Читать книгу Idiota - Федор Достоевский - Страница 13

CZĘŚĆ PIERWSZA
XII

Оглавление

Kola ruszył Litiejną i zaprowadził księcia do położonej niedaleko od domu kawiarni z bilardem. Znajdowała się na parterze, wejście miała prosto z ulicy. Właśnie tutaj, po prawej stronie w rogu, w osobnej kabinie, jako stały bywalec rozlokował się Ardalion Aleksandrowicz, z butelką na stoliku i, rzeczywiście, z „Indépendance Belge” w rękach. Czekał na księcia. Spostrzegłszy go, odłożył gazetę i wdał się w obszerne, żarliwe wyjaśnienia, z których książę prawie nic nie zrozumiał, ponieważ generał był już niemal zupełnie gotów.

– Dziesięciu rubli nie mam – przerwał mu książę – ale mam dwadzieścia pięć. Niech pan weźmie, rozmieni i potem odda mi piętnaście, bo sam zostanę bez grosza.

– O, bez wątpienia; i niech mi pan wierzy, że ja natychmiast…

– Poza tym mam do pana pewną prośbę, generale. Pan był kiedyś u  Nastazji Filipowny?

– Ja? Czy byłem? Pan mnie o to pyta? Nie raz, mój miły, nie raz – krzyknął wyraźnie z siebie zadowolony generał tonem tryumfalnym i drwiącym zarazem – ale w końcu przestałem bywać, nie chcąc wyrażać poparcia dla niemoralnego związku. Pan widział, co się działo dzisiaj rano, sam pan był świadkiem: zrobiłem wszystko, co tylko mógł zrobić ojciec, ale ojciec dobry i wyrozumiały. Teraz jednak wkroczy na scenę ojciec innego gatunku i wtedy zobaczymy, czy stary, zasłużony wojownik pokona intrygi, czy też wyzuta ze wstydu dama kameliowa wejdzie do szlachetnej rodziny.

– A ja pana właśnie chciałem prosić, żeby mnie pan wprowadził wieczorem do Nastazji Filipowny, jako jej znajomy. Koniecznie muszę dzisiaj u niej być. Mam ważną sprawę, ale nie mam najmniejszego pojęcia, jak się tam dostać. Wprawdzie zostałem jej przedstawiony, ale nie zaproszony, a u niej jest dziś proszony wieczór. Jestem zresztą gotów ominąć pewne bariery towarzyskie i nawet narazić się na śmieszność, byleby tylko tam wejść.

– Pan po prostu czyta w moich myślach, młody przyjacielu – krzyknął w zachwycie generał – przecież zawołałem pana nie z powodu tego drobiazgu – kontynuował, biorąc przy tym pieniądze i chowając je do kieszeni – właśnie chciałem pana zwerbować do wyprawy do Nastazji Filipowny, albo raczej na Nastazję Filipownę. Generał Iwołgin i książę Myszkin! Ciekawe, jak jej się to spodoba. Pod pretekstem urodzinowych życzeń wypowiem wreszcie swoją wolę; oczywiście pośrednio, nie wprost, ale tak, jakby było bezpośrednio. I wtedy Gania sam zobaczy, co ma wybrać: czy zasłużony ojciec i… by tak rzec… i tak dalej, czy… Ale co będzie, to będzie. Idea pańska jest w najwyższym stopniu owocna. Pójdziemy o dziewiątej, mamy jeszcze czas.

– Gdzie ona mieszka?

