Читать книгу Cappuccino - Fia Foss - Страница 9

Оглавление

Rozdział 3 – Chodaki pani Krysi

Kolejne godziny minęły nam na opowieściach o Włoszech, Włochach, Włoszkach i najpiękniejszych zakątkach na wakacje. Marco, bo tak miał na imię nieznajomy, sprawiał wrażenie, jakby znał każdy zakątek Włoch. Lekko upojona winem i ekscytującymi opowieściami z przyjemnością notowałam kolejne proponowane przez niego etapy podroży jak Monterosso al Mare czy słynna przepiękna wyspa Elba.

Marco należał do osób, z którymi z łatwością można było rozmawiać o wszystkim. Rozmawialiśmy głównie o Włoszech i mojej podroży, jednak od czasu do czasu Marco zadawał mi bardziej osobiste pytania, jakby chcąc dowiedzieć się, kim tak naprawdę jestem. Jedno z takich pytań dotyczyło celu mojej podroży do Włoch. Marco wydawał się nie być usatysfakcjonowany podaną przeze mnie wersją urlopową, czyli spontanicznym wyjazdem w nieznane.

- Ta podróż wydaje się znaczyć dla ciebie więcej - powiedział. Zdziwiła mnie jego spostrzegawczość i wysoka inteligencja emocjonalna.

- Chciałabym oderwać się na chwilę od pracy i przeżyć na odmianę coś zaskakującego i spontanicznego - odparłam.

- Czy zawsze podróżujesz sama? - zapytał.

- To mój pierwszy raz. - odparłam czując jak moje ciało spina się od zbyt bezpośredniego pytania.

- Przepraszam, nie chciałem być wścibski - zmieszał się Marco natychmiast jakby odgadując moje skrępowanie.

- W porządku – odparłam i nawet nie spostrzegłszy kiedy dodałam. -Urlop w tym roku miałam spędzić z kim, jak myślałam, dla mnie ważnym, jednak na krótko przed wyjazdem, okazało się, ze niektórych mężczyzn zwyczajnie nie można słuchać….powinno się im zakneblować usta i jedynie obserwować ich czyny, gdyż każde słowo zdaje się być zwodnicze.

Upojona winem nawet nie zorientowałam się, kiedy opowiedziałam Marcowi całą historię moich zaręczyn i ostatniego związku. Marco milczał, uważnie słuchając i nie zadając żadnych dodatkowych pytań. Czułam jakbym znalazła się w gabinecie psychologicznym, w którym w końcu mogę wszystko z siebie wyrzucić. Opowiedziałam mu o tym niezapomnianym wtorku, ósmego maja, kiedy to na spotkaniu z klientem w biurze okazało się, że zapomniałam zabrać ze dokumenty, które czytałam dzień wcześniej podczas wieczornej kąpieli. Zestresowana obiecałam klientowi, że na pewno zdążę dostarczyć je jeszcze tego samego dnia do jego biura. Jak strzała wybiegłam z biurowca, wpadłam do swojego auta i pędząc z prędkością wiatru przemierzyłam ulice Warszawy prowadzące do mieszkania, w którym mieszkałam. Zestresowana myślałam tylko o jednym: zdobyć dokumenty i nie zawieźć szefa. Po dotarciu pod blok, w którym mieszkałam, zahamowałam z piskiem opon, zaparkowałam na skos na chodniku i wbiegłam do budynku nie zważając na marudzących i głośno narzekających na mnie sąsiadów. Pokonałam schody jak profesjonalny maratończyk jakby kompletnie przy tym zapominając o swoich wysokich obcasach. Wbieglam do mieszkania, trzasnęłam głośno drzwiami i pobiegłam prosto do łazienki. Z impetem otworzyłam drzwi.... i….. niemal natychmiast usłyszałam głośne uderzenie drzwi i kobiecy krzyk pełen bólu. Drzwi się zatrzymały, a po sekundzie usłyszałam dźwięk ślizgającego się po wannie ciała i odgłos pękających kolejnych kółek zrywanej zasłony prysznicowej zamontowanej przy wannie. Zszokowana znieruchomiałam.

"Czy ja aby jestem w odpowiednim mieszkaniu?", zapytałam sama siebie. Po chwili ostrożnie wsadziłam głowę do łazienki i ujrzałam kobietę, w wieku około trzydziestu lat, w seksownej bieliźnie, siedzącą boso na brzegu wanny i trzymającą twarz w dłoniach. "Kim ona jest i co tutaj robi?", przeleciało mi przez myśl. Nagle kobieta podniosła głowę i ujrzałam jej twarz pokrytą krwią. "O nie! Złamałam jej nos!", pomyślałam spanikowana. W tym momencie usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam zszokowanego Michała, który stał w samych bokserkach i patrzył na mnie jak osłupiały. Z tego miejsca, w którym się znajdował mógł zapewne widzieć tylko mnie.

- Kochanie, to nie tak jak myślisz… – Michał powiedział dokładnie to banalne zdanie, którego żadna kobieta na świecie nie chciałaby usłyszeć w takiej sytuacji. Zdanie, które oznaczało, że właśnie jest dokładnie tak, jak myślę

- A co ja takiego sobie myślę? - odpowiedziałam czując jak krew coraz szybciej pulsuje w moich skroniach, dłonie się zaciskają i przez chwilę miałam wrażenie, że słyszę nawet zgrzyt swoich zębów. Byłam podirytowana najbardziej prostym i tendencyjnym, a jednocześnie tak wiele mówiącym pytaniem, którego użył Michał. Poczułam przeszywający moje serce zawód, gdyż podświadomie wiedziałam już, że ten jedyny, krótki moment, kiedy można było wszystko sobie wyjaśnić właśnie minął. Powoli dotarła do mnie myśl, kim była owa kobieta w naszej łazience i na czym przyłapałam właśnie mojego narzeczonego.

Michał nie zdążył nawet odpowiedzieć, kiedy nagle usłyszeliśmy przytłumiony niewyraźny głos dochodzący z łazienki.

- Michał, kim jest ta kobieta? Mówiłeś, że mieszkasz sam? - usłyszałam gardłowy glos pełen bólu dochodzący z łazienki.

Michał zignorował pytanie kobiety i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami w pełnej panice.

- No jak to, co myślisz? No wiesz, że ja tutaj….z nią….kiedy ty pracujesz... - plątał się w swojej wypowiedzi niemiłosiernie Michał.

