Читать книгу Deutsche nasz. Reportaże berlińskie - Ewa Wanat - Страница 9

HELGE

Оглавление

1939 rok, dziesięcioletnia Helge słyszy w radiu: „W Polsce mordują niemieckie dzieci! Kiedy Polak widzi na drodze małego Niemca, specjalnie dodaje gazu, żeby go przejechać. Niemcy muszą wkroczyć do Polski, ratować niemieckie dzieci!”.

Modliła się potem, żeby weszli jak najszybciej, żeby zdążyli uratować jak najwięcej.

Urodziła się w dolnej Bawarii, w miasteczku Mengen nad Dunajem.

Wojna ich ominęła. Pamięta tylko, że na horyzoncie niebo płonęło na czerwono. Czasami słyszała wybuchy. Naloty dywanowe, najprawdopodobniej na Stuttgart. Ojciec nie lubił Hitlera i nazistów, ale się nie wychylał, zależało mu tylko na tym, żeby nie stracić pracy w szkole, wyżywić rodzinę. Zwłaszcza że ze względu na podejrzanie brzmiące nazwisko Löw wciąż musiał udowadniać, że nie jest Żydem.

Było ich sześcioro rodzeństwa, w tym jeden chłopak. Brata wcielono do wojska, wrócił ranny przed końcem wojny. Podczas alarmu bombowego leżeli w piwnicy, przed chwilą dotarła do nich wiadomość, że Hitler nie żyje. Helge westchnęła: „biedny Hitler”, brat tylko mruknął pod nosem: „ale z ciebie głupia krowa”. A skąd niby miała wiedzieć, że z Hitlerem jest coś nie tak? W szkole jedyna organizacja młodzieżowa to była Hitlerjugend, wysyłała dzieci na kolonie, organizowała zabawy, wycieczki.

Szczególnie dobrze pamięta obóz w Alpach, śpiewały piosenki o Hitlerze. I w szkole, i w Hitlerjugend mówiono im cały czas: „Hitler jest jak ojciec, poświęca się dla narodu”. Więc jak ojca go kochały.

Wszystkie gazety kontrolowało NSDAP, radio też, do małej miejscowości nad Dunajem nie docierały informacje z zewnątrz.

Miała 16 lat, kiedy wojna się skończyła. Wpadła jej w ręce gazeta wypełniona zdjęciami z Auschwitz.

– Nie mogłam w to uwierzyć – mówi.

Mengen znalazło się we francuskiej strefie okupacyjnej. Pewnego dnia do miasteczka wkroczyło wojsko francuskie.

– Pierwszy raz zobaczyłam ludzi o niebiałym kolorze skóry – opowiada. – Bałam się ich.

Miała niecałe 20 lat, kiedy została nauczycielką. Musiała iść do pracy, bo ojca, który w ostatnim roku wojny wstąpił do NSDAP, po kapitulacji zdenazyfikowano, stracił prawo wykonywania zawodu. Nie był nazistą, Helge myśli, że wstąpił do partii pod przymusem. Nigdy go o to nie zapytała. We francuskiej strefie okupacyjnej skończyła dwuletnią szkołę pogimnazjalną, zaczęła uczyć w wiejskiej szkole. Krótko po wojnie nie było żadnych książek do nauki, przedwojennych alianci zakazali. Uczyła czytać, pisać, liczyć. Sama wymyślała pomoce naukowe. Uczyła dzieci wypędzone z Prus Wschodnich. Wszystkie mówiły Hohdeutsch, literackim niemieckim, ona – tylko w dialekcie szwabskim. Prawie jej nie rozumiały.

Popracowała kilka lat, ale ciągnęło ją w świat. Czuła się pobożną katoliczką. Z kościelną misją wyjechała do Jordanii. Trzy kobiety – ona, Francuzka i Włoszka – mieszkały przez pięć lat w małej wsi niedaleko Al-Karak. Jordanki haftowały, one organizowały dystrybucję. Po to, by miejscowe kobiety mogły uniezależnić się od mężczyzn. Takie feministyczne przedsięwzięcie wspierane przez katolicki kościół z Bawarii. Jordanki były muzułmankami, ale nigdy nie rozmawiały z nimi o sprawach wiary. Ot, zwyczajnie – o dzieciach, mężach, codziennych kłopotach.