– Daleko, przy Teatrze Wielkim, w domu Mytowcowej, prawie na samym placu, na półpiętrze… Nie będzie u niej wielu gości, chociaż to jej urodziny, i rozejdą się wcześnie…

Wieczór dawno zapadł, a książę wciąż siedział przy stole i słuchał niezliczonych, ani razu niedoprowadzonych do puenty anegdot generała. Po przyjściu księcia zamówił on kolejną butelkę wina i dopił ją dopiero po godzinie; potem zamówił następną i również wypił do dna; zdążył przy tym opowiedzieć historię całego swego życia. Wreszcie książę wstał i oświadczył, że dłużej już czekać nie może. Generał dopił ostatnie resztki wina, wstał i wyszedł z pokoju, krokiem chwiejnym i bardzo niepewnym. Książę był zrozpaczony. Nie mógł pojąć, jak to się stało, że tak naiwnie zdał się na generała. W rzeczywistości nigdy się na nikogo nie zdawał; teraz chodziło mu wyłącznie o to, aby przez generała dostać się jakoś do Nastazji Filipowny, nawet kosztem skandalu; nie przyszło mu jednak do głowy, że może to być aż taki skandal: całkowicie pijany generał popisywał się swoim oratorstwem i perorował nieprzerwanie, wylewnie, czule i łzawo. Bez przerwy była mowa o tym, jak przez głupie postępowanie wszystkich członków jego rodziny wszystko runęło i że pora temu położyć kres. Wreszcie wyszli na Litiejną. Odwilż trwała nadal. Ciepły, pachnący zgnilizną i przygnębieniem wiatr gwizdał po ulicach. Ekwipaże brnęły przez błoto, rysaki i klacze dźwięcznie biły kopytami o jezdnię. Ponury i przemoczony tłum przechodniów, wśród których zdarzali się i pijani, tłukł się po chodnikach.

– Widzi pan te oświetlone okna na półpiętrze? – spytał generał – tu wszędzie mieszkają moi towarzysze, a ja, ja, który odsłużyłem i wycierpiałem najwięcej z nich, ja brnę piechotą do Teatru Wielkiego, do mieszkania kobiety o podejrzanej reputacji! Człowiek, który w swej piersi nosi trzynaście kul… pan nie wierzy? Pirogow wyłącznie z mojego powodu telegrafował do Paryża i porzucił na jakiś czas oblężony Sewastopol, zaś Nélaton, paryski medyk nadworny, w imię nauki wystarał się o przepustkę i przyjechał do oblężonego Sewastopola, aby mnie zbadać. Wiedziało o tym najwyższe dowództwo: „A! To ten Iwołgin, który dostał trzynaście kul!”. Oto, jak mówili! Widzi pan ten dom, książę? Tutaj, na półpiętrze mieszka mój stary towarzysz, generał Sokołowicz, wraz z liczną rodziną. Najszlachetniejsi ludzie. Ten dom, jeszcze trzy domy na Newskim i dwa na Morskiej to krąg obecnych moich znajomych, to znaczy moich osobistych znajomych. Nina Aleksandrowna już dawno poddała się okolicznościom. Ale ja jeszcze ciągle wspominam… i, by tak rzec, odpoczywam w kręgu mych starych towarzyszy i podkomendnych, ludzi wykształconych i z ogładą, którzy do tej pory mnie uwielbiają. Generał Sokołowicz (dawno zresztą u niego nie byłem i dawno nie widziałem Anny Fiodorowny)… wie pan, drogi książę, kiedy się samemu przestaje przyjmować wizyty, to zarazem tak się jakoś składa, że przestaje się bywać u innych. A swoją drogą… hm… pan mi nie wierzy, zdaje się… A zresztą, dlaczego nie miałbym wprowadzić syna mego najlepszego przyjaciela i towarzysza zabaw dziecięcych do tej czarującej rodziny? Generał Iwołgin i książę Myszkin! Pan zobaczy cudowną wprost dziewczynę i to nie jedną, ale dwie, a nawet trzy. To ozdoby stolicy i towarzystwa – uroda, wykształcenie, wychowanie… kwestia kobieca, wiersze – wszystko to zlało się w różnobarwną całość, nie licząc posagu w wysokości co najmniej osiemdziesięciu tysięcy rubli czystej gotówki na każdą, co nigdy nie jest przeszkodą przy żadnych kobiecych i socjalnych kwestiach… jednym słowem muszę, koniecznie muszę przedstawić tam pana. Generał Iwołgin i książę Myszkin!

