Читать книгу Michasia - Halina Teresa Godecka - Страница 6

Rozdział III

Оглавление

∼ ∼ ∼

Michalino! – zabrzmiał w korytarzu głos pani Ireny Milewskiej. – Idę, idę – odpowiedziała dziewczynka, biorąc na ręce kocięta.

Dwutygodniowy pobyt w domu ciotki Milewskiej bardzo jej się przysłużył. Blada dotychczas twarzyczka pokryła się delikatnym rumieńcem. Oczy straciły wylękniony wyraz, a usta nieśmiało zaczynały uśmiechać się do życia. Stanęła przed opiekunką, z wesołym spojrzeniem swoich pięknych, siwych oczu, wyczekując, co jej powie.

Michalino – powiedziała pani Irena, wskazując na siedzącą obok osobę. – Mówiłam ci, że pan Jankowski życzył sobie, żeby uzupełnić twoją garderobę. Wspólnie z panną Zuzanną Taft uszyjemy ci wyprawkę, bo w przyszłym tygodniu przeniesiesz się do domu pana Jankowskiego.

Twarz dziewczynki bladła i rumieniła się na przemian pod wpływem silnego wzruszenia.

– Mam jechać do pana inżyniera i u niego zostać? W jego domu? A więc nie będę u Rodników? Ojej, tyle się dzieje, a Franciszek o tym nie wie i nie przyjechał do mnie i on o tym nie wie! Może by się ucieszył?

– Przyjedzie niedługo, na pewno, zobaczysz, przecież wiesz, że szukał pracy w Gliwicach, a poza tym sama mówiłaś, że Franciszek zawsze dotrzymuje słowa.

– A jeśli nie znajdzie pracy i jeśli go już nigdy nie zobaczę, to co ja sama zrobię? – dokończyła Michasia już bliska płaczu.

Pani Irena i panna Taft spojrzały po sobie.

– Nie martw się, Michasiu. Postaram się zrobić wszystko, żebyś spotkała się z Franciszkiem. W sobotę jest zabawa w Niepołomicach to może Franciszek będzie tam grał! A teraz popatrz no, tutaj, jak ci się podoba taka sukienka?

To mówiąc, wyjęła z szafy brązową wełnianą sukienkę z kremowym, koronkowym kołnierzykiem. Michalinka klasnęła w rączki z zachwytu.

– I to ma być dla mnie? Ta śliczna sukienka... I te buciki też? Na pewno dla mnie?... A to, co to jest? – wzięła do ręki miękki biały, lekko przeźroczysty materiał.

– To jest perkal na koszulki – odpowiedziała Irena.

Michasia usiadła na podłodze i obejmując rączkami nowe skarby, mocno przytuliła je do siebie.

– Co tobie dziecko? Co się stało? – spytała ciotka Irena.

– Ja... Ja sama nie wiem... Tylko nigdy w życiu nie miałam równie pięknej sukienki, chociaż może kiedyś..., ale nie pamiętam dokładnie. Ja tak bardzo, bardzo kocham pana inżyniera. Czy myśli pani, że zasługuję na tyle dobroci?

Pani Milewska czule pogłaskała ją po główce.

– No, przestań już i chodź przymierzyć koszulkę. Pamiętaj, że każde dziecko zasługuje na dobroć dorosłych, a zwłaszcza dzieci, które są na świecie same.

Cały następny dzień pani Irena i Zuzanna siedziały przy maszynie, pilnie szyjąc, a Michalina przypatrywała się im zachwycona. W końcu poprosiła, żeby panie pozwoliły sobie jakoś pomóc lub dały jej kawałki materiału. Bardzo chciała być również przydatna, coś robić, a nie tylko się przyglądać. Ciotka Irena roześmiała się i podała Michasi nawleczoną igłę, skrawek materiału, by coś uszyła dla swojego kotka. Kiedy po pewnym czasie dziewczynka, śmiejąc się, wiązała fartuszek na szyi faworyta, uchyliły się drzwi kuchenne. Powoli wsuwała się przez nie wysoka, barczysta postać owinięta długim szalem i cicho stanęła w progu. Prawie bezszelestnie, męska dłoń spoczęła na ramieniu dziewczynki i odezwał się ciepły głos Franciszka.

