Читать книгу George Best. Najlepszy. Autobiografia - George Best - Страница 5
Prolog
Inna kobieta
ОглавлениеCierpiałem tak bardzo, że gdyby ktoś zaoferował mi pigułkę, która zakończyłaby to wszystko, nie wahałbym się jej zażyć.
Śmierć sprawiłaby przynajmniej, że skończyłby się ten okropny, uporczywy ból. Nigdy nie doświadczyłem gorszego – zupełnie jakby ktoś wiercił mi nożem dziurę w brzuchu. Ale mimo tygodni cierpienia, mimo wymiotowania i plucia krwią (co jest najbardziej przerażającą oznaką poważnej choroby) nie przyjmowałem do wiadomości, że wymagam natychmiastowej opieki w szpitalu.
Jak nietrudno się domyślić, moja coraz bardziej sfrustrowana żona Alex próbowała przemówić mi do rozsądku. Raz po dobroci, a innym razem grożąc, że mnie zostawi, bym cierpiał w samotności. Postępowała ze mną zupełnie jak z dzieckiem. Poza tym, w tajemnicy przede mną, do niewielkich posiłków, które udawało mi się zjeść, dodawała pokruszone witaminy, choć i tak zwykle zaraz wszystko zwracałem. Zaczęła też serwować mi tabletki ostropestu plamistego, który pomaga przeczyścić wątrobę.
Biorąc pod uwagę ilość alkoholu, jaką w siebie wlewałem, można to porównać do próby rozcieńczenia kadzi ze szkocką za pomocą naparstka wody, ale rozumiem jej starania. Czytała też wszystkie książki medyczne, które wpadły jej w ręce, i zdawała sobie sprawę, że według wszelkich wskazówek mam marskość wątroby, chociaż (niczego jej nie ujmując) tego akurat każdy mógłby się domyślić.
Sam zdawałem sobie z tego sprawę, ale jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że to nieważne, czy do takiego stanu doprowadził mnie alkohol, czy coś innego. Powiedziałem sobie, że jeśli już mam umrzeć (a naprawdę uważałem, że jest to bardzo prawdopodobne), to muszę umrzeć na coś, więc dlaczego winić akurat wódę? Zawsze winę zwala się na wódę. A jednak powoli docierało do mnie, że mogę się poddać leczeniu, że mogę jakoś uśmierzyć ten ból i że w tym celu będę musiał odstawić picie. Tego ostatniego oczywiście nie chciałem, więc wciąż stwarzałem pozory.
Jeśli miałem w ogóle jakieś wątpliwości co do mojego stanu, wystarczyło spojrzeć w lustro, żeby je wszystkie rozwiać. Skóra zaczęła mi żółknąć – pierwszy objaw żółtaczki, która towarzyszy marskości wątroby. Twarz miałem wynędzniałą i tak bardzo schudłem, że ubrania wisiały na mnie, jakby zostały kupione dla kogoś o dwa rozmiary większego.
Moje problemy zaczęły się tuż po imprezie z okazji 60. urodzin Jimmy’ego Tarbucka, która odbyła się w lutym 2000 roku. Zaproszenie brzmiało następująco: „Mężczyźni – smokingi; kobiety – eleganckie suknie; jedzenie – ryby z frytkami z górnej półki”. I właśnie to zaserwowano w klubie golfowym u Tarby’ego takim sławom, jak Cilla Black, Ronnie Corbett, Russ Abbot, Robert Powell, Michael Parkinson i Adam Faith. Wieczór był wspaniały, ale moja forma od pewnego czasu pozostawiała trochę do życzenia, więc postanowiłem zarezerwować sobie tydzień w uzdrowisku Forest Mere, w hrabstwie Hampshire.
Całymi latami żałośnie próbowałem radzić sobie z piciem na umór, odwiedzając uzdrowiska cztery czy pięć razy w roku i wierząc, że w ten sposób zniweluję skutki nadużywania alkoholu, mimo że i w takich miejscach często popijałem wino. Czasami wracałem więc stamtąd w jeszcze gorszym stanie, niż gdy się tam zgłaszałem, ale udawało mi się przekonać samego siebie, że robię dobrze i rozwiązuję swoje problemy. Niestety, nie ma sposobu na alkohol.
Nie da się go wykreślić z życia.