– Teraz? W tej chwili? Ale pan zapomniał… – zaczął książę.

– Nic nie zapomniałem. Idziemy. Tędy proszę, tymi wspaniałmi schodami. Dziwię się, że nie ma szwajcara, ale… święto dzisiaj i gdzieś przepadł. Że też jeszcze nie przegonili tego pijanicy. Ten Sokołowicz całe swoje szczęście życiowe i zawodowe zawdzięcza mnie. Mnie i nikomu innemu, ale… No, jesteśmy.

Książę przestał już protestować i szedł posłusznie za generałem, aby go nie rozdrażnić, żywiąc już tylko nadzieję, że generał Sokołowicz i jego rodzina rozpłyną się w powietrzu jak miraż, okaże się, że w ogóle nie istnieją i wtedy będzie można iść w dalszą drogę. Jednakże im byli wyżej, tym bardziej, ku przerażeniu księcia, nadzieja ta malała. Generał prowadził go po schodach jak ktoś, kto rzeczywiście ma tutaj znajomych i z matematyczną ścisłością przytaczał co chwilę jakieś topograficzne szczegóły. I kiedy nareszcie weszli na półpiętro i zatrzymali się naprzeciw drzwi do jakiegoś bogatego mieszkania, i kiedy generał ujął rączkę dzwonka, książę podjął ostateczną decyzję o ucieczce; jednakże pewna dziwna okoliczność na chwilę go powstrzymała.

– Pan się pomylił, generale – rzekł książę – na drzwiach jest napisane „Kułakow”, a pan szuka Sokołowicza.

– Kułakow… To niczego nie dowodzi. Mieszkanie należy do Sokołowicza i ja dzwonię do Sokołowicza. Do diabła z Kułakowem… No i  proszę, otwierają.

Drzwi istotnie się otworzyły. Wyjrzał z nich lokaj, który oznajmił, że „państwa nie ma w domu”.

– Jaka szkoda, jaka szkoda, jak na złość! – powtórzył kilka razy Ardalion Aleksandrowicz z głębokim żalem. – Proszę przekazać, że generał Iwołgin i książę Myszkin osobiście pragnęli złożyć wyrazy szacunku i  nadzwyczaj, nadzwyczaj żałowali, że…

W tym momencie w drzwiach ukazała się jeszcze jedna osoba, najprawdopodobniej zarządczyni, może nawet guwernantka, około czterdziestoletnia dama w ciemnej sukni. Usłyszawszy nazwisko generała Iwołgina i księcia Myszkina, zbliżyła się do drzwi z zaciekawieniem i  nieufnością.

– Marii Aleksandrowny nie ma w domu – oznajmiła dama, wpatrując się przy tym uważnie w generała – wyjechała z panienką Aleksandrą Michajłowną do babci.

– I Aleksandra Michajłowna razem z nimi pojechała? Boże, co za nieszczęście! I niech sobie pani dobrodziejka wyobrazi, że za każdym razem mam takiego pecha! Proszę przekazać moje najpokorniejsze ukłony, a Aleksandrze Michajłownie, żeby sobie przypomniała… jednym słowem proszę jej przekazać moje najserdeczniejsze życzenia spełnienia tego, czego sobie życzyła w czwartek wieczorem przy dźwiękach ballady Chopina, ona pamięta… Moje serdeczne życzenia! Generał Iwołgin i książę Myszkin!

– Nie zapomnę – odkłoniła się dama, nabrawszy nieco ufności do przybyłych.

Schodząc po schodach, generał nie przestawał ubolewać, że nie udało się zastać, i że książę został pozbawiony zawarcia tak czarującej znajomości.