– Michasiu, kochanie moje! Co to się stało? Jak ty pięknie wyglądasz! Nigdy nie widziałem cię takiej pogodnej, zadowolonej i uśmiechniętej!

Michalina zerwała się na równe nogi i gorąco ucałowała swego przyjaciela. Pogładziła jego czuprynę i mocno się przytuliła. Irena wyszła do kuchni, żeby przygotować podwieczorek, a Michalina z ożywieniem opowiadała przyjacielowi o zmianach, jakie przyniosło jej życie, i dopytywała się co u niego słychać, czy ma pracę i czy będzie do niej przyjeżdżał?

– Wielkie szczęście cię spotkało, moja mała – powiedział zadowolony Franciszek Pakosz, – wiele dobrego, moja droga. Słyszałem o panu inżynierze Jankowskim u nas, jakim jest wielkim konstruktorem. To mądry i dobry człowiek, Michasiu. Jakie szczęście, że go spotkałaś. Prawda, aniołku, że nie zapomnisz o mnie?

– Nigdy, dokąd żyć będę! – gwałtownie i szczerze zawołała dziewczynka, zarzucając rączki na szyję Franciszka.

– No, kochanie pamiętaj, przyjadę cię jeszcze odwiedzić i wierz mi, że najbardziej się cieszę, że nie dostałaś się w łapy tych Rodników, którzy jak się okazało wyjechali do Ameryki.

– Ja sama też wcale nie chciałam do nich jechać. Może ta żona też by mnie biła?

– No, no nie myśl już o tym. Chodź lepiej posłuchać jak będę grał na harmonijce, oczywiście jeśli pani Milewska pozwoli – powiedział Franciszek w stronę ciotki Ireny, która właśnie wchodziła.

– Już czas, żeby Michalina poszła spać, ale przecież z mojego pokoju może przysłuchiwać się twojemu graniu. Jutro się jeszcze zobaczycie.

Franciszek pokręcił głową i zmarszczył w zakłopotaniu czoło.

– Niestety nie, proszę pani. Jeszcze tej nocy muszę wracać. Znajomy obiecał mi pracę od nowego tygodnia, ale... – tu, nieśmiało ściszył głos – może pani pozwoli Michasi posiedzieć ze mną i porozmawiać jeszcze chwilę?

– Dobrze – odpowiedziała pani Irena. – Jeżeli chcesz, Michasiu, zaprowadź swojego przyjaciela do mojego pokoju. Tam wam nikt nie będzie przeszkadzał, możecie rozmawiać do woli.

– Dziękuję pani bardzo – powiedział Franciszek z radością, biorąc dziewczynkę na ręce.

– No, no – mówił, potrząsając głową z podziwu, gdy Michasia pokazała mu swoją nową sukienkę i włożyła piękne, skórzane buciki. – Chodź w moje objęcia, kochanie. Tak strojnie wyglądasz w tych nowych ubraniach, że gotów jestem pomyśleć, że to jakaś inna dziewczynka, a nie maleńka Michalina. Może chcesz, żebym ci opowiedział jakąś nową historyjkę?

– O rudym lisku? – ciekawie zapytała dziewczynka.

– Nie... nie, inną, taką, której dotąd nie słyszałaś. Chcę o czymś z tobą porozmawiać. Powiedz mi, czy pamiętasz swoją mamę, Michasiu? – spytał po chwili wahania.

Michalina szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia i poruszyła się nerwowo.

– Nie bardzo. Pamiętam dzień, w którym umarła, i jeszcze jedną rzecz...

– Cóż takiego?

