Читать книгу Śmiałe przedsięwzięcie - Elizabeth Camden - Страница 6
Rozdział
drugi
ОглавлениеW dniu spotkania z Nicholasem Drakiem Rosalind zbudziła się wcześnie, ale wszystko szło jej nieudolnie. Była jeszcze godzina do wschodu słońca.
– Widziałeś te dwie zlewki z wodą, które zostawiłam na blacie? – spytała swojego brata. – Wieczorem jeszcze tu stały, a teraz nie mogę ich znaleźć.
Gus wychylił się znad sznura z pieluchami rozwieszonego w ciasnej kuchni i spojrzał na blat.
– Ingrid myła wczoraj butelki. Pewnie umyła też zlewki.
Oznaczało to, że wylała ich zawartość. Wspaniale. Rosalind zamierzała zabrać ze sobą próbki chlorowanej wody, aby udowodnić Drake’owi, że nie da się wyczuć różnicy w zapachu ani w smaku w porównaniu ze zwykłą kranówką. Ingrid prawdopodobnie nie zrobiła tego specjalnie, ale Rosalind nie miała pewności. Wrogie nastawienie tej kobiety nie mogło pozostać niezauważone, odkąd przybyła z Niemiec razem z Gusem jako jego żona. Dom Rosalind był dla nich wszystkich za ciasny, a Ingrid nadal miała jej za złe to, co wydarzyło się w Heidelbergu. Na dodatek ich dziecku wyrzynał się ząbek i tej nocy nikt z domowników się nie wyspał.
Rosalind i doktor Leal mieli się spotkać z Drakiem już za godzinę. Zamierzali rozpocząć herkulesowe zadanie polegające na przekonaniu głównego eksperta przeciwników, że system filtracji wody jest niewydajny, zbyt drogi i znacznie mniej skuteczny niż metoda chemiczna. Doktor Leal uznał, że rozmowa przy śniadaniu wprowadzi odpowiednią atmosferę. Ludzie bardziej się pilnowali w sądzie czy w biurze. Znacznie łatwiej było nawiązać bliższy kontakt przy posiłku. Sekretarka pana Drake’a zaproponowała restaurację, gdzie mogli przedstawić swoje argumenty.
Rosalind minęła sznur z pieluchami i stanęła przy lusterku umieszczonym na drzwiach kuchennych. Próbowała przypiąć broszkę z kości słoniowej, która miała przytrzymać przy bluzce wysoki kołnierzyk. Jej palce się ześlizgnęły, a broszka spadła na podłogę.
– Nie denerwuj się tak – powiedział Gus.
– Dlaczego myślisz, że jestem zdenerwowana?
– Nie możesz sobie przypiąć kołnierzyka, nie usiądziesz nawet, żeby wypić filiżankę herbaty, i trzy razy sprawdzałaś już teczkę, aby upewnić się, że masz uporządkowane papiery. A to wszystko dzieje się po tym, jak zapłaciłaś wczoraj posłańcowi, żeby zaniósł kopie tego samego raportu do biura pana Drake’a. Nadmierne przygotowywanie się oznacza, że jesteś przerażona.
Kobieta zmusiła palce do posłuszeństwa i przypięła w końcu broszkę.
– Myślałam, że Drake zechce przeczytać nasze dokumenty przed spotkaniem. Zadbałam, żeby dostarczono mu kopie.
– Rosalind, wiesz, że cię kocham, ale te raporty z badań są tak nudne, że mogłyby być używane jako śmiertelna broń przeciw niczego niepodejrzewającym czytelnikom. Umieraliby z nudów.
Siostra odwróciła się i spojrzała na niego.
– Nasze badania wywołały niemałą sensację, kiedy zostały opublikowane. Amerykańskie Towarzystwo Chemiczne było tak podekscytowane, że...
– Nicholas Drake jest chemikiem?
