Читать книгу Co za ohyda! Po mrocznej stronie nauki - Erika Engelhaupt - Страница 10

NAJMNIEJSZE MIEJSCA ZBRODNI NA ŚWIECIE

Оглавление

We wnętrzu miniaturowych makiet wykorzystywanych do szkolenia detektywów

Wszyscy członkowie rodziny Judson są martwi. Bob Judson, brygadzista w firmie produkującej obuwie, leży na podłodze przy łóżku, na kołdrze, twarzą w dół. Nadal ma na sobie zakrwawioną pidżamę. Jego żona Katie wygląda, jakby była pogrążona w głębokim śnie. Zdradza ją jednak krew, którą zachlapana jest poduszka i ściana za jej głową.

W sąsiednim pomieszczeniu czeka nas jeszcze straszniejszy widok. Niemowlę, Linda Mae, ma zakrwawioną twarz, leży z wyciągniętymi w górę rączkami. Pokój wygląda jak miejsce, w którym doszło do jatki. Tym bardziej szokujące wrażenie robi widok dziewczynki starannie przykrytej różowym kocykiem w tańczące słonie i pieski w spódniczkach baletnicy.

To przygnębiająca, przerażająca scena, a ja zostałam przydzielona do zbadania, co tu się wydarzyło. To moje pierwsze śledztwo w sprawie zabójstwa i zżera mnie trema, mimo że wszyscy członkowie rodziny Judsonów mierzą niespełna 15 centymetrów wzrostu i zostali wykonani z porcelany.

Otóż ta martwa rodzina stanowi część makiety sceny zbrodni. Model wielkości domku dla lalek jest dziełem Frances Glessner Lee, spadkobierczyni fortuny firmy International Harvester, odpowiedzialnej za stworzenie znanego traktora i sprzętu rolniczego. W latach 40. i 50. XX w. Lee zbudowała 20 takich niesamowicie wiernych dioram, które nazwała Nutshell Studies of Unexplained Death (miniaturowe modele dochodzeniowe w sprawie niewyjaśnionych śmierci). Słynęły z niezwykle szczegółowego wykonania, a inspirację do ich stworzenia Lee czerpała z autentycznych miejsc zbrodni. Do tego stopnia wiernie odtwarzają okoliczności realnych mordów, że 18 z nich nadal wykorzystywanych jest jako pomoce naukowe na studiach dla detektywów (w latach 90. XX w. udało się odszukać jeszcze jedną makietę – kryła się na strychu domu w New Hampshire; ostatnią, 20., przypadkowo zniszczono podczas przeprowadzki).

Znajduję się teraz w słabo oświetlonym biurze lekarza sądowego Baltimore i otacza mnie 18 miniatur. Rodzina Judsonów to część makiety o nazwie Trzypokojowe domostwo, największej z całej kolekcji, wyróżniającej się największą liczbą lalek przedstawiających denatów (być może to właśnie ten ostatni szczegół sprawił, że moją uwagę przyciągnęła ta, a nie inna miniatura – lubię wyzwania).

Niektóre z pozostałych scen można by w pierwszej chwili wziąć za migawki z odcinka programu telewizyjnego o remontach, w którym doszło do tragedii. W miniaturze zatytułowanej Różowa łazienka widzimy martwą kobietę, której odbicie widoczne jest w dużym lustrze. W Kuchni inna kobieta chyba popełniła samobójstwo, trując się gazem z kuchenki. A może ktoś ją zamordował? W Ciemnej łazience jakaś kobieta leży w wannie, a foliowa woda rozpryskuje się na jej twarzy.

Każda z tych scen roi się od maleńkich szczególików, które należy odszukać. Dołączam teraz do szeregów detektywów, którzy mierzyli się z tym zadaniem przede mną. Jestem uczestniczką 73. seminarium poświęconego dochodzeniu w sprawie zabójstw metodą Frances Glessner Lee. Jego fundatorem jest Harvard Associates in Police Science, organizacja opiekująca się spuścizną Lee, a odbywa się ono w Biurze Głównego Lekarza Sądowego Baltimore. Co roku w tym wstępnym kursie bierze udział kilkudziesięciu detektywów, funkcjonariuszy służby więziennej, prokuratorów oraz garstka innych stróżów prawa. Niekiedy są skłonni przystać na obecność kogoś takiego jak ja, czyli dziennikarki.

