Читать книгу Widziałam - Ewa Ewart - Страница 8

Оглавление

Urodziłam się w Warszawie, jak i moi rodzice. Od zawsze byłam w centrum miasta. Ale znałam też dobrze drugi brzeg Wisły. Przez pierwsze cztery lata mojego życia mieszkaliśmy na Saskiej Kępie u babci Eleonory, mamy mojego ojca. Z okresu dzieciństwa najbardziej zapamiętałam właśnie ją. Piękna, niezwykła kobieta, o cudownej osobowości i duszy. Z nią spędziłam najwięcej czasu. Babcia dała mi największe poczucie bezpieczeństwa. Nazywałam ją „Babi”. Byłam jej jedyną wnuczką – chodzącym ideałem, którego nie można skrytykować, ideałem obdarzanym miłością bezwarunkową. Kiedy kończyłam cztery lata, rodzice dostali mieszkanie niedaleko placu Teatralnego. Na tyłach ulicy Senatorskiej powstało osiedle, które współprojektował architekt Tadeusz Lech Robaczyński, mój ojciec. I tam się przeprowadziliśmy. Na samym początku lat sześćdziesiątych.


Choinka w warszawskim przedszkolu.

Od tego czasu już zawsze byłam związana ze Śródmieściem. Do przedszkola chodziłam na naszym osiedlu, do szkoły miałam przez ulicę, do nowo wybudowanej tysiąclatki, którą otworzyli dokładnie wtedy, gdy szłam do pierwszej klasy. Liceum kończyłam na ulicy Elektoralnej. Potem na uniwerek piechotą przez park Saski. Dwa lata przed wyjazdem z Polski przeprowadziłam się na ulicę Mokotowską.

Miasto moje, a w nim… Chyba każdy zna Sen o Warszawie Czesława Niemena ze słowami Marka Gaszyńskiego. Niezwykły przebój z 1966 roku, który podbił serca wszystkich Polaków. Ale prawie trzydzieści lat od jego premiery. Piosenka odżyła niczym Feniks z popiołów – co też jest bardzo warszawskie. Ja z dzieciństwa zapamiętałam inne piosenki o stolicy. W radiu wtedy słyszało się takie przeboje jak Pójdę na Stare Miasto, Piosenka mariensztacka, Autobus czerwony… Muzykę do nich skomponował ten sam człowiek – Władysław Szpilman, który przeżył koszmar getta warszawskiego i dwóch powstań. Irena Santor śpiewała Walczyk warszawski napisany przez Jerzego Jurandota, który też przeżył warszawskie getto. Paradoks tego miasta – radośnie potrafią o nim opowiadać ci, którzy przeżyli tu najgorsze piekło.

Moje miasto, a w nim… moi rodzice przeżyli koszmar okupacji. Dziadkowie ze strony taty tuż przed wybuchem wojny przeprowadzili się z centrum na Saską Kępę. Tam ich zastało Powstanie. Zaraz po tym, jak powstańcza Warszawa upadła, Niemcy na Pradze zarządzili ewakuację wszystkich mężczyzn i ogłosili zbiórkę na rondzie Waszyngtona. Niestawienie się groziło rozstrzelaniem. Niektórzy podjęli ryzyko ukrycia się w piwnicach domów, w nadziei na rychłe nadejście Rosjan. Mój dziadek, Roman Robaczyński, podporządkował się rozkazowi. Na rondo odprowadzili go mój ojciec, wówczas szesnastoletni Tadeusz, i babcia Eleonora. Kiedy doszli na miejsce zbiórki, Niemcy już ustawiali mężczyzn w konwój. Mój tata stanął w kolumnie obok dziadka, gotowy pójść razem z nim w nieznane. Kiedy babcia to zobaczyła, podeszła do jednego z oficerów i płynnym niemieckim poprosiła, aby pozwolił jej synowi opuścić konwój, wymyślając szybko jako powód młody wiek i chorobę. O dziwo, ten oficer się zgodził. Za chwilę jednak inny Niemiec z powrotem zagnał chłopaka do konwoju. Babci znów udało się syna wyciągnąć. Po czym oboje jak najszybciej stamtąd odeszli. Dziadek został. Opowiadając mi tę historię, ojciec powiedział, że to był moment, kiedy urodził się po raz drugi. Choć wtedy był wściekły na babcię, iż nie pozwoliła mu pójść razem z dziadkiem, który został wywieziony do obozu koncentracyjnego – i już nigdy nie wrócił. Babci udało się potem ustalić, że przebywał we Flossenbürgu. Niemcy, tuż przed nadejściem aliantów, pędzili więźniów z obozu. Wielu wycieńczonych pracą w kamieniołomach nie było w stanie iść i byli dobijani po drodze. Tak najprawdopodobniej zginął dziadek.