Nie. Był hydraulikiem, który w jakiś sposób znalazł się na stanowisku mającym znaczącą kontrolę nad systemami dostarczania wody w całym stanie Nowy Jork. Rosalind nie mogła zrozumieć, jak człowiek bez jakichkolwiek kwalifikacji naukowych posiadał tak wielkie wpływy. Doktor Leal miał rację. Musieli się bardziej postarać, aby przekonać zwykłych ludzi do korzyści związanych z chlorowaniem wody.
Zamierzała pozwolić doktorowi prowadzić dzisiejsze spotkanie, ponieważ była pewna jednego: z Nicholasem Drakiem nie miała żadnych wspólnych tematów.
Kiedy Rosalind przybyła do zatłoczonej restauracji znajdującej się na Manhattanie, aby spotkać się z Drakiem, była cała w nerwach, napięta niczym struna w fortepianie. Doktor Leal zostawił ją na lodzie! Gdy zbierała się do wyjścia, otrzymała od niego telegram, że jego syn się rozchorował, w związku z czym nie da on rady dotrzeć na śniadanie. „Mam do Pani pełne zaufanie” – napisał w ostatnich słowach wiadomości.
Rosalind chciała odczuwać taką pewność. Gus miał rację. Tłumaczenie wiedzy naukowej na zwykły język nie wychodziło jej zbyt dobrze. Jak w takim razie ma dojść do porozumienia z kimś tak bardzo odmiennym?
Restauracja Sal’s Diner znajdowała się na rogu ulicy. Z jednej strony sąsiadowała z pralnią, a z drugiej ze sklepem rybnym. To Drake wybrał ten lokal. Nie było to miejsce, do którego Rosalind normalnie wybrałaby się na posiłek.
– O jejku! – zamruczała pod nosem, wchodząc do środka. Ledwie przecisnęła się przez drzwi, bo kolejka sięgała aż do tego miejsca. Wszystkie stoliki były pozajmowane, a pomieszczenie wypełniały odgłosy brzękających sztućców, smażonego mięsa i hałaśliwych rozmów. Niektórzy klienci mieli na sobie stroje robocze, inni garnitury. Jedyną ich wspólną cechą było to, że wszyscy byli mężczyznami.
Rosalind rozejrzała się, szukając wysokiej sylwetki Drake’a. Dwóch policjantów popchnęło ją, kiedy przeciskali się przez drzwi. Wyglądało na to, że był to popularny lokal, jednak trudno o rozmowę w tak ciasnym pomieszczeniu, gdzie stołowały się setki ludzi.
– Proszę pozwolić, że znajdę dla pani miejsce.
Kobieta zerknęła w górę i zobaczyła uśmiechającego się szeroko mężczyznę, który pojawił się tuż przy niej. Całe szczęście, pan Drake przybył na ratunek! Wyglądał zupełnie inaczej niż w sądzie, gdzie nosił elegancki garnitur i miał bojowy wyraz twarzy. Teraz był ubrany w koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, a w jego ciemnych oczach dało się zauważyć pogodny nastrój. Mimo że był imponującej budowy fizycznej, silny i górujący nad nią, wydawał się przyjaźnie nastawiony i Rosalind od razu dobrze się przy nim poczuła.
– Ma pan już stolik? – spytała.
– Tak, ale spróbujmy znaleźć miejsce siedzące przy ladzie, bo w przeciwnym razie ci barbarzyńcy czekający na następną porcję pączków od Sal nigdy pani nie przepuszczą. Odsuńcie się, dama przechodzi! – Nick przepychał się przez tłum i ciągnął Rosalind za sobą.
– Nie będę jeść razem z panem?
Uśmiechnął się do niej.
– Nic nie sprawi mi większej przyjemności, ale przyszedłem tu na spotkanie w interesach. – Zerknął na ladę, jednak wszystkie miejsca były pozajmowane. – Powiem pani coś. Wygląda na to, że nikt jeszcze nie kończy, więc może pani się dosiąść do mnie. Niech się pani tylko nastawi na wysłuchanie bezsensownego wykładu dwojga naprawiaczy świata. Nie potrwa to zbyt długo.