Seminarium trwa tydzień, w tym czasie uczestnicy biorą udział w wykładach i zajęciach prowadzonych przez 16 medyków sądowych i ekspertów kryminalistyki. Zakres tematyczny prezentacji komputerowych jest szeroki: od interpretacji plam krwi, przez zabezpieczanie materiału dowodowego w traseologii, po identyfikację różnorakich urazów. O tym, jak szczegółowo traktowane są te zagadnienia, łatwo przekonać się, gdy weźmie się pod uwagę, że przykładowo ranom spowodowanym przez ostre i tępe narzędzie poświęcone są dwa osobne, półtoragodzinne wykłady. Podczas każdego z nich słuchaczom prezentowane są setki zdjęć autentycznych uszkodzeń ciała spowodowanych obydwoma rodzajami obiektów. (Fotografie obrażeń zadanych ostrymi narzędziami są z reguły bardziej drastyczne, ponieważ nie brakuje wśród nich przypadków, gdy dana część ciała została przebita na wylot; ale i wśród ran od tępego narzędzia zdarzają się takie, obok których trudno przejść obojętnie).

W przerwach między prezentacjami – choć po czterech dniach jawiły mi się one już nie tyle jako prezentacje, co raczej pokazy okropnych sposobów, w jakie można umrzeć – studenci dobierają się w trzy- albo czteroosobowe grupy. Ich zadaniem będzie rozwikłanie zagadki kryjącej się w jednej z makiet Lee. W piątek, ostatni dzień kursu, drużyny prezentują swoje ustalenia. Muszą wówczas wypowiedzieć się, czy ich zdaniem doszło do morderstwa, a także przedstawić wskazówki zidentyfikowane na miejscu zbrodni, które skłaniają ich ku takiej, a nie innej interpretacji. Na samym końcu uczestnicy dowiadują się, czy ich ustalenia pokrywają się ze scenariuszem stworzonym przez Frances Glessner Lee. Opracowane przez nią rozwiązania zagadek kryminalnych są trzymane w wielkiej tajemnicy, o czym wielokrotnie mi przypominano.

Lee, obecnie uważana za „matkę chrzestną kryminalistyki”, tworzyła swoje dioramy z myślą o wpajaniu podstaw kryminalistyki początkującym detektywom. W tamtym czasie, ponieważ dziedzina była jeszcze w powijakach, stanowiło to dla nich pierwszą okazję do zapoznania się z tą tematyką. Lee powołała do istnienia również Wydział Medycyny Sądowej na Harvardzie, gdzie w latach 1931–1966 szkolili się zarówno lekarze, jak i stróże prawa. Wydział stał się miejscem, gdzie mogły rozwinąć się badania zarówno nad metodami trucia, jak i analizą pozostałości prochu strzelniczego na dłoniach i ubraniu zabójcy. Obecnie modele Frances Glessner Lee stanowią namacalne świadectwo tego, jak wielki wkład wniosła ona w rozwój amerykańskiej kryminalistyki.

Miniaturowe modele Lee zostały wykonane w skali 1:12. Do pozyskania wszystkich szczegółów, z których słynęły jej makiety, autorce służyły raporty z autopsji, dane z policyjnych kartotek i zapisy zeznań świadków, przy czym w pewnym stopniu celowo je gmatwała. Niekiedy zmieniała nazwiska i daty w opisach makiet, z większą swobodą podchodziła też do detali, które nie miały znaczenia jako materiał dowodowy, takich jak tapety czy inne szczegóły wystroju wnętrz.

