Читать книгу Niegodziwi święci - Emily A. Duncan - Страница 10

4

Оглавление

NADIEŻDA ŁAPTIEWA

Chors skradł gwiazdy i niebiosa wcześniej kontrolowane przez Miestę i bogini nigdy mu tego nie wybaczyła. Bo gdzie mogą spocząć księżyce, jeśli nie w niebiosach?

— Kodeks Boskości, 5:26

„To z pewnością nie jest moja wina, że wybrałeś sobie dziecko, które tak głęboko śpi. Jeśli dziewczyna umrze, to będzie wyłącznie twoja wina, nie moja”.

Dla Nadii preferowanym rodzajem pobudki z pewnością nie było zaskoczenie przez kłótnie bogów. Reagując automatycznie, zerwała się w ciemnościach na równe nogi. Jej oczy jeszcze przez dobre kilka sekund przyzwyczajały się do mroku.

„Zamknijcie się!”

Przemawianie w ten sposób do bogów nie było mądre, lecz cóż, już to zrobiła. Poczuła ich pełną rozbawienia pogardę, lecz żaden z bogów nie odezwał się ponownie. Uświadomiła sobie, że obudził ją Chors, bóg niebios i gwiazd. Miał tendencję do okropnego zachowania, z reguły jednak zostawiał ją w spokoju.

Zazwyczaj z wybranym klerykiem lub kleryczką rozmawiał tylko jeden bóg. Kiedyś żyła kleryczka Ksenia Mirokina, którą Dewonia, bogini polowania, obdarzyła niezwykłymi umiejętnościami strzeleckimi. A Wiaczesław dawno temu wybrał sobie własnego kleryka, lecz jego imię zatarła historia, a sam bóg nie chciał o nim wspominać. W udokumentowanych opowieściach próżno by szukać wzmianek o klerykach, którzy słyszeli głos więcej niż jednego boga. Fakt, że Nadia obcowała z całym panteonem, był rzadkością, której szkolący ją kapłani nie potrafili wyjaśnić.

Była szansa, że istnieją starsi, bardziej pierwotni bogowie, tacy, którzy dawno temu porzucili obserwację świata i pozostawili go pod opieką innych. Ale nikt tego nie wiedział na pewno. Co do dwudziestki znanych bogów i bogiń, rzeźby i obrazy przedstawiały ich ludzkie formy, choć nikt nie miał pojęcia, jak faktycznie wyglądają. Nikt spośród kleryków i kleryczek w historii nigdy nie spojrzał żadnemu bóstwu w twarz. Ani żaden święty czy kapłan.

Każde z bóstw dysponowało własną mocą i magią, którą mogli obdarzyć Nadię, różnili się też stopniem przystępności. Nadia nigdy na przykład nie rozmawiała z boginią księżyców, Miestą. Nie była nawet pewna, jaki rodzaj mocy bogini by jej przyznała, gdyby zdecydowała się ujawnić.

I chociaż dziewczyna gawędziła z wieloma bogami, nigdy nie zapominała o tej, która ją sobie upatrzyła — jej patronka, Marzenija, bogini śmierci i magii, oczekiwała pełnego poświęcenia.

W ciemności zaszemrały niewyraźne głosy. Nadia i Anna znalazły odosobnione miejsce w gęstym sosnowym zagajniku i rozstawiły swój namiot, lecz nie czuły się tam bezpiecznie. Kleryczka wysunęła worien spod śpiwora i szturchnięciem obudziła kapłankę.

Podeszła do wyjścia z namiotu, chwytając swoje koraliki, a na jej wargach już się rodziła modlitwa, dymne symbole płynęły z ust kleryczki. W mroku, w oddali, zobaczyła zamazane postaci. Trudno było ocenić ich liczbę. Dwoje? Pięcioro? Dziesięcioro? Serce Nadii zabiło szybciej na myśl, że na jej trop być może wpadła kompania Tranawian.

Anna stanęła obok niej. Nadia mocniej ścisnęła swój worien, ale się nie poruszyła. Jeśli do tej pory wrogowie nie zauważyli namiotu, potrafiła sprawić, że wcale go nie zobaczą.

Tyle że kapłanka złapała ją za przedramię.

— Zaczekaj — szepnęła, a jej oddech niemal zamarzł przed nią na mrozie. Wskazała na ciemne miejsce tuż przy widocznej już grupie.

Nadia przycisnęła kciuk do koralika Bożidarki i jej wzrok od razu się wyostrzył. Widziała tak wyraźnie, jak gdyby to był dzień. Z niejakim wysiłkiem powstrzymała falę paraliżującego ją strachu, gdyż jej podejrzenia się potwierdziły — miała przed sobą mundury Tranawian. Ale to nie była pełna kompania. Właściwie ludzie ci wyglądali raczej jak kupka nieszczęścia. Być może oddzielili się od większej grupy i zgubili drogę.

Bardziej interesujący był jednak chłopak z kuszą, który milcząco celował w środek grupy.

— Możemy uciec, zanim nas zauważą — powiedziała Anna.

Nadia prawie się z nią zgodziła, prawie wsunęła swój worien z powrotem do pochewki, w tej chwili jednak kusznik wystrzelił i wokół zapanował chaos. Nie, nie zamierzała zachować się tchórzliwie i pozwolić umrzeć niewinnym ludziom. Nie tym razem!

Mimo protestów Anny odmówiła w myślach pełną modlitwę, w dłoni zaś ścisnęła koralik Chorsa z naszyjnika i skupiła myśli na konstelacji gwiazd boga. Symbole wyskakiwały z jej ust niczym iskry migotliwego dymu i nagle na niebie… zniknęły wszystkie gwiazdy.