– Wie pan, drogi książę, w duszy jestem trochę poetą. Zauważył pan? A zresztą… zresztą coś mi się zdaje, że poszliśmy nie całkiem tam, gdzie powinniśmy – skonstatował nieoczekiwanie – teraz sobie przypomniałem, Sokołowiczowie mieszkają teraz w zupełnie innym domu i w dodatku chyba w Moskwie. Tak, trochę się pomyliłem, ale… to nie szkodzi.

– Chciałbym wiedzieć tylko jedno – posępnie rzekł książę – czy powinienem już całkowicie przestać na pana liczyć i czy nie będzie lepiej, jak pójdę sam.

– Przestać? Liczyć? Iść samemu? Ależ z jakiej racji, skoro dla mnie ta wyprawa ma znaczenie kapitalne i tak bardzo od niej zależą losy mojej rodziny! Jednak, mój młody przyjacielu, słabo zna pan Iwołgina. Kto mówi „Iwołgin” mówi „mur”. Już w szwadronie, w którym zaczynałem służbę, mówiono: możesz się oprzeć o Iwołgina jak o mur. Jeszcze po drodze muszę tylko wstąpić na chwilę do jednego domu, w którym po latach niepokojów, po ciosach zadanych przez los znalazła schronienie moja duszka…

– Pan chce wstąpić do domu?

– Nie! Chcę… do kapitanowej Terentiew, wdowy po kapitanie Terentiewie… moim byłym podkomendnym… a nawet przyjacielu. Tutaj, u kapitanowej odradza się mój duch i do niej niosę wszystkie moje rodzinne i życiowe zmartwienia… A ponieważ właśnie dzisiaj obarczony zostałem takim bagażem moralnym…

– Wydaje mi się, że i bez tego strzeliłem straszne głupstwo – wymruczał książę – niepokojąc pana. W dodatku pan teraz… żegnam!

– Ale ja nie mogę, nie mogę pana przecież tak puścić, mój młody przyjacielu! – zawołał generał. – Wdowa, matka rodziny, kobieta, która wydobywa z mego serca struny dźwięczące potem w całej mej istocie. Wizyta u niej to pięć minut; ja do tego domu wchodzę bez ceremonii, prawie tam mieszkam. Umyję się tylko, doprowadzę toaletę do porządku i puścimy się dorożką prosto pod Teatr Wielki. Niech mi pan wierzy, że potrzebuję pana na cały wieczór… O, to właśnie ten dom. Przyszliśmy… O, Kola, ty już tutaj? Marfa Borysowna w domu, czy sam dopiero przyszedłeś?

– Nie, nie – odparł Kola, z którym zetknęli się w bramie domu – już dawno jestem, u Hipolita. Czuje się gorzej i leżał dzisiaj rano. W sklepiku teraz byłem, po karty. Marfa Borysowna czeka na tatę. Tylko.. uch, jak tato już dzisiaj… – dokończył Kola, przypatrując się chwiejnemu krokowi generała. – No, chodźmy już!

Spotkanie z Kolą skłoniło księcia do tego, aby na krótką chwilę towarzyszyć generałowi podczas wizyty u Marfy Borysowny. Kola był księciu potrzebny; generała postanowił w końcu zostawić i nie mógł sobie wybaczyć, że zdał się na jego pomoc. Wspinali się długo na trzecie piętro kuchennymi schodami.

– Tato chce przedstawić księcia? – zapytał Kola po drodze.

– Tak, mój przyjacielu, chcę. Generał Iwołgin i książę Myszkin. No, ale… co tam? Jak Marfa Borysowna?..

– Lepiej niech tam tato nie idzie. Zje tatę! Przecież tato się tam trzy dni nie pokazywał, a ona czeka na pieniądze. Dlaczego jej tato obiecał pieniądze? Ojciec tak zawsze! Teraz proszę się tłumaczyć.

Na trzecim piętrze zatrzymali się przed niziutkimi drzwiami. Generał najwidoczniej się bał i wysuwał księcia przed siebie.