W Forest Mere pojawiła się pierwsza oznaka, że dzieje się ze mną coś bardzo złego. Pewnego dnia, kiedy się rozebrałem, żeby wziąć prysznic, zobaczyłem małą plamkę na nodze. Nie było w niej nic niezwykłego, ale rozdrapałem ją i zaczęła krwawić. Krwawiła i krwawiła. Każdemu zdarzyło się coś sobie rozdrapać, ale nie mogłem uwierzyć, że z takiej małej plamki może wypłynąć tyle krwi. Zanim się obejrzałem, cała podłoga była we krwi, pokryta zakrwawionym papierem toaletowym oraz chusteczkami, którymi próbowałem zatamować krwotok. W końcu Alex przylepiła mi plaster, ale krew przesączała się przez niego jeszcze przez kilka dni. Był to znak, ale nie zwróciłem na niego żadnej uwagi.
Jeśli chodzi o picie, to niespecjalnie chciałem z nim zerwać. W zasadzie było wręcz przeciwnie: rozwiązania problemów żołądkowych nie szukałem w apteczce z lekami, a w butelce z brandy. Nie powinienem jej pić nawet w zwykłych okolicznościach, bo źle wpływała na moje ciśnienie, ale obsługa w pobliskim pubie Phene Arms w Chelsea zawsze coś mi podstawiła pod nos.
Piłem coraz więcej brandy, czasami zaczynałem tuż po przebudzeniu, a do tego każdego dnia wypijałem morze wina. Oczywiście im więcej piłem, tym mniejszy był ból. Zgodnie z logiką alkoholika doszedłem do wniosku, że więcej znaczy lepiej. Pomagało, ale jako że ból wywołany był przez błagającą o litość wątrobę, pogrążałem się jeszcze bardziej.
Mimo wszystko nie chciałem iść do szpitala, bo wiedziałem, z czym będzie wiązało się „leczenie” – będę zmuszony odstawić mój lek.
Alex i Phil Hughes – mój agent i przyjaciel – którzy towarzyszyli mi w ciężkich czasach, już dawno zdali sobie sprawę, że to coś poważnego. A w każdym razie przyjęli to do wiadomości na długo przede mną. Codziennie błagali mnie, żebym się zgłosił do szpitala, ale wolałem stosować własne metody i codziennie wtaczałem się do Phene, gdzie czułem się jak u siebie w domu.
Pewnego dnia, kiedy siedziałem w moim ulubionym kącie, stało się coś niezwykłego. Drzwi pubu otworzyły się powoli i ujrzałem w nich jednego ze starych bywalców, który nie przychodził tu od pewnego czasu. Początkowo go nie poznałem, bo był chudy i wynędzniały, ale kiedy dotarło do mnie, kim jest, doznałem szoku. Miał zupełnie żółtą skórę i oczy, a policzki zapadnięte. Nie trzeba chyba wspominać, że właśnie zdiagnozowano u niego marskość wątroby.
Mnie też zaczęła już żółknąć skóra, ale daleko mi było do tego faceta. Wyglądał dziesięć razy gorzej ode mnie i naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem trzymał się jeszcze na nogach. Wiedziałem, że żółtaczka nie zwiastuje niczego dobrego, ale oto na własne oczy ujrzałem, jak wygląda kolejny etap mojej choroby; mogłem się tego spodziewać za kilka dni albo tygodni. Byłem przerażony. Facet pojawił się w pubie w takim momencie, że odebrałem jego wejście jako skierowane wobec mnie ostrzeżenie. Cała ta sytuacja bez wątpienia pomogła mi podjąć ostateczną decyzję o zgłoszeniu się do szpitala.
Mogłem stwarzać pozory, bo czułem się względnie sprawny – choć w żadnym wypadku nie powiedziałbym, że byłem wysportowany – ale nagle, niemal z dnia na dzień, uszła ze mnie cała energia. Byłem kompletnie wyczerpany, przerastały mnie najprostsze czynności. Alex musiała mnie ubierać, karmić, nawet zdejmować mi skarpetki. Przez cały ten czas cierpiałem na potworne bóle brzucha, które stały się teraz dwa razy częstsze. Mój opór słabł, a Alex naciskała coraz bardziej.
Wreszcie pewnego dnia, kiedy leżałem zwinięty w łóżku niczym noworodek, powiedziała, że dzwoni po karetkę.
Tym razem nie oponowałem.
Zostałem zabrany do szpitala Chelsea and Westminster, który znajdował się tuż za rogiem. Musieli mnie niemal wnieść do środka. Ale pomimo bólu i problemów z prawym kolanem, które doskwierało mi jeszcze z czasów gry w piłkę, nie dałem się posadzić na wózku inwalidzkim. Nie chciałem, żeby taki obrazek następnego dnia znalazł się we wszystkich gazetach.