Podniosłam brwi i wysyczałam przez zaciśnięte zęby - A to, co właśnie tutaj widzę to oczywiście nieprawda i jedynie moje optyczne urojenie.

- Z Tobą to nigdy nie da się normalnie rozmawiać! - krzyknął w moją stronę Michał i chwycił ze swoje spodnie, po czym wybiegł w samych bokserkach trzymając spodnie w ręku na zewnątrz, głośno trzaskając drzwiami. Nawet nie pamiętam, czy zabrał ze sobą obuwie. Skarpetek w każdym bądź razie na pewno nie. Stałam jak osłupiała. "Co za dupek i tchórz!", myślałam. Krew pulsowała rytmicznie w moich żyłach, policzki paliły niemiłosiernie, a w gardle powstała jakby wielka kula. "Jak on mógł mi to zrobić?! Jak to możliwe, że mój narzeczony mnie zdradził?! Jak można zaręczyć się i kogoś zdradzać?! Po cholerę się w ogóle zaręczać!", myśli skakały w mojej głowie jak oszalałe. "Jak mogłam być taka naiwna! Nie mogę w to uwierzyć! Przecież tylko zaślepione w facecie naiwniary dają się wrobić w tego rodzaju farsę! Ale ja!? Ja!? Jak to się stało, że udało mu się mnie tak oszukać!? ".

Zszokowana wpatrywałam się tępym wzrokiem w stronę okna przez które nagle zobaczyłam biegnącego nadal w samych bokserkach do zaparkowanego przed blokiem samochodu Michała. Odwróciłam się i niewiele myśląc chwyciłam jego laptopa, otworzyłam okno i rzuciłam nim w stronę samochodu. Laptop roztrzaskał się na drobne kawałki zbijając przy tym przednią szybę miesiąc wcześniej zakupionego przez Michała mercedesa. Michał stanął jak wmurowany i nawet się nie ruszał.

- Kochanie zapomniałeś laptopa! Miłego dnia w pracy! – krzyknęłam gotując się w środku. Odwróciłam się w furii szukając w mieszkaniu kolejnych ciężkich przedmiotów, którymi mogłabym przygnieść narzeczonego. Niestety na szybko znalazłam tylko komórkę i drukarkę, które szybko powędrowały w ślady laptopa. Co ciekawe tym razem sąsiedzi nie mieli nic do zakomunikowania. Stali tylko zdumieni i wpatrywali się na kolejne przedmioty roztrzaskujące się na masce pięknego samochodu. Michał ze łzami w oczach popatrzył w stronę okna. Wiedziałam, że ta strata zaboli go o wiele bardziej niż utrata naszego związku. Z nim przecież pożegnał się już w momencie zapraszania tej Lollobrigidy do naszej sypialni. Nagle usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się z furią w oczach i zobaczyłam stojącą na palcach, pół nagą, zakrwawioną po sam brzuch dziewczynę, która z przerażeniem wpatrywała się we mnie. W jej oczach widziałam prawdziwy strach, jakby obawiała się o swoje życie. Spojrzałam na nią…"To ona….to ona zrujnowała mój związek, przewróciła życie do góry nogami…przyszła tu, bezczelna do naszej sypialni…. Co za tupet! I nadal tutaj jest! W naszym mieszkaniu! Odpowiedzialna za wszystko! Bezczelna!". Stałam oddychając ciężko wpatrując się w nią z nienawiścią. Dziewczyna bała się poruszyć i stała nieruchomo czekając na moją reakcję.

"Uspokój się Nina", nagle pomyślałam trzeźwo. "Przecież nie miała pojęcia o Twoim istnieniu. Oszukał Was obie". Muszę jej pomóc, bo się tu wykrwawi", pomyślałam. " Co za tchórz! Jak mógł nas obie tu tak zostawić! Teraz ja muszę zajmować się do tego jeszcze jego kochanką! Nie mogę w to uwierzyć!!!Chyba tylko mi mogła zdarzyć się tego typu historia!", pomyślałam rozwścieczona i zrozpaczona. Zadzwoniłam po karetkę i jak tylko przyjechała, zabrała winowajczynie ze sobą. Jako, że kobieta była w ciężkim szoku i nie mogła odpowiedzieć na najprostsze pytania typu imię, nazwisko, co się wydarzyło itd. zostałam poinformowana, że muszę udać się również z nią do szpitala. Wsiadłam z nią do karetki i pojechałyśmy razem. Podczas podróży panowała cisza przerywana jękami dziewczyny. Ja się okazało miała złamany nos i najprawdopodobniej wstrząśnienie mózgu, co tłumaczyło kompletny brak koncentracji z jej strony. W szpitalu sytuacja się niestety nie poprawiła i kobieta nadal była na tyle oszołomiona i obolała, że nie była w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytania lekarzy.

-"Pani naprawdę musi nam pomóc!" – powiedział całkowicie zrezygnowany lekarz. - "Musimy ustalić, kim jest ta pani, co się stało i kiedy". Lekarz wskazał ręką w kierunku swojego gabinetu. Weszliśmy do jego pokoju. W gabinecie znajdowała się pielęgniarka w wieku około pięćdziesiątki. Sprzątała właśnie filiżanki po kawie ze stołu.

- "Proszę usiąść Pani...?" - powiedział lekarz i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

- Lorence, Nina Lorence - odpowiedziałam.

- Jako, że pacjentka w obecnym stanie nie potrafi dostarczyć nam żadnych przydatnych informacji proszę o wyjaśnienie z Pani strony. Jak nazywa się pacjentka?

- Nie wiem, spotkałyśmy się dziś po raz pierwszy. – odpowiedziałam krótko.

- Rozumiem. – odpowiedział ze zrozumieniem lekarz. - Czy była pani obecna podczas skaleczenia pacjentki?

- Tak. – odpowiedziałam krótko i szybko, jakby mając przy tym nadzieję, że uniknę kolejnych szczegółów żenującej historii.

- Czy pacjentka skaleczyła się sama? - ciągnął dalej lekarz.

- Nie. - odpowiedziałam.

- Kto zatem ją skaleczył? – odpowiedział coraz bardziej zainteresowany lekarz.

- Ja. – odpowiedziałam krótko, a kątem oka zauważyłam, że stojąca koło nas pielęgniarka znieruchomiała. Lekarz lekko odchrząknął zdziwiony.

- Czy doszło między Paniami do bójki? - dociekał lekarz.

- Nie. - odpowiedziałam. Pielęgniarka nadal stała nieruchomo wpatrzona we mnie z lekko rozchylonymi ustami i podniesionymi brwiami.

