Читать книгу Sekret Tatiany - Gill Paul - Страница 10
Rozdział 5
ОглавлениеLondyn, kwiecień 2016
P oczątkowo Kitty myślała, że ten list to jakaś przesyłka reklamowa, i o mało nie wyrzuciła go do śmieci. Napisano go na drogim papierze opatrzonym znakiem wodnym z logo kancelarii Inheritance Trackers Inc. i gdy przebiegła wzrokiem po pierwszym akapicie, jej spojrzenie zatrzymało się na nazwisku Jakowlewicz. Była pewna, że właśnie tak brzmiało panieńskie nazwisko jej babci Marty, więc zaczęła czytać od początku. Informowano ją, że jest prawnuczką i jedyną żyjącą krewną Dymitra Jakowlewicza, który zmarł w Stanach Zjednoczonych w 1986 roku, i że nikt nie zgłosił się po spadek po nim. Jeśli Kitty wyrazi życzenie, by Inheritance Trackers umożliwiło jej przejęcie tych środków, przekażą jej wszystkie dokumenty, pobierając prowizję w wysokości zaledwie piętnastu procent. Dodano, że na zgłoszenie się po spadek ma trzydzieści lat i jeśli Kitty wkrótce nie podejmie działania, majątek zostanie przekazany skarbowi państwa.
Kitty od razu nabrała podejrzeń: była to epoka różnych przekrętów; zdarzało się, że oferowano miliony funtów ludziom gotowym zapłacić z góry parę tysięcy, by ktoś mógł przejść odprawę celną w jakimś afrykańskim kraju, a działający na Bahamach pośrednicy o podejrzanej reputacji twierdzili, że w ciągu jednego roku są w stanie czterokrotnie pomnożyć każdą inwestycję. Poza tym w 1986 roku babcia Marta jeszcze żyła, więc dlaczego nie odziedziczyła pieniędzy Dymitra Jakowlewicza? Dlaczego Kitty nigdy o nim nie słyszała?
Marta była wesołą babcią, która trzymała pyszne cukierki w ceramicznym słoju z uchwytem w kształcie królika i zawsze chętnie siadała na podłodze, żeby grać w głodne hipopotamy albo pułapkę na myszy. Kitty nie pamiętała, by babcia kiedykolwiek wspominała o swoim ojcu, ale Kitty straciła ją, mając zaledwie osiem lat. Pewnie znalazłaby jego zdjęcia w starej walizce z rodzinnymi fotografiami, którą po śmierci rodziców wepchnęła do szafy w sypialni. Postanowiła je kiedyś przejrzeć.
Zadzwoniła pod numer wskazany na papierze firmowym i połączono ją z jakimś Markiem, który powiedział, że przedmiotowy spadek jest wart ponad pięćdziesiąt tysięcy dolarów w gotówce. Był także domek w Lake Akanabee w górach Adirondack na północy stanu Nowy Jork, niezamieszkany od śmierci pradziadka, oraz tantiemy za jakieś napisane przez niego książki. Był pisarzem! Jakie to intrygujące.
– Co mam zrobić, żeby dostać ten spadek? – spytała ostrożnie, sięgając po długopis.
– Prześlemy pani formularze do wypełnienia – wyjaśnił Mark – a pani je nam odeśle razem z kopią aktu urodzenia i aktu ślubu, jeśli jest pani mężatką. Wtedy zajmiemy się resztą.
– Muszę płacić za coś z góry? – spytała podejrzliwie. – Chodzi mi o opłaty sądowe albo cokolwiek innego.
– Nie, pobierzemy prowizję po przekazaniu pieniędzy i aktu własności domku nad jeziorem – powiedział Mark. – Przesłać pani wszystkie informacje?
– Tak, proszę – zgodziła się.
Wieczorem zapomniała powiedzieć o tym Tomowi, ale gdy przyszły dokumenty z potwierdzeniem kwot, pokazała mu je. Nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia.
– Pięćdziesiąt kawałków minus piętnaście procent to czterdzieści dwa i pół tysiąca dolarów, co po dzisiejszym kursie daje jakieś dwadzieścia siedem tysięcy funtów. Lepsze to niż nic. Dać ci numer do doradcy finansowego, żeby podsunął ci kilka pomysłów, w co je zainwestować?
Spojrzała na niego nad stołem i zaczęła się zastanawiać, kim jest ten obcy człowiek, za którego wyszła. Tom, którego znała w college’u, zaproponowałby, żeby niespodziewany zastrzyk gotówki wydać na wycieczkę dookoła świata albo i na dwie, lub może kupić jacht i nauczyć się żeglować. Mieli dopiero po trzydzieści parę lat, spłacili hipotekę dzięki spadkowi, który dostała po śmierci rodziców, żadne z nich nie chciało mieć dzieci, a teraz Tom potrafił myśleć tylko o tym, żeby odkładać pieniądze na przyszłość? Czuła, że patrzy na niego innymi oczami niż dziesięć lat temu. Albo może ona wciąż była tą samą osobą co wtedy, a on się zmienił. Nie potrafiła powiedzieć.
Wtedy jeszcze chciał komponować. Przez większość czasu pisał piosenki i wysyłał demówki do wytwórni płytowych. Gdy się jednak okazało, że nikt nie jest zainteresowany jego dziełami, rzucił to wszystko w diabły, poszedł na kurs księgowości i teraz pracował jako audytor w ratuszu. Zrobił się poważny i skrupulatny, codziennie rano wychodził z domu o tej samej porze, ubrany w schludny, przewidywalny garnitur należący do tej kategorii ubrań, jakich nikt nie zauważa. Gdyby popełnił jakieś przestępstwo i poproszono by świadków, żeby go opisali, mieliby trudne zadanie, bo niczym się nie wyróżniał: miał krótkie brązowe włosy, orzechowe oczy, był średniego wzrostu, nosił szare garnitury i był pozbawiony jakichkolwiek charakterystycznych cech.