– O! To tak strasznie dawno temu, bardzo dawno… – powiedziała powoli, jakby usilnie pracując nad swoją pamięcią. – Pamiętam, że byłyśmy wtedy z mamą w jakimś dużym pokoju i był tam też jakiś stary, siwy pan, który strasznie na mamę krzyczał. Koło drzwi stał taki wielki niedźwiedź z tacą. Mama płakała. Ja podbiegłam do starszego pana, ale on mnie odepchnął tak mocno, że o mało nie upadłam. To wszystko, co pamiętam – zatrzymała się na chwilę, jakby namyślając się, a po chwili dodała: – Wiesz, Franciszku, bardzo się bałam tego wielkiego zwierzaka z tacą. Czasami wydaje mi, się jakby to wszystko było snem, w który uwierzyłam... A jednak niedźwiedzia pamiętam... wiem, wiem, że go tam widziałam koło drzwi... ale gdzie to było i kiedy?.. Nie pamiętam!

– Wiesz, malutka! To musiało stać się wówczas, kiedy byłaś jeszcze naprawdę bardzo mała, bo gdy ja cię spotkałem pierwszy raz, miałaś jakieś cztery, cztery i pół roku. Nie wspominałbym o tych przykrych dla ciebie chwilach, gdybyś nie zaczynała nowego życia, Michasiu. Pytałaś mnie kiedyś, czy pomiędzy tobą, a rodziną Rodników jest jakieś pokrewieństwo? Jestem pewien, że nie jesteś żadną ich krewną, ale niestety nie wiem kim ty jesteś, moje dziecko, skąd pochodzisz i jak się nazywasz. Z tego, co pamiętam, to było tak. Pewnej zimowej nocy jakieś pięć lat temu na dworze szalała straszna zawieja. Przyszedłem właśnie na pogawędkę do znajomego, który pracował na stacji, a że śnieżyca była straszna, namówił mnie, żebym zanocował u niego w kantorku. Siedzieliśmy sobie wszyscy dookoła kominka, rozmawiając i grzejąc się, gdy nagle z impetem otworzyły się drzwi i usłyszeliśmy przenikliwy krzyk dziecka. Wszyscy zerwali się przestraszeni. Pobiegłem do drzwi, które okropnie trzaskały. Na peronie leżała zemdlona kobieta, a obok niej drżąc z zimna i płacząc stała mała dziewczynka. Tą dziewczynką byłaś ty, Michasiu. Czy pamiętasz to, dziecko?

– Nie, nie pamiętam... Pamiętam tylko okropny mróz, śnieg i upadek mamy! – mówiąc to, zbladła i zaczęła się trząść.

Przytuliła się mocniej do przyjaciela i cichutko powiedziała:

– Dlaczego ja nic nie pamiętam?

– Bo rozchorowałaś się, byłaś bliska śmierci. Pytam cię, bo może przypomnisz sobie kiedyś, gdzie byłaś przedtem, skąd przyjechałaś, skąd się wzięłaś pod tymi drzwiami.

– Nie, nie mogę, nie potrafię tego zrobić – smutno odpowiedziała dziewczynka.

– Tamtego dnia wnieśliśmy na rękach twoją nieprzytomną mamę do budynku stacji i zaczęliśmy ją ogrzewać przy ogniu. Potem Rodnik, który miał konie, zaproponował, że zawiezie was do siebie do domu. Myśleliśmy początkowo, że twoja mama nie żyje, ale gdy przez zaciśnięte zęby wlaliśmy jej parę kropel rumu, otworzyła oczy, a jakie piękne miała oczy! Czarne jak noc i błyszczące, zaczęła coś niewyraźnie mówić, ale nikt jej nie zrozumiał, ponieważ mówiła po francusku. Wkrótce straciła przytomność, której już nigdy nie odzyskała. Kiedy zapytałem cię o imię, nazwałaś siebie Michaliną, ale nazwiska nie umiałaś podać. Po śmierci twojej matki ty też się rozchorowałaś. Prawdopodobnie z powodu wysokiej i długotrwałej gorączki straciłaś pamięć.

– Dlaczego mi nigdy wcześniej o tym nie mówiłeś?

– A cóż by ci z tego wcześniej przyszło, moje dziecko?

– No tak, ale po mojej mamie musiało coś pozostać, jakieś ubranie, drobiazgi, cokolwiek?

