Читать книгу Chata wuja Toma - Гарриет Бичер-Стоу - Страница 5
ROZDZIAŁ II.
ОглавлениеMatka.
Elżbieta dostała się do domu pani Szelby, kiedy była dzieckiem. Pani Szelby kochała ją jak córkę.
Każdego podróżującego w południowych Stanach Ameryki północnej uderza wdzięk ruchów i miękkość głosu matek, – są to ich cechy wyłączne; piękność ich często nieoledwie oślepiająca. Elżbieta, jak ją opisaliśmy, nie jest tworem wyobraźni, ale jest to portret zdjęty z natury, widzieliśmy ją kilka lat temu w Kentucky.
Wychowując się pod opieką pani Szelby, uniknęła Elżbieta pokus, na jakie narażone są piękne niewolnice. Gdy dorosła, wydano ją za młodego, bardzo utalentowanego i przystojnego mulata, mieszkającego w sąsiedniej plantacji, nazwiskiem Jerzy Harris.
Młodego mulata wynajął jego właściciel za pewnem wynagrodzeniem do fabryki worków, gdzie, dzięki swej zręczności i pracowitości, został wkrótce pierwszym robotnikiem. Wynalazł on machinę do czyszczenia lnu. Wynalazek ten dowodzi – biorąc wzgląd na wychowanie i stosunki młodego wynalazcy – niemniejszej twórczości ducha, jak machina do czyszczenia bawełny Whitney’a.
Jerzy był ślicznym chłopcem, z grzecznem obejściem, i niedługo stał się ulubieńcem wszystkich spółpracowników w fabryce. Ale że wobec prawa nie był człowiekiem, lecz rzeczą, własnością, zależny był więc od kaprysu swego pana, tyrana nieokrzesanego i głupiego. Wieść o wynalazku Jerzego doszła uszu jego właściciela, który udał się osobiście do fabryki, aby się o tem, co słyszał, przekonać naocznie. Właściciel fabryki przyjął go serdecznie i winszował mu tak zdolnego niewolnika.
Jerzy oprowadzał pana swego po całej fabryce, pokazał mu swoją machinę, a podniecony pochwałami, mówił z zapałem i z taką pewnością siebie, a wyglądał tak męsko i pięknie, iż pan jego doznał przygnębiającego uczucia własnej nieudolności – wobec niewolnika...
Jakiem prawem niewolnik jego błąka się po kraju, wynajduje machiny i rozprawia śmiało z panami, jak gdyby z równymi! Postanowił przeto zabrać go z sobą, zaprządz do roboty w polu, aby mu na zawsze odeszła chęć do wynajdywania machin...
Właściciel fabryki i wszyscy robotnicy nie mogli ochłonąć ze zdziwienia, gdy gość zażądał płacy za pracę Jerzego i oświadczył, że go zabiera z sobą.
– Panie Harys – odezwał się właściciel fabryki – zabierasz go zupełnie niespodziewanie.
– Przecież to moja własność!
– Podwyższę z chęcią płacę!
– Oto mi nie chodzi; nie mam bowiem potrzeby wynajmować moich robotników, gdy nie chcę.
– Ależ panie, on bardzo zdolny, nadaje się szczególnie do mego interesu.
– Być może; przecież nigdy nie okazał nadzwyczajnych zdolności w wykonywaniu prac, które ja mu poruczałem.
– Ależ miej pan wzgląd na niego... wynalazł machinę... – dorzucił bardzo nie w porę jeden z robotników.
– A tak... wynalazł machinę, żeby oszczędzić sobie pracy... wszakże prawda? Wcale się nie dziwię, że się na to zdobył! Tylko murzyn może coś podobnego wynaleźć! Oni sami są machinami... A zatem niech się zabiera do domu.