Historia mojej mamy, Barbary Grębeckiej, to osobny dramat. Miała osiem lat w chwili, gdy wybuchła II wojna światowa. Mieszkała z rodzicami przy ulicy Ordynackiej 10. Jej ojciec, Tadeusz Grębecki, oficer wojska polskiego i działacz podziemia, w czasie okupacji został aresztowany przez Niemców i osadzony w więzieniu, z którego udało mu się uciec. W związku z tym gestapo często nachodziło ich mieszkanie na Ordynackiej, próbując wyciągnąć od mojej babci Krystyny informacje na temat męża. Pewnego dnia zabrali ją na aleję Szucha, gdzie była brutalnie przesłuchiwana. Wycieńczona i chora została przewieziona do szpitala w Krakowie. Tam jakimś cudem odnalazły ją moja mama i jej siostra Danuta. Kiedy dostały pozwolenie na widzenie, babcia na skutek tortur była nieprzytomna i już nie mogła ich rozpoznać. Ostatni obraz, jaki zapamiętała mama, to była opuchnięta i zmasakrowana twarz babci. Wkrótce potem umarła.

Większość Powstania mama spędziła na Starym Mieście, łącznie z oblężeniem Starówki. Trzykrotnie przysypywał ją gruz walących się budynków. Za trzecim razem już nie miała siły walczyć o przetrwanie. W zasypanej piwnicy usiadła na górze książek, które były resztkami biblioteki miejskiej. Sięgnęła po jedną z nich i – zaczęła czytać. Wszystko stało się dla niej obojętne. Miała dwanaście lat i wiedziała, że pewnie więcej już mieć nie będzie. Dla niej to był koniec świata.

Jednak przeżyła. Jako żywa tarcza była pędzona przed niemieckimi czołgami. Potem zagoniona do Pruszkowa znalazła się w obozie przejściowym. Stamtąd została wywieziona na roboty do Niemiec. Wciąż miała tylko dwanaście lat – znalazła się w obozie dla dzieci. Pracowała w fabryce mebli. Kiedy obóz oswobodzili Amerykanie, mamę i jej siostrę Danusię z pomocą Czerwonego Krzyża odnalazł ich ojciec, który był już wtedy żołnierzem armii generała Andersa. Wrócili do Polski i zamieszkali początkowo z rodziną babci Krystyny w Łodzi, gdzie mama z Danusią dochodziły do siebie po koszmarach życia obozowego pod opieką sióstr babci.

Wielokrotnie patrząc wstecz, dochodziłam do wniosku, że najciekawsze wątki w scenariuszu mojego życia pojawiały się przypadkiem. Warszawa wpisywała się w ten scenariusz idealnie. Po latach znowu się do mnie odezwała. I została bohaterką mojego filmu dokumentalnego o Powstaniu Warszawskim, który zrealizowałam na jego siedemdziesiątą rocznicę. Dedykowałam go mojej mamie – dwunastoletniej dziewczynce z książką zasypanej na Starówce.

Widziałam

Подняться наверх