Читать книгу Dziewica Orleańska – tragedia romantyczna - Friedrich Schiller - Страница 9

SCENA II.

Оглавление

TEOBALD, RAJMUND, JOANNA.

Teobald.

Joanno! czemu nie idziesz ich torem?

Widok ich szczęścia cieszy starość moję;

Ty, ty mię tylko trapisz swym uporem.

Rajmund.

Dość, ojcze! przestań martwić dziecię swoje.

Teobald (wskazując na Rajmunda).

Oto jest młodzian, ozdoba wsi całéj,

Pilny, poczciwy! — już to trzecie żniwo,

Jak tając boleść, pokorny a stały,

W sercu ku tobie żywi miłość tkliwą.

A ty, ty zimna, zasklepiona w sobie,

Ulżyć mu nawet nie umiesz cierpienia;

Ani widziałem, by kto inny w tobie

Obudził tkliwsze czucia lub wzruszenia.

A jednak widzę, że piękność dziewicza

Zewsząd ku tobie ciągnie serca ludzi;

Anielska słodycz twojego oblicza,

Blask twego oka podziwienie budzi.

Bóg cię obsypał, jako drzewo kwiatem,

Dary swojemi; lecz czyliż dożyję,

Że miłość kiedyś, jako słońce latem,

Szczęścia twojego owoc z nich wywije?

Bo serce zimne, nieczułe za młodu,

Lub znaczy ciężką pomyłkę natury,

Lub wbrew jéj woli popełnia grzech, który

Zwarzy je samo tchem własnego chłodu.

Rajmund.

Krzywdzisz ją, ojcze! — Miłość twéj Joanny,

Nie jest to owoc powszedniego drzewa.

Szybko, jak rozkwitł, przemija kwiat ranny,

Co ma trwać wiecznie — powoli dojrzewa.

Myśl jéj dziś jeszcze, jak ptak na swobodzie,

Buja po świecie, po wysokiém niebie,

Bojąc się zniżyć ku wiejskiéj zagrodzie,

Gdzie mieszka Troska, myśląca o chlebie.

Widzę ją nieraz, gdy na wzniosłych górach

Idzie za trzodą; lub na skał urwisku,

Na wpół ukryta w mgły porannéj chmurach,

Duma, podobna wietrznemu zjawisku.

Jest coś w jéj twarzy, w postaci, w jéj ruchach,

Co mimowolna cześć i trwogę budzi,

I mimowolna myśl o wyższych duchach

Łączy ja z niemi, i wznosi nad ludzi.

Teobald.

I toć to właśnie; co mię trwoży o nię.

Obca śród swoich; smutna, gdzie się śmieją;

Posępne lasy, odludne ustronie,

To jéj zabawa. Nim kury zapieją,

Zrywa się z łoża, i w strasznéj godzinie,

Gdy każdy człowiek rad szuka człowieka,

Cóż ją tak ciągnie w najdziksze pustynie,

Że jak ptak nocny od ludzi ucieka?

I wiém, że nieraz na rozstajnych drogach

Rozmawia z echem, czy z wiatru powiewem;

I niepamiętna o ojca przestrogach,

Godziny trawi pod tém zgubném drzewem,

(wskazuje na dąb)

Gdzie przed wiekami swe krwawe ofiary

Święcił Druida: a dziś nikt z sąsiadów,

Za skarby świata nie siadłby w mrok szary —

Bo któż nie słyszał od ojców i dziadów

Strasznych powieści i podań? — kto nie wie,

Jakie tu szatan widziadła i mary

Wywodził nieraz; lub jakie na drzewie

Słyszano głosy? — Mógłbym nie dać wiary:

Lecz sam — pamiętam — gdym był jeszcze młody,

Wracając tędy — ja, ja sam widziałem,

Widmo-niewiastę — olbrzymiéj urody,

Cała okryta jakby płótnem białém,

Stała pod drzewem, i skinieniem dłoni

Zwała mię k’sobie; — lecz ufałem w Bogu,

Szybko, nie patrząc, przebiegłem koło niéj,

I napół martwy padłem na mym progu.

Rajmund (wskazując na kaplicę).

Lecz zkąd wiész, ojcze! że ów obraz święty,

Źródło niebieskiéj łaski i otuchy,

Nie ma dla córki twéj większéj ponęty,

Niż to złowrogie drzewo z swemi duchy?

Teobald.

Nie, nie! niestety! — długo tak mniemałem,

Lecz sen mi odkrył prawdę tajemnicy. —

Trzykroć się zdało, że ją w Reims widziałem

Zasiadająca na królów stolicy.

Siedm gwiazd jéj skronie otaczało kołem,

A z berła w ręku, trzy lilije białe,

Jak z pnia żywego wykwitały społem.

Biskupi, wodze, wojsko zda się całe,

Ja — sam król nawet, bili przed nią czołem,

A okrzyk ludu ogłaszał jéj chwałę.

Zkądże to? — czyliż spodziewać się mogę,

By w méj lepiance taki blask się zjawił? —

Nie! — Bóg to we śnie zesłał mi przestrogę,

W widzeniu pychę myśli jéj objawił.

Wstyd jéj nizkiego stanu poniewierki,

I że zbyt wiele wzięła z ręki Pana,

Że się zna wyższą nad inne pasterki,

Nie chce znać granic duma rozigrana.

A grzech to przecież, co Aniołów chóry

Potrącił w przepaść; i najpiérwszych ludzi

Wygnał z bram Raju: i aż do téj pory,

Przezeń to szatan najłatwiéj nas łudzi.

Rajmund.

Mylisz się, ojcze! — bo w czémże jéj pycha?

Kto jéj tu równy? — a przecież, znajdź drugą,

Coby tak skromna, pokorna i cicha,

Zdała się wszystkich najuboższych sługą!

Kto z nas ją widział, by w pracy leniwa,

Od powinności zraziła się trudem?

Czyż pod jéj ręką twe trzody i żniwa,

Jakby widocznym nie mnożą się cudem? —

W każdym jéj czynie znać wpływ łaski Bożéj,

Co na nią zlewa szczęście niepojęte.

Teobald.

Tak, niepojęte! — i toć to mię trwoży.

Nie wszystko bowiem nadludzkie, jest święte. —

Lecz dosyć o tém! — Chciałżebym oskarżać,

Ojciec swe dziecię? — lecz milczeć nie mogę.

Nie! — jedno zawsze będę ci powtarzać:

Pomnij na Boga, na ojca przestrogę!

Nie chodź tu sama ni we dnie, ni w nocy,

Nie błądź po polach przy księżyca blasku;

Nie zbieraj nocnych ziół, nie śledź ich mocy,

Ani kréśl znaków na wietrze, ni piasku! —

Bo wiedz, o! córko! że ducha jaskini,

Każda występna myśl nasza ośmiela.

Nie stroń od ludzi! — pomnij, że w pustyni

Szatan śmiał nawet kusić Zbawiciela.

Dziewica Orleańska – tragedia romantyczna

Подняться наверх