Читать книгу W cztery strony świata - Grzegorz Zaleski - Страница 4
Kazachstan – człowiek na torach
ОглавлениеKazachski step z okien pociągu.
Naleśniki i pierogi na granicy
Czasem w świecie przyjaznych sobie ludzi wystarczy kilka mundurów i parę rozkazów, żeby zamiast naturalnych odruchów serdeczności zapanował między ludźmi chłód, wrogość, złośliwość. Przejazd pociągiem z Taszkientu do Ałmat był dla nas tego dostatecznym dowodem. Po trzydziestu minutach jazdy pociąg zatrzymał się na granicy na cztery godziny po to, żeby pogranicznicy mogli w spokoju, bez pośpiechu powbijać pieczątki, przetrzepać bagaże i sprawdzić nasze uzbeckie rejestracje (okazały się niezbędne do wyjazdu z kraju). W środku temperatura wynosiła czterdzieści kilka stopni, pot dosłownie spływał z nas strumieniami, a arcyważny urzędas z kapeluszem szerokim jak naleśnik przeglądając rzeczy osobiste pasażerów żartował, że sauna w Uzbekistanie jest za darmo. Mając nadzieję na powrót do cywilizacji w momencie opuszczenia Uzbekistanu, wstrzymaliśmy oddech kiedy do przedziału weszli służbiści kazachscy. Mieli jeszcze większe naleśniki na głowach i niestety zachowywali się jeszcze surowiej niż Uzbecy. Ponieważ jednak ani oni, ani ich wytresowane owczarki nie wykryły u nas żadnej heroiny przemycanej z Afganistanu, w końcu ruszyła maszyna po szynach ospale i wjechaliśmy w kazachski step.
Podróż osłodził nam piękny polski akcent, który miał miejsce o czwartej nad ranem na malutkiej stacji o nazwie Dżambul. Otóż nasza znajoma z Polski, z pochodzenia wnuczka polskich zesłańców w Kazachstanie, akurat w tym samym czasie przebywała na wakacjach w swojej rodzinnej miejscowości, położonej na trasie naszego przejazdu. Ania przyszła nas odwiedzić ze swoją mamą i przez dwadzieścia minut urywanymi zdaniami próbowaliśmy opowiedzieć część naszych przygód i trochę złagodzić tęsknotę za krajem. Porozmawiać z rodaczką w kazachskim stepie jest pięknie, ale jeść potem ciepłe polskie pierogi przygotowane przez jej mamę – niewypowiedzianie cudownie. Jeszcze raz dzięki, Aniu!
Miasto, które ma pod górkę
Ałmaty to miasto bardzo młode, powstałe pod koniec XIX wieku jako forteca obronna przeciwko kazachskim nomadom. Dla wygody i szybkości komunikacji rozplanowanie przypomina szachownicę, jaką można również spotkać w amerykańskich miastach. Jedyną niedogodnością Ałmat jest położenie na wzgórzu będącym przedłużeniem wysokich gór ałtajskich. Wskutek tego całe miasto „opada” o jakieś trzysta metrów w kierunku z południa na północ. Przechadzając się po ulicach stawialiśmy sobie zatem istotne pytanie – czy lepiej mieszkać na górze a pracować na dole, czy też na odwrót? Drugim, dającym wyraźnie o sobie znać, skutkiem położenia miasta blisko wysokich gór była niestabilna pogoda. Podczas naszego pobytu przechodziliśmy w ciągu dnia od słonecznego upału rankiem, poprzez gwałtowną ulewę do chłodnego popołudnia, i w końcu znowu upalnego wieczoru. Niemniej jednak momenty chłodu przyjmowaliśmy z ulgą nie mogąc uwierzyć, że o godzinie pierwszej w południe spacer po mieście nie jest już męką w palącym słońcu, lecz relaksem.
Wódka dla duszy
Nienasyceni skąpą ilością zabytków w Ałmatach, trzeciego dnia opuściliśmy miasto i wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę w góry. W planach mieliśmy sportowy kompleks Medeu i ewentualnie narciarski resort Chimbulak, położony na wysokości 2200m n.p.m. Okazało się jednak, że tego dnia los chciał nam zgotować więcej niespodzianek i pod przystanek autobusowy podesłał zabłoconego jeepa z panoramą ośnieżonych szczytów naklejoną na masce. Z jeepa wystawała brodata, uśmiechnięta twarz.
– Autobus nie pojedzie, podwieźć was do góry? – zaczął rosły mężczyzna wyuczonym pewnie przez wiele lat zwrotem. Staliśmy jednak nieprzejednanie na przystanku – w końcu obiecaliśmy sobie nie nabierać się na tanie zagrywki.
– Zawiozę was do Medeu za pięć dolarów – kręcił jednak dalej dziurę w brzuchu.