– Zawsze mówiłem, że rozum masz starszy niż wiek – z podziwem zauważył Franciszek. – Tak, była podróżna torba, a w niej jakieś drobiazgi i trochę ubrania, ale Magda Rodnik sprzedała wszystko. Został po twojej matce tylko ten szal, którym cię okryłem na drogę. Zostało jeszcze coś... Udało mi się uratować dla ciebie... – tu zrobił przerwę, zamyślił się, jakby porzucił zamiar kontynuowania myśli.

– Twoja sukienka była uszyta z bardzo drogiego materiału. Na rączce miałaś złotą bransoletkę z okrągłym medalikiem i jakimś dziwnym znakiem. Obie te rzeczy chcę ci teraz oddać. Zawiążę ci na szyi wstążeczkę z przyczepioną bransoletką, bo jest malutka i zobacz jaka śliczna. Pamiętaj, nie rozstawaj się z nią nigdy, a jeżeli obawiasz się, że ją zgubisz, to lepiej oddaj na przechowanie komuś, do kogo nabierzesz absolutnego zaufania, aż do czasu, kiedy dorośniesz. Może wtedy te drobiazgi pozwolą ci znaleźć twoją prawdziwą rodzinę. Bransoletkę połączę z wisiorkiem, popatrz, o tak, żeby stanowiły całość.

Mówiąc to, Franciszek wyjął z kieszeni owiniętą w kawałek papieru złotą bransoletkę i wisiorek. Były to przedmioty niezwykle misternej roboty. Bransoletka składała się z drobnych, kutych ręcznie paciorków, a kończyła się zapięciem z koralem.

– Popatrz, Michasiu – powiedział, – tu, na zapince, od wewnętrznej strony są wygrawerowane dwie literki M.S., z których ta druga oznacza pewnie początek twojego nazwiska. Na bransoletce nic nie ma, ale takie przedmioty dla dzieci zwykle robi się na zamówienie. To bardzo piękna robota i na pewno ta bransoletka jest charakterystyczna, więc pilnuj jej jak oka w głowie. Dobrze? Chyba że chcesz, żebym zatrzymał tę biżuterię u siebie?

– Nie wiem, chyba jestem jeszcze zbyt mała, żeby wiedzieć, co tak naprawdę będzie dla mnie najlepsze. Czy to wszystko? – spytało dziecko zawiedzionym głosem. – Czy nigdy nie dowiedziałeś się jak się nazywam?

– Nie, kochanie. Chciałem cię tylko zapewnić, że nie pochodzisz z rodziny Rodników. Za tobą stoi chyba jakiś stary i szacowny ród. To widać w twoich ruchach i sposobie mówienia, ale nic więcej nie mogę niestety powiedzieć. To są moje przypuszczenia.

– Tego byłam zawsze pewna, byłam inna niż oni. Czułam to i widziałam.

Franciszek popatrzył na nią z zachwytem. „To wysoce urodzone dziecko – pomyślał w duchu. – Krew wielkiego rodu odezwała się w niej”. W tym momencie usłyszał głos pani Milewskiej.

– Idę – odparł pośpiesznie. – Bądź zdrowa, Michasiu. Przyjadę cię odwiedzić za jakiś czas, moje ty kochane dziewczątko. Nie martw się, znajdę cię w Krakowie, na pewno.

Michalina wybuchła płaczem, na który od dawna jej się zbierało. Franciszek był jej jak dotąd najlepszym i jedynym przyjacielem. Mocno ją przytulił i postawił na ziemi, jego oczy też były pełne łez.

– Dość, dość, maleńka... Muszę iść. Połóż się teraz grzecznie do łóżeczka i posłuchaj jak będę grać na harmonijce, bo obiecałem to pani Milewskiej.

Michasia wysunęła się z objęć przyjaciela i stanęła za dużym krzesłem z bardzo nieszczęśliwą miną. Stałaby pewnie tak długo, gdyby ciotka Irena nie przyszła i nie starała się czułymi słowami ukoić jej żalu i łez. Przez kilka kolejnych nocy dziewczynka wołała przez sen Franciszka, budząc Irenę, która tuliła i uspokajała sierotę, współczując jej z całego serca.

