Читать книгу Co za ohyda! Po mrocznej stronie nauki - Erika Engelhaupt - Страница 6
WSTĘP
ОглавлениеDo siódmego roku życia mieszkałam z rodzicami pośród łagodnych wzgórz na przedmieściach Kansas City w stanie Missouri. Nasz domek o białych murach przycupnął na szczycie niewysokiego wzniesienia, na które wspinała się długa, kręta droga dojazdowa. Każdego popołudnia, gdy wysiadałam ze szkolnego autobusu na przystanku u podnóża góry, już czekała tam na mnie matka i nasz wielki owczarek niemiecki o czarnej sierści.
Pewnego dnia w tym znajomym krajobrazie zaszła zmiana: u początku podjazdu wyrosły dwie góry (właściwie to pagórki, ale weźcie pod uwagę, że byłam wtedy mała). Jak się okazało, były to spiętrzone sterty śmieci. Najwyraźniej kierowca ciężarówki, która je tu przywiozła, uznał, że ten skrawek terenu będzie idealnym miejscem dla jego ładunku. W miarę jak zbliżałyśmy się z mamą do stert odpadów, w ich bezładnej masie zaczynałam rozpoznawać konkretne rzeczy. Były tam szafki na dokumenty i kartonowe pudła, wszystkie wypełnione jakimiś papierami. Mama wzięła do ręki jeden z ciemnych arkuszy i podniosła do światła: zdjęcie rentgenowskie czyjegoś zęba. Po chwili domyśliłyśmy się, co się stało. Zapewne pobliska przychodnia dentystyczna zakończyła działalność, a firma zajmująca się likwidacją lokalu podrzuciła obok naszej drogi zawartość gabinetów.
Wprawdzie w obu stosach zatopione były zabawki z poczekalni, ale to nie one przykuły moją uwagę. Z początku skupiłam się na szkatułce na biżuterię, w której krył się srebrny naszyjnik z maleńkimi ptaszkami z jadeitu. Dopiero po jakimś czasie odnalazłam jednak coś, co naprawdę mnie zafascynowało: gipsowe odlewy szczęk, górnej i dolnej. Po chwili zaczęłam odkładać na bok co bardziej dziwaczne okazy: ułamane zęby, zęby wystające, przywodzące na myśl odgięte sztachety w płocie, szczęki z pustymi miejscami po brakujących zębach. Innymi słowy, im były szpetniejsze, tym bardziej mi się podobały.
Odkrycie śmietniska, które ktoś urządził przed naszym domem, oczywiście wzbudziło gniew rodziców. Z odsieczą przyszedł nam wujek dysponujący sprzętem budowlanym. Za pomocą spychacza rozgarnął śmieci, ugniótł, a na koniec przysypał ziemią. W ten sposób dorobiliśmy się tuż przed domem naszego własnego małego wysypiska. A ja zyskałam dostęp do istnej kopalni skarbów. Jestem pewna, że jako jedyna dziewczynka w tej części Missouri mogłam poszczycić się domkiem dla lalek, w którym okna szczerzyły się rzędami krzywych zębów pełniących funkcję parapetów. Niekiedy, gdy w ręce wpadały mi jeszcze ohydniejsze niż dotychczas zestawy górnych i dolnych szczęk, dokonywałam drobnych zmian w jego wystroju. W letnie wieczory, gdy leżałam w ciemności na łóżku, nie mogąc zasnąć, otuchy dodawał mi widok siekaczy bielejących w blasku księżyca.
Zapewne gdyby moich rodziców przerażała osobliwa kolekcja córki, a potem utrzymująca się mimo upływu lat fascynacja krwawymi filmami przyrodniczymi i powieściami Stephena Kinga, moje życie potoczyłoby się inaczej. Może zamiast pisać na różne odrażające tematy, spełniałabym się jako księgowa albo wyrosłabym na jedną z tych wrażliwych osób, którym robi się słabo na widok krwi.
Ale najwyraźniej pisana mi była inna przyszłość. Kilka lat później przenieśliśmy się na Florydę, by zamieszkać na liczącej 28 kilometrów kwadratowych działce podmokłego gruntu. Tuż przy naszym nowym domu z prefabrykatów mój ojciec inżynier zbudował z pustaków laboratorium elektrochemiczne. To właśnie w jego czterech ścianach tata próbował potem zaprezentować mi w praktyce działanie kilku prostych naukowych prawideł. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, ale jedna rzecz mnie zachwyciła: fakt, że moneta wrzucona do pojemnika z jakimś płynem i wyciągnięta następnego dnia jest pokryta lśniącym niklem. Wyniosłam z tych pokazów coś jeszcze ważniejszego – przekonanie, że można odkryć, w jaki sposób coś się dzieje, posługując się w tym celu nauką.