- Pani Krysiu - przerwał lekarz, - Czy jest już Pani gotowa z tymi filiżankami? - Pielęgniarka drgnęła.

- Tak, panie doktorze, ja właśnie wychodziłam. - odpowiedziała.

- Doskonale, dziękuję. - odrzekł lekarz. Pani Krysia w zwolnionym jakby tempie krzątała się nadal ciekawa dalszej części historii.

- Pani Lorence - zwrócił się do mnie lekarz. - Jak to się stało, ze pacjentka ma złamany nos? W jaki zatem sposób go pani uszkodziła pacjentce?

- Uderzyłam ja drzwiami od łazienki - odrzekłam. Pani Krysia uśmiechnęła się zadowolona, że w końcu uzyskała kolejne szczegóły.

- Rozumiem. Czy darzy pani pacjentkę negatywnymi uczuciami? - spytał lekarz.

Milczałam. Myślałam nad tym, co mam odpowiedzieć, aby zakończyć, a nie rozpocząć cały temat zdrady. Pani Krysia ponownie stała nieruchomo wpatrzona we mnie z szeroko otwartymi z zaciekawienia oczami.

- Pani Krysiu... - ponaglił lekarz. - Proszę zostawić nas samych.

Pani Krysia, wyraźnie niezadowolona, wręcz obrażona, cicho jakby prychnęła i z wysoko podniesioną głową wyszła wreszcie z pokoju.

- Proszę zamknąć drzwi - poprosił lekarz, jednak jego prośba została zignorowana lub niedosłyszana przez głośno stukające drewniane chodaki pani Krysi.

- Czy darzy pani pacjentkę negatywnymi uczuciami? - kontynuował lekarz.

- Tak.- przyznałam w końcu.

Lekarz uniósł brwi. W drzwiach wydawało mi się, ze przez chwile widziałam głowę pani Krysi, jednak szybko zniknęła.

- Jakimi dokładnie uczuciami? Proszę je opisać. - kontynuował lekarz siedzący tyłem do drzwi, zapisując cos w notatniku .

- Hmm, jakby to opisać... pacjentka wydaje się sypiać z moim narzeczonym….przepraszam, byłym narzeczonym - odpowiedziałam.

Nastała długa cisza. Lekarz przygotowywał kolejne pytanie w głowie. Usłyszałam szepty dwóch damskich głosów na korytarzu.

- Rozumiem. Czy zatem zaplanowała pani atak na pacjentkę? - spytał poważnie lekarz.

Z korytarza dobiegły mnie coraz głośniejsze szepty: - Zośka, Zośka, chodź tutaj natychmiast. Odwróciłam wzrok na drzwi i zobaczyłam przechodzącą pielęgniarkę, która w nienaturalny sposób, bardzo wolno mijała nasz pokój, wpatrzona prosto we mnie. Na koniec, choć jej ciało już zniknęło, jej głowa nadal pozostawała w zasięgu mojego wzroku.

- Pani Lorence - przerwał moją obserwacje lekarz i ponaglił mocniejszym głosem. - Czy zatem zaplanowała pani zrobienie krzywdy pacjentce w ten sposób?

- Nie, uderzyłam ją wbiegając do łazienki. Wróciłam na chwilę do mieszkania, aby odebrać zapomniane dokumenty.

Na korytarzu wyraźnie zrobił się głośniejszy gwar. Damskie głosy podekscytowane komentowały kolejne etapy mojej opowieści. Usłyszałam nagle "bidulka", "faceci są niemożliwi", ale również "na pewno sobie zasłużyła".

- Pani Krysiu! - zagrzmiał tym razem lekarz.

Na korytarzu zrobiła się kompletna cisza. Po chwili usłyszałam znów ciche szepty, przerywane długimi i zdecydowanie za głośnymi "ciiiii".

- Rozumiem. - powiedział zamyślony lekarz próbując nadal kontrolować jakoś tę niezręczną sytuację. - Czy pani narzeczony został również poszkodowany?

- Nie, wybiegł z domu na boso w samych bokserach zaraz po tym jak się tam pojawiłam i odkryłam zdradę. - odpowiedziałam z zaciśniętymi zębami zezłoszczona na samą myśl o tym tchórzu. Lekarz wyraźnie odetchnął z ulgą. Zapewne bał się odkryć informacji o zwłokach leżących w mieszkaniu.

Na korytarzu znów zrobił się gwar. Lekarz zrezygnowany przewrócił oczami i spojrzał w stronę nieba błagalnym spojrzeniem. Byłam pewna, że praca na co dzień z panią Krysią musiała być dla niego wyzwaniem.

- Rozumiem. Bardzo mi przykro i dziękuję za zajęcie się poszkodowaną. Hmmm. To znaczy, za przybycie do szpitala. – odchrząknął zmieszany lekarz.

" No zająć to ja się już nią dobrze zajęłam", pomyślałam z przekąsem.

- Ze względu na brak danych kontaktowych pacjentki lub jej rodziny poproszę panią o zestawienie swojego numeru telefonu komórkowego , abyśmy mogli się z Panią skontaktować w razie komplikacji. - poprosił lekarz i spojrzał na mnie uważnie z zapytaniem w oczach.

- Oczywiście. - odpowiedziałam krótko i sięgnęłam do torebki po wizytówkę. Podałam mu ją i zapytałam: - Czy mogę zatem już iść?

- Tak, proszę. – odpowiedział lekarz. Na korytarzu rozległy się nerwowe szepty i usłyszałam kilka par szybko oddalających się, głośno tupiących drewnianych chodaków.

Udałam się do domu, gdzie po wypiciu dwóch butelek wina i rozbiciu wszystkich wspólnych ramek ze zdjęciami, zastawy porcelany, zestawu kieliszków, które sobie kupiliśmy, pijana spakowałam do walizki co drugi napataczający mi się przedmiot i zadzwoniłam po taksówkę. Nie chciałam, aby Michał spotkał się ze mną w tym mieszkaniu. Nie byłam na to gotowa. Chciałam po prostu uciec jak najdalej od niego i jego kłamstw.

Po kwadransie przyjechał taksówkarz. Spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem i zapytał, czy butelkę wina zabieram ze sobą czy wyrzucam przed wejściem do auta.

- Zabieeeeaaaam. – powiedziałam niewyraźnie i wsiadłam do taksówki na prawe miejsce obok kierowcy. Kierowca chciał mnie przesadzić, ale po chwili zrozumiał, że konwersacja ze mną nie ma większego sensu i ruszył.

