Читать книгу Miasteczko w Islandii - Guðmundur Andri Thorsson - Страница 4

Оглавление

ONA PRZYCHODZI ZNAD MORZA...

Ona przychodzi znad morza i sunie wzdłuż rewy. Kiedy dzień zaczyna się chylić ku zachodowi, mgła wolno opada na wody fiordu, jak zwykle latem, węszy wokół pagórków, zagląda za wzniesienia, wciska się do osady, gdzie liże węgły domów, a potem podnosi się na tyle, bym mógł wyjrzeć przez okno. Widzę tajemnice. Widzę, jak ludzie gotują, jak się obijają, sikają, śpiewają, milczą i się czają. Niektórzy płaczą, niektórzy słuchają, niektórzy wypatrują. Widzę ludzi krzyczących w poduszkę, wynoszących śmieci i niepotrzebne wspomnienia i nie odwracam wzroku. Nigdy nie odwracam wzroku. Jósa jest sama i popija ciepłe piwo z puszki, skanując stare zdjęcia klasowe, które umieści na Facebooku. Kalli relaksuje się w swojej stodole, grzebał przy kolejnej pralce. Anna i Jói mają dziś ciche dni. Lekarz Jónas zwiesił głowę, a Lalli Maskonur wyruszył na spacer i zaraz wpadnie na swoją siostrę Lárę, z którą nie rozmawia od dziesięcioleci... A tu Sveinsína drapie się kopyścią między łopatkami, później zajrzy do Jósy, by uczcić dzień, ale wtedy ja już zniknę razem z mgłą.

Suniemy za węgieł. Ona przede mną, jakby dokądś jej się śpieszyło i jakby męczyła ją moja opieszałość, ale znajdujemy chwilę, by zatrzymać się przy małym czerwonym domku z szarym dachem, w którym dziś dzieci Ásty nie są już tak zakatarzone i mała Una wreszcie nie płacze. Wszystkie tajemnice małej osady – wprawdzie nie są wielkiej wagi, w każdym razie nie wszystkie i nie zawsze, ale ja i mgła zawsze zaglądamy w okna, niczym wścibski i w dwójcy jedyny bóg, który wciąż musi upewniać się, że życie ludzi trwa i biegnie swoim torem, mimo że dał im wcześniej wolną wolę. Ona przychodzi znad morza i sunie wzdłuż rewy. Towarzyszy jej zimny wiatr i nikt nie cieszy się z jej przybycia. Poeta Smyrill jednak wyczuwa spływającego nań ducha, gdy się zbliżamy, i odrywa się od zajęć, wyjmuje swój zniszczony brązowy notes, kieruje się wolno do kuchni, podchodzi do okna, przez które patrzy w dal, i notuje pomysły do swojego cyklu wierszy Zapach popiołu. Mgła to dal, która nagle się zamyka. Jest miłym w dotyku nieszczęściem. Jest samym prawem. Ona przychodzi znad morza i sunie wzdłuż rewy, a tutejszym ludziom wydaje się wszystkim, co szare, zimnym milczeniem, które czasem nakłada się na samo życie, tak jak w tej chwili zakryło lokalną górę Svarri. Potem nadchodzi wieczór. Potem nadchodzi noc. A z nocą nadchodzi deszcz.

Miłości się budzą, kwiaty umierają, ludzie poddają się w połowie drogi, światła samochodów nikną w wieczornej szarudze, płomień świecy drży w cugu od okna, chwile nie giną w myślach, a dni przemijają. Mijają miesiące, uczucia i lata. Widzę to niebieskie na kwietniowym niebie i to zielone w majowej trawie. Widzę łopot skrzydeł, gdy zbliża się południe, słyszę nowy ton w szumie źdźbeł. Widzę to czerwone w policzkach dzieci na wiosnę, kiedy całe dnie spędzają na dworze. Widzę jesienne pogody w ludzkich twarzach, gdy dzień zamyka się wcześnie. Czuję zapach zimy, kiedy późną jesienią powstaje z oceanu i kiedy śmierć rozciąga się nad światem. Widziałem miłość budzącą się w oczach i umierającą w ceremoniach. Widziałem, jak opuszczone dziecko przestaje płakać. Widziałem tonących mężczyzn i wieszających się chłopców. Widziałem zamordowaną i pogrzebaną ciężarną.

Już dawno nie żyję. Już dawno powinienem być zgaszony i może nawet jestem, ale jeszcze się nie zorientowałem. Jestem tylko świadomością. Przychodzę znad morza i sunę wzdłuż rewy, i wkrótce zniknę razem z mgłą. Jestem popołudniową bryzą i odwiedzam ludzi za dnia około wpół do piątej, a jakąś godzinę później frunę gdzieś do swojego domu w tym, co minęło; to jest w trawie, która przedtem drgała, to jest w nasionach mniszka, które osiądą w nowych miejscach, to jest w fałdach sukienki Katy jadącej na rowerze w dół ulicy Nadmorskiej do Świetlicy.

Miasteczko w Islandii

Подняться наверх