Lekarze zrobili mi wiele badań i dali zastrzyk, po którym ból ustąpił – z perspektywy czasu można powiedzieć, że nie był to rozsądny ruch, bo uznałem, że wszystko jest ze mną w porządku, i nie zgodziłem się zostać w szpitalu. Alex była wściekła, bo włożyła wiele wysiłku, żeby mnie tu sprowadzić. Ja jednak stwierdziłem, że wrócę do domu i na pewien czas odstawię alkohol, jakby na tym etapie mogło mi to w jakikolwiek sposób pomóc.
Kiedy mówię o odstawieniu alkoholu na pewien czas, mam na myśli miesiąc, tydzień, dzień, a może tylko kilka godzin.
Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że moja długa i przeciętna kariera alkoholika może dobiec końca, ale jeśli już miałem na pewien czas odstawić butelkę, wolałem przecierpieć skutki odstawienia w zaciszu własnego domu, a nie w szpitalnym łóżku, gdzie gapiliby się na mnie różni ludzie.
Każdy, kto pije towarzysko, zna kaca: pulsowanie w głowie, nudności i kapeć w ustach. Ale tylko alkoholik wie, że prawdziwe cierpienie zaczyna się, kiedy kac mija i pojawiają się oznaki odstawienia: pocenie się, palpitacje i uczucie paniki. Narkomani nazywają to głodem; masz wtedy dreszcze, nawet jeśli siedzisz pod stertą koców albo tuż przy buchającym ogniu.
Nigdy nie miałem pełnego delirium tremens z omamami i białymi myszkami biegającymi po zasłonach, co można zobaczyć w takich filmach, jak Stracony weekend. Ale bywało, że kiedy odstawiłem butelkę, przez kilka dni czułem się jak kupa gówna i na zmianę oblewały mnie gorące i zimne poty. Trząsłem się tak bardzo, że nie byłem w stanie niczego utrzymać w rękach. Alkohol to taki dziwny narkotyk, że dreszcze ustają, kiedy tylko wiecie, że możecie się napić, dlatego cały czas musicie walczyć z pokusą, nawet jeśli postanowiliście go rzucić.
Kiedy na początku lat 80. znalazłem się w kalifornijskim szpitalu Vesper, kolejny raz bezskutecznie próbując rzucić picie, widziałem ludzi, którzy przechodzili potworne męki, próbując zerwać z rozmaitymi narkotykami. Leżały tam zarówno 14-letnie dzieciaki, jak i 70-letnie babcie. Było z nimi tak źle, że inni pacjenci – choć i nasz stan pozostawiał sporo do życzenia – próbowali im pomóc przez to przejść. Ich widok był przerażający.
Tym razem nie było tak źle, ale cały tydzień spędziłem w naszym mieszkaniu w Chelsea, czując się jak trup. Alex, oprócz tego, że się mną opiekowała, rozmawiała z lekarzami ze szpitala Lister, a oni powiedzieli jej, że musi mnie obejrzeć profesor Roger Williams ze szpitala Cromwell, który jest jednym z najważniejszych specjalistów w leczeniu marskości wątroby. Razem z Philem poczynili odpowiednie przygotowania i 8 marca 2000 roku stanąłem przed profesorem Williamsem.
Miałem wrażenie, jakbym oddał się w ręce policji, co też mi się w życiu zdarzało; nie będzie przesady w stwierdzeniu, że liczyła się każda sekunda. W założeniu miała to być tylko wstępna konsultacja, po której profesor wyznaczy mi datę przyjęcia do szpitala, ale nie musiał mnie nawet badać. Spojrzał mi tylko w oczy, które teraz były tak żółte, jak u tego faceta w pubie, i powiedział: „Biorę cię na oddział”.
Wszedłem do jego gabinetu o czwartej po południu, a o czwartej piętnaście leżałem na oddziale podłączony do kroplówki z solą fizjologiczną.
Poczułem ogromną ulgę.
