Читать книгу Ostatnie wyjście - Federiko Axat - Страница 9

2.

Оглавление

Zaplanował to samobójstwo z najdrobniejszymi szczegółami. Nie chodziło o decyzję podjętą w ostatniej chwili, impulsywną i niedopracowaną. Nie chciał być jednym z tych, którzy po drodze popełniają błędy, pragnąc jedynie zwrócić na siebie uwagę. Tak mu się przynajmniej wydawało. Bo skoro zadbał o wszystko – jak to możliwe, że Lynch wiedział? Przystojny gość o szerokim uśmiechu nader precyzyjnie określił miejsce, w którym Ted zostawił broń, jak również jej kaliber. Założenie, że zabije się akurat w gabinecie, było wprawdzie sensowne, niemniej i tak raczej śmiałe, a Lynch sformułował je bez wahania.

Siedzieli po dwóch stronach stołu. Teda ogarnęło dobrze znane uczucie: zadygotał pod wpływem adrenaliny i szukając sposobu na przeciwnika, doznał nagłej jasności umysłu. Od lat nie grał w szachy, lecz uczucie towarzyszące podobnej grze było jedyne w swoim rodzaju. I przyjemne.

– Czyli Travis kazał ci mnie szpiegować – stwierdził.

Lynch, który tymczasem postawił swoją walizeczkę na stole i najwyraźniej zamierzał ją otworzyć, zastygł, nieco skonfundowany.

– Pański wspólnik nie ma z tym nic wspólnego, Ted. Nie przeszkadza panu, że tak się do pana zwracam?

Ted wzruszył ramionami.

– Nigdzie nie widzę zdjęć pańskich córek, Nadine i Cindy – podjął Lynch, zaglądając do walizeczki. Zdawał się czegoś tam szukać.

Rzeczywiście, rodzinnych fotografii nie było. Ted usunął je z salonu. Dobra rada: jeśli chcesz się zabić, usuń ze swego otoczenia fotografie bliskich. Łatwiej zaplanować samobójstwo z dala od ich badawczych spojrzeń.

– Moje córki zostaw w spokoju.

Lynch zaprezentował swój wspaniały uśmiech. Podniósł ręce.

– Próbowałem tylko zaskarbić sobie pańskie zaufanie, pogawędzić. Widziałem wcześniej zdjęcia obu dziewczynek i wiem, że małe są teraz z matką na Florydzie. Pojechały odwiedzić dziadków, prawda?

Zabrzmiało to jak kwestia z filmu o mafii. Wiemy, gdzie jest twoja rodzina, nie próbuj żadnych sztuczek. Jednakże w postawie Lyncha było coś szczerego, jakby rzeczywiście usiłował wypaść sympatycznie.

– Wpuściłem cię do domu. Myślę, że to wystarczy jako dowód pewnego zaufania.

– Cieszę się.

– Powiedz, co jeszcze wiesz o mojej rodzinie.

Lynch trzymał obie dłonie oparte o walizeczkę. Jedną machnął obojętnie.

– Och, obawiam się, że niewiele. Nie lubimy wtrącać się bardziej niż to konieczne. Wiem, że wracają w piątek, co daje nam trzy dni na zajęcie się naszymi sprawami. Czasu mamy więc aż nadto.

– Naszymi sprawami?

– Jasne!

Lynch wyjął dwie cienkie teczki i położył je z boku. Walizeczkę odsunął.

– Ted, myślałeś kiedyś, żeby kogoś zabić?

No proszę, facet nie owija w bawełnę!

– Jesteś z policji? Jeśli tak, powinieneś się był wylegitymować.

Ted wstał. Teczki zawierały pewnie jakieś makabryczne zdjęcia. Śledzono go jako podejrzanego o czyjeś morderstwo i uznano, że próba samobójcza potwierdza jego winę. Stąd natarczywość tego całego Lyncha. Czy to agent FBI?

– Nie jestem z policji, Ted. Usiądź, proszę.

– Chcę, żeby natychmiast opuścił pan mój dom. – Ted wskazał drzwi, zupełnie jakby Lynch nie znał drogi do wyjścia.

– Naprawdę pan chce, żebym sobie poszedł, zanim powiem, skąd wiemy o pańskim planowanym samobójstwie?

Facet był niezły.

– Ma pan pięć minut.

Ted nie usiadł.

– Dobrze – rzekł Lynch. – Wytłumaczę to od razu. Pracuję dla grupy zainteresowanej tym, żeby osoby takie jak pan znały osoby takie jak te tutaj. – Położył dłoń na teczkach. – Jeśli pan pozwoli, otworzę jedną z tych teczek, żebyśmy mogli do niej zajrzeć. Szybko pan wszystko zrozumie, jest pan człowiekiem inteligentnym.

Lynch otworzył teczkę i umieścił ją na środku stołu, przodem do Teda, który nadal stał z rękami na biodrach.

Pierwsza strona stanowiła kopię raportu policyjnego. W rogu widniały fotografie – en face i z profilu – mniej więcej dwudziestopięcioletniego mężczyzny. Miał opaloną twarz i zaczesane na żel włosy. Patrzył w obiektyw zaczepnie, z lekko uniesionym podbródkiem i szeroko otwartymi jasnymi oczyma. Nazywał się Edward Blaine.