Zdaniem Bruce’a Goldfarba, asystenta wykonawczego głównego lekarza sądowego Marylandu i de facto kuratora kolekcji dioram, koszt stworzenia niektórych z nich dorównywał wydatkom poniesionym przy budowie domu o normalnych rozmiarach. Goldfarb jest życzliwym, pełnym energii mężczyzną ze szpakowatą siwą bródką i modnymi okularami w grubych, czarnych oprawkach. Wcześniej pracował jako dziennikarz, ale jak sam twierdzi, posada w biurze lekarza sądowego dosłownie spadła mu z nieba. Kiedy się spotykamy, Bruce kończy pracę nad książką poświęconą wkładowi Lee w rozwój kryminalistyki.

Z trudem za nim nadążam, gdy oprowadza mnie po gmachu. Zaglądamy między innymi do laboratoriów, a w pewnym momencie Bruce pokazuje mi naturalnej wielkości mieszkanie nazywane Scarpetta House. To dar tajemniczej pisarki Patricii Cornwell – w celach szkoleniowych odtwarza się w nim miejsca drastycznych zbrodni. Bruce zwalnia dopiero, gdy docieramy do słabo oświetlonego pokoju, w którym przechowywane są miniaturowe modele.

Kiedy zaczyna mówić o dziełach Lee, w jego głosie pobrzmiewa szacunek: „Jeżeli założymy, że można było osiągnąć zamierzony efekt w sposób łatwy i trudny, Lee zdecydowała się na to drugie rozwiązanie”. (Jakby na potwierdzenie swoich słów nadmienia, że miniaturowy kubeł na śmieci w dioramie zatytułowanej Trzypiętrowa weranda wypełniony jest najprawdziwszymi śmieciami). Dowiaduję się, że wszystkie postacie w makiecie pod ubraniami noszą bieliznę. Tej informacji akurat nie jestem w stanie sprawdzić, ponieważ miniatury trzymane są w gablotach z pleksiglasu.

Jeden z pokoi został zaprojektowany w taki sposób, że aby mu się przyjrzeć, trzeba wcześniej rozebrać na kawałki całą scenę. W innym znajduje się fotel na biegunach, co do którego Lee nalegała, by po pchnięciu go palcem bujał się dokładnie tyle razy co jego pełnowymiarowy odpowiednik. Pokrywający ściany gips i znajdująca się pod nim drewniana konstrukcja są realistyczne. Pokoje oddzielają od siebie najprawdziwsze ściany szkieletowe, a drzwi wprawione są w ościeżnice.

Nie posiadałam się z radości – nareszcie miałam zobaczyć te cuda, o których dotąd tylko słyszałam, a przy tym mogłam patrzyć na nie w taki sam sposób jak prawdziwi detektywi, dla których były one pomocami naukowymi. Czekał mnie sprawdzian wiedzy z zakresu kryminalistyki i spostrzegawczości, niezbędnych do wydedukowania, co tak naprawdę wydarzyło się w każdej z tych maleńkich, makabrycznych scen.

Towarzystwo miałam doborowe. Razem ze mną nad tymi samymi zagadkami łamali sobie głowę Anthony Benicewicz, psycholog z Baltimore szykujący się do zostania psychologiem sądowym; Ayomide Oludoyi, student medycyny sądowej; kapitan Mike Wahl, dyrektor Wydziału do spraw Poważnych Przestępstw policji hrabstwa Montgomery; a także Haley Nelson, agentka specjalna w Agencji Ochrony Porządku Publicznego Karoliny Południowej. Wśród wszystkich tych fachowców czułam się wyjątkowo niekompetentna.

Nelson, z długimi blond włosami i pistoletem u pasa, bez trudu mogłaby uchodzić za gwiazdę jakiegoś serialu kryminalnego. Kiedy zebraliśmy się wokół Trzypokojowego domostwa i umieszczonej w środku martwej rodziny, by rozpocząć nasze dochodzenie, przyłapałam się na tym, że mimo woli staram się stanąć jak najdalej od broni Haley.