Kitty nabijała się z jego nijakich krawatów, które zawsze były w tym samym kolorze, a także z jego nijakich skarpetek i ze spodni, które zostawiał na noc w prasowalnicy, żeby kancik znalazł się w odpowiednim miejscu. Miała ochotę splądrować jego szufladę i zostawić tylko skarpety nie do pary albo upić go i zaciągnąć do studia tatuażu, żeby zafundować mu jakiś gotycki symbol na przedramieniu. Denerwowało ją, że Tom rozsądnie pije kawę bezkofeinową i myje zęby dokładnie przez dwie minuty. Nudził ją ich weekendowy rutynowy seks: orgazm dla niej, orgazm dla niego, oba osiągane niezmiennie w ten sam sposób.
Nieźle zarabiał – mieli szczęście, że nie muszą martwić się o pieniądze – ale w którymś momencie przestali się dobrze bawić i nie potrafiła ustalić, kiedy to nastąpiło. Urlop na Kostaryce jesienią poprzedniego roku był wspaniały, Boże Narodzenie z liczną rodziną Toma przyjemne. Ale potem życie stało się monotonne i na horyzoncie nie pozostało nic ciekawego.
Dodatkowym problemem był zastój w jej karierze. Studiowała dziennikarstwo i zawsze marzyła, że będzie latać pierwszą klasą do Los Angeles i przeprowadzać wywiady z celebrytami dla „Vanity Fair” lub ogłaszać światu na łamach „Guardiana”, że David Cameron ma potajemny romans, lecz zamiast tego recenzowała dla miejscowej gazety sztuki teatralne wystawiane w północnym Londynie. Zarabiała grosze i co najmniej trzy razy w tygodniu musiała chodzić wieczorami na różne szmiry, by później wycisnąć pięć tysięcy słów w entuzjastycznym tonie, nie zdradzając, jak bardzo rozczarowuje ją teatr jako forma sztuki.
W jej głowie ciągle pobrzmiewał pogląd często powtarzany przez jej matkę, że pisanie to hobby, a nie pewny sposób zarabiania na życie. Matka chciała, żeby Kitty poszła na prawo, ale uczenie się na pamięć tych wszystkich niekończących się orzeczeń wydawało się jej córce nieznośną męczarnią. Może jednak powinna była posłuchać matki? Albo bardziej się starać, żeby odnieść sukces jako dziennikarka? Nie czuła jednak takiej potrzeby, skoro Tom zarabiał wystarczająco dużo dla nich dwojga. Ciągle planowała napisać książkę, ale już po kilku tysiącach słów wolała pisać o czymś innym. Skoro nie była w stanie zainteresować tematem siebie samej, jak mogła oczekiwać, że uda jej się zainteresować czytelników?
– Zawsze byłaś leniwa – powtarzała jej matka. – Masz to po ojcu i jego krewnych.
Być może rzeczywiście tak było.
Kitty zastanawiała się, jakie książki napisał Dymitr Jakowlewicz. Pamiętała jak przez mgłę, że babcia Marta miała rosyjskie korzenie. Jej nazwisko bez wątpienia brzmiało z rosyjska. Może zatem Dymitr pisał tylko w swoim ojczystym języku. Wiedziała, że pozna odpowiedź na to pytanie, gdy przyjdą dokumenty dotyczące tantiem.
W formularzach od Inheritance Tracker nie znalazła niczego podejrzanego, więc podpisała je w wykropkowanych miejscach i odesłała razem z kopiami aktów, o które wcześniej proszono. Niezbyt wiążąco porozmawiała z Tomem na temat tego, co zrobić z domkiem nad jeziorem w północnej części stanu Nowy Jork, i jej mąż opowiedział się za sprzedażą.
– Stał pusty przez trzydzieści kilka lat. Zakres napraw, jakie trzeba by przeprowadzić, żeby w nim mieszkać, pochłonąłby więcej pieniędzy, niż ten domek jest wart – orzekł tonem profesjonalisty.
– To może być dobra inwestycja – upierała się Kitty. – Moglibyśmy go wyremontować, a potem wynająć za pośrednictwem lokalnej agencji. – Miała smykałkę do majsterkowania. Ojciec nauczył ją stolarki i wyremontowała już trzy nieruchomości w Londynie: dwie sprzedała z zyskiem, a w trzeciej mieszkali do dziś.
– Będziemy mogli go wynajmować tylko przez trzy miesiące w roku – powiedział Tom. – Zimą nikt nie ma ochoty spędzać urlopu w górach Adirondack. A sam dochód z wynajmu latem nie wystarczy na pokrycie rocznych kosztów utrzymania.
Kitty ziewnęła. Najwyraźniej nie widział nic romantycznego w posiadaniu domku w amerykańskiej dziczy. Dlaczego Dymitr go kupił? Wyobrażała sobie, że jest tam przepięknie. A potem przez kilka tygodni domek nad jeziorem wślizgiwał się do jej myśli, gdy pisała recenzje teatralne, jadła lunch albo wychodziła wczesnym wieczorem na drinka z przyjaciółmi, ćwiczyła jogę i krzątała się po domu, który dzieliła z rozsądnym mężem mającym awersję do ryzyka.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej