Читать книгу Cudna mieszczka - Gomulicki Wiktor Teofil - Страница 3
III. Nie zawsze powraca się nocą tam, skąd się rankiem wyszło
ОглавлениеGiano, po krótkiej przerwie, w której powietrze zdało się napełniać przeciągłym szmerem zachwytu, nową rozpoczął zwrotkę.
Dite, rose preziose,
Amorose,
Dite…
Nie skończył…
Straszne przekleństwo zahuczało mu nad głową, a potężne uderzenie czekana rozbiło mandolinę w drzazgi. Zanim zaś jeszcze ochłonął z przestrachu, już żelazna głowica czekana raz i drugi zaświstała w powietrzu tuż nad jego uchem.
– A l'assassino55! – krzyknął i ze zwinnością lamparta na bok uskoczył.
Dla nacierającego było to fatalne. W szalonym rozmachu, nie znalazłszy oparcia, stracił równowagę i omal nie runął.
Pochylił się jednak tylko i przyklęknął na jedno kolano, czekan z rąk wypuszczając. A w tejże chwili przed samymi oczyma mignęło mu błyskawicą ostrze sztyletu…
– A! – krzyknął i powieki same mu się przymknęły, a ręka ruch ochronny wykonała.
Błyskawica jednak nie spadła. Zamiast na dół lecieć, cofnęła się nagle w górę. Ognistą a drżącą linię zakreśliła w powietrzu i, na kształt racy gasnącej, zniknęła w kierunku przeciwnym.
– Diable syny! – rozległ się głos gniewny razem i szyderczy. – Wprzód graliście, teraz tańczcie!
Jednocześnie wynurzył się z mroku Szczerb. Lewą ręką przewalał on na wznak Giana, ciągnąc go z tyłu za kołnierz; prawą dusił za gardło na pół nieprzytomnego Lukę, któremu oczy na wierzch już wychodziły.
A musiał mieć w rękach moc niezmierną, bo twarz jego uśmiechnięta i zadowolona wysiłku najmniejszego nie zdradzała.
Zaraz też porwał się z ziemi Jurach, czekan upuszczony podjął i z pomocą biegł przyjacielowi.
Zanim jednak dobiegł, stała się rzecz niepojęta.
Roześmiana twarz Szczerba wykrzywiła się nagle kurczem strasznym, ręce obezwładnione wypuściły wrogów, a z ust wybiegł jęk bolesny… Młodzieniec przegiął się całym ciałem w tył, potem sztywno wyprostował się i okropnie zakląwszy, z odczepionym od pasa czekanem rzucił się poza siebie w uliczkę.
W mroku, na kształt gada, pełznął tam Fabio z okrwawionym sztyletem w dłoni…
Doskoczył do niego, za ramiona porwał i na nogi postawił…
– Zbóju! – wrzasnął. – Niewarteś56 lepszej broni!
I przerzucając czekan do lewej ręki, prawą, w pięść ściśniętą, wymierzył mu potężny cios między oczy.
Włoch krwią się zalał i na miejscu okręcił. Potem sztylet podniósł w górę i wywijając nim wściekle rzucił się na oślep na przeciwnika.
– Jezus, Maria, Józef! – rozległ się w tej chwili w górze krzyk niewieści. Brzęknęły drzwi gwałtownie zamykane i dwie białe postacie, jak dwa ptaki, z belwederku pierzchnęły57.
Wszystko to nie trwało dwóch minut.
I dopiero teraz rozpoczęła się walka właściwa, obustronna.
Zaułek zawrzał krzykami dzikimi, furia już bowiem opanowała jednych i drugich. Włosi walczyli po tygrysiemu, skacząc i odskakując; nasi, jeśli nie szli naprzód, stali twardo w miejscu. Ale wino ich mroczyło i większa część ciosów ginęła w próżni. Tamci natomiast, wysuwając noże na kształt żądeł, nieraz nimi to Juracha, to Szczerba po bokach kąsali. Krew jednak płynęła i po ich stronie. Jur dojechał raz Gianowi od serca i gdyby żelazo nie oślizgnęło się po aksamitnym berecie, już by może było po Włochu. Ale i tak lewe ramię opadło mu bezwładnie i do ziemi przysiąść musiał z bólu. Szczerb załatwiał się z dwoma tamtymi. Rozdzielając ciosy między obydwóch, podśpiewywał i drwił. Głowicą grzmocił Lukę, a Fabia tylko drzewcem okładał.