– Blaine miał wcześniej drobne wyroki za kradzieże i napady – powiedział Lynch, przewracając stronę. – Tym razem jest oskarżony o zabójstwo swojej dziewczyny.

Ted nie pomylił się co do jednego: teczki faktycznie zawierały makabryczne zdjęcia. To, na które spoglądał, przedstawiało brutalnie zamordowaną kobietę: leżała w wąskiej przestrzeni między łóżkiem a szafą i miała na nagiej klatce piersiowej ślady po co najmniej siedmiu ciosach nożem.

– Amanda Herdman. Widywali się z Blaine’em od okazji do okazji, to nie było nic stałego. On zdobywał dla niej tanie narkotyki, co jakiś czas próbowali poważniejszego związku, ale wedle ich znajomych chodziło o niekończący się cykl kłótni i powrotów. Kiedy znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu, policja natychmiast odszukała Blaine’a. Przyznał, że się z Herdman pokłócili, bo on był zazdrosny, ale, rzecz jasna, wyparł się morderstwa. Chce pan poznać finał tej historii? Niczego nie dało się udowodnić. Musieli faceta puścić wolno.

W którymś momencie Ted usiadł. Nie potrafił oderwać wzroku od tych fotografii. Lynch znowu przewrócił stronę. Pojawiły się bliższe plany: spuchnięte oko Amandy, głębokie cięcia na piersi, mnóstwo siniaków.

– Był niewinny? – spytał niespokojnie Ted.

– Narzędzia zbrodni, oczywiście, nie znaleziono. Skurwysyn bardzo uważał, odciski jego palców były w całym mieszkaniu, ale nie na ciele.

– Przecież właściwie się przyznał, mówiąc o kłótni.

– Obrona stała na stanowisku, że złożył te zeznania pod presją, co się częściowo potwierdziło. Ostatecznie wywinął się dzięki technicznemu szczegółowi: lekarz sądowy ustalił godzinę śmierci Amandy na między siódmą a dziesiątą wieczorem. Liczni świadkowie utrzymywali, że w tym czasie widzieli Blaine’a w podłym barze Black Sombrero. Wygląda na to, że specjalnie zadbał, by zobaczyło go tam jak najwięcej osób: miał po swojej stronie ponad trzydziestu godnych zaufania świadków, a nawet nagrania z kamery parkingowej.

Ted dalej przewracał strony. Patrzył na kolejne zdjęcia zwłok i kopie dokumentów z podkreślonymi fragmentami.

– Już pan wszystko rozumie, prawda, Ted?

Ted rzeczywiście zaczynał rozumieć.

– Skąd wiecie, że Blaine ją zamordował?

– Organizacja, którą reprezentuję, ma informatorów wewnątrz systemu karnego. Nie chodzi o przestępców, z nimi wolimy się nie układać; chodzi o adwokatów, sędziów i personel sądowy, czyli o ludzi, którzy zawsze wiedzą, gdy jakaś sprawa śmierdzi. My bierzemy na siebie… rozwianie wątpliwości. W przypadku Blaine’a rzecz wydaje się szczególnie prosta, chociaż jest niemal pewne, że facet po prostu miał szczęście. Zatrudniliśmy eksperta, którego spytaliśmy, jak możliwe są równie poważne błędy w ustalaniu pory zabójstwa. Odpowiedział, że wszystko zależy od temperatury zwłok, którą mierzy się zaraz po ich znalezieniu. Krzywa jej spadku jest znana i…

– Wiem, jak to działa – przerwał mu Ted. – Też oglądam Kryminalne zagadki Las Vegas.

Lynch się zaśmiał.

– Przejdę zatem do sedna. Odwiedziliśmy miejsce zbrodni i odkryliśmy w czym rzecz. Pod mieszkaniem na pierwszym piętrze, zajmowanym kiedyś przez Amandę Herdman, a teraz pustym, mieści się pralnia przemysłowa. Główny przewód wentylacyjny znajduje się dokładnie pod miejscem, gdzie znaleziono ciało. Dlatego jego temperatura spadała wolniej niż normalnie.

– Czyli Blaine zabił biedaczkę wcześniej.

– Otóż to. Jakieś od sześciu do ośmiu godzin wcześniej. Morderstwa dokonano nie wieczorem, lecz koło południa, zanim Blaine udał się do baru.

– I nie dało się z powrotem otworzyć tej sprawy?

– Było już po apelacji i ostatecznym wyroku. Nie winimy wymiaru sprawiedliwości, wolimy myśleć, że od czasu do czasu jakiemuś skurwysynowi udaje się przez przypadek. Choć, niestety, bywa i odwrotnie. Ale tu nie chodzi o porównania, nie sądzi pan?

Ted usłyszał już dosyć.

– I chcesz teraz, żebym zabił Blaine’a, tak?

Lynch pokazał swoje idealne zęby.

– Mówiłem, że jest pan człowiekiem inteligentnym.

Ostatnie wyjście

Подняться наверх