Czyli jej nie rozpoznał. Pozwoliła się poprowadzić do boksu przy tylnej ścianie lokalu i wsunęła się na ławkę naprzeciw Nicka.
– Nigdy tu pani wcześniej nie widziałem – odezwał się. – Pierwszy raz w Sal’s?
– Tak. Znalazłaby się może jakaś ścierka? Stolik trochę się klei.
Zanim skończyła mówić, wstał, sięgnął między mężczyznami siedzącymi przy ladzie i wziął ścierkę, po czym posprzątał po poprzednim kliencie. Rzucił szmatkę z powrotem do kelnerki i wręczył Rosalind dwustronnie zadrukowaną kartkę z menu. Papier był już nieco wysłużony, miał na sobie plamy z kawy i tłuszczu. Kobieta nawet go nie dotknęła.
– Zjem to, co pan – powiedziała.
Drake znów wstał i przyłożył dłonie do ust.
– Hej, Martho! – krzyknął. – Przygotuj drugą taką samą porcję!
Rosalind położyła na stole swoją teczkę i wyciągnęła kopie artykułów naukowych, ponieważ wyglądało na to, że on nie przyniósł ze sobą tych, które mu wysłała. Następnie wyjęła okulary w drucianych oprawkach i wsunęła je na nos, po czym szybkim spojrzeniem ogarnęła papiery i upewniła się, że wszystko jest w należytym porządku. Kiedy podniosła wzrok, Nick wpatrywał się w nią ze zdumieniem.
– Tak? – spytała.
Przełknął ślinę.
– Proszę się nie pogniewać, ale te okulary sprawiają, że wygląda pani jak najwyższej klasy dzierlatka.
– Jak co? – Rosalind spędziła większość swojego dorosłego życia w Niemczech, więc niektóre zwroty amerykańskiego slangu były dla niej nie do końca zrozumiałe.
– Dzierlatka. W znaczeniu: „ujmująca”. Z najwyższej półki. Z klasą.
Jej policzki stały się gorące. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, były tego typu komplementy. Drake nigdy nie dorównałby wielkim poetom, jeśli chodziło o eleganckie zwroty, jednak w jego oczach był szczery podziw, który sprawiał, że prawione przez niego miłe słowa były niesamowicie pochlebiające.
Kobieta poprawiła okulary.
– Dziękuję. Tak myślę... Muszę się tylko upewnić, że mam wszystkie dokumenty w odpowiedniej kolejności, a potem będę mogła... – Mówiła za dużo. Dziwne przyciąganie do tego mężczyzny zaczęło w niej natychmiast narastać. Musiała je opanować. Zdjęła okulary i odłożyła je na bok. – Miał pan okazję zapoznać się z artykułami, jakie panu posłałam?
Uniósł brwi.
– Jakimi artykułami?
– Tymi na temat dystrybucji podchlorynu wapnia jako alternatywy dla filtrowania wody. – Miała nadzieję, że zostanie rozpoznana, jednak Nick wpatrywał się w nią, jakby mówiła po grecku. Teraz, kiedy mogła widzieć go z bliska, zauważyła, że jego mocne, regularne rysy przypominały Dawida z rzeźby Michała Anioła. Miał ciemne kręcone włosy, wyrazistą fizjonomię i umięśniony kark.
– Kim pani jest? – spytał w końcu.
– Doktor R.L. Werner, na co dzień używam jednakże imienia Rosalind. Oficjalnie ludzie zwracają się do mnie: „doktor Werner”. Obawiam się, że doktor Leal nie będzie mógł do nas dołączyć.
Nick wyglądał na skonfundowanego.
– To jak wprowadzanie w błąd. Sprawianie, że wszyscy myślą, iż jest pani mężczyzną, kiedy pod swoimi artykułami podpisuje się pani inicjałami.
