Читать книгу Detektyw Owen Yeates - Eugeniusz Dębski - Страница 8
Fragment kolejnego tomu przygód Owena Yeatesa: „Flashback 2 czyli okradziony świat” (4 tom)
Оглавление…Wyjąłem z kieszeni papierosy i używając jako popielniczki pustego pojemnika na dyski, siedziałem i czekałem, aż Doug zacznie mówić.
– Jest sprawa – powiedział.
W zwykłych okolicznościach wykorzystałbym pauzę na kilka dowcipnych wstawek, ale z jego wyglądu wywnioskowałem, że normalne okoliczności skończyły się kwadrans i cztery kilometry temu, gdy spałem w swoim łóżku. Zaciągnąłem się. Wypuściłem dym. Doug milczał.
– Nawet nie wiem, od czego zacząć… – znowu zamilkł.
Mój język poderwał się niczym autonomiczny organ, chcąc udzielić strapionemu Sarkissianowi kilku rad. Ledwo udało mi się poskromić padalca, lecz czułem, że długo nie wytrzyma.
– Powiedz, co jest, bo aż mnie świerzbi, żeby sobie poużywać.
– Nie próbuj…
– Nie próbuję, ale to bardzo męczące. Powiedz wreszcie coś…
– Dokonano największej kradzieży w historii świata. Większej nie będzie, bo być nie może…
– Wycięli z gleby i wywieźli Fort Knox?
– Jesteśmy… jako kraj… skompromitowani na wieki wieków – mówił, nie zwracając uwagi na moje pytanie. – Plajta! Słowo „pośmiewisko” zostanie zastąpione słowem „stanowisko”…
– Przestań biadać nad stanem Stanów! Obudziłeś mnie, żeby się wyżalać przy użyciu ogólnikowych prognoz?
Sarkissian wstał chyba tylko po to, żeby móc mocniej uderzyć dłonią w stół.
– Kurważ mać! – wydusił z siebie. – Jestem załamany… Uwierzyłem mu.
Sarkissian bełkoczący, Sarkissian niezdarnie klnący, Sarkissian niemogący zebrać myśli…
– Będę milczał, a ty mów – zaproponowałem. – Chcesz papierosa?
– Nie. Słyszałeś o wystawie z okazji trzechsetlecia Konstytucji?
Formalnie było to pytanie, ale w kontekście obudzenia mnie w środku nocy odebrałem to jako informację podstawową.
– Gdyby nie to, że wystawa ma być otwarta za sześć tygodni, a eksponaty przylecą tydzień wcześniej, pomyślałbym, że mówisz coś o kradzieży tych obrazów… – powiedziałem ostrożnie, czując, że moje wnętrzności przestawiają się na produkcję lodu.
– To była informacja podana dla zmylenia. – Doug usiadł, poderwał się i rozpoczął marsz wzdłuż dłuższego z boków prostokątnego ekranu. – W rzeczywistości obrazy przyleciały do nas cztery dni temu i zaraz potem wystartowały w dalszą drogę.
– Nikt nie zauważył, że Gioconda nie wisi na swoim miejscu?
– Większość najsłynniejszych dzieł zastąpiły kopie, niektóre muzea zamknięto z powodu remontów, inne z tytułu zmiany ekspozycji. Wyglądało na to, że nikt się niczego nie domyśla. Nawet szefowie muzeów, z których pożyczyliśmy obrazy, nie wiedzieli, co i w jakim terminie będzie transportowane do Lincoln. Uznając, że rozkładanie na partie zwiększy ryzyko, zdecydowaliśmy się przewieźć wszystko razem i w ten sposób ułatwiliśmy komuś robotę.
– Powiedz krótko: obrobili transport tych dzieł?
– Nie da się powiedzieć krótko, Owen. Prado, Luwr, Ermitaż – wyciągnął w moim kierunku trzy palce – załatwione! Takie miasta jak Drezno, Duisburg, Heidelberg, Amsterdam, Oslo, Barcelona, nie mówiąc już o Watykanie… załatwione. Owen… Mówiło się o wystawie przez duże „W”, ale tylko kilkanaście osób wiedziało, co to naprawdę będzie! To co wiesz ty, co podaliśmy do prasy, to jedna dwudziesta prawdy. Miała nosić tytuł „Dwadzieścia wieków malarstwa” i był to najskromniejszy tytuł, jaki dało się wymyślić!
– Zawsze wydawało mi się, że nawet nasza megalomania jest największa. – Wrzuciłem niedopałek do pojemnika i zapaliłem następnego papierosa. Musiałem coś powiedzieć, żeby dać Sarkissianowi czas na otarcie potu z czoła.