W przerwach między kolejnymi prezentacjami wracaliśmy do naszej makiety, żeby przedyskutować możliwe scenariusze. Należało rozstrzygnąć, czy mamy tu do czynienia z tak zwanym samobójstwem rozszerzonym – sytuacją, gdy ojciec przed odebraniem sobie życia uśmiercił swoich bliskich – czy też może mordercą była osoba trzecia. Na tę drugą ewentualność mogły wskazywać dwa uchylone okna w sypialni oraz wywrócony stolik przy otwartym nieco szerzej oknie w pokoju Lindy Mae. Ten stolik nie dawał spokoju agentce Nelson: czyżby przewrócił go włamywacz, kiedy wdarł się do mieszkania?

Miałam jednak wątpliwości, czy okna są otwarte na tyle szeroko, by zdołał się przez nie przecisnąć napastnik. Przystąpiliśmy do badania po kolei każdego z pomieszczeń, analizując potencjalne scenariusze zdarzeń. Pod stołem w kuchni znaleźliśmy broń, leżała nieopodal kałuży krwi. Z pojemnika na ścianie wyciągnęliśmy małe latareczki LED i zaczęliśmy omiatać światłem ściany w poszukiwaniu otworów po kulach, a także szukać łusek. Broń była długa i w pierwszej chwili wzięłam ją za karabin. W pewnym momencie w snopach światła z naszych latarek na ścianie ukazało się zbiorowisko niewielkich otworków.

– Czy zabójca mógł użyć strzelby? – spytałam wtedy Mike’a Wahla, wychodząc z założenia, że to pytanie dla prawdziwego gliniarza.

Mike zbliżył twarz do pleksiglasu chroniącego makietę i wytężył wzrok.

– Karabinu albo małokalibrowej strzelby.

Nie mieliśmy szansy rozwinąć tematu, bo w tym samym momencie zapędzono nas z powrotem do sali wykładowej na prezentację poświęconą ranom postrzałowym. Przez większą część wykładu siedziałam z nosem w komputerze, studiując dzieje strzelby na Wikipedii. Kiedy znów mogliśmy wrócić do makiety, skupiliśmy się na poszukiwaniu nabojów w pokojach.

Z Benicewiczem umówiłam się, że nazajutrz z samego rana zjawimy się w pokoju z dioramami, żeby poszukać innych poszlak. Kiedy przybyłam na miejsce o ósmej, zastałam puste pomieszczenie. Nadarzała się okazja, by choć przez chwilę pobyć sam na sam z makietami. Próbowałam wczuć się w sytuację dziedziczki fortuny, która w latach 40. XX w. postanawia, że swoje życie – i niemałą fortunę – poświęci tworzeniu miniaturowych modeli miejsc zbrodni. Wyobraziłam sobie, jak mogła wyglądać jej rozmowa z rzemieślnikiem, gdy prosiła go, by – zachowując wszystkie proporcje – zbudował miniaturę drewnianej chaty, a potem kazała mu ją spalić. Tak właśnie postąpiła Frances Glessner Lee, dzięki czemu mogłam teraz oglądać maleńkie zwęglone ciało leżące na łóżku w spalonym budynku.

Wkrótce dołączył do mnie Benicewicz i zabraliśmy się do pracy. Po pewnym czasie stało się jasne, że nasze dochodzenie utknęło. W zasadzie wszystko w Trzypokojowym domostwie mogło być znaczącym tropem. Na kuchennym stole leżały talerze, filiżanki do herbaty i coś, co w pierwszej chwili wzięłam za miniaturowe buteleczki z sosem chili. Zachodziłam w głowę, do jakiego posiłku nakryty był stół. Benicewicz, pamiętając, że Lee miała niesamowite wyczucie szczegółu, próbował odczytać teksty w gazecie leżącej na podłodze w kuchni. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć komórkami, potem je powiększaliśmy. Ostatecznie Anthony’emu udało się odszyfrować nagłówek na pierwszej stronie. Artykuł dotyczył koncertu uczniów z miejscowej szkoły. Było oczywiste, że Lee podsuwała nam tutaj fałszywy trop.