Było prawdą, że wiele osób instynktownie z nieufnością podchodziło do prac kobiet naukowców. Rosalind miała jednak mnóstwo innych powodów, by ukrywać się za inicjałami. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, było przyciąganie uwagi.
– Miał pan szansę zapoznać się z artykułami?
Przyglądnął się jej uważnie znad krawędzi kubka, kiedy powoli sączył kawę. Jego ciemne spojrzenie miało moc odbierania słów i wprawiania w zakłopotanie.
– Naprawdę jest pani doktorem? – spytał.
– Specjalizuję się w biochemii. Badam wpływ związków chemicznych na mikroorganizmy.
– Czyli nie przyjmuje pani pacjentów.
– Nie. Boję się krwi.
Jego śmiech był ciepły i pełen sympatii.
– W takim razie, pani doktor R.L. Werner, jest nas już dwoje. Kiedy słyszę słowo „doktor”, automatycznie zakładam, że chodzi o kogoś, kto nosi czarną torbę i stetoskop. Nie wiedziałem, że może mieć to jakieś inne znaczenie.
Napięcie między nimi się zmniejszyło.
– Myślę, że to zrozumiałe. Nie leczę ludzi, ale mam nadzieję, że moje badania naukowe pomogą zapobiegać chorobom.
Znowu skierował na nią swoje oszołamiające spojrzenie. Był tak otwarty i bezpośredni w wyrażaniu podziwu, że mogło to być niezręczne, jednak okazało się, że najprostszą reakcją na jego słowa był po prostu uśmiech. Rosalind chciała, by ten moment się nie kończył.
Kelnerka podeszła do stolika i postawiła przed nimi dwa olbrzymie półmiski z gorącym jedzeniem. Przyjemny nastrój prysł.
O jejku. Nie będzie w stanie tyle zjeść. Grube kawałki bekonu spoczywały obok trzech jaj sadzonych. Surowe żółtka pięknie połyskiwały, a Drake przebił swoje widelcem i rozprowadzał wylewający się płyn na tostach i bekonie.
Zerknął w górę i natknął się na zdegustowane spojrzenie towarzyszki. Natychmiast upuścił widelec, złożył ręce i spuścił głowę.
– Panie, dziękujemy za ten posiłek i miłe towarzystwo. Z Twoją pomocą będę się starał, aby to hałaśliwe i niebezpieczne miasto uczynić lepszym. Ciebie prosimy. Amen.
– Amen – powtórzyła, chociaż jej przerażenie nie było spowodowane tym, że nie pomodlił się przed posiłkiem, ale niezdrowym i niebezpiecznym jedzeniem, jakie mieli przed sobą.
Nick przełamał tost na pół i zamoczył go w płynnym żółtku, po czym ugryzł kawałek i uśmiechnął się do niej szeroko.
– Nic nie przebije kuchni Sal – rzekł ze szczerym uznaniem.
Popatrzyła na swój talerz. Uznała, że będzie w stanie zjeść jedynie tost.
– Czy zdaje pan sobie sprawę, że jedzenie nieugotowanego żółtka jest niebezpieczne i może spowodować zarażenie salmonellą?
– Nie lubi pani jajek sadzonych?
Czy nie powiedziała właśnie, że mogą być przyczyną poważnej choroby żołądkowej?
– Nie – odparła cicho. – Stanowią zagrożenie dla zdrowia. Nie mogłabym z czystym sumieniem pozwolić panu ani nikomu innemu spożyć czegoś potencjalnie niebezpiecznego.
Drake wziął jej talerz i wstał.
– Hej, Martho! Możesz poprosić Sal, aby zrobiła jajecznicę? To mój błąd. Pomyliłem się przy zamówieniu.
Rosalind wzdrygnęła się, kiedy zabiegana kelnerka podeszła szybko do ich stolika, zabrała talerz i szybko zniknęła za ladą. Kobieta nie zamierzała wywołać takiej sceny i same tosty by jej wystarczyły, ale kelnerka czmychnęła do kuchni, zanim ta nawet zdołała zaprotestować.