– Na psa szkoda żelaza! – powtarzał szydząc.
Do Luki zaś mówił:
– Poć się, brzuchalu, sadła się pozbędziesz…
Albo pokpiwał:
– Knot przez ciebie przeciągnę, lampę będę miał wieczną…
Gdy go zaś ów w żywe ciało kolnął, przeklinał:
– A ropucho! A tworze z kości wieprzowych! A pokrako, na obrazę i niepodobieństwo boskie stworzona!
Krew ciekła tu i tam. Z pstrej odzieży włoskiej strzępy latały po powietrzu. Po narzędziach muzycznych, rozbitych i stratowanych, deptali stopami walczący.
Szczerb poczuł raptem, że słabnie. Aby nie dać się wziąć z tyłu, pod parkan się cofnął i plecyma58 wsparł się silnie o deski. Tamtych to rozzuchwaliło. Docierać doń jęli coraz bliżej, jak ogary do ranionego odyńca…
Nagle u wejścia do uliczki zagrzmiał głos tubalny:
– W imieniu Jego Miłości Marszałka Wielkiego Koronnego!
Walczący ani spojrzeli w tę stronę.
Głos zahuczał bliżej:
– W imieniu Jego Miłości… w hareszt59 biorę waszmościów!
I to ich nie poruszyło.
Wówczas rozległa się komenda:
– Węgry marszałkowskie naprzód!… Milicja we środek!… Oszczepnicy na boki!… Rozbroić rebeliantów!
Ku walczącym pogarnęła się60 gromada ludzi cudacznie wyglądających. Jedni nieśli muszkiety61, inni wystawiali przed się klucie62, tamci machali oszczepami, a owi podnosili w górę dardy63. Szli bez ładu i składu, przepychając się, wadząc i mimo srogiego uzbrojenia, tchórząc widocznie. Istne wojsko Heroda z jasełek. Część miała kierezje64 białe i niebieskie, sznurkami wyszywane i zapinane na haftki; część, krócej odziana, zadziwiała pstrokacizną barw, wśród których czerwona z zieloną najczęściej były pomieszane.
W krótkiej chwili czereda zapchała uliczkę.
Dopiero to koniec położyło zapasom.
Rozbrojenie poszło bez trudności – z tej choćby racji, że napastnicy w tłoku niezmiernym ani ręką, ani nogą poruszać nie mogli. Było to nie ugaszenie pożaru, ale raczej przyduszenie go. Wory piasku rzucane na płomień ten sam skutek wywołują.
Jur, którego energia już się wyczerpała, bez oporu dawał powodować sobą. Włosi natomiast miotali się i klęli, dowodząc, że straż gwałtu się na ich osobach dopuszcza.
– My cudzoziemcy! – krzyczał Giano łatając rodzinną włoszczyznę łaciną. – My królewscy! Nad nami tylko signor Myszkowski… My tylko signora Myszkowskiego znamy i słuchamy!…
– Benissime65! – uspokajał go dowódca, człek brzuchaty, z potężnym nosem i brodą Ajaksa66, obwieszony dokoła żelastwem jak mur zbrojowni albo wystawa mieczownika. – Właśnież my nie co innego, jeno sługi marszałkowskie…
Po małej chwili zapaśnicy byli już rozbrojeni i wzięci pomiędzy halabardy, piki i muszkiety. Ale dowódcę spotkała niespodzianka. Zarzucił sieci na pięciu, a złowił w nie – trzech. Dwaj przepadli bez śladu…
Na dany rozkaz straż zapaliła pochodnie. Jaskrawe, czerwone światło rozlało się po zaułku. Wynurzyły się z cienia wszystkie spadzistości i załomy. Po prawej stronie zarysował się parkan z kilkorgiem wychylonych wierzchem drzewek; po lewej kawał muru szczerbatego i jakiś budynek nietynkowany, z wybitymi oknami. W głębi krwawy odblask padł na Białą Wieżę, wąską a wysoką, która była zarazem bramą miejską i basztą obronną. W okienkach jej drobnych i we wrotach, kratą przejrzystą zasłonionych67, czerwieniły się twarze i połyskiwała broń zwabionych hałasem strażników.
Przetrząśniono68 cały zaułek – zbiegów nigdzie ani śladu. Zapadli się w ziemię, w dym rozpłynęli, z iskrami pochodni ulecieli i zgaśli…
– Czartowska sztuka! – szeptano w tłumie.