Pracując z modelami dochodzeniowymi, nie mogłam wesprzeć się analizą DNA ani nawet badaniem daktyloskopijnym. Zmuszona byłam bazować na najbardziej podstawowych danych kryminalistycznych. To w dużej mierze domena wiedzy biologicznej na temat tego, co dzieje się z ciałem po śmierci oraz w jej trakcie, a także w mniejszym stopniu znajomości zasad dynamiki Newtona. (Te ostatnie opisują podstawowe prawidła obowiązujące w przyrodzie, za których sprawą krew rozpryskuje się zawsze w kierunku, w jakim mknie kula, a u martwego człowieka spływa do najniżej położonych części ciała). Żeby rozwikłać zagadkę, konieczne jest przykładowo przyjrzenie się maleńkiemu włoskowi, którzy przyczepił się do – z pozoru wyglądającego zupełnie niewinnie – tępego przedmiotu, albo zwrócenie uwagi na kończynę denata, która była sztywna, zanim ciało zdążyło upaść.

Moi partnerzy potrafili odszukać mnóstwo tego rodzaju drobnych poszlak. Jak się okazało podczas prezentacji wyników dochodzenia, większość drużyn zdołała zbliżyć się do rozwiązania przewidzianego przez Lee. W niektórych wypadkach uczestnicy seminarium odkrywali, że doszło do morderstwa, które potem próbowano upozorować na nieszczęśliwy wypadek; w innych stwierdzali, że ofiary popełniły samobójstwo. Jedna z makiet była wyjątkowo podchwytliwa – to, co z początku wyglądało na ewidentne morderstwo, ostatecznie okazało się przypadkowym samobójstwem.

W naszym zespole omówiliśmy po kolei wszystkie scenariusze, jakie podpowiadała nam wyobraźnia. Przyświecaliśmy sobie naszymi miniaturowymi latareczkami, kierując światło po kolei w miejsca, w których – jak sądziliśmy – mogło dojść do mordu. Braliśmy pod uwagę pozycję, jaką mógł zajmować zabójca, kiedy oddawał strzał, a także to, dokąd skierował się później. Analizując poszczególne scenariusze, przez cały czas poszukiwaliśmy śladów, które mogłyby potwierdzać ich słuszność. W końcu doszliśmy do wniosku, że wszystkie poszlaki wskazują tylko na jedną możliwość spośród branych pod uwagę.

Nie mogę wam zdradzić, jakie rozwiązanie zagadki morderstwa Judsonów zaproponował mój zespół, ponieważ zostałam zobowiązana do zachowania tego w tajemnicy. Powiem tylko tyle, że gdy przyszło do przedstawienia wyników, zgłosiłam się na ochotnika. Podczas prezentacji przesadziłam z liczbą szczegółów, to moja wada. Najważniejsze jednak, że wyniki naszego śledztwa były prawidłowe.

Gdybyście chcieli kiedyś spróbować swoich sił z modelami scen zbrodni Lee, nic nie stoi na przeszkodzie. Co prawda kolekcja nie jest ogólnie dostępna, ale z inicjatywy Smithsonian Institute przy okazji wystawy w 2017 r. wykonano szczegółową dokumentację fotograficzną wnętrz, dostępną teraz w Internecie[3]. Możecie nawet wybrać się na wirtualny spacer przy użyciu telefonów. Rozwiązania zagadek nie są dostępne online, ale nie powinno was to zniechęcać.

W badaniu modeli nie chodzi wyłącznie o znalezienie właściwej odpowiedzi. Powinny raczej nauczyć cię dostrzegania tego, co niewidoczne, mimo że masz to przed oczami. Dzięki temu gdy znajdziesz się w miejscu, w którym doszło do jakiejś makabrycznej zbrodni, będziesz potrafił zwalczyć w sobie pokusę, by odwrócić wzrok. Najważniejsze w tym doświadczeniu jest przyzwolenie na to, by zanurzyć się w niepewności. Przypomina to realne życie, gdy mamy wątpliwości, co jest istotne, a co nie. I właśnie ten niepokój, który budzą w nas owe sceny, czyni je wiarygodnymi. To on skłoni cię, byś poddał zdolność dedukcji sprawdzianowi i stawił czoła swoim największym lękom.

[3] https://americanart.si.edu/exhibitions/nutshells

Co za ohyda! Po mrocznej stronie nauki

Подняться наверх