O ile tydzień wcześniej cieszyłem się, kiedy wychodziłem ze szpitala Chelsea and Westminster i wracałem cierpieć do domu, teraz jakoś pogodziłem się z faktem, że muszę przejść terapię wraz z jej wszystkimi konsekwencjami. Wycierpiałem się już w domu, nie miałem ochoty na więcej. Nie potrafiłem się jedynie pogodzić z tym, że nie będę mógł wrócić do picia. Tylko alkoholik potrafi znaleźć w takiej sytuacji jakieś światełko w tunelu i mnie też się to udało. W głębi duszy wiedziałem, że przez jakiś czas nigdzie stąd nie wyjdę, ale wmówiłem sobie, że w szpitalu spędzę kilka dni, najwyżej tydzień, a kiedy wydobrzeję i będę miał ochotę na drinka, nic nie stanie na przeszkodzie, żeby sobie jednego wypić.
Jako że zostałem przyjęty do szpitala w trybie natychmiastowym i nie zdążyłem spakować żadnych rzeczy, następnego dnia Alex kupiła mi trzy piżamy. Wszystkie były identyczne i pielęgniarki pewnie myślały, że nigdy ich nie zmieniam. Kupiła mi też gazety, w których zamieszczono moje nekrologi. Prasa oczywiście szybko podchwyciła temat, a dziennikarze, nie wiedząc, czy znajduję się w stanie zagrażającym życiu, woleli na wszelki wypadek się zabezpieczyć.
Dziwnie widzieć własne nekrologi, ale większość była bardzo uprzejma, dlatego czytanie ich zapewniło mi kilka godzin rozrywki.
Chciałbym to samo móc powiedzieć o wynikach badań krwi, ale ta lektura była przytłaczająco ponura. Najlepsze pojęcie o tym, jak bardzo miałem zniszczoną wątrobę, daje poziom enzymu Gamma GT; lekarze się niepokoją, jeśli przekracza 80, a u mnie utrzymywał się w okolicy 900. Poziom bilirubiny – żółtego barwnika, którego nadmiar objawia się żółtaczką – także został przekroczony.
Oceniając stan wątroby, stosuje się trójstopniową skalę. Jeśli przypiszą was do pierwszej grupy, możecie się spodziewać pełnego wyleczenia, pod warunkiem że na jakiś czas odstawicie alkohol. Dwójka to normalne prognozy na wyzdrowienie, cokolwiek to oznacza. Trójka zaś to pełnoobjawowa marskość wątroby. Ja balansowałem na krawędzi pomiędzy dwójką i trójką, co przynajmniej dawało mi jakąś nadzieję.
Nie to, żeby profesor Williams sugerował mi, że znowu będę mógł chlać. Był cudownie i brutalnie szczery, wykładając mi, co jest ze mną źle i co mogę zrobić. Wytłumaczył mi jak dyletantowi, że moja wątroba wywiesiła białą flagę i jeszcze jeden kieliszek mógłby mnie zabić. Szybko zaprzyjaźniłem się z nim i z jego asystentem, doktorem Akeelem Alisą, bo zdając sobie sprawę, że jestem swoim największym wrogiem, właśnie takich przyjaciół potrzebowałem.
Czasami, kiedy nocą zostawałem sam na sam z własnymi myślami, jakiś głos w mojej głowie podpowiadał mi, że to wszystko strata czasu i powinienem się stamtąd jak najszybciej wypisać. Jeszcze kilka lat wcześniej posłuchałbym go. Wstałbym pewnej nocy, odłączył kroplówkę, ubrał się, wyszedł ze szpitala, wskoczył do pierwszego lepszego samolotu i skończył z tym raz na zawsze.
Ale tym razem było coś jeszcze, co mówiło mi, że nie wolno się poddać. Doszedłem do wniosku, że chcę trochę pożyć i jeśli coś bym sobie zrobił, postąpiłbym niezwykle egoistycznie, skrzywdziłbym Alex, mojego przyjaciela Phila, mojego tatę, mojego syna Caluma, resztę mojej rodziny i wszystkich ludzi, którzy dodawali mi otuchy. Poza tym wmawiałem sobie, że wkrótce powrócę do swoich nawyków. Profesor Williams wprawdzie jasno dał mi do zrozumienia, że nie mogę już więcej pić, ale doszedłem do wniosku, że lekarze i im podobni zawsze odmalowują najczarniejszy scenariusz z możliwych.
Picie to jedyny przeciwnik, którego nie udało mi się pokonać, mimo że zapisałem się do Anonimowych Alkoholików, próbowałem abstynencji i kilka razy wszyto mi do brzucha lek zawierający disulfiram, który działał przez trzy miesiące i powodował drastyczną reakcję organizmu, jeśli spróbowałem choćby kropli alkoholu. Ale nawet to mnie nie powstrzymało.
