochotę? – Trąca nosem moją szyję, a moje ciało przebiega przyjemny dreszcz.
– Chciałabym podciąć włosy i… eee… muszę iść do banku, aby spieniężyć czek i kupić samochód.
– Ach – mówi znacząco i przygryza wargę. Sięga do kieszeni dżinsów i wyjmuje kluczyki do mojego małego audi.
– Jest tutaj – mówi cicho, niepewnie.
– Jak to jest tutaj? – O rany, w moim głosie słychać gniew. Cholera. Bo go czuję. Jak on śmie!
– Taylor przyprowadził go wczoraj.
Otwieram usta, po czym je zamykam. Powtarzam ten proces dwukrotnie, ale nadal nie mogę wydobyć z siebie głosu. Christian oddaje mi samochód. Cholera jasna. Jak mogłam tego nie przewidzieć? Cóż, każdy kij ma dwa końce. Sięgam do tylnej kieszeni dżinsów i wyjmuję kopertę z jego czekiem.
– Proszę, to twoje.
Christian posyła mi pytające spojrzenie, a kiedy rozpoznaje kopertę, unosi obie ręce i cofa się.
– O nie. To twoje pieniądze.
– Wcale nie. Chciałabym kupić od ciebie samochód.
Wyraz jego twarzy ulega zmianie. Pojawia się na niej wściekłość, tak – wściekłość.
– Nie, Anastasio. Twoje pieniądze, twój samochód – warczy.
– Nie, Christianie. Moje pieniądze, twój samochód. Kupię go od ciebie.
– Podarowałem ci go z okazji ukończenia studiów.
– Gdybyś z takiej okazji dał mi pióro, to byłby odpowiedni prezent. Ty mi podarowałeś audi.
– Naprawdę chcesz się o to kłócić?
– Nie.
– Świetnie. Tu masz kluczyki. – Kładzie je na komodzie.
– Nie to miałam na myśli!
– Koniec dyskusji, Anastasio. Nie przeginaj.
Rzucam mu chmurne spojrzenie i wtedy przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Drę kopertę na dwie części, następnie na jeszcze dwie i wyrzucam do kosza. Och, dobrze mi to robi.
Christian przygląda mi się spokojnie, ale wiem, że właśnie podpaliłam lont i powinnam się odsunąć na bezpieczną odległość. Pociera brodę.
– Prowokacyjna jak zawsze – stwierdza cierpko. Odwraca się na pięcie i wychodzi do drugiego pokoju. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Oczekiwałam prawdziwego Armagedonu. Przyglądam się sobie w lustrze i wzruszam ramionami, decydując się na koński ogon.
Zżera mnie ciekawość. Co robi Szary? Wychodzę za nim i słyszę, że rozmawia przez telefon.
– Tak, dwadzieścia cztery tysiące dolarów. Bezpośrednio.
Podnosi na mnie wzrok, nadal nie okazując żadnych emocji.
– Świetnie… poniedziałek? Doskonale… Nie, to wszystko, Andrea.
Rozłącza się.
– W poniedziałek te pieniądze znajdą się na twoim koncie. Nie pogrywaj ze mną. – Jest wściekły, ale mam to gdzieś.
– Dwadzieścia cztery tysiące! – Prawie krzyczę. – I skąd znasz numer mojego konta?
Mój gniew go zaskakuje.
– Wiem o tobie wszystko, Anastasio – mówi cicho.
– To niemożliwe, aby mój samochód był wart dwadzieścia cztery tysiące.
– Skłonny byłbym przyznać ci rację, ale rynkiem rządzą zasady podaży i popytu. Jakiś szaleniec zapragnął tej śmiertelnej pułapki i chętnie zapłacił za nią aż tyle. Podobno to klasyk. Zapytaj Taylora, jeśli mi nie wierzysz.
Piorunuję go wzrokiem, a on mi odpowiada tym samym, dwoje zagniewanych uparciuchów.