– Ja zostanę tutaj – mamrotał – chcę zrobić niespodziankę…

Kola wszedł pierwszy. Zza drzwi wyjrzała jakaś czterdziestoletnia może dama, mocno wypudrowana i naróżowana, w domowych pantoflach, w serdaku i z włosami zaplecionymi w warkoczyki. Cała niespodzianka generała poniosła fiasko, gdy bowiem tylko dama go dostrzegła, krzyknęła:

– Oto on! Nędzny, przewrotny człowiek! Moje serce to czuło!

– Proszę wejść, to tylko tak – mruczał generał do księcia, wciąż jeszcze uśmiechając się niewinnie.

Jednak sprawa nie wyglądała „tylko tak”. Ledwie goście przekroczyli próg, przeszli przez ciemny i niski korytarz do wąziutkiego salonu, zastawionego pół tuzinem plecionych krzeseł i dwoma stolikami do kart, gdy gospodyni podjęła na nowo swój płaczliwy, jakby wyuczony na pamięć monolog.

– I nie wstyd ci? Nie wstyd? Barbarzyńco i tyranie, kacie mojej rodziny? Barbarzyńca i potwór! Ograbił mnie do ostatniej kopiejki, wyssał wszystkie soki i jeszcze mu mało! Dokąd będę cię musiała znosić, bezwstydniku bez czci?

– Marfo Borysowna, Marfo Borysowna, to jest… książę Myszkin. Generał Iwołgin i książę Myszkin – trzęsąc się, mamrotał skonsternowany generał.

– Czy pan uwierzy – zwróciła się nagle kapitanowa do księcia – czy pan uwierzy, że ten bezwstydnik nie oszczędził moich sierot? Ze wszystkiego mnie ograbił, wszystko wyniósł, sprzedał i zastawił. Nie zostawił nic! Co ja mam robić z twoimi trzema rewersami dłużniczymi, oszuście bez sumienia? Odpowiadaj, łotrze! Odpowiadaj, serce nienasycone! Czym, czym ja teraz moje sieroty nakarmię? Przychodzi pijany, że nie może ustać na nogach… Czym ja Pana Boga obraziłam, że mnie tobą pokarał, łobuzie, odpowiadaj!

Generał już jednak nie był w stanie.

– Marfo Borysowna, dwadzieścia pięć rubli… wszystko, co mogę, dzięki pomocy szlachetnego przyjaciela. Książę! Okrutnie się pomyliłem! Takie jest życie… A teraz… wybaczcie, słaby jestem – kontynuował generał, który stał na środku pokoju i kłaniał się na wszystkie strony. – Czuję się coraz gorzej, przepraszam! Lenoczka, poduszkę, moja kochana!

Ośmioletnia Lenoczka natychmiast pobiegła po poduszkę, po czym położyła ją na kraciastej, twardej, poobdzieranej kanapie. Generał usiadł z widocznym zamiarem powiedzenia jeszcze wielu rzeczy, ale gdy tylko dotknął kanapy, natychmiast przechylił się na bok, odwrócił do ściany i zasnął snem sprawiedliwego. Marfa Borysowna gestem ceremonialnym i pełnym smutku wskazała księciu krzesło przy stoliku karcianym, a sama usiadła naprzeciw, podparła dłonią policzek i zaczęła na niego w milczeniu patrzeć, wydając ciężkie westchnienia. Wówczas podeszła do stołu trójka małych dzieci – dwie dziewczynki i jeden chłopiec (Lenoczka była wśród nich najstarsza), każde z nich położyło ręce na blacie i zaczęło uważnie wpatrywać się w księcia, nie odrywając od niego oczu. Z drugiego pokoju wyszedł Kola.

– Bardzo się cieszę, że pana tu spotkałem – odezwał się do niego książę – czy może mi pan pomóc? Muszę dzisiaj koniecznie być u Nastazji Filipowny. Prosiłem Ardaliona Aleksandrowicza, ale właśnie zasnął. Proszę mnie tam zaprowadzić, bo ja nie znam ani drogi, ani miasta. Adres mam – dom Mytowcowej przy Teatrze Wielkim.