Po rozstaniu z Michasią, Franciszek, schodząc do sieni, zatrzymał się w połowie schodów, jakby namyślał się nad czymś. Wyjął z kieszeni małą paczuszkę z listami, obejrzał ją ze wszystkich stron i powiedział w myślach sam do siebie: „Może jej to oddać? Przecież przyrzekłem to jej matce... Nie..., niech jej sytuacja się ustali”.

Poza tym ona jest jeszcze naprawdę zbyt mała... Nieprędko zacznie sama poszukiwać rodzinę... Zatrzymam te papiery przy sobie. Może je oddam panu inżynierowi, przy jakiejś okazji. Tak bardzo bym chciał pomóc jej w odnalezieniu przynajmniej ojca. Wsadził paczkę z powrotem do kieszeni zdecydowanym ruchem i szybko zszedł po schodach. Tak więc pochodzenie Michaliny pozostało nadal tajemnicą, nie wiadomo było jeszcze na jak długo.

Nadeszła ustalona data, dzień, w którym czekała ją przeprowadzka. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do rozstania z Franciszkiem, ale z drugiej strony bardzo chciała znaleźć się blisko pana Jankowskiego, który okazał jej tyle ciepła i ojcowskiej troskliwości. Toteż gdy pani Milewska spakowała jej rzeczy i pan Jankowski przyszedł po nią, jej blada twarzyczka zarumieniła się. Ten na jej widok, zawołał:

– Czy to na pewno ta sama dziewczynka, którą poznałem nie tak dawno?... Ale się zmieniłaś! Wyglądasz naprawdę ślicznie! Jesteś aniołem, moja ciotuniu!

– Daj spokój, to dobre i skromne dziecko, nie zawstydzaj jej, Emilu – powiedziała pani Milewska. – Zmieniło ją ubranie, które jej sprawiłeś. Niewielka tu moja zasługa i panny Taft... Michasiu, kochanie, tutaj masz koszyczek z jedzeniem, znajdziesz w nim pierniczki i jabłuszka. Do widzenia, kochanie, i ukłoń się pięknie pani Annie. Pan Jankowski wziął Michasię za rękę i razem udali się do dorożki, w której Michasia prawie natychmiast usnęła.

– Zdrzemnęłaś się, moja mała – powiedział, widząc jak zerwała się z przerażeniem, nie mogąc się zorientować gdzie się znajduje. – Rozbudź się, kochanie, dojeżdżamy do celu. Wcale się nie zdziwię, jeśli będzie na nas czekał na progu domu mój syn. O, proszę, a nie mówiłem? Otóż i on! – dodał, widząc znajomą sylwetkę. – Jesteśmy cali i zdrowi. Ciocia Irena zdążyła się już do ciebie przyzwyczaić i pusto będzie jej w domu bez ciebie, będziemy musieli ją częściej odwiedzać, Michasiu. Teraz mój Juliusz wyciąga do ciebie ręce.

– Ale powitanie – roześmiał się pan Jankowski. – Musisz, synu, posiadać jakąś czarowną moc w sobie, skoro dzieci tak za tobą przepadają.

– Ojcze! Dzieci wiedzą, że je kocham, ot i cała tajemnica. Gdzie twoje bagaże, Michasiu?– pytał uradowany Julek.

Nieśmiałość Michasi znikła natychmiast, kiedy została już sam na sam ze swoim opiekunem. Emil Jankowski słuchał z uśmiechem, gdy mu opowiadała coraz szybciej o swojej nowej sukience i innych fatałaszkach, które uszyła jej pani Milewska.

– Panie inżynierze, prawda, że moja sukienka jest prześliczna? Proszę powiedzieć! A buciki? Proszę popatrzeć!

– Bardzo piękne – zaśmiał się pan Emil. – O wiele ładniejsze od pantofelków Kopciuszka... Dziwisz się? Jak to, nie znasz tej bajki? Juliusz będzie musiał ci ją koniecznie opowiedzieć! Chodźmy teraz na górę, poznasz resztę domowników.

Michasia nieśmiało spojrzała w górę, gdzie spotkała wesołe spojrzenie błękitnych oczu Juliusza, który pochwycił ją na ręce i ostrożnie zaniósł na piętro.

