Читать книгу Skrucha - Frode Granhus - Страница 9

Rozdział 1

Оглавление

To się wydarzyło w najgorętszy dzień roku. Początkowo matka w tym właśnie znajdowała pewną pociechę – że dzień, który, jak się obawiała, mógł być ostatnim w życiu córki, rozświetlało słońce na bezchmurnym niebie.

Podczas obiadu niespełna sześcioletnia Ida przebierała niecierpliwie nogami i z zapałem opowiadała o tym, czym się będzie zajmować. Dwie jej lalki już wcześniej marudziły o spacer w wózku – tu jak stara maleńka zacytowała jedno z napomnień matki: „Nikomu jeszcze nie zaszkodziło świeże powietrze”. Podłubała w jedzeniu na talerzu, popiła wielką szklanką soku domowej roboty, a potem gotowa i podniecona przestępowała z nogi na nogę, nie mając czasu do stracenia. Kiedy matka ją ubierała, z zapału nie mogła ustać w miejscu. Jeszcze uścisk i dobrotliwe klepnięcie po pupie – i już ruszała. Gdy podprowadziła wózek z lalkami do wjazdu na działkę, odwróciła się w stronę kuchennego okna. Zobaczyła za firanką matkę i po jej twarzyczce rozlał się szeroki uśmiech. Z dumą wygładziła śliski materiał sukienki – prawie nowej, włożonej przedtem tylko raz, do szkółki niedzielnej późną wiosną. Zebrane w koński ogon włoski koloru wanilii odsłaniały bladą skórę u ich nasady. Sama buzia i przedramiona były elegancko opalone. Lato tego roku należało do najbardziej słonecznych za ludzkiej pamięci.

Lekko podskakując, zeszła wąską dróżką, która wiła się między drobnymi skałkami i wspinała na grzbiety toczonych głazów. Chociaż tego lata miała już za sobą pierwsze próby pływania, matce został oszczędzony widok Idy nad morzem. Strach wciąż jeszcze był silniejszy niż ciekawość.

W chwili, gdy matka puszczała firankę, Ida odwróciła się i pomachała na pożegnanie, ale dopiero gdy córka zniknęła z oczu, w jej piersi zagnieździł się nieprzyjemny chłód. Przecież Ida nie miała w zwyczaju machać na pożegnanie, gdy bawiła się na dworze... Próbowała otrząsnąć się z tego wrażenia, jednak zaledwie po paru minutach zaczęła wyglądać córki. Po jakimś czasie za wzniesieniem mignął koński ogon Idy i z niepewnym uśmiechem odwróciła się, by kontynuować zmywanie. Gdy tylko skończyła, wytarła ręce w fartuch i wyszła na schodki. Uderzył w nią letni żar, który bardziej męczył, niż sprawiał przyjemność. Za wygładzonymi płaskimi skałami rozciągało się nieruchome morze, ale Ida nigdy by tam nie zeszła. Matka mogła się tylko uśmiechnąć na myśl o olbrzymim respekcie córki wobec żywiołu wody. Nawet zwykły basen stanowił groźbę, którą należało pokonać. Rozglądając się, schodziła podjazdem. Znowu poczuła niepokój, lecz pokręciła tylko głową na tę przesadną reakcję i gdy doszła do dróżki, zawróciła.

W kuchni zajęła się pospiesznym uprzątaniem zabawek i ubrań, jakby raptem dom natychmiast należało doprowadzić do porządku. Próbowała zmusić się, by nie patrzeć w okno, ale jej wzrok raz po raz wędrował na dwór. Ani śladu Idy. Skradając się powoli, jakby robiła coś nielegalnego, wyszła znowu na schodki. Nie usłyszała żadnych odgłosów zabawy, żadnych udawanych rozmów lalek, tylko jednostajny, daleki szum samochodów na szosie. Z ociąganiem ruszyła dróżką. Tam, gdzie ziemia stwardniała od suszy, ślady kół lalczynego wózka znikały, by pojawić się ponownie w cieniu pod skałkami. Ida była w wieku, gdy dzieci nieustannie paplają, ale kilkaset metrów od domu w uszach matki wciąż brzmiała pełna oczekiwania cisza.

– Ida!

Zmieniony nie do poznania głos ujawniał obawy matki. Zawołała jeszcze raz, głośniej. Odpowiedział jej tylko łagodny podmuch wiatru. Miała przed oczami pierwsze próby pływania córki w basenie – jej miotanie się, by woda nie zalała oczu – i szybko skierowała się w dół nad morze. Niedługo potem zauważyła w trawie obok ścieżki wózek. Nie przewrócony czy porzucony, nie, odstawiony porządnie, jak mogła to zrobić tylko Ida. Znowu wyostrzyła słuch w oczekiwaniu dziecięcego głosiku w oddali, ale usłyszała jedynie dudnienie krwi w uszach.

Dotarła do wózka, w którym leżały obok siebie przykryte kołderką lalki. Pewnie Ida po prostu na chwilę odeszła, mimo to matka wybrała skrót nad morze. Prawie od razu zgubiła but. Przez moment się zawahała, jakby pójście dalej boso stanowiło potwierdzenie, że córce coś się stało, po czym błyskawicznie na powrót włożyła nogę w crocsa. Przy linii płaskich, nachylonych ku morzu głazów przygotowała się wewnętrznie na widok martwego ciałka kołyszącego się na leniwych falach. Ale o kamienie nie obijały się żadne dziecięce buciki, a prąd nie znosił żadnej czerwonej sukieneczki.

Naturalnie, że Ida nie zeszła nad wodę, to się rozumie samo przez się. Toteż kiedy zawróciła, była pewna, że córeczka lada chwila się pojawi, zajęta swoimi sprawami i nieświadoma niepokoju matki. Oczywiście istniała możliwość, że Ida poszła do któregoś z sąsiadów, choć nie mieszkały tam dzieci w jej wieku. A może po prostu się minęły i córka jest teraz w domu, zapomniawszy na chwilę o lalkach i wózku. Na pewno. Ida nadłożyła drogi i weszła przez taras od tyłu. Matka ruszyła ku domowi, uśmiechając się z wysiłkiem i próbując przekonać sama siebie, że nie ma się o co martwić. Okrążyła niewielką skałkę i wtedy jej uwagę przyciągnął błysk w suchej jak pieprz trawie. Od razu poznała córczyną srebrzystą gumkę do włosów ozdobioną motylem. Łagodny wietrzyk wydymał lekko jego skrzydełka.

Skrucha

Подняться наверх