– Nastazji Filipowny? Ale ona nigdy nie mieszkała koło Teatru Wielkiego, a ojciec nigdy u niej nie był. Dziwne, że pan w ogóle na niego liczył. Ona mieszka nieopodal Władimirskiej, przy Piati Ugłach. To znacznie bliżej stąd niż Teatr. Pan chce iść tam teraz? Jest wpół do dziesiątej. Proszę pozwolić za mną, zaprowadzę pana.

I książę wyszedł natychmiast za Kolą. Niestety, nie miał już pieniędzy na dorożkę i musieli iść piechotą.

– Bardzo chciałem pana zapoznać z Hipolitem – powiedział Kola – to najstarszy syn tej kapitanowej w serdaku; był w drugim pokoju. Jest niezdrów i cały dzień dzisiaj leżał. Tylko, że on jest taki dziwny – bardzo drażliwy, wydawało mi się, że mu będzie przed panem wstyd, bo pan przyszedł akurat w takiej chwili… ja mimo wszystko nie wstydzę się tak bardzo, bo tu chodzi o mojego ojca, a u niego o matkę. To duża różnica, bo mężczyzn to w tym wypadku nie hańbi. Zresztą, być może uprzywilejowanie płci jest w tym wypadku tylko przesądem. Hipolit to wspaniały chłopak, ale niewolnik pewnych przesądów.

– Pan mówił, że ma gruźlicę?

– Chyba tak; lepiej, żeby umarł jak najszybciej. Ja bym na jego miejscu na pewno chciał umrzeć. Żal mu rodzeństwa, tych małych dzieci, pan widział. Gdyby to było możliwe, gdybyśmy tylko mieli pieniądze, to byśmy razem wynajęli mieszkanie i odeszli od naszych rodzin; to nasze marzenie. A wie pan? Jak mu przed chwilą opowiedziałem o tym, co się panu przydarzyło, to się rozzłościł i powiedział, że ten, kto puszcza płazem policzek i nie wyzywa na pojedynek jest człowiekiem podłym. Ale on jest okropnie rozdrażniony i przestałem już się z nim nawet spierać. To Nastazja Filipowna zaprosiła pana do siebie?

– Sęk w tym, że nie.

– To jak chce pan wejść! – krzyknął Kola, który aż się zatrzymał na środku chodnika – i… i w takim stroju na proszony wieczór?

– Jak Boga kocham, nie wiem, jak wejdę. Przyjmą mnie – dobrze. Nie przyjmą – sprawa przegrana. A co do stroju, to mam inne wyjście?

– Pan tam ma jakąś sprawę, czy pan tak tylko, pour passer le temps29 w „szlachetnym towarzystwie”?