„Cóż, wyszło bardziej ekstremalnie, niż zamierzałam — pomyślała Nadia z grymasem na twarzy. — Powinnam się zastanowić, zanim poprosiłam o cokolwiek Chorsa”.

Świat pogrążył się w ciemności, a ona usłyszała przekleństwa. Stojąca obok niej Anna westchnęła zirytowana.

— Nie ruszaj się — syknęła kleryczka i pewnie ruszyła przez ciemność.

— Nadio… — Jęk Anny był cichy.

Więcej koncentracji wymagało wysłanie trzeciej modlitwy, tej do Bożeciecha. Gdy miał dobry dzień, trudno go było złapać; powszechnie było wiadomo, że bóg szybkości bardzo powoli odpowiada na modlitwy. Nadii udało się jednak przyciągnąć jego uwagę i otrzymać zaklęcie pozwalające jej poruszać się równie prędko jak okrutny kalaziński wiatr.

Początkowe szacunki kleryczki okazały się błędne; Tranawian było sześciu i teraz kręcili się po lesie. Chłopak upuścił kuszę i oszołomiony spoglądał w niebo; a dotykając jego ramienia, Nadia wyraźnie go przestraszyła.

Nie mógł widzieć w tych ciemnościach, a ona owszem. Kiedy obrócił się z zakrzywionym mieczem w dłoni, skutecznie się przed nim uchyliła. Zamachnął się szeroko, a ona popchnęła go w kierunku uciekającego Tranawianina, doprowadzając do ich zderzenia.

— „Znajdź resztę — syknęła Marzenija. — Zabij ich wszystkich”.

„…Pełnego i całkowitego poświęcenia”.

Nadia dotarła do jednego z mężczyzn i wbiła worien w jego czaszkę tuż pod uchem.

„Tym razem to nie takie trudne” — pomyślała. Ale jej myśli płynęły jak przez mgłę.

Trysnęła krew, bryzgając na drugiego Tranawianina, który krzyknął ze strachu. Zanim pojął, co się stało z jego towarzyszem, Nadia kopnęła go, trafiając prosto w szczękę i przewracając na ziemię. A potem poderżnęła mu gardło.

Zostało jeszcze trzech. Na pewno nie mogli odejść daleko. Nadia ponownie chwyciła koralik Bożidarki. Bogini przepowiedni ujawniła jej, gdzie znajdują się ostatni wrogowie. Chłopak zdążył już zabić tych dwóch w ciemnościach mieczem. Nadia tak naprawdę nie widziała ostatniego żołnierza, po prostu czuła w pobliżu jego bardzo żywą obecność.

I wtedy coś nieoczekiwanie uderzyło ją w plecy i poczuła na gardle zimne ostrze. Ten sam chłopak stanął przed nią, w dłoniach znów dzierżył kuszę, lecz na szczęście nie celował w Nadię. Było jasne, że ledwo ją widzi. I nie był Kalazim, lecz Akolaninem.

Sporo Akolan wykorzystywało wojnę między sąsiednimi krajami, wynajmując się dla pieniędzy jako „miecze” po jednej lub drugiej stronie. Wiadomo było, że faworyzują w tej kwestii Tranawię — po prostu ze względu na cieplejszy klimat. Rzadko zdarzał się mieszkaniec pustyni, który z własnej woli brnąłby przez kalazińskie śniegi.

Kusznik wypowiedział długi ciąg słów, których nie zrozumiała. Poruszał się ospale, jakby o mało nie został rozszarpany na kawałki przez magów krwi. Nadia poczuła mocniejszy ucisk ostrza przy gardle. Chłopakowi odpowiedział chłodniejszy żeński głos i obcy język nieprzyjemnie zazgrzytał jej w uszach.

Nadia znała tylko trzy podstawowe języki, których używano w Kalazinie, oraz — słabo — tranawiański. Ale jeżeli nie będzie się w stanie porozumieć z tymi młodymi ludźmi…

Chłopak powiedział coś jeszcze i Nadia usłyszała westchnienie jego towarzyszki, a wtedy ostrze opadło.

— Co mała kalazińska zabójczyni robi w głębi gór? — zapytał kusznik, bezbłędnie przemawiając w jej języku.

Kleryczka doskonale zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka chłopca wciąż stoi za jej plecami.

— Mogłabym zapytać was o to samo.

Skorzystała z zaklęcia Bożidarki i jej wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył. Chłopak miał skórę jak stopiony brąz i długie włosy ze złotymi łańcuszkami przeplecionymi przez luźne loki.

Zamiast odpowiedzieć, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

W pobliżu rozległ się łoskot, który go zaskoczył, łatwy do rozpoznania odgłos człowieka uderzającego twarzą w drzewo. Za odgłosem podążyły stłumione przekleństwa Anny. Nadia przewróciła oczami i wysłała przeprosiny do nieba. Wróciły na nie gwiazdy i księżyce, dzięki czemu świat nagle wydawał się trzykrotnie jaśniejszy.

— Od tej pory przez następne dwadzieścia lat będziemy wysłuchiwać proroctw o końcu świata! — krzyczała Anna. Trzymała przed sobą wyciągnięty weniaszek i ostrożnie spoglądała gdzieś obok ramienia kleryczki.

Nadia kucnęła i wbiła w śnieg swój zakrwawiony worien. Podniosła wzrok na Akolanina, a gdy się prostowała, rozłożyła ręce. Z jednej strony powinna być ostrożna, skoro znajdowali się w strefie działań wojennych, z drugiej — przecież właśnie uratowała im życie. Chłopak zmierzył ją wzrokiem, a potem napiął kuszę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Niegodziwi święci

Подняться наверх