– Wiesz, kto tam był? – zapytał rzucając mokrą chusteczkę. – Wymienię tylko część. Uważaj! Rubens, Rublow, obaj van Eyckowie, Botticelli, da Vinci, Michał Anioł, Rafael, Tycjan, Tintoretto, Bruegel, Dürer, Holbein, Watteau, El Greco, Velázquez, Goya, van Dyck, Rembrandt, Gainsborough, Gericault, Delacroix, Riepin, Renoir, Manet, Monet, Degas, Cézanne, van Gogh, Wrubel, Picasso, Dali, Giotto, Snyders, Pissarro, Sisley, Gauguin, Kokoschka, Kandinsky, Klee, Toulouse-Lautrec… – Odetchnął głęboko i potrząsnął głową. – Wymieniłem tylko tych, których zapamiętałem. Łatwiej byłoby wymienić tych, którzy się nie zmieścili. Rozumiesz? – Skinąłem głową. – Całe światowe malarstwo. Nie wiem, czy coś cennego zostało na swoim miejscu. Chyba że w prywatnych kolekcjach. Groza…
– Zgoda. – Otworzyłem usta, żeby poprosić o sole trzeźwiące albo dwa łyki bourbona, ale zrozumiałem, że dzisiejsza noc nie jest najlepsza na tego rodzaju zachcianki. – No to wiem, co ukradziono, domyślam się też, że wyniki masz mizerne albo żadne. Trochę więcej patroli pęta się po mieście, pewnie dzieje się tak w całym kraju. Patrolują, nie wiedząc, czego mają szukać, tak? – Doug skinął głową. – Właśnie… Tylko nie wiem, czego spodziewasz się po mnie. Nawet mój geniusz nie może się równać z CBI i całą policją kraju. O co więc chodzi?
– O pomysł. Brak nam pomysłu. Daj nam ideę, a pognamy za nią chyżo jak gepardy! Bo w tej chwili przebieramy nogami w miejscu.
– Pomysł…! – parsknąłem i natychmiast spoważniałem. – Z przyjemnością, tylko nie wiem, czy go mam. Jeśli wy…
– My! – zawołał. W jego ustach zaimek ten po raz pierwszy zabrzmiał jak obelga. – Ja ostrzegałem, przekonywałem… Bałem się tego przedsięwzięcia. Ale pion strategiczny był pewny swego jak nikt i nigdy.
– Będziecie mieli nowy pion strategiczny – mruknąłem.
– Jeśli CBI będzie jeszcze istniało…
– No, jeżeli tak zaczynasz mówić, to lepiej opowiedz, jak to zostało zrobione…
– Odsuń się, zobaczysz wszystko na ekranie.
Posłusznie przesunąłem swój fotel i pojemnik popielniczkę pod ścianę. Doug jednym szarpnięciem ustawił blat stołu w pionie. Ekran cieszył oko spokojną szarością.
– Zacznę od tego, że każdy z obrazów zapakowany był w próżniowy pojemnik ze stali Reisendorfera, praktycznie niemal niezniszczalny i niekłopotliwy w otwarciu. Lepiej, żeby złodziej otworzył kasetę, niż żeby zmasakrował i ją, i jej zawartość. Tak więc wszystkie płótna były w przygotowanych futerałach. – Dotknął jednego z szeregu przycisków na obrzeżu ekranu. – Napad miał miejsce między Kansas City i Lincoln, zaraz po przekroczeniu granicy stanu. Przebiegło to tak. Wóz wyglądający jak ciężarówka do przewożenia cytrusów jechał drogą… – na ekranie pojawił się widok szosy z lotu ptaka – …numer AS trzysta czterdzieści dwa. Droga ta cztery dni wcześniej została sprawdzona i zamknięta dla ruchu pod pretekstem prac remontowych.
– Maskowanie?
– Pełne. Dwie ekipy naprawdę pracowały tam nad rzeczywiście nie najlepszą nawierzchnią. Tu nie mogło być żadnych podejrzeń. Nie chciałbym ci nic sugerować, ale to nie mogła być przypadkowa sprawa.
– Przeciek…? – Szybko machnąłem dłonią. – Nie, leć dalej.
– Tak więc jedzie ciężarówka… – Na ekranie pojawił się wóz widziany z góry, w dolnym prawym rogu obejrzałem go ze wszystkich stron. – Przed nią… Aha! Tuż przedtem „remont” został zakończony, usunęliśmy znaki ograniczenia ruchu, ale gęste patrole miały zatrzymywać każdy pojazd. To samo z drugiej strony. Konwój otwierają cztery samochody z obstawą, sześć go zamyka. W kabinie trucka kierowca i czterej doborowcy. O piętnastej czternaście następuje atak. Zobacz jak… – Obraz drogi pokryła drobna ospa. – Ktoś naszpikował szosę na odcinku ośmiuset metrów dwudziestoma tysiącami mikroładunków. Zdalnie odpalone ładunki w pół sekundy załatwiły całą obstawę. Natomiast pod ciężarówką wybuchły małe rakietki wykonane chyba specjalnie na tę okazję. Przebiły pancerz, zdemolowały kabinę i pokaleczyły ludzi. Komp uruchomił hamulce. Co jeszcze…? No tak! Nad konwojem przez cały czas wisiał flyer. Były dwa, zmieniały się w miarę zużywania paliwa. Jeden właśnie zatankował i ruszał nad konwój, gdy drugi zaczął tracić wysokość. Jakoś wylądował… Zestrzelili go oczywiście. Kiedy ten pierwszy nadleciał nad miejsce napadu, było już po wszystkim.
Na ekran wrócił obraz sprzed kilkunastu sekund – ciężarówka z rozbitą kabiną, dziesięć unieruchomionych samochodów. Siedem z nich płonęło…