- To gdzie sobie pani życzy? – zapytał niepewnie.

- No jak tak można! Naprawdę! W biały dzień! – mamrotałam co jakiś czas czkając głośno. – Człowiek się stara, wyciska ostatnie poty, a ten po prostu tą bez żadnych ceregieli… No przecież to wstydu nie ma i tyle! A co on myśli? Że ona mu da czegoś czego ja mu nie dam?! No niby co?! – czkałam patrząc na taksówkarza.

- Hmm zapewne nie ma takiej rzeczy… - odpowiedział zmieszany taksówkarz próbując nadążyć za moją opowieścią i kontrolować co jakiś czas obsuwającą się butelkę wina. – To gdzie jedziemy droga pani? – podjął kolejną próbę kierowca.

- Prosto! – czknęłam zdecydowanie i stuknęłam głośno palcem w przednią szybę wyznaczając kierunek.

- Tylko nie palcami po szybie proszę…. – powiedział szeptem zrezygnowany kierowca.

- I to w naszym mieszkaniu! Rozumie pan?! W naszym mieszkaniu! Kto robi takie rzeczy!? Przecież to nie film! To życie! A w sumie to nie życie! To koszmar! – krzyknęłam i mój pijacki bełkot przekształcił się w płacz.

- Pani nie płacze…Ja proszę panią…Na pewnie nie był tego warty…. – próbował opanować sytuację taksówkarz.

- A co to to tak! Nie był grosza wart!

- To gdzie jedziemy droga pani? – kierowca podjął kolejną próbę sensownej komunikacji.

- Do hotelu! – zachlipałam i czknęłam głośno.

- Jakiego?

Zapłakałam głośno. - Wszyscy myślą, że ja wszystko wiem! A skąd ja mam wiedzieć?! No skąd! – płakałam popijając wino.

- To hotel Marriott byłby najbliższy…. – podpowiedział szeptem kierowca, jakby z poczuciem winy, że zadaje ciągle nieodpowiednie pytania pogłębiające tylko moją rozpacz.

- I co ja teraz zrobię z salą ślubną, suknią ślubną?! O Boże! Co za koszmar! – płakałam zawodząc przy tym niemiłosiernie.

Kierowca zrezygnowany dodał gazu i zamknął się w sobie. To nie mógł być dobry dzień w jego pracy. Po chwili podjechaliśmy pod wejście do hotelu Marriott. Taksówkarz wyskoczył z taksówki jak oparzony, szybko wystawił moje bagaże, wyciągnął mnie szybko prawie unosząc z samochodu i nie pytając o nic odjechał. Myślę, że myśl o tym, że mój powrót do taksówki po nie przyjęciu mnie przez personel hotelu jako pijanego gościa była straszniejsza niż brak zapłaty za przejazd. Odjechał z piskiem opon nawet raz się nie odwróciwszy.

Skupiona powolnym jednakże chwiejnym krokiem ruszyłam do recepcji, gdzie pytana odpowiadałam krótko jedynie na zadane mi pytania. Jakimś cudem strategia zadziałała i dostałam pokój w hotelu, do którego zaprowadzono mnie wraz z moimi bagażami i zanim się zorientowałam, siedziałam już sama w ciemnym pokoju hotelowym. Spojrzałam na meble i uśmiechnęłam się do siebie złowieszczo widząc przed sobą barek. Włączyłam światło, puściłam muzykę, jednak nie znalazłszy odpowiedniej, włożyłam słuchawki do uszu i puściłam taneczne przeboje. Po pięciu minutach pokój zamienił się w dyskotekę, w której panowałam nad muzyką i parkietem. Przez chwilę miałam wrażenie, że pomiędzy moimi wyśpiewanymi zwrotkami słyszę dudnienie, jakby ktoś uderzał o ścianę, jednak dźwięki ustały, jak tylko pogłośniłam muzykę. W barku była cała kolekcja mocnych alkoholi, niestety różnych. Wiedziałam, że niedobrze jest mieszać różne alkohole, jednak w ten dzień nie zamierzałam trzymać się żadnych ogólnie przyjętych zasad. Chwyciłam za pierwszą, małą buteleczkę rumu, zamknęłam oczy i jednych mocnym ruchem zmusiłam się do wypicia całej jej zawartości. Chciałam tak bardzo, żeby ten ból i złość zelżały i ten okropny dzień wreszcie się skończył.


***

Obudził mnie dźwięk męskich głosów. Otworzyłam oczy i spojrzałam wokół siebie. Powoli kształty zaczęły nabierać wyrazistości. Byłam w jakimś pokoju, leżałam na łóżku przykryta kołdrą, a przede mną stali jacyś dwaj mężczyźni i przyglądali mi się uważnie coś do siebie przy tym szepcząc i lekko chichocząc. Oburzona nadal nie wiedząc gdzie jestem podniosłam się i powiedziałam podenerwowana:

- A panowie skąd się wzięli w moim pokoju? – niestety niewyraźna mowa i dźwięk mojego pijanego głosu od razu przypomniał mi o pijackiej zabawie, która była moim jak dotąd ostatnim wspomnieniem.

- Pani pokoju? – odpowiedział jeden mężczyzna po czym oboje panowie parsknęli gromkim śmiechem.

- Ale, ale…. – próbowałam zrozumieć skąd na litość boską znalazłam się w tych okolicznościach. – Tak, moim pokoju. – próbowałam okazać pewność siebie. Podniosłam się i usiadłam, po czym zauważyłam, że wzrok obu panów natychmiast powędrował w okolicę mojej klatki piersiowej. Spojrzałam w dół i pomyślałam "O rany! Jestem naga! ". Szybko chwyciłam za kołdrę i naciągnęłam ją na biust. Panowie spojrzeli na siebie ubawieni po pachy.

- No takiej delegacji i prezentu od firmy się nie spodziewałem. – powiedział jeden z nich do drugiego.

Zerwałam się na równe nogi, jednak pod wpływem alkoholu we krwi zatoczyłam się uderzając i zrzucając lampkę na stoliczku nocnym. Zażenowana nie wiedziałam co zrobić. Chciałam uciec z tego miejsca jak najdalej.

- Co się tu dzieje! Proszę mi natychmiast wytłumaczyć co się tutaj dzieje! – krzyknęłam niewyraźnie nadal zdecydowanie nietrzeźwa.