Helge czuła się tam dobrze. Nie umiałaby powiedzieć, dlaczego. Ludzie żyli jak wszędzie. Chcieli być szczęśliwi, kochali się, pracowali. Dużo czasu spędzali przed domem. Przed progiem stał piecyk, na nim zawsze dzbanek z kawą. Sąsiedzi przechodzili, zatrzymywali się, rozmawiali.

W wiosce mieszkało kilka religii – muzułmanie, chrześcijanie prawosławni, katolicy, grekokatolicy, i jeszcze inni, których już nie pamięta. Nieustająco odbywało się jakieś święto. A przy święcie zabawa, w której brała udział cała wieś. Był też obóz dla uchodźców z Palestyny. Wtedy zaczęła interesować się Palestyną.

Wybuch wojny sześciodniowej w 1967 roku zastał ją w Wielkiej Brytanii. W „The Guardian” przeczytała tytuł „Jerozolima wyzwolona!”. Strasznie ją to oburzyło: jak to wyzwolona? Zajęta, nie wyzwolona. Jest pod żydowską okupacją!

– Przyjechałam do Palestyny pierwszy raz, wciągnęłam haust powietrza i poczułam, że jestem w domu. – Uśmiecha się.

Denerwuje ją, gdy ktoś wymaga od niej, żeby opowiedziała się twardo albo po stronie Palestyńczyków, albo Żydów.

Wciąż pamięta tamten szok, gdy wzięła do rąk gazetę z fotografiami z Auschwitz. Pracuje społecznie przy różnych projektach upamiętniających ofiary Holokaustu.

Do kościoła już nie należy. Wystąpiła w latach siedemdziesiątych.

– Kościół był zawsze po stronie silnych – tłumaczy – i nie mogłam znieść tego ich patriarchatu.

W 1970 roku skończyła kurs arabskiego i zaczęła w Ammanie uczyć niemieckiego.

W tym samym roku wybuchła w Jordanii wojna domowa, tak zwany Czarny Wrzesień. Palestyńczycy próbowali utworzyć na północy kraju autonomię. Wszyscy niemieccy nauczyciele wyjechali. Helge została w Instytucie Goethego z woźnym i sekretarką. Na lekcje przychodziło coraz mniej uczniów. W dniu egzaminu nie przyszedł żaden. Wróciła do kraju jako jedna z ostatnich obywateli Niemiec.

Po szesnastu latach powrót był trudny. Wróciła do pracy w szkole. Pod koniec lat siedemdziesiątych założyła jedną z pierwszych szkół językowych w Berlinie dla dzieci gastarbeiterów, ściąganych z Turcji, które miały skończone 16 lat, więc nie obejmował ich obowiązek szkolny.

Wtedy w Berlinie miała wrażenie, że gdziekolwiek pójdzie, wyrasta na jej drodze mur, wciąż na niego wpadała, ze złości waliła w niego pięściami.

Za czasów muru (1961–89) Berlin Zachodni był małą wyspą otoczoną ze wszystkich stron przez NRD. Z zachodu można było dostać się samolotem albo autostradą, na której nie wolno się było zatrzymywać, lub pociągiem, który nigdzie po drodze nie stawał. Mieszkało tu trochę starych berlińczyków, tureccy gastarbeiterzy, studenci, artyści i młodzi faceci, którzy nie chcieli iść do wojska. Od 1956 do 2011 roku obowiązywał w Niemczech obowiązkowy pobór, tysiące młodych mężczyzn uciekało do Berlina Zachodniego, który był strefą autonomiczną, tu nie brano do wojska. Uciekinierzy często nawet nie odwiedzali rodzin czy przyjaciół w RFN, bo na granicy, w trakcie kontroli dokumentów zdarzały się aresztowania i odsyłanie do jednostki wojskowej. A przy okazji za fakt mieszkania w Berlinie Zachodnim dostawało się ośmioprocentowy dodatek do pensji.

– To było niezwykłe miasto, z niepowtarzalną atmosferą – mówi Helge. – Pełne młodzieży, pacyfistów z całych Niemiec. Najweselszy i najbardziej kolorowy był Kreuzberg ze specyficzną atmosferą wolności w zamknięciu. Ale poczucie zamknięcia było okropne. Tyle ziemi niczyjej, pusty Potsdamerplatz i wszędzie ten cholerny mur!

Dziewiątego listopada 1989 roku pojechała z klasą tureckich dzieciaków na wycieczkę nad Wannsee. Oglądali w telewizji upadek muru. Ona krzyczała z radości, uczniowie patrzyli po sobie ponuro. Wschodni Niemcy już wcześniej zaczęli pojawiać się w RFN. Uciekali przez Węgry. Kiedy o jakieś miejsce pracy ubiegał się Turek i uciekinier z NRD, dostawał je ten drugi.