Przynajmniej pan Drake nie był obrażony. Wydawał się raczej rozbawiony, gdy nachylił się i konspiratorskim tonem rzucił:
– Może lepiej, żeby zasłoniła sobie pani oczy. Zaraz wezmę do ust kolejny kęs mojego niebezpiecznego śniadania i nie chciałbym pani wystraszyć.
Śmiech pojawił się w jej wnętrzu i wydobył w postaci niezdarnego pisku, co sprawiło, że Nick uśmiechnął się szeroko. Nie powinna się zaśmiać, ponieważ zdrowie to poważna sprawa, ale poczucie humoru tego mężczyzny było zaraźliwe i dobrze się z tym czuła.
– Przygotuję się na to – oświadczyła Rosalind. – Będę księciem Wellington pod Waterloo i stawię czoła najgorszemu.
– Udało mu się zwyciężyć?
– Tak.
Drake się uśmiechnął.
– W takim razie się nie martwię. Jeśli wybrane przeze mnie danie jest niewiele lepsze od talerza pełnego zarazy, jak wygląda typowe śniadanie w domu doktor R.L. Werner? – Nabrał trochę żółtka na kawałek bekonu i zajadał z przyjemnością.
– Mieszkam z bratem i jego żoną. Zwykle rano jemy owoce i trochę muesli.
– Co to jest muesli?
– Mieszanka płatków owsianych, orzechów i nasion. Pierwszy raz tego spróbowałam, kiedy przebywałam u rodziny w Bawarii. To bardzo zdrowe jedzenie. Trudno je znaleźć w Ameryce, więc poprosiłam brata, aby nauczył się, jak je robić. Jest prawie tak dobre jak to, które jadłam u moich krewnych w Niemczech.
– Czyli pani brat robi muesli, Sal przyrządza dla pani jajka, a sąd w New Jersey ze względu na panią zezwala na zamieszanie w tym okropnym procesie. Czy ktokolwiek powiedział kiedyś pani, że jest pani apodyktyczna?
Odchrząknęła.
– Żarliwie wierzę w to, że...
Przerwał jej.
– Proszę mnie nie zrozumieć źle. Lubię apodyktyczne kobiety. Szczególnie jeśli ma pani na sobie te okulary. Coś sprawia, że piękna kobieta w okularach wygląda bardzo inteligentnie.
– Mówiąc bez ogródek, panie Drake, ja jestem inteligentna.
Uśmiechnął się, a na jego twarzy pojawiła się zadziorna mina.
– Wystarczająco inteligentna, żeby zostać przyjęta w szeregi Amerykańskiego Stowarzyszenia do spraw Wody?
– Oczywiście. To najważniejsza organizacja zawodowa w mojej branży. Dlaczego pan pyta?
Powoli sączył kawę, po czym odstawił kubek i bawił się nim, obracając go palcem.
– Odmówili mi członkostwa.
– Ach. – To było nieco niezręczne. Przynależność do grupy naukowców była czymś, czego nie dało się kupić. Dało się ją pozyskać jedynie dzięki posiadaniu oficjalnych kwalifikacji. – Dlaczego tak bardzo jest dla pana ważne, by należeć do stowarzyszenia? Wydaje się pan wystarczająco wpływową osobą i bez tego.
– Zwolniło się stanowisko w Radzie do spraw Wody. Chcę je zdobyć. Choć gubernator mianuje osoby na to miejsce, muszę udowodnić swoje kwalifikacje, aby się tam znaleźć. Zarząd stanowią trzej komisarze. Jeden odpowiada za finanse, drugi za sprawy techniczne, a jeszcze jeden za siłę roboczą. To właśnie funkcja, o którą chcę się ubiegać. Poprzedni komisarz nie wytrzymał nawet sześciu miesięcy z powodu presji. Jestem dobry w kierowaniu ludźmi, ale na takie stanowisko potrzebuję poparcia naukowców. Przyjęcie do Amerykańskiego Stowarzyszenia do spraw Wody byłoby wielkim krokiem w tym kierunku.