Ten i ów znak krzyża zrobił na piersiach. Nawet dowódca usta szeroko otworzył i przez długi czas zamknąć ich nie mógł.
– Ha! – westchnął wreszcie, nie wychodząc z zadumy. – I to się zdarza. Przez dwie doby nie jeść, w żywym źródle się wykąpać, psalm pewny siedem razy odmówić i oczy mocno zawrzeć… Uczył mnie tego rabin jeden…
Ale ocknął się nagle i za nos długi pociągnął.
– Tfy! Co też ja gadam! Święty Krzysztofie, patronie mój, zmiłuj się nade mną! Jutro krzyżem będę leżał, tak mi Boże dopomóż. A teraz: węgry! milicja! pachołki! Sformować się i w drogę!
Czereda wysypała się z zaułka, uprowadzając z sobą Juracha, Giana i Lukę.
Rąk jej uszli: Szczerb i Fabio.
Oddział miał przed sobą krótką drogę, bo tylko przez jedno z ramion Krzywego Koła. Mimo to nie przeszedł niepostrzeżony. Wrzawa nocna zrobiła swoje: wiele okien było otwartych, tu i ówdzie kupiły się gromadki mieszczan, do połowy tylko odzianych. Pytano, czyniono uwagi, pokrzykiwano.
A najpierw powitała więźniów owa para szewców czy cieśli, włócząca się przed godziną po Dunaju.
– Do Jazdowa z nimi! Do zwierzyńca – szydził weselszy, palcem wytykając Włochów. – Król Jegomość będzie miał zabawkę…
Tym razem nie ustępował mu i towarzysz.
– Włoska zaraza! – wykrzykiwał – Truciciele! Zbójniki! Do kuny69 ich zamknąć, ludowi na pastwę oddać. Niech im przekupki zgniłymi jajami trefione70 łby maszczą71!
– Wysmagać te ulizane prosięta!
– Potopić!
Niechęć udzieliła się i innym.
– Precz z Włochami! – zawołał ktoś w tłumie. – Struli nam jednego pana, dybią na drugiego.
– Za Radziwiłłównę im zapłacić!
– Za Zygmunta!
– Za ostatnich Mazowieckich!
Tłum gęstniał – szemranie wzrastało – krzyki padały jak bomby…
– Niech sczeźnie72 włoskie plemię!
– Niemieckie też!
– I Szwedów nam nie trzeba!
– Precz z Bobolą!
– I z panną Orszulą!
– I z Myszkowskim!
– Silentium73! – zagrzmiał dowódca straży. – Crimen lesae Mareschali74. Węgry! Milicja! Oszczepnicy… przyspieszyć kroku!
Przez okna otwarte wychylali się otyli mieszczanie. Ci, nie wiedząc, o co chodzi, dopatrywali się winy w naturalnym swym wrogu: szlachcie.
– Podobno wojewodzińscy spichrz miejski napadli – opowiadał sąsiad sąsiadowi – szlachetnego patrycjusza zakłuli, dziewkę uczciwą porwali, dwóch pachołków zastrzelili…
– Nauczyć ptaszków moresu! Sąd „gorący75” nad nimi sprawić! Na gardle pokarać76!
– Dość już tej hańby! Mamyż czekać, aż na smyczę77 nas wezmą?
– Bodajby im kat żelazem herby powypalał78!
– Nocy nie ma jednej, żeby bałuch79 przez nich nie wynikł…
– Nie dość im, że frymarczą80 kryjomo81, ceł nie płacą, na szkodę kupiectwa działają…
– Albo te ich jurydyki82! Rządy w rządzie, miasta w mieście – urągowisko prawu i obyczajowi!
– Uprzywilejowani!
– Ciemięzcy!
– Oligarchowie!
W miarę jak oddział się zapuszczał, głosy uspokajały się i cichły.
– Pogoda będzie jutro… – ozwał się ktoś, ziewając.
– Na Piekiełko pójdziemy – czarownicę oglądać na stosie…
– Ja do Fary83 – ksiądz Skarga84 dosalać ma senatorom…
– Daj mu Bóg zdrowie. Dobranoc, kumie Macieju!
– Śpijcie z Bogiem, kmotrze Stanisławie.
Okna zamknięto.
Tymczasem straszny z pozoru pachoł, z rohatyną85 zębatą w ręku, wiodący Jura „pod hareszt”, nachylił się doń i mówił płaczliwie:
– Matula dobrodziejka srodze się zmartwi… oj!