I czuję to, to przyciąganie – to napięcie między nami – namacalne, ciągnące nas ku sobie. Nagle Christian chwyta mnie i opiera o drzwi, wygłodniałymi ustami przywierając do moich. Jedną rękę trzyma na moim tyłku i przyciska mnie do krocza, a drugą odchyla mi głowę. Wplatam palce w jego włosy, przyciągam go do siebie. Wwierca swoje ciało w moje, unieruchamiając mnie. Oddech ma urywany. Czuję go. Pragnie mnie, a mnie się kręci w głowie z podniecenia.
– Dlaczego mi się stawiasz? – mruczy pomiędzy gorączkowymi pocałunkami.
Krążąca w mych żyłach krew śpiewa. Czy zawsze będzie tak na mnie działał? I ja na niego?
– Ponieważ mogę. – Brak mi tchu. Bardziej wyczuwam niż widzę jego uśmiech przy mojej szyi. Opiera czoło o moje.
– Boże, mam ochotę cię teraz posiąść, ale skończyły mi się gumki. Nie potrafię się tobą nasycić. Jesteś nieznośną, nieznośną kobietą.
– A ty doprowadzasz mnie do szaleństwa – szepczę. – Na różne sposoby.
Kręci głową.
– Chodźmy na śniadanie. I znam miejsce, gdzie możesz podciąć włosy.
– Dobrze – zgadzam się i nagle jest już po kłótni.
– Ja płacę. – Pierwsza biorę ze stolika rachunek za śniadanie.
Christian rzuca mi gniewne spojrzenie.
– Trzeba być szybkim, Grey.
– Masz rację, trzeba – mówi kwaśno, ale mam wrażenie, że tylko się ze mną drażni.
– Nie bądź taki zły. Jestem o dwadzieścia cztery tysiące dolarów bogatsza niż rano. Stać mnie, żeby zapłacić za śniadanie – zerkam na rachunek – dwadzieścia dwa dolary i sześćdziesiąt siedem centów.
– Dziękuję – mówi niechętnie. Och, wrócił nadąsany uczeń.
– Gdzie teraz?
– Naprawdę chcesz podciąć włosy?
– Tak, spójrz tylko na nie.
– Dla mnie wyglądasz ślicznie. Jak zawsze.
Rumienię się i wbijam wzrok w splecione na kolanach dłonie.
– A wieczorem jest to przyjęcie twojego ojca.
– Pamiętaj, obowiązują stroje wieczorowe.
– Gdzie to będzie?
– W domu rodziców. Mają namiot.
– I jaki to szczytny cel?
Christian pociera dłońmi o uda, wyraźnie skrępowany.
– Program odwykowy dla rodziców z małymi dziećmi, który nazywa się Damy Radę.
– Rzeczywiście jest szczytny – mówię miękko.
– Chodźmy. – Wstaje, ucinając naszą rozmowę i wyciąga rękę. Gdy ją ujmuję, splata palce z moimi.
Dziwne. Potrafi być wylewny, a chwilę później zamykać się w sobie. Wychodzimy z restauracji na ulicę. Jest śliczny, ciepły ranek. Słońce świeci, a w powietrzu rozchodzi się zapach kawy i świeżo upieczonego chleba.
– Dokąd idziemy?
– Niespodzianka.
Och, dobrze. W sumie nie bardzo lubię niespodzianki.
Idziemy spacerkiem przez dwa kwartały i sklepy robią się zdecydowanie bardziej ekskluzywne. Nie miałam jeszcze okazji zwiedzić okolicy, ale to naprawdę niedaleko od naszego mieszkania. Kate się ucieszy. Jest tu mnóstwo butików, które zaspokoją jej apetyt na modę. Prawdę mówiąc, to i ja muszę coś kupić: kilka rozkloszowanych spódnic do pracy.
Christian zatrzymuje się przed dużym, elegancko się prezentującym salonem piękności i otwiera przede mną drzwi. Nazywa się Esclava. Wnętrze tworzą biel i skóra. Za prostym, białym biurkiem siedzi w recepcji młoda blondynka w nienagannym białym uniformie. Podnosi wzrok, gdy wchodzimy.