- Droga pani… – zaczął spokojnie i z uśmiechem drugi pan w wieku około sześćdziesiątki podnosząc uspokajająco dłoń. – Przyjechaliśmy tutaj dzisiaj z kolegą na imprezę firmową, na której byliśmy z całą grupą aż do teraz. Po powrocie do naszego pokoju hotelowego okazało się jednak, że na naszym łóżeczku śpi już Śnieżka. Zastanawialiśmy się właśnie, czy nasz pocałunek wybudziłby panią ze snu, kiedy obudziła się pani sama i odkrywszy swoją piękną pierś próbowała nam wmówić, że jesteśmy w nieswoim pokoju.

- Ale jak to możliwe? Jak udało mi się tutaj wejść? Przecież niedawno byłam w innym pokoju… - mamrotałam kompletnie nie ogarniając sytuacji. – Pójdę to wyjaśnić do recepcji.

- W tym stroju? – zapytał rozbawiony pierwszy pan zapewne grubo po sześćdziesiątce.

Nie zwracając uwagi na obojga panów, chwiejnym krokiem co jakiś czas potykając się o długą kołdrę, w którą byłam owinięta wyszłam na korytarz. Pod wpływem alkoholu wzrok nie złapał dokładnie ostrości w związku z czym korytarz prowadzący zarówno w lewą, jak i prawą stronę wydawał się nieskończony. Jęknęłam na samą myśl o tym spacerze i ruszyłam w prawo. Po kilku krokach jednak wróciłam i ruszyłam w lewo. Po kilku minutach błądzenia napotkałam na kolejnego rozbawionego po imprezie firmowej pana, który spojrzał na mnie zdziwiony.

- Czy mam przyjemność z aniołem? – zapytał świdrując mnie wzrokiem z góry na dół.

Już chciałam mu odpowiedzieć coś złośliwego, kiedy nagle otworzywszy usta zaczknęłam głośno.

- A, a jednak aniołem. Przecież nie mówi pani w ludzkim języku. – zachichotał pan numer trzy. – Zgubiła się pani?

- Tak. – odpowiedziałam cicho co jakiś czas czkając. "Czy ta cholerna czkawka mi da wreszcie spokój?", ogarnęła mnie pierwsza trzeźwa myśl od dłuższego czasu. – Gdzie jest recepcja?

- Tutaj w prawo. – odpowiedział pan szarmancko wskazując kierunek i nisko się przy tym kłaniając. – Czy pójdę teraz do nieba? – zapytał uśmiechając się do mnie.

- Pójdzie pan. – odpowiedziałam odchodząc jak mi się zdawało w eleganckim stylu, jednak po trzech krokach nagle poczułam jak kołdra opada na ziemię. Krzyknęłam przeciągle i zakryłam ciało rękami po czym odwróciłam się, aby sprawdzić, czy pan za mną wszystko widział. Jak się okazało, pan doskonale wszystko widział.

- O przepraszam. – powiedział niewinnie pan numer trzy w wieku około czterdziestu pięciu lat. – Nieopatrznie nadepnąłem na pani skrzydełko. – zachichotał.

Spojrzałam w dół i zauważyłam jego but na kołdrze.

- Och! – krzyknęłam i szarpnęłam kołdrę do góry.

- To chyba jednak dziś nie pójdę do nieba…- powiedział smutno pan z widocznie rozbawionymi oczami.

- Ani dziś ani jutro! – odpowiedziałam złowieszczo.

- Ale warto było. – zaśpiewał melodyjnie pan i się oddalił.

Ruszyłam w stronę windy modląc się, aby przyjechała pusta. Jak zwykle, kiedy się tego potrzebuje, zrządzenie losu sprawiło, że trafiłam na pełniutką. Kiedy drzwi windy się otworzyły i wszyscy zamilknęli na mój widok, nie było już sensu uciekać. "Przecież i tak mnie już zobaczyli", pomyślałam. Uniosłam dumnie głowę, z gracją podniosłam kołdrę jakby to była najwyższej klasy suknia ślubna i weszłam pewnie do windy. Podczas jazdy w dół w windzie panowała cisza zupełna, kiedy nagle mały chłopczyk w wieku około pięciu latek przerwał ciszę głośnym pytaniem.

- Mamuś, a dlaczego ta brzydka goła pani chodzi w kołdrze?

Pozostali pasażerowie jakby wstrzymali dech w piersiach.

- Synku, pani nie jest brzydka tylko troszkę nieuczesana. – odpowiedziała matka próbując ominąć temat nagości i kołdry.

- Ale dlaczego nie ma ubrania?

- Nie wiem synku, stój spokojnie. – prosiła matka zapewne modląc się, aby ta przejażdżka już się skończyła i mogła szybko uciec z windy z gorliwym synkiem.

- Może ktoś ukradł jej ubranie? – kontynuował nadal chłopczyk jakby w ogóle nie przejmując się prośbami matki. Matka tym razem spróbowała techniki milczenia mając nadzieję, że syn nie będzie kontynuował rozważań.

- Mamuś, czy tobie też ktoś ukradł ubranie w zeszłym tygodniu, kiedy znalazłem cię wieczorem w ogrodzie gołą za drzewem? – kontynuował bezlitośnie chłopczyk, któremu nagle przypomniała się podobna scena z niedalekiej przeszłości.

- Marcin! Przestań! Bądź cicho!

- Mama na pewno czekała na tatę wracającego z pracy. – powiedział pan stojący po prawej stronie pani.

- Nie, na pewno nie, bo tata był wtedy na delegacji, prawda tato? – odpowiedział synek i odwrócił się do zszokowanego ojca, któremu właśnie dolna szczęka opadała ze zdumienia.

Gdy tylko drzwi windy otworzyły się, matka popchnęła synka tak mocno, że aż krzyknął z bólu i rodzina szybko oddaliła się zapewne omówić kolejne szczegóły urlopu taty.

Zszokowana usłyszaną przed chwilą opowieścią stanęłam na chwilę próbując zebrać myśli. Po chwili przypomniałam sobie, po co tutaj jestem, podniosłam tył kołdry jak tren sukni ślubnej i ruszyłam z wysoko podniesioną głową w stronę recepcji, gdzie pracownicy już na mój widok między sobą szeptali.

- Ach, a mieliśmy skrytą nadzieję, że pójdzie pani od razu spać. Choć mieliśmy kilka telefonów z sąsiednich pokoi wspominających, że lubi pani śpiewać… – westchnął jeden pracownik.

Spojrzałam na nich zrezygnowana sobą.