– Nie jestem pewna, jak mogłabym panu pomóc. – Była to prawda. Należała do tej organizacji, jednak nie odgrywała żadnej roli w ustalaniu zasad członkostwa. Miała szczęście, że przyjmowano tam kobiety.
– Następnym razem, kiedy pójdzie pani na zebranie stowarzyszenia, może pani porozmawiać z prezesem. Powiedzieć mu, że wiem, o czym mówię. Że byłbym dobrym działaczem. Mógłbym nawet podarować kilka tysięcy dolarów, jeśli byłoby trzeba coś ufundować.
Nie wiedziała, jak to delikatnie ująć, ale wydawało jej się, że Drake lubił mówienie wprost.
– Muszę coś panu wyznać – powiedziała, sięgając po kubek, aby ukryć zakłopotanie.
– Mam nadzieję, że będzie to coś skandalicznego.
Prawie zakrztusiła się kawą.
– Szczerze mówiąc, dotyczy to pana. Nie mam pojęcia, kim pan jest. Wiem jedynie, że był pan kiedyś hydraulikiem, ale w jakiś sposób pozyskał pan niesamowite wpływy w środowisku zajmującym się dostarczaniem wody w całym stanie.
– Poza Amerykańskim Stowarzyszeniem do spraw Wody – dorzucił.
– Tak, poza tą organizacją... i zapewniam pana, że jest to raczej nudna grupa nadętych naukowców. Kim więc pan jest? I jak to się stało, że się pan tu znalazł?
– Jestem hydraulikiem – oświadczył. – Mój ojciec był hydraulikiem, mój dziadek również. Powinienem dodać, że dziadek był wynalazcą.
Zabiegana kelnerka znów podeszła do ich stolika i podała Rosalind talerz. Była na nim parująca jajecznica, wysmażona do tego stopnia, że jajka przypominały kawałki gumy, ale kobieta nie miała już na co narzekać.
– Tak. Proszę mówić dalej – zachęciła, gdy kelnerka odeszła.
– Zna pani wieżowce tworzące pejzaż Manhattanu? – spytał. – W żadnym z nich nie dawało się doprowadzić wody powyżej trzeciego piętra, dopóki mój dziadek nie wynalazł zaworu, który regulował ciśnienie. Przyniosło mu to fortunę. Nigdy jednak nie zobaczył tych pieniędzy, ponieważ oszukał go własny brat, a zawór stanowił przedmiot sprawy sądowej, która ciągnęła się przez czterdzieści lat. Zakończyła się ona pięć lat temu i rodzinny majątek trafił do mnie.
Powiedział to w niezwykle prosty sposób, ale Rosalind była zdumiona.
– Tego rodzaju wynalazek musi być wart bardzo wiele. Może nawet kilka milionów.
Zaśmiał się drwiąco.
– Sześćdziesiąt. Zostało to podzielone pomiędzy wszystkich spadkobierców, ale mnie przypadła większość. Dlaczego, według pani, Martha tak chętnie przyrządziła dla pani jajecznicę? To nie z powodu mojego uroku osobistego, doktor Werner. – W jego oczach pojawiła się wesołość.
Był taki atrakcyjny. I nie miało to związku z jego bogactwem czy urodą. Bezdenne zasoby dobrego humoru i dystans do siebie sprawiały, że był niezwykle czarujący. Rosalind zaczęła się głupio uśmiechać, a Nick mówił dalej:
– Poszedłem na wykład z chemii na Uniwersytet Columbia, żeby rozumieć cokolwiek z raportów i wykresów, które opracowywali ludzie tacy jak pani, ale moja wiedza na temat tego, jak działa system dostarczania wody, pochodzi głównie z praktyki.
– Tylko jeden wykład? – spytała. Może dlatego był taki nieprzejednany w kwestii nowych osiągnięć w dziedzinie oczyszczania wody. – Trudno docenić chemię po jednych zajęciach. Przy odrobinie pracy mógłby się pan zagłębić w znacznie bardziej interesujące aspekty reakcji chemicznych oraz zależności między budową a aktywnością substancji.