– Dzień dobry, panie Grey – mówi radośnie. Policzki jej różowieją i trzepocze rzęsami. To efekt Greya, ale ona zna Christiana! Skąd?
– Witaj, Greto.
A on zna ją. O co chodzi?
– To co zwykle, proszę pana? – pyta grzecznie. Usta ma pomalowane różową szminką.
– Nie – mówi szybko, zerkając na mnie nerwowo.
To co zwykle? Co to ma znaczyć?
O kurwa! To Zasada Numer Sześć, cholerny salon piękności. Te bzdury z woskowaniem… cholera!
To tu przyprowadzał wszystkie swoje uległe? Może także Leilę? I co ja mam o tym, kurde, myśleć?
– Panna Steele powie, czego chce.
Piorunuję go wzrokiem. Ukradkiem wprowadza w życie Zasady. Zgodziłam się na trenera, a teraz to?
– Dlaczego tutaj? – syczę.
– Jestem właścicielem tego salonu, a oprócz niego jeszcze trzech.
– Właścicielem? – A to niespodzianka.
– Tak. Taka działalność dodatkowa. Tak czy inaczej, co tylko chcesz, masz tutaj na koszt firmy. Wszystkie rodzaje masażu: szwedzki, shiatsu, gorącymi kamieniami, refleksologia, kąpiele z algami, zabiegi na twarz, to wszystko, co lubią kobiety. – Macha lekceważąco ręką.
– Woskowanie?
Śmieje się.
– Tak, woskowanie też. Wszędzie – szepcze mi konspiracyjnie do ucha, ubawiony moim skrępowaniem.
Oblewam się rumieńcem i zerkam na Gretę, która patrzy na mnie wyczekująco.
– Chciałabym podciąć włosy.
– Oczywiście, panno Steele.
Różowousta Greta jest uosobieniem niemieckiej efektywności, gdy sprawdza coś w komputerze.
– Franco jest wolny za pięć minut.
– Franco może być – mówi do mnie uspokajająco Christian.
Próbuję to wszystko ogarnąć. Christian Grey, prezes Grey Enterprises Holdings, Inc., jest właścicielem sieci salonów piękności.
Zerkam na niego, a on nagle blednie – coś, lub ktoś, zwróciło na siebie jego uwagę. Odwracam się, aby zobaczyć, na co patrzy, i widzę, że na końcu salonu pojawiła się elegancka platynowa blondynka. Zamyka właśnie za sobą drzwi i mówi coś do jednego z fryzjerów.
Platynowa Blondynka jest wysoka, opalona, śliczna i zbliża się do czterdziestki albo niedawno ją przekroczyła – trudno powiedzieć. Ma na sobie taki sam uniform jak Greta, tyle że czarny. Wygląda fantastycznie. Obcięte na pazia włosy lśnią niczym aureola. Gdy się odwraca, dostrzega Christiana i uśmiecha się do niego ciepło.
– Przepraszam na chwilę – bąka Christian.
Przechodzi szybko przez salon, mijając odzianych na biało stylistów fryzur, praktykantów przy stanowiskach do mycia włosów, i podchodzi do niej. Stoją za daleko, abym mogła słyszeć ich rozmowę. Platynowa Blondynka wita go z wyraźną radością, całując w oba policzki. Dłonie kładzie mu na ramionach i rozmawiają z ożywieniem.
– Panno Steele?
Recepcjonistka Greta próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
– Chwileczkę, dobrze? – Zafascynowana obserwuję Christiana.
Platynowa Blondynka odwraca się i patrzy na mnie, po czym obdarza promiennym uśmiechem, jakby mnie znała. Uśmiecham się grzecznie w odpowiedzi.
A potem odwraca się do Christiana, który próbuje ją do czegoś przekonać, a ona zgadza się, unosząc ręce i uśmiechając się. On także się do niej uśmiecha – najwyraźniej dobrze się znają. Być może od dawna razem pracują? Może zarządza tym salonem; w sumie jest w niej coś władczego.
Wtedy doznaję olśnienia i już wiem, w głębi duszy wiem, kto to taki. To ona. Oszałamiająca. Starsza. Piękna.
To pani Robinson.