Zanim mi go wszyto, próbowałem w Ameryce stosowanego doustnie leku Antabuse. Oczywiście musiałem przetestować jego działanie. Pojechałem na weekend nad jezioro Tahoe pograć w kasynie i drugiego wieczoru przed kolacją postanowiłem spróbować koktajlu, żeby zobaczyć, czy ujdzie mi to na sucho.
Wszedłem do kasyna i zamówiłem dużą wódkę, ale nie zdążyłem wypić nawet połowy, kiedy na twarzy pojawiły mi się czerwone wybroczyny, a serce zaczęło walić jak oszalałe.
Innym razem udało mi się nie pić przez cały rok, więc zgodnie z logiką alkoholika postanowiłem uczcić rocznicę i w ten sposób wpadłem w kolejny ciąg.
Jeśli jesteś alkoholikiem, picie to całe twoje życie. Nic więcej się nie liczy, o czym przekonałem się w 1981 roku, kiedy urodził się Calum. Nie potrafiłem przestać nawet dla niego. Alex ma rację, mówiąc, że zanim znalazłem się w szpitalu, to albo piłem, albo myślałem o piciu. Ja jednak nie mogłem zrozumieć, że mam problem, bo wydawało mi się, że wiodę w miarę normalne życie i potrafię na siebie zarobić.
W dawnych czasach zdarzało mi się pójść w tango, które trwało kilka dni. Nawet kiedy tacy piłkarze, jak Tony Adams czy Paul Merson przyznali, że mają problem, i zgłosili się po pomoc, nie miałem wrażenia, że moja sytuacja ma cokolwiek wspólnego z ich stanem. Naprawdę uważałem, że mogę sobie wypić, bo wygłaszałem setki przemówień, występowałem przed tłumami i nigdy nie zdarzyło mi się dać plamy.
No, prawie nigdy.
Czasami ludzie siedzący koło mnie na przyjęciu mówili z rozczarowaniem w głosie, że mało piję. Pamiętam, że odpowiedziałem raz jednemu facetowi: „Gdybyśmy urządzili zawody w piciu, zająłbyś drugie miejsce. Po prostu dzisiaj postanowiłem nie pić dużo”.
W tej sytuacji do głosu doszło moje ego, ale też sam się łudziłem, że potrafię kontrolować to, czy piję, czy nie. Pewien lekarz powiedział mi nawet, że picie jest jak kurek, który mogę zakręcić. Wyobraźcie sobie, jak bardzo się ucieszyłem, słysząc takie słowa od lekarza. Teraz już jednak wiem, że jeśli raz odkręcę ten kurek, to nigdy go nie zakręcę.
Nawet skutki mojego picia – a niektóre z nich były katastrofalne – nie sprawiły, żebym chciał to zrobić. Nałóg jął rujnować moją karierę piłkarską niemal natychmiast po tym, jak się zaczęła.
Miałem 22 lata, kiedy z drużyną Manchester United zdobyłem w 1968 roku Puchar Europy i zostałem uznany piłkarzem roku w Europie. Mógł to być początek błyskotliwej kariery, ale tak naprawdę był to początek jej końca. Picie stało się tą „tą drugą”, przyczyniając się do rozpadu mojego pierwszego małżeństwa, z Angelą MacDonald James, a potem stawiając pod znakiem zapytania mój związek z Alex.
Przez picie wylądowałem w 1984 roku w więzieniu Pentonville, po tym jak zostałem zatrzymany, prowadząc samochód „pod wpływem”. Pewnie nie trafiłbym za kratki, gdybym nie zdzielił policjanta z łebka.
Co najgorsze, w trzecim miesiącu nowego milenium przez alkohol niemal straciłem życie. A mimo to, kiedy tydzień po Wielkanocy, po ośmiu długich tygodniach, wyszedłem z Cromwell, wciąż nie mogłem obiecać, że już nigdy nie zajrzę do kieliszka. Oczywiście publicznie stwierdziłem, że więcej tego nie zrobię, ale kłamanie to druga natura alkoholika. Poza tym łatwo mi było tak mówić, bo po wszystkim, przez co przeszedłem, nie miałem ochoty na drinka.
Ale stawiając swoje pierwsze, niepewne kroki w prawdziwym życiu, czując się, jakbym miał 100 lat, nie mogłem przysiąc, że skończyłem z piciem raz na zawsze.
I mimo że upłynęło 12 miesięcy, wciąż nie mogę.