- Chętnie. – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, próbując jednocześnie okiełznać rozwydrzone włosy. – Mógłby mi pan tylko przypomnieć, w jakim numerze pokoju powinno się to wydarzyć? -

Pracownicy popatrzyli na siebie z uśmiechem.

- 353 droga pani.

- Dziękuję. – już chciałam odejść, kiedy nagle przypomniałam sobie, że przecież nie mam karty. Pracownik hotelu, jakby czytając w moich myślach lub po prostu starając się mnie jak najszybciej pozbyć, szybko zapytał:

- Wydać pani nową kartę?

- Tak, poproszę.

Podczas wydawania nowej karty pojawił się kierownik hotelu. Spojrzał na mnie i mój strój z pogardą, po czym poprawił sobie krawat przy szyi, jakby pokazując mi, że to nie miejsce dla kobiet tak nieeleganckich i pijanych lub może nieuczesanych, jak ja.

- Mam jeszcze jedno pytanie. – powiedziałam zezłoszczona jego postawą. – Czy to możliwe, że można przy użyciu jednej karty wejść do innego pokoju?

Kierownik uniósł wysoko brwi i spojrzał złowrogo na pracownika recepcji.

- Yyy, hmmm – odchrząknął pracownik. – Nie droga pani, mieliśmy niedawno problem z systemem, jednak już sobie z nim poradziliśmy. – Kierownik przestąpił nerwowo z nogi na nogę widząc podchodzących do recepcji gości, którzy mogli w każdej chwili usłyszeć prowadzoną przez nas rozmowę.

- Nie sądzę, że z Państwa systemem wszystko jest w porządku, gdyż dziś weszło do mojego pokoju dwóch mężczyzn. – odpowiedziałam. Kierownik aż zaczerwienił się ze złości. Goście z zainteresowaniem spojrzeli najpierw na mój strój, a później na fryzurę, na której ich wzrok się zatrzymał, podczas, gdy oni nadal przysłuchiwali się naszej rozmowie.

- Otóż z tego, co wiem, to właśnie Pani znalazła się w nie swoim pokoju. Zanim pani do nas dotarła, otrzymaliśmy telefon od jednego klienta, który twierdził, że właśnie zastał w swoim pokoju nagą muzę. – Odpowiedział triumfalnie pracownik hotelu, w pełni zadowolony z zażenowania, jakie mnie właśnie ogarnęło. Jednak jego kierownik jakby pobladł. Wściekła na siebie i wszystkich naokoło przez chwilę skupiłam rozmiękczone od alkoholu myśli.

- Ma pan rację. Może i to ja się zgubiłam. Jednak to potwierdza jedynie, że przy użyciu jednej karty można wejść do innych pokoi.

Kierownik aż westchnął. Nowi gości udając pogłębionych w rozmowie cicho wymknęli się z hotelu.

Triumfalnie, zadowolona z tego, że nie tylko ja dałam plamę, zabrałam kartę, zarzuciłam trenem kołdry i oddaliłam się w stronę windy. Tym razem miałam szczęście i widna była pusta. Niestety eleganckie i triumfalne odejście skończyło się w momencie przytrzaśnięcia ogona kołdry drzwiami windy. Szamocząc się i próbując odwrócić stękałam i jęczałam na przemian próbując wyciągnąć zakleszczony materiał z progu windy, w którym się zablokował. Złośliwe drzwi windy tego nie ułatwiały, co kilka sekund próbując się zamknąć i uderzając inny element mojego ciała zaczynając od barku, a kończąc na kciuku. W końcu zdenerwowana szarpnęłam z rozpaczą kołdrę z całej siły. W pierwszej chwili z radości aż podskoczyłam, bo kołdra w końcu wysunęła się z progu. Po chwili jednak z przerażeniem spostrzegłam, że pozostała część kołdry oplatająca moje ciało zsunęła się na ziemię, a ja pochłonięta walką z rogiem kołdry nawet tego nie zauważyłam. Gdy stałam tak naga w środku windy, zszokowana wlepiając wzrok w pracowników recepcji patrzących prosto na mnie, drzwi windy się zamknęły i winda wreszcie ruszyła.

" Boże! Czy ten dzień pełen wstydu wreszcie się skończy!? ", pomyślałam szybko owijając się kołdrą i modląc, aby winda nie zatrzymała się na pierwszym piętrze. Gdy wreszcie dotarłam na piętro trzecie, gdzie znajdował się mój pokój, szybko pobiegłam do pokoju, gdzie padłam na łóżko i oficjalnie, tym razem kieliszkiem wody mineralnej, zakończyłam ten dzień toastem:

- Za najbardziej koszmarny dzień w Twoim życiu Nina! Do dna! – powiedziałam przechylając kieliszek i wypijając płyn do dna, po czym natychmiast zasnęłam.

***

Nie wiem jak to się stało, że opowiedziałam Marco całą swoją historię wraz ze zdradą oraz wszystkimi szczegółami włączając w to panią Krysię i jej chodaczki. Na początku było mi ciężko o tym mówić, szczególnie, jeśli chodziło o część historii dotyczącą samego Michała, ale gdy tylko moja historia przeniosła się do szpitala z uśmiechem na ustach wspominałam panią Krysię. Pomijając fakt, że moje narzeczeństwo zakończyło się koszmarnie, cała historia nadawałaby się do odcinku polskiego serialu komediowego.

Na koniec historii Marco i ja siedzieliśmy w środku nocy na tarasie pełnym pięknych kwiatów, pod cudownym gwieździstym niebem i śmialiśmy się głośno nie mogąc uwierzyć w to, jakiego koszmarnego dnia można doświadczyć. Ale prawdę mówiąc ta rozmowa sprawiła, że mi ulżyło. Jak dotąd nikomu jeszcze nie powiedziałam o tym, co się wydarzyło z Michałem. Nawet moim przyjaciółkom. Było mi po prostu wstyd. Nie chciałam, aby wszyscy naokoło wiedzieli, że doskonały związek Niny i Michała wcale nie był taki doskonały, a do tego odnosił się do trójkąta z jedną naiwniarą pośrodku. Nie czułam się również na siłach, aby tłumaczyć im całą przygodę związaną ze szpitalem, nieznajomą czy hotelem. Dopiero dwie butelki wina oraz rozbawiona i pełna wyrozumiałości twarz Marco sprawiła, że się otworzyłam. Dzięki Marco spojrzałam na całą sytuację w bardziej pozytywny sposób i z lekkim dystansem.

