Читать книгу Amnezja - Federico Axat - Страница 6

Оглавление

3

Na cyplu wznosił się kamienny murek, na którym można było usiąść. Gdy tylko tam dotarłem, moją uwagę przykuło dziwne wyszczerbienie w kamieniu. Podszedłem bliżej i rzekome wyszczerbienie okazało się rozgniecionym niedopałkiem. Wpatrywałem się weń, przypisując mu być może większe znaczenie, niż miał w rzeczywistości, po czym pomacałem kieszeń, żeby wyciągnąć komórkę i przy zapalonej latarce poszukać innych śladów. Zakląłem, gdy okazało się, że zostawiłem telefon w domu. W blasku księżyca, mojego jedynego sprzymierzeńca, próbowałem wypatrzyć więcej niedopałków, ale nic nie znalazłem, tylko ten pojedynczy dowód, że ktoś tam był.

Na północny wschód od cypla ciągnie się nieuczęszczana od wielu lat droga gruntowa. Jeśli ktoś dotarł tu samochodem, to bardzo prawdopodobne, że przyjechał z tego kierunku, pomyślałem. Zbiegłem z pagórka na łeb na szyję. Rosną tam gęste krzaki i biegłem prawie na oślep, ale było mi wszystko jedno. Znam te lasy jak własną kieszeń i mogę się po nich poruszać na pamięć.

Jeszcze zanim dotarłem do drogi, poczułem, że coś jest nie tak. Pomiędzy liśćmi ujrzałem wielką, ciemną, nieruchomą bryłę: musiała to być furgonetka albo mała przyczepa kempingowa. Instynktownie wytężyłem uwagę i zwolniłem kroku, starając się nie deptać po gałęziach i liściach, żeby nie zdradzić swojej obecności.

Kiedy znalazłem się na skraju drogi, przycupnąłem za drzewem i stwierdziłem, że faktycznie owym pojazdem był szary volkswagen – leciwa mała furgonetka, prawdopodobnie z lat dziewięćdziesiątych. Był w opłakanym stanie, miał pordzewiałą karoserię i brudne szyby. W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś go tu porzucił, zauważyłem jednak blachy z numerem rejestracyjnym, co zbiło mnie z tropu. Powtórzyłem kilkakrotnie siedem cyfr, starając się je zapamiętać.

Miałem zamiar podejść od tyłu, ale zatrzymałem się w połowie drogi, pośród wysokich zarośli, kilka metrów od furgonetki. Doznałem tego samego ucisku w piersi jak wówczas, gdy ujrzałem zwłoki przed dwudziestoma, może trzydziestoma minutami. Co ja najlepszego wyrabiam? Ciało martwej dziewczyny ukazało mi się przed oczyma niczym kiczowaty obraz z filmowego horroru. Nie można było wykluczyć związku furgonetki z ciałem, zgoda, ale czy nie był to właśnie jeszcze jeden powód, żeby zadzwonić na policję? Dlaczego wyszedłem z domu bez telefonu?

W gruncie rzeczy wcale nie chcesz dzwonić na policję i świetnie o tym wiesz.

Z miejsca, w którym się znajdowałem, nie widziałem przodu furgonetki, a z tyłu miała tylko malutkie szybki, czarne jak oczy kalmara. Podszedłem ostrożnie, okrążając pojazd. Kabina była pusta. Zajrzałem od strony pasażera i zobaczyłem dwa kubki termiczne stojące na desce rozdzielczej pod szybą. Wydało mi się, że na krawędzi jednego z nich widać było ślad szminki, ale szyby tak zarosły brudem, że pewności mieć nie mogłem.

Wróciłem na tył. Stojąca w tym miejscu furgonetka sama w sobie była podejrzana, a do tego niedopałek i kawa kazały przypuszczać, że dwie osoby postanowiły zabawić dłużej w pobliżu mojego domu. A jeśli jedna z nich leżała bez życia w moim salonie, gdzie podziała się druga? Przetarłem z grubej warstwy brudu tylne szybki i próbowałem zajrzeć do środka. Bez powodzenia. Stanąłem przy bocznych, przesuwnych drzwiach; jeśli ktoś ukrył się wewnątrz, byłem o krok od popełnienia najgorszej głupoty w życiu.

