Читать книгу Przemiany ludzkiego ciała - Gavin Francis - Страница 9
I
Transformacja
Оглавление„Z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż się jeszcze rozwija nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu”[7].
Karol Darwin, O powstawaniu gatunków
Niedaleko mojego gabinetu lekarskiego znajduje się park, w którym rosną szpalery wiśni i wiązów, co roku przechodzących przepiękny cykl zmian. Jeżeli mam chwilę przed rozpoczęciem pracy, siadam na ławce i przyglądam się im przez kilka chwil. Zimą zdarzają się burze, które w ostatnich latach powaliły kilka najwyższych wiązów. Kiedy drzewa te się przewróciły, wyrwane z korzeniami, u ich podstawy otworzyły się rozpadliny, głębokie niczym groby. W okolicach Wielkanocy gałęzie nabrzmiewają zielenią tak urokliwą, że wiem już, dlaczego niektórzy wyobrażają ją sobie jako niebiański kolor. Gdy wiosną kwitną wiśnie, trawniki usiane są płatkami ich kwiatów, a każdy, kto przespaceruje się pod ich gałęziami, zostaje udekorowany na różowo. Latem w powietrzu unosi się ostry, gęsty aromat – ludzie urządzają tu grilla. W cieniu drzew na kocach igrają małe dzieci, a po linach rozciągniętych między pniami chodzą akrobaci. Moja ulubiona pora roku to jesień: nad głową rozciąga się wówczas ogromna przestrzeń nieba, powietrze wydaje się przejrzyste i ostre w smaku, a u moich stóp piętrzą się stosy karmazynowych, soczyście brązowych i złotych liści. Sycę oczy widokami z tego parku od dwudziestu pięciu lat, ponieważ przylega on do uczelni medycznej, na której studiowałem.
Jesienne liście w parku Meadows, Edynburg (2017), ze zbiorów Gavina Francisa
W wieku 18 lat, na pierwszym roku studiów, chadzałem między kolorowymi pagórkami liści na zajęcia z biochemii, które będę pamiętać do końca życia. Podczas tych wykładów przeżyłem niemalże oświecenie: zbliżyłem się do wyjaśnienia tajemnicy życia zapisanej w tych misternych i złożonych procesach. Początki wyglądały niepozornie: na ścianie wyświetlono nam złożony schemat cząsteczki hemoglobiny. Wykładowczyni wyjaśniła, że związek chemiczny wiążący tlen w komórkach krwi, znany jako pierścień porfirynowy, jest podstawowym elementem zarówno hemoglobiny, jak i chlorofilu, który przetwarza energię światła słonecznego w liściach. „To dzięki porfirynom – stwierdziła – możliwe jest życie na Ziemi w kształcie, jaki znamy”. Nad nią, na ścianie, widniała struktura cząsteczkowa wyglądająca jak czterolistna koniczyna, z „listkami” porfiryny połączonymi w złożony kształt przypominający architekturę gotyku. W centrum, pomiędzy czterema listkami tkwił atom żelaza, czerwony niczym rozpalona lawa.
„Kiedy tlen zostaje związany w sercu każdego listka – wyjaśniała – cząsteczka ta czerwienieje jak klonowy liść jesienią; gdy tlen jest uwalniany, ciemnieje do fioletu”. Do tego momentu była to czysta biochemia. „Nie jest to jednak proces statyczny – dodała wykładowczyni – wręcz przeciwnie, jest on dynamiczny i pełen życia”. Przyłączenie tlenu przekształca całą chemiczną „kolebkę”; ciśnienie transformacji pociąga za maleńką atomową dźwignię, która wygina pozostałe trzy listki cząsteczki, ułatwiając przyłączenie większej ilości tlenu. To eleganckie biochemiczne rozwiązanie wywarło na mnie wrażenie tak wielkie, że niemal przeżyłem iluminację. Z perspektywy czasu oceniam ją jako zaskakującą: przecież powinno być dla mnie oczywiste, że zarówno w chlorofilu, jak i w hemoglobinie cząsteczki współpracują ze sobą, by podtrzymać życie.
Patrząc na schemat, próbowałem sobie wyobrazić miliardy molekuł mojej własnej hemoglobiny, o kształtach zmieniających się za każdym oddechem, gdy przechwytują tlen w moich płucach. Potem puls serca przepycha rzekę krwi do mózgu, mięśni i wątroby, a jednocześnie pozostała krew przepływa tę samą drogę w odwrotnym kierunku. Zmiana ta wydawała się równie powtarzalna i ponadczasowa jak coroczny cykl życia liści, jednak w pierwszej chwili uznałem za nieprawdopodobny fakt, że zachodzi ona z dużo większą częstotliwością w moim ciele.
Czułem coraz większy szacunek, a nawet swego rodzaju radość, że wśród biochemicznego chaosu panującego w ludzkim organizmie można znaleźć tak piękny i uporządkowany proces.