Wzruszył ramionami.
– Potrzebuję jedynie czytać raporty i je rozumieć. Nie muszę przeprowadzać eksperymentów. To pani praca i lepiej, że to pani się tym zajmuje.
– Tak, i kocham to. Zawsze uważałam taką działalność za przywilej.
Wydawało się, że spodobała mu się jej odpowiedź. Wpatrywał się w nią z podziwem. To był świetny pomysł. Doktor Leal miał rację. Spotkanie z Drakiem poza biurem czy salą sądową pomogło im się poznać i trochę zbliżyć.
Popatrzyła na niego z szacunkiem.
– Panie Drake. Mam wrażenie, że obydwoje jesteśmy ekscentrykami. Ja dlatego, że jestem kobietą zajmującą się męską dziedziną. Pan z klasy robotniczej przeskoczył na najwyższe szczeble społeczeństwa. Oboje ciągle musimy walczyć z przeciwnościami.
Mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko.
– Tak, ale nie postrzegam tego jako słabości. Każdy chce mieć czystą wodę, prawda? Jednak jej dostarczanie jest skomplikowanym przedsięwzięciem, mieszanką polityki, pieniędzy i władzy. Wszyscy wiedzą, że jestem niezmiernie bogaty, więc nikt nie podejrzewa mnie o zajmowanie się tym dla korzyści finansowych. To daje mi możliwości wywierania wpływów. Ludzie mnie słuchają. Ja po prostu chcę robić to, co należy.
Jego głos wibrował z pasją. Rosalind zawsze podziwiała ludzi oddanych jakiejś sprawie. Nicholas Drake zdecydowanie należał do tego grona. Szkoda, że mylił się co do najlepszego sposobu oczyszczania wody. Przekonanie go, aby ponownie przemyślał kwestię budowy zakładu filtrowania, będzie niezwykle trudne, ale trzeba było się tym zająć.
Kobieta odsunęła na bok talerz i położyła stertę dokumentów na środku stołu.
– Miał pan okazję przejrzeć któryś z raportów, jakie do pana wysłaliśmy?
Po raz pierwszy Drake wyglądał na niepewnego.
– Myślę, że obydwie strony są utwierdzone w swoich racjach. Nie spodziewam się, że to się zmieni.
– Czy pan wie, że w Chicago farmerzy chlorują wodę dla bydła? Zaczęli korzystać z tej metody, kiedy filtrowanie zawiodło. Uzdatnianie chemiczne wspaniale się sprawdza.
– Dla bydła – powtórzył. – Nie interesuje mnie to, czy testujecie chlor na zwierzętach. Mówimy tu o ludziach. – W jego oczach zabłysnął uśmiech. – Przynajmniej po tej stronie rzeki uważamy się za ludzi. Nie mogę ręczyć za was tam, w Jersey.
– Mieszkam na drugim brzegu i tak, też uważamy się za ludzi.
Znowu się uśmiechała. Prawdopodobnie uznał, że jest szalona, bo nie może przestać się śmiać, ale przynajmniej się nie obraziła. Chodziła po ziemi już od dwudziestu ośmiu lat i nigdy dotąd nie doświadczyła tak mocno ogarniającego uczucia błogości pomieszanego z podziwem dla mężczyzny, który siedział przy stole naprzeciw niej i nie przestawał się w nią wpatrywać. Patrzyli na siebie i śmiali się bez opamiętania. Wydawało się to najbardziej naturalną rzeczą na świecie. Powinno to być zawstydzające, ale nie było. Było wspaniałe.
Doktor Leal przysłał ją tu jednak na misję, która była zbyt ważna, by odkładać ją na bok tylko dlatego, że Rosalind pochlebiał jakiś przystojniak.