Chcieliśmy go spławić, z drugiej strony upragniony autobus rzeczywiście opóźniał się. Po krótkim wahaniu poddaliśmy się w końcu i wsiedliśmy do ubłoconego jeepa. Ruszając pod górę kierowca kontynuował swoją śpiewkę.
– Jak dorzucicie jeszcze pięć dolców, tylko na benzynę, to podjedziemy do Chimbulaka. Z powrotem zawiozę was gratis.
Kiedy zajechaliśmy do Chimbulaka, kierowca zatrzymał samochód i zaczął filtrować nas wzrokiem.
– Dzisiaj jest taka ładna pogoda, mogę was wziąć pod sam lodowiec, na wysokość 3500 m, oczywiście za dodatkowe…
Co tu dużo mówić rozpracował nas jak małe dzieci. Byliśmy już na tyle pochłonięci przygodą, że w tej chwili mogliśmy wjechać nawet na szczyt Mount Everestu. Chwilę potem wyjechaliśmy więc z Chimbulaka w kierunku lodowca, czując że nasze życie zawisło na włosku, a raczej na skalnej skarpie pokonywanej mozolnie przez trzęsącego się jeepa. Po osiągnięciu granicy chmur otoczyła nas mgła i zaczął padać grad. Jednocześnie kierowca o imieniu Robert, nazywając siebie piratem z Wyspy Śmierci („Soy un pirate de la Isla del Muerte!!” – krzyczał nie wiedzieć czemu po hiszpańsku), rozkręcał się z sekundy na sekundę potwierdzając nasze przypuszczenia, że wsiedliśmy do auta z szaleńcem. Jednak po kilku minutach grozy mgła zniknęła, zaczęło świecić słońce i okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Za to widoki wspaniałe: śnieżne szczyty lodowców na wyciągnięcie ręki i błękitne niebo wypełniające skaliste przepaści. „To jest wódka dla duszy!” – krzyczał Robert i nie sposób było nie przyznać mu racji. Upiliśmy się do tego stopnia, że w drodze powrotnej weszliśmy na dach jeepa i kołysząc się na wszystkie strony przebiliśmy naszego kierowcę liczbą wrzasków raz z zachwytu, raz z przerażenia.
Platskartny dla opornych
Mając na koncie około stu trzydziestu godzin przebytych w pociągach możemy pokusić się o sporządzenie mini-przewodnika pod tytułem „Platskartny dla opornych”. Jeśli zamierzacie spędzić co najmniej dobę w jednym z rosyjskich pociągów, poniższe rady mogą wam się przydać. Po pierwsze na dworcu stawiamy się pół godziny przed odjazdem, aby odnaleźć właściwy pociąg i przypisany nam wagon. Trzeba pamiętać, że w Rosji niezależnie od miasta, z którego się odjeżdża, na bilecie jako czas odjazdu zawsze podany jest czas moskiewski. Zatem będąc przykładowo w Nowosybirsku, należy dodać do podanej godziny jeszcze trzy.
Jeśli udało się wam zdążyć i po sprawdzeniu zgodności biletu z paszportem pod czujnym okiem prowodnika (dyżurnego wagonu) załadowaliście się do środka, możecie zacząć szukać swoich miejsc. Jeśli mają one numery od trzydzieści trzy do trzydzieści osiem oznacza to, że jesteście skazani na sąsiedztwo toalety i będziecie „zamykaczami” drzwi za przechodzącymi. Te niewygody wynagradza nieco możliwość poznania sylwetek wszystkich towarzyszy podróży z przedziału. Znacznie lepsze są skrajne miejsca (od 1-5 lub powyżej 50). Zapewniają stały dostęp do kipiatoka (wielkiego czajnika z wrzątkiem) i pozwalają wyskoczyć na peron przy krótszych postojach, aby przez chwilę rozprostować nogi. Można również kupić miejsca pośrodku wagonu (15–25), które są zdecydowanie najspokojniejsze. Niestety na obleganych trasach, decydując się zbyt późno na kupno biletu możecie nie mieć już możliwości wyboru miejsca. Otóż w rosyjskim systemie obsługi klienta można bardzo łatwo zwrócić niewykorzystany bilet z potrąceniem minimalnej opłaty. Powoduje to, że Rosjanie masowo wykupują miejsca, aby ostatniego dnia oddać je w specjalnej kasie, jeśli nie zdecydują się na podróż.
Po wejściu do wagonu bywa i tak, że znajdziecie wasze miejsca zajęte przez dwie rosłe kobiety i trójkę rozwrzeszczanych dzieciaków. Nie stanowi to jednak problemu. Wystarczy zazwyczaj kilka stanowczych słów, ewentualnie pomoc prowodnika. Gorzej, jeżeli na waszym łóżku leżą dwie wielkie kraciaste torby wypchane nie wiadomo czym, co do których nikt wokół nie chce się przyznać. Zapewne leżą tam po coś i w pewnym właściwym momencie zgłosi się po nie dwóch rosłych panów w dresach Adidasa.