– Właściwie nie… to znaczy mam sprawę… trudno mi to wyrazić, ale…

– No, szczegóły to już pańska sprawa. Dla mnie jest najważniejsze, że pan się nie wprasza do towarzystwa dam kameliowych, generałów i lichwiarzy. Gdyby tak było, to proszę mi wybaczyć, ale wyśmiałbym pana i zacząłbym panem gardzić. U nas jest strasznie mało uczciwych ludzi i nawet nie ma kogo szanować. Chcąc nie chcąc patrzysz na nich z góry, a oni wszyscy żądają szacunku. Waria pierwsza. A zauważył pan, książę, ilu awanturników zrodziło nasze stulecie? I to właśnie u nas, w Rosji, w naszej szacownej ojczyźnie. Dlaczego tak wyszło – nie rozumiem; wydawało się, że już tak wszystko było dobrze, i co? Wszyscy o tym mówią i wszędzie piszą – demaskują. U nas wszyscy demaskują. Pokolenie ojców pierwsze zaczęło się wycofywać i wstydzić swoich wcześniejszych zasad moralnych. Ot, weźmy taki przykład: w pewnej rodzinie w Moskwie ojciec namawiał syna, żeby się przed niczym nie cofał w zdobywaniu pieniędzy. Pisali o tym w gazetach. Albo niech pan popatrzy, co się porobiło z moim generałem? Ale mnie się wydaje, że to tak naprawdę uczciwy, porządny człowiek; jak Boga kocham; to tylko wszystko ten nieporządek i wino, przysięgam. Mnie go nawet szkoda, ale boję się o tym głośno mówić, bo wszyscy się śmieją. Ale przysięgam, szkoda mi go. I w czym oni są lepsi, ci mądrale? To przecież wszystko lichwiarze, ale to wszyscy, co do jednego! Hipolit ich broni, mówi, że tak powinno być, że wstrząs ekonomiczny, jakieś tam przypływy i odpływy, niech je diabli. Strasznie mi przykro słyszeć to z jego ust, ale on jest rozjątrzony gniewem. Niech pan sobie wyobrazi, że jego matka, ta kapitanowa, dostaje od generała pieniądze, a potem mu je pożycza na krótkoterminowy procent. Okropny wstyd. A wie pan, mama, to jest moja mama, Nina Aleksandrowna, pomaga Hipolitowi, daje mu pieniądze, ubrania, bieliznę – wszystko – a przez Hipolita i jego rodzeństwo dostaje wsparcie; bo tamta w ogóle o nic nie dba; Waria też pomaga.

– No widzi pan, a pan mówi, że nie ma na świecie uczciwych i silnych ludzi, że są tylko lichwiarze; no a ma pan silnych – pana mama i Waria. Czy pomoc tej rodzinie, w takich okolicznościach, nie świadczy o  sile moralnej?

– Waria to robi z próżności, żeby się pochwalić, żeby nie zostać w tyle za matką. No a mama, rzeczywiście… szanuję to. Tak, ja to szanuję i usprawiedliwiam. Nawet Hipolit to czuje, a on już całkiem zawzięty się zrobił. Z początku się śmiał i mówił, że to podłość ze strony mamy. Ale teraz zaczyna niekiedy do niego docierać, że to nie tak. Hm! Pan to nazywa siłą? Zapamiętam to. Gania o niczym nie wie, ale gdyby wiedział, uznałby to za pobłażanie dla zła.

– Nie wie? On jeszcze chyba dużo nie wie – wyrwało się pogrążonemu w myślach księciu.

– A wie pan, książę, pan mi się bardzo podoba. Nie mogę zapomnieć o ostatnim zdarzeniu.

– Ależ i pan mi się bardzo podoba, Kola.

– Jak pan chce tutaj żyć? Ja niedługo znajdę jakieś zajęcie i zacznę nieco zarabiać. Wynajmijmy wspólnie mieszkanie – ja, pan i Hipolit – i będziemy mieszkać razem. A generała będziemy do siebie zapraszać.

– Z największą przyjemnością. Ale zobaczymy jeszcze. Ja jestem teraz bardzo… bardzo rozstrojony. Co? Już jesteśmy na miejscu? Co za dom! Jaka wspaniała brama! I szwajcar w drzwiach. No, Kola, nie wiem, co z tego wszystkiego wyjdzie.

Książę stał w miejscu, jakby całkowicie stracił głowę.

– Jutro pan opowie. Niech no pan tylko nie tchórzy. Niech pana Bóg wspiera, dlatego, że ja mam przekonania dokładnie takie jak pan. Żegnam. Wrócę tam teraz, opowiem Hipolitowi. A że pana przyjmą, nie mam wątpliwości, niech się pan nie boi, ona jest bardzo oryginalna. Tymi schodami na pierwsze piętro, szwajcar panu pokaże.

29

Pour passer le temps (fr.) – Żeby spędzić czas.

Idiota

Подняться наверх