Od tamtej pory minęło 30 lat. Po dekadzie działalności badawczej (w tym czasie między innymi wałęsałam się po bagnach, żeby badać związki zawierające węgiel) zostałam dziennikarką i redaktorką w czasopiśmie naukowym „Science News”, wydawanym w Waszyngtonie. A gdy nadarzyła się okazja do założenia bloga, od razu zrozumiałam, że to coś dla mnie. Znalezienie pomysłu nie nastręczało żadnych trudności. Wystarczyło rzucić okiem na mój regał z książkami, na którym przeważały tytuły w rodzaju: Blood Work: A Tale of Medicine and Murder in the Scientific Revolution Holly Tucker, The Killer of Little Shepherds: A True Crime Story and the Birth of Forensic Science Douglasa Starra czy That’s Disgusting: Unraveling the Mysteries of Repulsion Rachel Herz. Co prawda dotychczas nie uważałam się za kogoś z zamiłowaniem do makabry, ale właśnie wtedy zaczęło do mnie docierać, że w gruncie rzeczy moje zainteresowania zawsze krążyły wokół dziwacznych tematów. Tak narodził się mój blog Gory Details.
Od tamtego czasu piszę o sprawach wymagających, bym odpowiedź na pytania o to, czym się zajmuję, poprzedzała ostrzeżeniem skierowanym do osób o słabych nerwach. W mojej karierze naukowej był okres, gdy koledzy i koleżanki z pracy podsyłali mi wszystkie artykuły i opracowania na temat sików i kupy. (Podobno liczba internautów odwiedzających stronę z postem omawiającym, co dzieje się z moczem wydalonym do basenu, gwałtownie rośnie co roku, gdy otwierane są miejskie kąpieliska). Nieco później, kiedy „National Geographic” przygarnął mnie pod swoje skrzydła i zaproponowano mi, bym zaczęła pisywać do działu naukowego ich portalu – wraz ze mną przeniósł się tam mój blog.
Z czasem przekonałam się, że największą popularnością wśród czytelników cieszą się te tematy, co do których zakładałam, że są zbyt drastyczne dla szerszej publiczności. Przykładowo raz koleżanka z czasopisma „Science News” niewinnie spytała, czy to prawda, że zwierzątkom domowym zdarza się zjeść właścicieli, którzy umarli. Pomyślałam wtedy, że chętnie poszukam informacji na ten temat, ale kierowała mną w tamtej chwili wyłącznie ciekawość. Wydawało mi się, że implikacje byłyby nie do przyjęcia dla miłośników zwierząt, a artykuł siłą rzeczy nie miałby wzięcia.
Ku mojemu zdziwieniu wkrótce przekonałam się, że to pytanie spędza sen z powiek wielu osobom, co więcej – w medycynie sądowej istnieje bogata literatura dotycząca podobnych przypadków. Przede mną inni dziennikarze mierzyli się już z tym zagadnieniem, ja jednak postanowiłam, że warto bardziej wnikliwie przeanalizować fachowe czasopisma. Moje obawy, że narażę się miłośnikom psów, okazały się bezzasadne – artykuł był jednym z najchętniej czytanych na całym portalu National Geographic w roku jego publikacji. Wyglądało na to, że nawet gdy jakaś kwestia wzbudza drwiące uśmieszki, pod nimi kryje się autentyczna potrzeba poznania prawdy.
Prócz zaspokojenia mojej ciekawości wszystkiego, co dziwaczne, celem, jaki przyświecał mi, gdy zaczynałam pisać bloga, było stworzenie miejsca, w którym można szczerze porozmawiać o obrzydliwych i odstręczających tematach, o tabu. A także przyjrzeć im się dokładnie oczami nauki.
Ktoś mógłby spytać: „Po co w ogóle marnować czas na rozmyślania o tak niemiłych sprawach?”. Odpowiedź jest prosta: to, o czym napiszę, nie wzbudza potem już we mnie takiego strachu. Kiedy coś nie daje mi spokoju – powiedzmy śmierć, choroba, przerażający klauni – poddanie tych rzeczy analizie naukowej ujmuje im nieco grozy.