Transformacja jest jednym z najstarszych i najważniejszych motywów w literaturze i sztuce. Dwa tysiące lat temu rzymski poeta Owidiusz przedstawił naturę i rodzaj ludzki jako rodzaj kipiącego wiru, w którym cała materia, ożywiona i nieożywiona, porusza się w cyklach zmian, „jak w miękkim wosku odbijają się coraz to nowe kształty, a on nie pozostaje taki, jaki był, i nie zachowuje tych samych figur (…). Wszystko płynie i każda rzecz powstaje jako zjawisko zmienne”[8]. Owidiusz zakończył swój poemat deklaracją braterstwa istot żywych i żarliwą prośbą, by traktować je wszystkie jednakowo, z empatią. Leży ona również u podstaw lekarskiej praktyki – wszak medycynę można opisać jako sojusz nauki z życzliwością.
„Być żywym” oznacza „przechodzić nieustanne zmiany”. Nasze ciała są kształtowane i budowane od nowa przez otoczenie, które przenika je, zacierając ich granice. Woda, która teraz płynie w rzece, pieniła się niegdyś na szczytach morskich fal, a za rok może stanowić składnik krwi w żyłach twojego sąsiada. Płyn w twoim mózgu niegdyś opadał w kroplach deszczu na prehistoryczne krajobrazy i falował podczas przypływów i odpływów dawno już nieistniejących oceanów. Z tej perspektywy każdy człowiek jest płynnym strumieniem lub gorejącym ogniem: co chwila się zmienia. Rosnąc, chorując i zdrowiejąc, przystosowując się i starzejąc, nasze ciała w nieunikniony sposób zmieniają formę – podobnie jak umysły podczas snu, uczenia się i zapamiętywania.
Podczas zwykłego dnia pracy w przychodni przyjmuję co najmniej dwanaście osób przed południem i tyle samo po południu. Dwadzieścia cztery rozdziały tej książki są równie urozmaicone, jak dwadzieścia cztery przypadki, konsultowane przeze mnie czasem nawet tego samego dnia. Podczas lektury będziecie mieli okazję zaobserwować, jak wykorzystuję w pracy te zmiany, które pomagają pacjentom, i jak próbuję spowolnić te, które nas ograniczają. Mimo ich mnogości i rozmaitości opisałem tu zaledwie część przeobrażeń, których świadkiem miałem zaszczyt być jako lekarz.
Kategorie metamorfoz opisanych w tej książce w wielu przypadkach się pokrywają, lecz około jednej czwartej rozdziałów poświęciłem najważniejszym zmianom zachodzącym w życiu człowieka: poczęciu, narodzinom, dojrzewaniu, ciąży, menopauzie i śmierci. Coraz częściej wymagamy od lekarzy, by asystowali nam podczas tych przeobrażeń (albo żeby je powstrzymali). W kolejnej części rozdziałów przyjrzymy się sytuacjom, które mają moc zmiany naszych ciał i umysłów, takich jak amputacje, złamania, nierównowaga hormonalna czy nawet rak. Nasze myśli w każdej sekundzie płyną, toteż kolejne 25 procent rozdziałów omawia zmiany, w wyniku których przeobraża się umysł, od spoczynku i snu, poprzez procesy pozwalające zapamiętywać, aż po rozmaite objawy zaburzeń psychicznych, które obserwuję czasem jako lekarz rodzinny. Ostatnia ćwiartka zaś to zmiany, na które decydujemy się z własnej woli: możemy kształtować rzeźbę mięśni, naznaczyć skórę tatuażem, wzmocnić albo przekształcić swoje ciała w inny sposób, tak by uczynić je idealnymi lub dopasować do obrazu samych siebie, pielęgnowanego w wyobraźni jako autentyczny. W takich przypadkach staram się pomóc w przeprowadzeniu zmian pomocnych pacjentom, a powstrzymać te, które mogą się dla nich skończyć źle.
Słowo „pacjent” pochodzi od łacińskiego patiens – „cierpiący”. Praktykowanie medycyny oznacza zatem poszukiwanie sposobów, by ulżyć cierpiącemu. Zmiana interesuje mnie jako autora – przekonanego, że od tysiącleci jest ona podstawową metaforą poetów, artystów i myślicieli – a także jako lekarza, ponieważ praktykowanie medycyny polega na szukaniu pozytywnej transformacji – choćby najmniejszej – w umysłach i ciałach moich pacjentów. Chciałbym, żeby czytelnicy potraktowali ten zbiór esejów jako książkę napisaną ku czci dynamizmu i przeobrażeń zachodzących w ludzkim życiu: zarówno zmian myślenia o ciele człowieka, jak i samych procesów. Zmiana jest nie tylko możliwa, ale wręcz nieunikniona: to przesłanie niesie nadzieję dla nas wszystkich.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
7 K. Darwin, O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, przekł. S. Dickstein i J. Nusbaum, Warszawa 2001.
8 Owidiusz, op. cit.