Z całej siły szarpnąłem za klamkę przekonany, że drzwi będą stawiać opór, tymczasem ustąpiły z zaskakującą łat­wością. Przenikliwy ból przeszył mi całą rękę aż do barku. Drzwi grzmotnęły z impetem w ogranicznik szyny. Z przestrachu zacisnąłem zęby. Wewnątrz pojazdu panował mrok. Nikt się na mnie nie rzucił, co przyjąłem z wielką ulgą, lecz gdy moje oczy nawykły do ciemności, dostrzegłem niepokojące światełka. Furgonetka wyglądała na przystosowaną do przewożenia ładunku, usunięto z niej wszystkie siedzenia. Na podłodze stał składany turystyczny stolik, a na nim komputer.

Wślizgnąłem się do środka. Ekran komputera był wygaszony. Obok leżały prostokątne okulary i myszka bezprzewodowa. Dotknąłem myszki czubkiem palca i komputer ożył. Na ekranie ukazał się salon w moim domu.

Cofnąłem się, jakby mnie ktoś zdzielił w pierś. Jedną stopą trafiłem w próżnię i niewiele brakowało, a wypadłbym na zewnątrz. W ostatniej chwili złapałem się krawędzi drzwi.

Był to obraz z kamery monitoringu wycelowanej w fotele. Gdyby kadr był nieco szerszy, ujrzałbym nieruchome ciało.

Wpatrywałem się w ekran, nie wierząc własnym oczom.

Nie wiem, jak długo siedziałbym tam jak urzeczony, nadaremnie próbując zebrać w logiczną całość wydarzenia tego surrealistycznego wieczoru, gdy nagle obraz zniknął i pojawił się komunikat „brak sygnału”.

Odwróciłem się i wyskoczyłem jak oparzony. Nie zatrzymałem się nawet, żeby zamknąć drzwi. Rzuciłem się pędem w stronę domu; przez pięć minut serce galopowało mi w piersi jak szalone. Zostawiłem dom otwarty na oścież z zapalonymi światłami. Wpadłem do środka wyzbyty wszelkiej trwogi, strach i konfuzję zaczynała wypierać wściekłość. Wiedziałem dokładnie, w którym miejscu znajdę kamerę.

Stanąłem jak wryty. Zwłoki zniknęły.

Pistolet również.

Stałem jak słup soli, słuchając własnego oddechu. Na podłodze pozostały jedynie resztki klosza. Wolno odwróciłem głowę w kierunku regału przy drzwiach, gdzie musiała być ukryta kamera. Doskoczyłem tam dwoma długimi susami, wyciągnąłem rękę i gorączkowo przejechałem dłonią po górnej krawędzi półki, ale wygarnąłem jedynie trochę kurzu. Kamera wyparowała również, ale zważywszy na cały ciąg zdarzeń, wcale mnie to nie zdziwiło.

Sprawdziłem skrytkę na rugera na najwyższej półce, za wazonem – standardowy schowek, niedostępny dla mojej córki, ale w razie potrzeby znajdujący się w zasięgu ręki. Moje palce namacały charakterystyczny kształt pistoletu.

Przed chwilą leżał na podłodze.

Wyjąłem kulę z komory nabojowej i sprawdziłem magazynek. Był pełny. Odłożyłem pistolet na miejsce.

Żałobnym krokiem skazańca powlokłem się tam, gdzie wcześniej leżało ciało dziewczyny. Nie pozostał po niej najdrobniejszy ślad, ani krwi, ani zakrwawionego prześcieradła… Opadłem na kolana i dotknąłem dłonią powierzchni płytek, nie pojmując niczego. Czułem, jak dotykam ustami jej ust, jak moja dłoń uciska rytmicznie jej klatkę piersiową…

Wówczas przeraźliwie zadzwonił telefon domowy.

Było już po dziewiątej wieczór, poza tym prawie nikt nie dzwonił do mnie na ten numer.

