Читать книгу Nowele - Эжен Сю - Страница 5
ОглавлениеDAJA
Szaleństwem jest, jeżeli kto umiłował stworzenie inaczej,
aniżeli istotę na śmierć przeznaczoną.
Zwierzenia, św. Augustyna, Księga IV. Rozdział 7.
I.
Po dwuletniej wojence w Indyach powróciłem do Francyi i zamieszkałem znów w Paryżu. Od sześciu miesięcy utrzymywałem stosunek miłosny z żoną jednego z mych najlepszych przyjaciół z lat dzieciństwa. Była to kobieta niezwykłej piękności, o wyglądzie rasowym, pełna dystynkcyi, wysmukła, delikatna, nerwowa. Na bladej twarzy o dużych ciemnych oczach, przysłoniętych rzęsami, malował się wyraz wyniosły i dumny. Nóżkę miała cudowną, ręce i kibić królewskie, a duszy i rozumu ani za mało, ani za wiele, lecz w sam raz tyle, ile potrzeba było, by opromienić odrobiną poezyi nasz stosunek, a zarazem uchronić się od głębszej namiętności wraz z jej wymaganiami i ciężarem.
Pewnego wieczora, po obiedzie, przy którym prócz nas trojga nie było nikogo więcej, przyjaciel mój kazał zaprzęgać i odezwał się w te słowa:
– Opuszczam cię, Jenny, bo mam pilną sprawę, a dzisiaj, jeżeli się nie mylę, twój dzień opery.
– Tak – odparła Jenny – ale odstąpiłam swą lożę Bressacom.
– Cóż więc poczniesz?
– Sama jeszcze nie wiem. Ponieważ to właśnie środa pani d’Arville, zaglądnę może na chwilę do niej. –
Powstałem z miejsca i wraz z mym przyjacielem zabierałem się do wyjścia, gdy żona jego mnie temi powstrzymała słowy:
– Nie wyprawiam pana wcale, owszem możesz pan jeszcze zostać, kazałam dopiero na dziewiątą lub dziesiątą godzinę przygotować toaletę.
Skłoniłem się w milczeniu.
– Bez wątpienia, jeżeli nie masz nic pilnego, zostań koło mej żony i baw ją przez ten czas, bo ja mam przeklęte rendez-vous z notaryuszem, którego nie mogę na później odłożyć.
– Do widzenia, Jenny, rzekł do swej żony, całując ją w rękę, a zwracając się do mnie dodał:
– Nie zapominaj, że przychodzę po ciebie jutro o drugiej i pójdziemy razem oglądnąć ów hotel przy ulicy Londyńskiej.
Po tych słowach wyszedł.
Gdy już turkot kół upewnił mnie o stanowczym jego odjeździe, powstałem z krzesła i usiadłem na kozetce obok Jenny.
– Patrz Arturze, jak ja się dla ciebie poświęcam, wyrzekła z westchnieniem.
Uwaga ta tak była dziwną po naszym blizkim stosunku, trwającym już od kilku miesięcy, tak padła nagle i bez związku z naszemi poprzedniemi rozmowami, że nie rozumiejąc, do czego dąży, zapytałem:
– Jakto, Jenny, jakie poświęcenie?
Nic mi na to nie odpowiedziała, lecz odwróciwszy się odemnie z minką zagniewaną, poczęła się bawić kadzielnicą, stojącą na małym stoliku.
– A – rzekłem, całując jej piękne ramiona – rozumiem cię teraz. Posłuchaj mnie, moja kochana, ślubowaliśmy sobie wzajemną otwartość, chcę ci więc powiedzieć, co cię teraz dręczy. Mówisz o poświęceniu, bo czytałaś prawdopodobnie przed chwilą jakiś romans, kreślący dzieje nieszczęśliwej miłości, albo też fantastyczny lot twych myśli zwrócił się tego wieczora ku tematowi winy i wyrzutów sumienia. Na honor nie byłbym ci odmówił tej rozrywki, gdybyś mnie była przygotowała i w sposób naturalny sprowadziła rozmowę na ten przedmiot. Ale słowa twe padły tak znienacka w chwili, gdy ten kochany Oktawiusz wydalił się do swego notaryusza, że nie mogłem się oprzeć zdziwieniu. To moje zdziwienie nie pozwoliło ci korzystać z nastroju, w jakim się dziś wieczór znajdujesz i z tego powodu gniewasz się na mnie. Czy może nie mam słuszności?
Jenny lekko się uśmiechnęła.
– A więc zgadłem, a ponieważ jesteśmy w toku otwartości, muszę ci wyznać, że to niewdzięczny zresztą temat, poświęcenie. Czyż w stosunku takim, jak nasz, może być mowa o jakiemś poświęceniu z twej strony? Czyż nie widzisz, że cię otaczam hołdami, czcią i miłością, że czynię wszystko, co tylko z twych oczu wyczytać mogę? A ty to nazywasz poświęceniem! To tylko wynik przyzwyczajenia, że my mężczyźni zawsze mamy wam dziękować za szczęście, które sami wam przynosimy w ofierze....