– Znasz matkę? – zapytał tamten zdziwiony.
– Co nie mam znać. Tociem86 wychowanek nieboszczyka Zawiślaka, tatula waszego. Panisko mnie nie poznał? Frącek Chrzan jestem.
– Zmieniło cię przebranie. Ale to i lepiej, żeś miejski.
– To się wie. Klucznik mój krewniak – głodu panisko nie dozna…
– Bóg ci zapłać, Frącku.
– A u matuli jutro będę…
– Bądź. Ale prawdy jej nie mów. Powiedz, że mnie magnat jeden wywiózł – robotę dał pilną…
– Stać! – rozległ się w tej chwili grzmiący głos dowódcy.
Frącek minę groźną przybrał i rohatyną wojowniczo potrząsnął. Straż, wlokąca się krętym i ciemnym zaułkiem, zatrzymała się w miejscu.
Więźniów wprowadzono do Wieży Marszałkowskiej.
Nie była zaś wówczas Wieża Marszałkowska niczym innym, jeno Wieżą Okrągłą, na załomie muru obronnego od strony Wisły stojącą.
55
a l'assassino (wł.) – na mordercę (przekleństwo). [przypis edytorski]
56
niewarteś – nie jesteś wart. [przypis edytorski]
57
pierzchnęły – dziś popr.: pierzchły. [przypis edytorski]
58
plecyma – dziś popr.: plecami. [przypis edytorski]
59
hareszt – areszt. [przypis edytorski]
60
pogarnąć się – tu: zbliżyć się. [przypis edytorski]
61
muszkiet (z fr.) – ciężka strzelba lontowa, gładkolufowa, ładowana odprzodowo. [przypis edytorski]
62
kluć – pika, dzida. [przypis edytorski]
63
darda (z fr.) – pika zakończona metalowym grotem. [przypis edytorski]
64
kierezja – długie ubranie sukienne, sukmana. [przypis edytorski]
65
benissime (łac.) – doskonale. [przypis edytorski]
66
Ajaks – imię greckiego bohatera wojny trojańskiej, znanego z Iliady Homera. [przypis edytorski]
67
zasłoniony – dziś popr.: zasłonięty. [przypis edytorski]
68
przetrząśniono – dziś popr.: przetrząśnięto. [przypis edytorski]
69
kuna – żelazna klatka umieszczona na rynku, w której zamykano za karę drobnych przestępców, wystawiając ich na publiczne zniewagi. [przypis edytorski]
70
trefiony – wymyślnie uczesany, wypielęgnowany. [przypis edytorski]
71
maścić – smarować, nacierać. [przypis edytorski]
72
sczeznąć – umrzeć, zginąć. [przypis edytorski]
73
silentium (łac.) – cisza. [przypis edytorski]
74
crimen lesae Mareschali (łac.) – zbrodnia obrazy marszałka. [przypis edytorski]
75
sąd „gorący” – sąd odbywający się niezwłocznie po schwytaniu przestępców na gorącym uczynku. [przypis edytorski]
76
na gardle pokarać – wykonać karę śmierci. [przypis edytorski]
77
smyczę – dziś popr. forma B.lp: smycz. [przypis edytorski]
78
kat żelazem herby powypalał – jedną z daw. stosowanych kar było wypalanie hańbiącego piętna przestępcom; herb tu iron.: piętno. [przypis edytorski]
79
bałuch – wrzawa, zgiełk, hałas. [przypis edytorski]
80
frymarczyć – handlować. [przypis edytorski]
81
kryjomo – po kryjomu. [przypis edytorski]
82
jurydyka (z łac.) – enklawa wyjęta spod prawa miejskiego; jurydykami były tereny położone pod miastem lub w jego obrębie, należące do szlachty a. duchowieństwa. [przypis edytorski]
83
fara (z niem.) – kościół parafialny; tu: kościół św. Jana, dzisiejsza katedra. [przypis edytorski]
84
Skarga Piotr (1536–1612) – jezuita, kaznodzieja nadworny Zygmunta III, czołowy przedstawiciel kontrreformacji, zwolennik ograniczenia uprawnień sejmu i umocnienia władzy królewskiej; piętnował wady polskiej szlachty. [przypis edytorski]
85
rohatyna (z czes.) – rodzaj włóczni. [przypis edytorski]
86
tociem – toć jestem; przecież jestem. [przypis edytorski]