Po upadku muru Berlin nagle zrobił się wielki, pojawiło się tyle nowych miejsc do spacerów! Zachwyciła się tym. Od razu zapisała się na Uniwersytet Humboldtów na pedagogikę teatralną i religioznawstwo. Właśnie skończyła 60 lat.

* * *

Poznałam ją przez Mirę, polską prostytutkę. Helge wynajęła jej pokój w swoim ogromnym mieszkaniu w dzielnicy Schöneberg. Mira od progu oznajmiła, że jest seksworkerką.

– To mnie trochę zszokowało – opowiada Helge. – Niedaleko, na Büllowstrasse, stoją dziewczyny, zawsze im współczułam.

Dziś się przyjaźnią. Helge jej kibicuje – uważa, że Mira wie, co robi. Podoba jej się, że Mira poważnie traktuje pracę.

Przyszłam do niej jesiennym przedpołudniem 2016 roku. Wyobrażałam ją sobie jako wysoką, wyprostowaną staruszkę z ogromnym kokiem, w spódnicy długiej do kostek. Drzwi otworzyła mi drobna pani w dżinsach i bawełnianym podkoszulku. Helge na zdjęciach sprzed trzydziestu lat trochę przypomina Angelę Merkel, głównie z fryzury – widać, że tak samo nie przywiązywała do niej wagi. Częstuje kruchymi ciastkami, suszonymi owocami, orzechami i jordańską herbatą w eleganckiej porcelanie. Przynosi to wszystko na tacy, na jej dnie wdrukowano zdjęcie klasy, którą uczyła dawno temu.

– To ze spotkania po czterdziestu latach, wszyscy uczniowie wyszli na ludzi. – Uśmiecha się.

Trudno było się z nią umówić, kalendarz ma wypełniony – bierze udział we wszystkich zajęciach w klubie seniora, chodzi na kurs tureckiego. Ma tureckich sąsiadów, uznała, że wypada znać ich język. Działa w dzielnicowym samorządzie, tłumaczy z arabskiego. Właśnie organizuje wiosenną wyprawę do Palestyny, jedzie ze znajomymi. Tylko ona zna arabski, więc cała marszruta, rezerwacje, są na jej głowie. Grzebie w internecie i wydzwania.

W wolnych chwilach – o ile je ma – maluje obrazy, olejne i akrylowe. Morze, kwiaty, pejzaże. Jest na emeryturze od 1993 roku.

Dobrze się u niej czuję, podoba mi się miękkość pokoju, kolorowe poduszki, sosnowe meble, orientalne gadżety, makata zszyta z kilkudziesięciu serwetek zasłaniająca całą ścianę. Na serwetkach wiersze – po turecku, arabsku, niemiecku. Prezent od byłych uczniów.

Po mieście, jak typowa mieszkanka Berlina, porusza się rowerem. Również kiedy jest zimno i pada. Zakłada wtedy pelerynę przypominającą wojskową pałatkę, czarny beret z antenką. Mówi o sobie, że jest starą kobietą ciągle w drodze i ciągle wszystkiego ciekawą. Nic by inaczej w życiu nie zrobiła. Niczego nie żałuje. No, może skończyłaby studia. A tego, że nie ma dzieci? Tak wyszło i tak widać musiało być. Fajnie byłoby dziś bawić wnuki, ale to jej nie smuci. Była uczennica, która mieszka w Hamburgu, jest już babcią, chce, żeby Helge z nią zamieszkała.

– Dopiero na starość, oczywiście. – Śmieje się Helge.

Teraz jest u siebie, tu w Berlinie na Schönebergu, na trzecim piętrze przedwojennej kamienicy, bez windy. 87 lat i 82 stopnie codziennie do pokonania – małe wyzwanie.

– Jestem na końcu moich doświadczeń. Czy jestem szczęśliwa? Totalnie. Jestem uprzywilejowana, mam wspaniałe życie.

Uważa, że ludzie powinni się dzielić z innymi. Dzielenie się niczego nie odejmuje. Kiedy ktoś mówi, że czuje się w Niemczech jak w domu i chce tu zostać, jest szczęśliwa.

– To jest takie piękne, że ktoś chce tu z nami, Niemcami, żyć. – Uśmiecha się.

Deutsche nasz. Reportaże berlińskie

Подняться наверх