– A to dobre! A nasza reputacya? a nasze zasady?
– Oto niepotrzebnie używasz synonimów, słowo reputacya samo określa wszystko. A więc dobrze. Gdy się nigdy do siebie nie pisuje, gdy kochanek jest człowiekiem, który ma charakter i umie żyć, reputacya zostaje bez skazy.
– Przyznaję, że tak, ale nasze zasady?
– Tak, ale ja właśnie nie przyznaję waszych zasad.
– Arturze, bredzisz, albo jesteś zarozumiałym do śmieszności.
– Ależ przeciwnie, ponieważ nie jestem wcale zarozumiały i mam o sobie bardzo skromne, wyobrażenie, nie wierzę w te wasze zasady. Bo i jakżeż możesz chcieć na seryo, abym mógł uznawać jakąś władzę tych waszych zasad, skoro widzę, że tak drobna zasługa, jak moja wystarcza, by je zwyciężyć. I nie można tu nawet mówić wcale o zasłudze. Gdybym przynajmniej ci był dowiódł mej miłości poświęceniem bez granic, wiernością, pełną zaparcia się, nie mówię;... ale przed sześciu miesiącami wcale cię nie znałem, później zająłem się tobą, tak jak mężczyźni zajmują się kobietami w ogóle, ty mnie przyjęłaś, jak się przyjmuje pierwszego lepszego mężczyznę i... znalazłem szczęście u ciebie, bo złożyły się na to okoliczności zewnętrzne, nasze stosunki towarzyskie. Ty nie jesteś mi więcej dłużną, jak ja tobie, każde z nas szukało czegoś odpowiedniego dla siebie. Znaleźliśmy je, a więc korzystajmy, lecz nie mówmy o poświęceniu.
– Doprawdy, słuchając ciebie, czyż nie należałoby myśleć, że wyraz ten powinien być wykreślony z naszego języka? A wyrzuty sumienia, czyż to nie poświęcenie, na nie się narażać?
– Ależ kwestyę tych wyrzutów omówiliśmy już, mówiąc o reputacyi. Wyrzuty sumienia – to bojaźń wykrycia prawdy. A więc przy ostrożności i dochowaniu tajemnicy nie ma się wyrzutów.
– Masz dzisiaj swój dzień paradoksów. Niechajże będzie. Jest to rodzaj kokieteryi z twej strony, bo wiesz, że nic mnie tak nie bawi i nie zachwyca, jak paradoksy. A zatem jeżeli mam cię dobrze rozumieć, moja miłość ku tobie jest tylko...
– Paradoksem.
– Sam to powiedziałeś. Lecz wracając do naszego tematu, zaprzeczasz więc, by kobieta mogła się poświęcać dla swego kochanka?
– O bynajmniej, tego nie mówię. Zaprzeczam jedynie, by między nami do chwili obecnej mogła być mowa o jakiemkolwiek poświęceniu, a jeżeli kto z nas się poświęca, twierdziłbym raczej, że to ja...
– A to zabawne! W jakiż to sposób?
– Posłuchaj mnie, Jenny! Jesteś zamężną, jam nie żonaty, ty nie potrzebujesz myśleć o przyszłości, a ja jestem w podobnem położeniu, jak młoda panna na wydaniu, która ma kochanka...
– Ależ to niedorzeczność!
– Faktem jednak jest, że gdybym umarł jutro, trumnę mą okrywałby biały całun i zdobiłyby ją wieńce z białych róż i inne oznaki niewinności, jak gdybym był szesnastoletnim aniołem, wstępującym prosto do nieba. Tak to już jest na świecie.
– A zatem okoliczności, wśród których kobieta może się poświęcić dla swego kochanka, są nader rzadkie, nieprawdaż? zapytała Jenny.
– Tak jest, na szczęście są one bardzo rzadkie, prawie niepodobna ich spotkać, zwłaszcza we Francyi, dzięki naszym obyczajom i naszemu zepsuciu, które nawet w występku domaga się spokoju, wygody, a zwłaszcza swobody.
– A w innych stronach?
– O gdzie indziej, to co innego. W kraju na pół dzikim coś podobnego jest możliwem, nawet się wydarzyło, mógłbym coś takiego przytoczyć.
– O mój Boże! może coś, co się tobie samemu wydarzyło?
– Tak, być może.
– O opowiedz mi to, proszę cię...
– Gdybym był zarozumiałym, mógłbym powiedzieć, że boję się, byś nie była zazdrosną, wolę jednak twierdzić, że to cię może znudzić.
– Ależ nie; wiesz dobrze, że nic mnie tak bardzo nie zajmuje, jak twe opowiadania z podróży. Lecz ty tak rzadko o nich wspominasz. Arturze, proszę cię, opowiedz mi to, ja tego pragnę.
– A więc dobrze, posłuchaj!
II.
Będzie temu mniejwięcej półtora roku; byłem wówczas w Indyach. Admirał........................