Zapewne to zasługa moich największych lęków, że śmierć i morderstwo zajmują tak istotne miejsce w moim dziennikarstwie naukowym. To właśnie one dały mi motywację do zgłębiania zarówno najnowszych technik medycyny sądowej, jak i bardziej tradycyjnych metod badawczych, choćby miniaturowych makiet miejsc zbrodni służących do szkolenia detektywów i ekspertów kryminalistyki. Nie skupiam się jednak wyłącznie na sytuacjach, w których ktoś umiera. Interesują mnie również momenty, gdy jakieś wydarzenie doprowadza do zmiany w czyimś życiu, jak choćby wtedy, gdy ludzi zaczyna dręczyć straszliwe podejrzenie, że w ich ciele zamieszkały robaki.
Nie zawsze też stawka w opisywanych historiach jest tak wysoka. Od chwili założenia bloga zależało mi na tym, by zamieszczane na nim teksty uczyły, bawiąc. Niektóre artykuły służą po prostu zastanowieniu się nad jakimś wyjątkowo obrzydliwym zagadnieniem. Niech za przykład posłużą moje rozważania o ukąszeniach najbardziej jadowitych owadów czy też o zaskakujących faktach na temat woskowiny usznej.
Rozglądałam się za sprawami dwuznacznymi – takimi, które z jednej strony odpychały, z drugiej przyciągały. Takimi, które sprawiały, że w pierwszej chwili chciałam zasłonić oczy, ale już w następnej mimo woli nieśmiało zerkałam z zaciekawieniem przez palce. Pisarze mówią wówczas o „napięciu dramatycznym”. Jeżeli uda mi się znaleźć temat, który pozwala je wytworzyć, a zarazem wiąże się z nim jakaś intrygująca zagadka naukowa, jestem kupiona.
W niniejszej książce zebrałam najbardziej fascynujące historie, jakimi zajmowałam się przez lata na łamach Gory Details. Każdy z tekstów został poszerzony, a informacje w nim zawarte – uaktualnione. Znajdziesz tu, szanowny czytelniku, również zupełnie nowe, niepublikowane wcześniej eseje napisane specjalnie do tej książki. Jeżeli chcesz, przeczytaj dowolny tekst, który wyda ci się interesujący – każdy został pomyślany jako zamknięta całość i będzie dla ciebie zrozumiały osobno. Jeśli natomiast masz ochotę nie na przekąskę, lecz pełny posiłek, możesz pochłonąć całą część za jednym zamachem.
Wszystkie zagadnienia, jakim poświęciłam zgromadzone tu teksty, charakteryzują się tym dwojakim, odpychająco-przyciągającym oddziaływaniem na czytelnika, sprawiając, że jego apetyt rośnie. W poszczególnych częściach książki zgrupowałam eseje poruszające wspólny temat: poczynając od śmierci (Głód makabry), kończąc na naszych najskrytszych mrocznych myślach (Tajemnice umysłu). Na każdym z tych pól naukowcy bez wytchnienia poszerzają nasz zakres rozumienia tego, co obrzydliwe, przerażające i będące tabu, przy okazji dokonując zaskakujących odkryć dotyczących naszych umysłów, ciał i świata, w którym żyjemy.
Praca nad tymi zagadnieniami była dla mnie przypomnieniem, że wcale nie musimy wyrzekać się wrodzonej ciekawości, którą przejawiamy w dzieciństwie. Nie mam pojęcia, jak potoczyły się dalsze losy gipsowych odlewów dentystycznych – zapewne zapodziały się podczas którejś z moich licznych przeprowadzek. Zachowałam natomiast naszyjnik z ptakami z jadeitu, który przypomina mi, że skarby czekają również w najmniej oczekiwanych miejscach, tam gdzie większość ludzi raczej by ich nie szukała. Przyjemność sprawia mi odnajdywanie piękna w brzydocie, a także porządku w chaosie.
U podstawy takiego podejścia jest gotowość do poruszania kwestii, na które ludzie reagują zdziwieniem. Niektóre pytania mogą krępować, odpowiedzi jednak nieodmiennie okazują się fascynujące. Wierzę, że lektura mojej książki ośmieli was do zadawania nietypowych pytań. I że treści, jakie w niej znajdziecie, obudzą w was jeszcze większą ciekawość.