Wasze leżanki w platskartnym muszą wystarczyć za wygodne mieszkanie w czasie kilkudziesięciu godzin podróży. Dlatego swoim zwyczajem trzeba je sobie urządzić. Korzystamy z wszelkiej maści wieszaków, czy półek, rozmieszczając na nich wszystkie potrzebne do życia przybory. Potem przebieramy się w domowe, wygodne ciuszki: dresik, getry, podkoszulka i obowiązkowe „tapoćki” (po naszemu kapcie). Podczas pierwszego przejazdu byliśmy mocno zdziwieni, kiedy wszyscy pasażerowie jak na komendę przebrali się w taki domowy zestaw. Ale już następnym razem zrobiliśmy to samo. Zadomowiwszy się nieco w waszym tymczasowym lokum możecie wreszcie przyglądnąć się sąsiadom. Obrazek wagonów pełnych pijanych Rosjan, śpiewających rzewne pieśni i wyznających wam miłość po drugim stakanie (szklance) wódki to mit dla naiwnych słuchaczy. Ludzie są normalni, zajęci sobą i wasza obecność nie wzbudzi szalonego zainteresowania. Tym niemniej zawsze można wymienić się produktami spożywczymi, czy dowiedzieć się przydatnych informacji o miejscu do którego jedziecie. Oczywiście, jeśli tylko choć trochę znacie rosyjski.
Kilkudziesięciogodzinna podróż wiąże się również z kolejnym wyzwaniem – zaopatrzeniem w odpowiedni zapas jedzenia. Kiedy za oknem praży słońce a o lodówce rzecz jasna można zapomnieć, okazuje się to dość trudne. Pomocą służą rosyjskie babuszki, wkraczające na każdym postoju z pachnącymi, domowymi daniami. Do wyboru do koloru: „pierożne” na słono i na słodko, kotlety mielone z „kartoszkami”, „ogórce” małosolne i inne frykasy.
Po pierwszych godzinach podróży wpadamy w rytm życia platskartnego. Rano zaczyna się pielgrzymka pasażerów w kierunku toalety lub kipiatoka. Przez cały zaś dzień trwa nieprzerwany marsz sprzedawców wspomnianych ryb, lodów, piwa, a także handlarzy przetaczających swoje kraciaste torby z kontrabandą przez wszystkie wagony. Nocą życie ucicha i każdy próbuje ułożyć się na swoim obitym materacu, by zasnąć chociaż spokojnie na kilka godzin.
PORADY PRAKTYCZNE
Bilety na zwykłe pociągi i kolej transsyberyjską kupimy w kasach głównych dworców lub w automatach rozmieszczonych na dworcach (www.rzd.ru/). Nie zniechęcajcie się do automatów biletowych przy pierwszym nieudanym podejściu – lepsze to niż niekończąca się kolejka do okienka. Bilety do państw spoza WNP (np.: Mongolii) kupuje się w specjalnych kasach międzynarodowych.
Ałma Aty nie powalają ilością zabytków – polecamy więc okoliczne górskie atrakcje. Do kompleksu sportowego Medeu albo ośrodka narciarskiego Chimbulak dostaniemy się autobusem z ulicy Dostyq (naprzeciwko hotelu Kazachstan). Jeżeli podjedzie tam ubłocony jeep i za uczciwą opłatę zaproponuje wjazd aż pod jęzor lodowca – nie wahajcie się skorzystać!
Podczas naszego pobytu w Ałmatach dużym wzięciem cieszyła się w restauracjach muzyka na żywo. To zazwyczaj wątpliwa przyjemność wysłuchania repertuaru lokalnego grajka (czasem samego właściciela lokalu ), za którą musimy jeszcze dodatkowo zapłacić.
Można zjeść tanio w stołówce KAFAHAT przy Technikum Filmowym (ul. Dostyq 108, dawna nazwa Danfiły). Smaczny i sycący posiłek od 400 tenge.
W Kazachstanie rejestracja pobytu powyżej 5 dni jest obowiązkowa. Do załatwienia samodzielnie w odpowiednim urzędzie imigracyjnym. Uwaga! dni i godziny pracy urzędu są bardzo ograniczone, koszt rejestracji wynosi kilkaset tenge. Jeżeli nie chcecie spędzić całego dnia w zatłoczonym urzędzie rejestrację załatwi agencja turystyczna za dodatkową opłatą.
Potężne Góry Ałtajskie.
Przedzieramy się przez wartki potok.
Kolacja sushi z naszymi gospodarzami w Ałmatach.