"To niesamowite, ile można powiedzieć nieznajomej osobie, a jak ciężko czasem otworzyć się przed bliskimi", pomyślałam. Choć Marco znałam zaledwie od dwóch godzin, po rozmowie z nim czułam się, jakbym zrzuciła z siebie wielokilogramowy ciężar. Łatwiej było mi zwierzyć się osobie nieznanej, której zapewne nigdy więcej w życiu nie spotkam niż bliskim osobom, które przy kolejnych spotkaniach będą wiedzieć, co mnie spotkało i zapewne patrzeć na mnie w ten specyficzny sposób pełen żalu, który sprawia, że czujesz się jeszcze podlej niż wcześniej.

- Przykro mi, że tak się na kimś tak bardzo zawiodłaś. – powiedział Marco. – Jednak myślę, że z czasem, kiedy Twoje emocje już opadną, zrozumiesz, że to najlepsze, co mogło ci się przytrafić.

Aż wzdrygnęłam się ze złości. Popatrzyłam na niego z wyrzutem.

- Nie patrz tak na mnie. Wyobrażasz sobie wyjść za mąż za takiego faceta? Uwierz mi, lepiej, jeśli związek rozsypie się przed małżeństwem. – powiedział cicho i ze smutkiem Marco. Spojrzałam na jego twarz. Była tak pełna zrozumienia, jego oczy emanowały inteligencją i otwartością. Miałam ochotę po prostu się do niego przytulić i zapomnieć o wszystkim i zacząć moje życie po prostu od nowa.

Marco miał rację. Choć była to bardzo bolesna lekcja życia, to uratowała mnie przed utratą czegoś bezcennego….marzenia o miłości, rodzinie i udanym małżeństwie.

- Wiesz Marco, masz rację. Nawet, jeśli nigdy nie wyjdę już za mąż, to chciałabym pozostawić w sobie tę małą cząstkę, która jednak wierzy w miłość, zaufanie i małżeństwo. Może mi to nie jest dane w tym życiu, ale sama wiara w dozgonną miłość pozwoli mi czasem o takiej miłości pomarzyć, a marzenia pozwolą z kolei pokonać trudy życia codziennego. Jak to się często mówi, nadzieja umiera ostatnia. W moim przypadku będą to marzenia. Życie bez marzeń nie miałoby dla mnie sensu.

- Więc wypijmy za piękne marzenia, które mogą zawsze stać się rzeczywistością. – powiedział Marco z uśmiechem unosząc swój kieliszek wina w górę.

- A Ty Marco? Jaka historia opisuje Ciebie? – zapytałam zaciekawiona.

- Ja również jestem marzycielem Nina. – powiedział Marco i uśmiechnął się łagodnie.

Zamroczona winem nie miałam siły zastanawiać się, co miał na myśli. Czy to znaczyło, że jest również singlem i również nikogo nie znalazł? A może jest szczęśliwym ojcem lub jednym z tych Włochów, którzy mając rodzinę przesiadują z turystkami na tarasie? W końcu to Włoch…..a oni znani są z otwartości, czasem wręcz nadmiernej.

" I jakie to ma teraz znaczenie Nina?", pomyślałam. "Wychodzisz za niego jutro za mąż? Jesteś jego żoną, którą może właśnie zdradza? Czy może matką jego dzieci, które właśnie czekają na niego w domu? Otóż żadne z powyższych, także zrelaksuj się, gdyż to jedyna noc, którą z nim spędzisz i to nie w taki sposób, jaki by tego zapewne chciał. Postaraj się po prostu spędzić miło czas, a jutro odpal swojego rumaka i zniknij na zawsze ".

- A czym się zajmujesz Nina? – przerwał moje rozmyślania Marco.

- Zarządzaniem hotelami.

- Lubisz swoją pracę? Pewnie jesteś dobra w tym, co robisz?

Zaśmiałam się. – Dlaczego tak myślisz?

- Wydajesz się być osobą, która doskonale wie, czego chce, szybko idzie naprzód i potrafi się znaleźć w różnych zaskakujących sytuacjach. Podróżujesz sama po Włoszech, rozmawiasz właśnie z nowo poznanym mężczyzną i w ogóle po Tobie nie widać, żeby ta nowa sytuacja wyprowadzała cię z równowagi czy stresowała.

- Tak, to fakt. Jestem dość elastyczna. Dostosowuję się szybko do nowej sytuacji i tak, jestem dobra w tym, co robię. Zależy mi na tym, żeby wykonywać moją pracę jak najlepiej.

- A czy ludzie, z którymi pracujesz doceniają to?

Zamyśliłam się.

- Nie. Nie doceniają.

- Dlaczego tak myślisz?

- Od trzech lat pracuję dla tej firmy. Oddałam jej wszystko, a w zamian jak dotąd nie dostałam nic poza słownymi pochwałami i obietnicami.

- To dlaczego nadal tam jesteś? Nie myślałaś o zmianie firmy?

- Oczywiście, że myślałam. Nawet był taki czas, że szukałam innej firmy w tej samej branży, jednak ostatnio okazało się, że pojawił się nowy klient i szef obiecał, że ten, kto zjedna sobie tego klienta i sprawi, że będzie zadowolony dostanie awans. Powiedział mi nawet prosto w oczy, że jestem najlepsza i że chciałby, żebym to ja dostała ten awans. Jest jeszcze Sarah z mojego działu, która chętnie dostałaby ten awans, jednak ona w przeciwieństwie do mnie nie wysila się, a jedynie dba o wygodne życie i tzw. work-life balance.

- No i jak idzie z tym klientem? Jest z ciebie zadowolony?

- Jak na razie nie miałam z nim żadnego kontaktu. Podobno mieliśmy z nim kilka wstępnych rozmów jako firma, jednak wydaje się nie być do końca przekonany, stał się jakby niedostępny i na razie nie sfinalizował z nami umowy.

- Ciekawe.. Czy wiesz może skąd bierze się ta jego niepewność?

- W końcu hotele, które chce nam powierzyć to dorobek całego jego życia. Nie jest łatwo komuś zaufać i oddać wszystko jakiejś nieznanej firmie.

- A ty co byś zrobiła na jego miejscu? Wybrałabyś waszą firmę?

Zamyśliłam się.

- Myślę, że nie.

- Dlaczego nie?

