Читать книгу Cudna mieszczka - Gomulicki Wiktor Teofil - Страница 6
VI. Szczerb wypływa
ОглавлениеW tej samej chwili, kiedy człowiek z brodą Ajaksa huknął z potężnych piersi: „Węgry, naprzód!” i uzbrojona cudacznie hałastra z brzękiem i szczękiem rzuciła się w zaułek, Szczerb oparty silnie o krzepkie deski parkanu doznał nagle wrażenia, jakby się pod nim otwierała przepaść – nie u stóp jednak, lecz pod plecyma113…
Zabierał się właśnie do ostatecznego rozbicia klepek tej beczki żywej, która na krótkich nóżkach przed nim skakała, drażniąc go i wyzywając, gdy plecy jego straciły raptem punkt oparcia i zdążywszy zaledwie krzyknąć: „Jezu Nazareński!”, w przepaść ową runął.
W jednej chwili: krew, sztylety, zaułek, światło księżyca i ostrza halabard zniknęły mu sprzed oczu, jakby je zdmuchnięto.
Potoczył się kilkanaście kroków w tył i upadł – szczęściem na coś miękkiego, co wyziewało zapach rezedy i goździków.
Gdy padał, zdało mu się, że gdzieś w pobliżu krzyknięto: „ach!” i „och!”. Były to dwa różne wykrzykniki i dwa różne głosy, łączyła je wszakże ta wspólność, że wybiegły oba z piersi niewieścich, młodych i wzruszonych.
Młodzieniec, nie bez trudności dźwignąwszy się, pełnym zdziwienia wzrokiem potoczył dokoła.
Ciemno tu było i cicho. Z dala tylko dochodził hałas straży uprowadzającej więźniów. Grubych cieni nie rozpraszało światło księżyca, ile że chmurami on zaszedł, a skąpych jego blasków ściana wysoka nie przepuszczała.
Zapach kwiatów i przyjemna świeżość powietrza kazały domyślać się Szczerbowi, że jest w ogrodzie. Jakoż jął rozeznawać niepewne, rozpływające się sylwety drzew, małe kręgi klombów i plamy białe, które pewnie były posągami.
Naraz jedna z tych plam posągowych poruszyła się z miejsca i w stronę młodzieńca nadpłynęła.
– Pan Jur? – ozwał się głos pytający a niewymownie słodki. – Pan Juraś?…
Młodzieniec wyprostował się i rękę uniósł do czapki, której jednak na miejscu zwykłym nie było.
– Szczerb jestem – dobitnie oświadczył. – Bolko mi na imię.
„Ach!” i „och!” rozległo się ponownie, w odmiennej wszakże tonacji. Jednocześnie plama biała wróciła na dawne miejsce, gdzie złączyła się z inną, tkwiącą tam dotąd nieruchomo. I zaraz szybko obie te plamy, jakby od ziemi oderwane, jęły chwiać się i w górę unosić…
Szczerba, któremu wino, walka i osłabienie zamęt w głowie sprawiały, wszystko to bawić poczynało.
Pod boki się ujął, nogi rozstawił i wąsa do góry podciągnął.
– Anielskie wy figury czy też duszyczki czyśćcowe! – rezolutnie zawołał – czymkolwiek jesteście, samego mię nie rzucajcie! Jur nie jestem, alem Jura amicus114. Prawdę wyznałem, łaska mi się należy. Jeślim w niewoli waszej, niechże to nie będzie jasyr tatarski, a jeślim wam niepotrzebny, na wolność mię puśćcie…
– Akurat! Żeby waćpana straż marszałkowska capnęła! – ozwał się głos z wysokości.
Młodzian przeszedł w ton lamentacyjny.
– Mamże więc żyć samotny jak pelikan w puszczy? Mamże kwiatami się karmić jak nieboszczyk Nabuchodonozor? Mamże rosę nocną mieć za napój jak pliszka i skowronek?
– Krzywda się waćpanu nie stanie! – uspokoił go ten sam głos, co przedtem.
Szczerb rozczulać się jął115.
– Nimfy lekkostope! – zawodził – syreny słodkośpiewne, panienki… o! paa… nien… ki…
W tej chwili pociemniało mu w oczach i w całym sobie osłabienie uczuł wielkie. Wyciągnął ręce i kroków kilka postąpił, szukając oparcia. Napotkawszy drzwi jakieś otwarte, rzucił się w nie ruchem instynktownym. Zaraz też padł, tracąc przytomność…
Gdy po długim letargu oczy rozemknął, zdało mu się, że już jest do innego świata przeniesiony.
113
plecyma – dziś popr.: plecami. [przypis edytorski]
114
amicus (łac.) – przyjaciel. [przypis edytorski]
115
jąć – zacząć. [przypis edytorski]