– Zostawię panu te dokumenty – oznajmiła. – Przekona się pan, że nasze eksperymenty potwierdzają to, co w kwestii skuteczności chloru raportują naukowcy z Europy i Ameryki.
– Naprawdę, proszę sobie nie robić kłopotu...
– Ponieważ jestem pewna, że chlor to metoda przyszłości. Może odkażać ogromne ilości wody szybko, bezpiecznie i tanio.
– To nie jest sprawdzona metoda – odpowiedział oschle. – Sędzia zalecił zbudowanie dodatkowego zakładu filtrowania i nie ma z tym dyskusji.
To właśnie był przykład upartej ignorancji, jaką Drake wykazywał w sądzie, kiedy składał zeznania. Prawdopodobnie nawet nie spojrzał na opracowania naukowe. Pewnie nie wiedział nic o cholerze ani o tym, jak szybko potrafi zabić zdrowego człowieka. Wystarczał jedynie łyk skażonej wody, aby zniszczyć całą rodzinę.
Rosalind opanowała się i próbowała mówić spokojnym tonem.
– Nie da się odfiltrować zarazków cholery – rzekła. – Oczyszczanie chemiczne daje możliwość zabijania cholery, duru brzusznego i wszelkich innych bakterii roznoszonych przez wodę, na jakich testowaliśmy tę metodę.
– To nie jest sprawdzony sposób. Filtrowanie działa sprawnie od osiemdziesięciu lat.
– Poza sytuacjami, kiedy pojawiają się obfite opady i do systemu przedostaje się woda spływająca z pól uprawnych, która jest zanieczyszczona odchodami zwierząt. Kilka kropli chloru może rozwiązać taki problem. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z korzyści, jakie są związane z tą metodą, a to...
Przerwał jej.
– Przede wszystkim, nie jestem ignorantem.
– Nigdy nie powiedziałam, że pan jest. Oboje jednak orientujemy się, co się dzieje, kiedy z powodu deszczu zakład filtrowania zostaje zalany. Filtrowanie jest drogie i wolne, szczególnie gdy porównamy je z minimalną ilością chloru, jaka rozwiązuje podobny problem.
Drake musiał wyczuć napięcie w jej głosie, ponieważ jego cierpliwość również się wyczerpywała.
– Sprawdziłem słowo „chlor” w słowniku. To trucizna – rzucił ozięble. – Nie pozwolę, by coś takiego dodawano do wody pitnej.
– Tak właśnie myślą niedoinformowani ludzie, kiedy po raz pierwszy o nim słyszą.
Twarz Nicka spoważniała. Pochylił się, aż jego nos znalazł się zaledwie kilkanaście centymetrów od twarzy Rosalind. W jego oczach widać było gniew.
– Za tą witryną są cztery miliony ludzi, którzy potrzebują wody, dostarczanej rurociągami do ich mieszkań. Chciałbym, żeby nasze miasta rosły i rozwijały się. Pani strona jest niezadowolona, ponieważ filtrowanie jest zbyt drogie. Kogo ludzie będą oskarżać, gdyby zabrakło wody w kranach? Nie będzie to pani ani doktor Leal. Ja walczę o przyszłość amerykańskich miast.
– Ja też!
Zacisnął dłonie w pięści i zagryzł wargi.
– Chce pani dodawać trującą substancję do wody pitnej. Substancję, która jest niebezpieczna, a jej działanie nie jest zbadane ani udowodnione. Nie będzie pani tego testować na mojej córce – rzucił gniewnie. – Mówi pani, że pani plan sprawdził się w przypadku bydła. Bydła! Nie obchodzi mnie bydło, ważna jest dla mnie moja córka, kelnerka Martha i wszyscy ciężko pracujący ludzie, którzy zamieszkują to miasto. Jeśli wybudowanie drogiego zakładu filtracji jest tym, czego potrzeba, by ich chronić, dopilnuję, że do tego dojdzie.
Wstał, rzucił serwetkę na stół i wyszedł, nie oglądając się. Spotkanie dobiegło końca.