- Management jest niesamowicie chaotyczny i nie jest nastawiony na jakość, a jedynie ilość projektów. Wiele projektów nie zostało domkniętych w poprzednim roku, gdyż nie mieliśmy wystarczających ludzi, a wiecznie zmieniająca się koncepcja zarządzania firmą wcale nie pomaga ograniczyć wewnętrznej rotacji. Ludzie na wysokich szczeblach podejmują nieodpowiednie decyzje, z którymi ja się osobiście nie zgadzam. Według mnie klienta należy zadowolić wynikami, a nie obietnicami wyników, bo taka strategia ma bardzo krótkie nogi i doprowadzi nie tylko do utraty klienta, ale również złej opinii na rynku. Jednak mojej firmie zależy bardziej na zaraportowaniu do Stanów ilości podpisanych umów, a nie zadowolonych klientów.

Marco zamyślił się.

- Masz rację. Nie warto robić interesów z taką firmą. To dobrze, że sobie od niej chwilę odpoczniesz. Może po urlopie pojawią się jakieś nowe możliwości i będziesz się mogła od niej wreszcie uwolnić.

Zaśmiałam się głośno. - Nie jestem tego taka pewna ale jest to z pewnością kolejne piękne marzenie w moim życiu.

- Dlaczego tak myślisz? – spytał zaciekawiony Marco.

- Niestety jestem totalnie ponadprzeciętnie ambitna, nie mogę spać w nocy zastanawiając się, jak zdobyć ten awans. Jestem jak maszyna, która nie potrafi przestać analizować danych, co mnie strasznie męczy. Nawet Włochy wybrałam, gdyż wspomniany klient ma związek z tym właśnie państwem i chciałam się czegoś więcej o nim dowiedzieć np. o kulturze, kuchni, winach... Trzeba zrozumieć ludzi, aby pomóc im dobrać idealny hotel i sprawić, aby ich pobyt był niezapomniany.

- Czyli to nie taki stu procentowy urlop dla ciebie?

- Chciałabym, ale nie wiem, czy mi się to uda.

- Trzeba zacząć od małych kroków. Wydaje mi się, że w Twoim przypadku to będą relaks i docenienie chwili.

- Masz rację, ale to tylko brzmi tak łatwo, ponieważ w rzeczywistości jak tylko zamknę oczy, to ląduje od razu w biurze.

- Wielu zachowań można się nauczyć, jednak trzeba ciągle próbować. Jesteś na urlopie. Włochy to idealne miejsce na cieszenie się chwilą i odrobiną relaksu. Na początek po prostu zamknij oczy.

Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Słucham?

- Zróbmy małą próbę. Zamknij oczy.

Zdziwiona nietypowym zachowaniem nieznajomego patrzyłam na Marco przed dłuższą chwilę. Zastanawiała, się nad tym, czego ode mnie oczekuje. Następnie pomyślałam "a co tam" i zamknęłam swoje oczy. Siedzieliśmy razem w milczeniu. Po chwili zaczęłam się już wiercić zniecierpliwiona brakiem reakcji z jego strony.

- Uspokój się. – powiedział spokojnym, cichym głosem Marco. - Jesteś ciągle bardzo niespokojna.

Spróbowałam się zrelaksować. "Ale jak mam to zrobić? Z milionem myśli na minutę i to w środku nocy? Tutaj? Teraz? Jaki to ma w ogóle sens? Co ja tutaj robię?" myśli biegały jak oszalałe w mojej głowie.

- Słyszysz? Czujesz?- usłyszałam głos Marco.

- Co masz na myśli? – odpowiedziałam zdziwiona.

- No właśnie. Tak myślałem. – odpowiedział jakby lekko rozczarowany Marco.

Przez chwilę siedziałam zdziwiona z zamkniętymi oczami. " To jakiś absurd. Przecież potrafię się zrelaksować. To nie może być takie trudne!", myślałam zirytowana. Zebrałam się w sobie i skupiłam na otoczeniu. Najpierw usłyszałam śpiew ptaków w krzakach tuż obok tarasu. Potem dobiegła mnie cicha muzyka z restauracji pod nami, śmiejący się ludzie przechodzący na ulicy i śpiewający jakąś włoską, wesołą piosenkę. Potem usłyszałam jakiś brzęczący dźwięk. Zmarszczyłam brwi i próbowałam zgadnąć, co to może być. W tej chwili Marco zaśmiał się cicho.

- Haha, widzę, że usłyszałaś.

- Co to za dziwny, dźwięczący ton? – spytałam.

- Łódki.

- Aaaa no tak, przecież dwie minuty stąd znajdował się mały port.

Następnie wciągnęłam głęboko powietrze. " Co miałeś na myśli pytając czy czuję? ". Poczułam słodki zapach tarasowych kwiatów. Był śliczny, delikatny i otaczający nas jakby z każdej strony. Pięknie komponował się z cichą muzyką z restauracji poniżej i śpiewem ptaków. Poczułam jak delikatnie się rozluźniam, jak myśli o pracy, planach urlopowych i cała lista to do mnie opuszcza. " Jakież to miejsce jest piękne ", pomyślałam.

Nagle poczułam na ramionach ciepłe dłonie Marco. Przez moje ciało przebiegł dreszcz podniecenia. Jego obecność sprawiała, że wszystkie moje zmysły były już od dawna wyostrzone, jednak dotyk jego rąk spowodował, że fala gorąca natychmiast zalała moje ciało. Dłonie Marco masowały powoli moje ramiona i kark. Przez moje ciało przebiegały miliony mrówek, a uda ścisnęły się mocno próbując opanować podniecenie. "Och… jakąż ja miałabym teraz niesamowitą ochotę na…."

- Widzisz, o tym właśnie mówiłem.- powiedział Marco zostawiając mnie rozpaloną i wracając ze spokojem na swoje miejsce. – Zrelaksuj się, zatrzymaj na chwilę i rozejrzyj, a zobaczysz, jaki piękny jest ten kraj i docenisz w pełni jego uroki. Nie samą pracą żyje człowiek. – uśmiechnął się.

"Myślę, że Marco ma rację. Powinnam trochę odpuścić i wykorzystać ten czas urlopu również na relaks", myślałam. Popatrzyłam na Marco. Spojrzał mi prosto w oczy. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wydawał się bardzo taktownym, oczytanym, wykształconym i wesołym mężczyzną. Minuty mijały niespostrzeżenie i kiedy w końcu pożegnaliśmy się o 3: 00 nad ranem i otworzyłam drzwi do mojego pokoju, czułam, że to najwspanialsze zakończenie pierwszego dnia urlopu.


Cappuccino

Подняться наверх