Читать книгу Deutsche nasz. Reportaże berlińskie - Ewa Wanat - Страница 7
WSTĘP
Оглавление„Nasz kraj, z którego jeszcze pokolenie temu wyszły wojna i ludobójstwo, dziś stał się ojczyzną dla stu dziewięćdziesięciu narodowości. Wszystko jedno skąd ci ludzie pochodzą i jak tu przybyli – łodzią, przez Morze Śródziemne, czy samolotem, biznes klasą przez ocean, jako stypendyści Erasmusa, czy w ramach łączenia rodzin: wszyscy są w Niemczech u siebie. Wypełnia mnie wdzięczność i radość, bo to oznacza: lubią ten kraj, ufają temu państwu” – 2014 rok, prezydent Niemiec Joachim Gauck z okazji sześćdziesięciopięciolecia ustanowienia Ustawy Zasadniczej Niemieckiej Republiki Federalnej.
Rzeczywistość nie jest tak różowa jak w przemówieniu prezydenta. Ale wielu ludzi i historia pracują na to, by Gauck miał rację: „Powstało nowe niemieckie »My« – wspólnota różnorodności”. Słowa prezydenta zabrzmiały jeszcze mocniej rok później, kiedy Angela Merkel otworzyła granice dla miliona ludzi wędrujących bałkańskim szlakiem.
Niemcy przez ostatnie siedemdziesiąt lat przeszły długą drogę. Z kraju, który siał śmierć i zniszczenie, stały się – od Polski po Erytreę – ziemią obiecaną dla ludzi poszukujących lepszego życia.
Niemcy otworzyli się także na wewnętrznych „obcych” – wprowadzono związki partnerskie dla par homoseksualnych, potem małżeństwa, prawo do adopcji dzieci, prostytutki zyskały prawa pracownicze. W 2017 roku Sąd Najwyższy uznał oficjalnie istnienie trzeciej płci i orzekł, że dokumenty wystawiane przez instytucje państwa muszą ją uwzględniać.
W Niemczech pojęcie „wielokulturowość”, czyli słynne multikulti, zostało zastąpione w ostatnich latach pojęciem „różnorodność”. Jest dużo szersze i bliższe rzeczywistości.
Ta książka jest o tym nowym niemieckim „My”. Poszerzonym czy też na nowo zdefiniowanym przez imigrantów, gejów i lesbijki, transseksualistów i transseksualistki, prostytutki i anarchistów.
Piszę w niej nie tylko o różnorodności etnicznej czy religijnej, ale również o różnorodności stylów, postaw, wyborów. O rzeczywistości, w której współistnieją – nie bez zgrzytów i problemów – różne, często zupełnie do siebie nieprzystające światy. O otwartości na inność, oswajaniu obcości, poszerzaniu normy. O blaskach i cieniach różnorodności. Przyglądając się, jak funkcjonuje dziś niemieckie państwo i niemieckie społeczeństwo, śledząc, co Niemcy mówią i piszą, mam wrażenie, że wielu z nich uważa, że życie z Innym może ocalić ich od tego, czego się sami w sobie przestraszyli. Że otwartość na inność jest próbą zadośćuczynienia.
Tłem moich opowieści jest Berlin, choć nie tylko. Ale to w Berlinie jak w soczewce widać to „nowe niemieckie MY”. Chociaż Hamburg, Frankfurt nad Menem, Monachium czy inne duże miasta na zachodzie Niemiec wyglądają podobnie. Nieco inaczej sprawy się mają w Dreźnie czy w bawarskiej wiosce Rupprechtstegen, o której również piszę.
Zaczynałam pisać wiosną 2016, kończę jesienią 2017. Właśnie odbyły się wybory do Bundestagu. Po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat weszła do niego skrajna populistyczna prawica. Antyimigrancka, głównie antyislamska partia AfD w ostatnich wyborach dostała 12,6 procent głosów. To i dużo, i mało. Dużo, bo w poprzednich nie przekroczyła progu wyborczego, mało, bo kryzys uchodźczy, który tę partię uczynił atrakcyjną dla kilkunastu procent wyborców, naprawdę dotknął Niemcy, wielu ludzi przestraszył. Bardziej przestraszył mieszkańców byłej NRD – we wschodnich landach na AfD zagłosowało 22,5 procent wyborców, w zachodnich o połowę mniej – 11,1 procent, choć większość uchodźców trafiła na zachód. Również na zachodzie mieszka większość wcześniejszych imigrantów i ich potomkowie. W Saksonii, gdzie AfD uzyskała najwięcej, 27 procent głosów, jest najmniej imigrantów w całych Niemczech – zaledwie 4 procent. W Hamburgu, gdzie AfD miała najgorszy wynik – 7,8 procent, co trzeci mieszkaniec ma migranckie korzenie. Widać tu prawidłowość, którą my Polacy również znamy – im mniej obcych, tym większy przed nimi lęk. Im mniej wiemy, tym bardziej się boimy.
Dobry wynik wyborczy nacjonalistycznej prawicowej partii nie jest niemiecką specjalnością, wpisuje się w szerszy europejski trend populistycznej ofensywy.
W Niemczech jednak nabiera szczególnego znaczenia. Wielu Niemców się tego szczególnego znaczenia obawia.
Wejście skrajnej prawicy do Bundestagu pierwszy raz po drugiej wojnie światowej zmienia atmosferę w Niemczech, zmienia język debaty politycznej. Co najważniejsze – znowu wprowadza ksenofobię do głównego nurtu. Dziś wielu Niemców boi się przyszłości.
Kto wie, może opisuję świat, który odchodzi. A może wręcz przeciwnie – coś, co dopiero zaczyna powstawać.