Jerzy stał niemy, jakby w niego grom uderzył; znał bowiem wszechwładność pana nad niewolnikami; skrzyżował ręce, zacisnął usta, cały wulkan uczuć gwałtownych zawrzał w jego piersi i pochłaniał całą istotę młodzieńca. Oddech jego był ciężki, oczy pałały gniewem, i możeby popuścił wodze swemu oburzeniu, gdyby w tej chwili nie podszedł ku niemu właściciel fabryki i nie powiedział pół głosem:
– Jerzy! trzeba ustąpić, – idź z nim; dołożę starań, żebyś mógł do nas powrócić.
Tyran zauważył szepty, a chociaż słów nie słyszał, domyślił się treści; postanowił przeto tem więcej dać odczuć swoją władzę.
Jerzy wrócił na plantację, gdzie go zaprzęgnięto do najcięższej pracy. Nikt wprawdzie nie posłyszał z ust jego skargi lub użalenia się; ale błyskające gniewem oczy i zachmurzone oblicze świadczyły o wewnętrznem usposobieniu młodzieńca, – niezbity dowód, że człowiek nie może być rzeczą, sprzętem.
W chwilach szczęśliwych swego pobytu w fabryce, poznał Jerzy Elżbietę i z nią się ożenił; wtenczas, dzięki zaufaniu właściciela fabryki, mógł wychodzić i wracać, kiedy mu się podobało. Małżeństwo to przyszło do skutku za zgodą pani Szelby, która, jak wszystkie kobiety, lubiła się bawić w kojarzenie małżeństw. Cieszyła się, że znalazł się człowiek odpowiedni, mogący Elżbiecie zapewnić szczęście.
Wesele odbyło się w domu pani Szelby, która własnoręcznie wpięła kwiat pomarańczowy w cudny warkocz Elżbiety; sama ustroiła ją w piękny ślubny welon. Nie brakło niczego, ani białych rękawiczek, ani wina i ciast, ani gości, którzy unosili się nad pięknością narzeczonej i dobrocią szczodrej pani.
W przeciągu dwóch lat widywała się Elżbieta często ze swym mężem; szczęście ich zakłóciła tylko strata dwojga niemowląt, do których Elżbieta namiętnie była przywiązaną; boleść jej przy śmierci dziatek była tak wielką, iż pani Szelby była zmuszona zrobić jej lekką wymówkę, że się to nie zgadza z wolą Bożą, i powinna powstrzymać uczucia w granicach, jakie nakazuje rozsądek i religja.
Po narodzeniu się malutkiego Henrysia, boleść Elizy powoli się złagodziła; wszystkie jej uczucia, tylu nieszczęściami doświadczane, skupiły się nad kołyską jedynaka. Elżbieta była znowu szczęśliwą, aż do chwili, gdy jej mąż dostał się z powrotem pod jarzmo swego niegodziwego pana.
Właściciel fabryki, czyniąc zadość danej obietnicy, odwiedził pana Harysa we dwa tygodnie po odejściu Jerzego. Poczciwe człeczysko, sądził, że zapamiętałość opuściła już okrutnego pana, że mu się uda go udobruchać i że pozwoli Jerzemu wrócić do fabryki.
– Pan napróżno się fatygujesz – odpowiedział mu tenże. – Wiem dobrze, co mi czynić wypada i nikogo o radę nie proszę.
– Ani śmiem radzić. Sądziłem jednakże, że nic pan nie stracisz, gdy pozwolisz swemu niewolnikowi wrócić do fabryki, na warunkach, które mam zaszczyt panu przedstawić...
– Rozumiem bardzo dobrze, o co chodzi. Widziałem, jak ze sobą szeptaliście, kiedym go zabierał; ale nic pan nie wskórasz. Dzięki Bogu, żyjemy w kraju wolnym, pod opieką prawa; ten człowiek jest moją własnością, mam przeto prawo robić z nim, co mi się podoba! Oto moje ostatnie słowo!
Tak się rozwiała ostatnia nadzieja Jerzego. Widział przed sobą życie pełne udręczeń i cierpień, pełne obelg, na wynajdywaniu których nie zabrakło despocie pomysłu.
Jakiś kochający ludzkość prawnik powiedział:
– Najgorszy użytek z człowieka jest – powiesić go.
Mylił się, jest jeszcze inny... gorszy!