Podniosłem słuchawkę z niezbitą pewnością, że ów telefon jeszcze bardziej skomplikuje sytuację.

– Johnny, wszystko w porządku?

To był mój starszy brat. Mark zawsze miał szósty zmysł, jeśli chodzi o moją osobę, swoisty radar wykrywający niebezpieczeństwo na odległość.

Wyemitowałem dźwięk, który miał oznaczać słowo tak.

– Masz przy sobie komórkę?

– Komórkę… nie wiem, chyba gdzieś ją posiałem.

Nawet z drugiej strony telefonu Mark potrafił wyczuć moje zdenerwowanie.

– Stało się coś? Przez ostatnich parę godzin wysłałem ci kilka wiadomości, nie przeczytałeś ich…

Ostatnich parę godzin, pomyślałem. Jedyną rzeczą, jaką pamiętałem z tego dnia, była…

– Źle trafiłeś, Mark. Muszę zadzwonić na policję.

Ciągnąca się w nieskończoność cisza. Znam wystarczająco dobrze mojego brata, żeby wiedzieć, co przeszło mu przez głowę w tamtej chwili: poczciwy Johnny znowu zassał. Nie mogłem go za to winić.

– To nie to, co myślisz, Mark.

Nie potrafiłem ustać spokojnie. Przenosiłem ciężar z jednej nogi na drugą, jednocześnie skręcając w palcach telefoniczny kabel.

– Co się stało? – spytał ponownie Mark, nie ukrywając już niepokoju.

Przełknąłem ślinę. Jak wytłumaczyć, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny?

– Znalazłem martwą dziewczynę – rzuciłem histerycznie. Usłyszawszy własne słowa, przeraziłem się. Moja druga ręka drżała.

– Gdzie, w lesie?

– W salonie.

Kolejna przeciągająca się pauza.

– Znałeś ją? – spytał ostrożnie Mark.

Ktoś inny straciłby głowę albo zarzucił mnie lawiną pytań, ale nie Mark. On potrafił skoncentrować się na istocie. Była to jedna z licznych rzeczy różniących nas od siebie.

– Nie znam jej. Przysnąłem na kanapie, a kiedy się obudziłem, już tutaj była.

Przysnąłeś o dziewiątej wieczór? No, dalej, nie krępuj się, twój brat tylko czeka na takie rewelacje.

– Jesteś pewny, że nie żyje?

– Co?… Tak, sprawdziłem jej puls. Próbowałem ją reanimować!

– Johnny, proszę cię, weź się w garść. Co z nią zrobiłeś?

– Nie ma ciała, Mark! Ktoś je sprzątnął!

Brat mówił do mnie takim tonem, jakby rozmawiał z małym dzieckiem albo, jeszcze gorzej, z kimś, kto oszalał.

– Kto, Johnny?

– Nie wiem, Mark. Wyszedłem z domu, a gdy wróciłem, ciała już nie było. Myślę, że jestem obserwowany.

Wyobraziłem sobie, jak Mark łapie się za głowę. Sam miałem świadomość absurdalności moich tłumaczeń.

– Opisz mi tę dziewczynę.

Mark był facetem pragmatycznym i tą okrężną drogą chciał zmierzyć stopień mojej paranoi, toteż natychmiastowa odpowiedź musiała go zbić z tropu.

– Młoda dziewczyna, blond włosy, niebieskie oczy, szczupła…

– Johnny, posłuchaj mnie. Nie rób nic, dopóki nie przyjadę.

Nie po raz pierwszy brat przychodzi mi z pomocą. Było tak od dzieciństwa i jakaś część mnie zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Ale inna część, o wiele głębsza i rozsądniejsza, mówiła mi, że to musi się kiedyś skończyć.

– Mark, wolę to załatwić po swojemu. Mordercy mogą być blisko. Jeśli nie zadzwonię na policję…

– Zaczekaj. Nie chodzi o to, żeby ci mówić, co masz robić. Proszę cię jedynie o czas na spokojne przemyślenie sytuacji.

I ledwie słyszalnym szeptem dodał:

– Proszę, Johnny.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

Amnezja

Подняться наверх