– Cóż to za piórko! – zaśmiał się, stawiając ją ostrożnie na podłodze. – Ciociu Anno, jest Michalina – to mówiąc, wziął ją za rączkę i wprowadził do dużego pokoju, w którym pod oknem stała siostra pana Emila.

– Jak się masz, moje dziecko? – uprzejmie odezwała się pani Anna, która zawsze starała się delikatnie obchodzić z dziećmi.

Od pierwszego spojrzenia wiedziała, że mała nie jest źle wychowanym dzieckiem. Przestraszona Michasia nie mogła zrobić kroku naprzód, a jej paluszki zacisnęły się kurczowo wokół dłoni Juliusza.

– Pozwól, że zdejmę ci kapelusik – powiedział, rozwiązując wstążki. – Ciociu, przypatrz się, jakie śliczne jedwabiste ma włoski!

Figlarny uśmieszek przemknął przez usta dziewczynki.

– Z czego się śmiejesz? – zapytał Julek.

– Nic, tylko Magda nazywała moje włosy kudłami i myślałam już, że naprawdę są takie brzydkie... – rumieniąc się, odpowiedziała Michasia.

– Zaprowadź małą na górę, do jej pokoiku, Julku – przerwała dalsze rozmowy na ten temat Anna. – Herbata jest już gotowa, więc się pospieszcie, proszę.

„Łóżeczko zostało przygotowane dla niej w pokoiku obok schodów na piętrze, a może dziecko będzie wolało spać z Joanną, naszą gospodynią?” – pomyślała pani Anna, sama łapiąc się na trosce o dziecko...

– Czy nie boisz się spać sama, Michasiu? – spytała po chwili namysłu.

– O nie, proszę pani – niemal zawołała dziewczynka, której oczy rozbłysnęły radością na myśl o posiadaniu własnego kąta.

– Cieszę się, mój chłopcze – powiedział ojciec, widząc jak syn prowadzi małą na górę. – Opiekuj się nią i postaraj się zabawić ją, jak umiesz najlepiej.

Michalina patrzyła uśmiechnięta na Juliusza, który zachowywał się zupełnie jak rycerz z bajek opowiadanych jej przez Franciszka. Tymczasem Julek nalał wody do porcelanowej miednicy, podał jej mydło i ręcznik, a sam, otwierając stojącą w rogu szafę, zawiesił w niej płaszczyk, kapelusik i wstawił podróżną torbę. Nie mając siostry ani innego rodzeństwa, był szczęśliwy z obecności Michasi w domu.

– Czy te kwiatki nie rozmokną w wodzie? – spytała Michasia, ocierając wilgotne rączki i wskazując z podziwem na bukiet róż, wymalowany na dzbanku.

– Weź, potrzyj je mydłem, nie obawiaj się, te kwiaty zostały namalowane! Czy nie widziałaś nigdy kwiatów na dzbanku i miednicy do mycia?

– Nie, nigdy! Magda myła mnie pod pompą albo w balii, a pani Irena miała gładką, białą miednicę.

– Pośpiesz się troszeczkę, bo słyszę dzwonek, który wzywa nas na kolację. Daj rączki, Michasiu! Zniosę cię na barana.

Trochę się przestraszyła, ale pewne dłonie Julka tak silnie trzymały jej małe rączki, że nim weszli do pokoju jadalnego zupełnie oswoiła się z tego rodzaju jazdą. Gdy triumfalnie pojawili się w pokoju stołowym, ciotka Anna była trochę zgorszona, ale nie zareagowała, widząc, że inżynier roześmiał się tylko i pogłaskał Michasię po główce. Posadził ją obok siebie i nałożył na jej talerz ciepłe jeszcze placuszki z konfiturą. W czasie całego posiłku Michasia walczyła z wrodzoną nieśmiałością. Nie umiała się posługiwać widelcem, co wprawiło ją w zakłopotanie. Z wdzięcznością więc spojrzała na pana inżyniera, kiedy położył koło niej łyżeczkę. Sporą niepewnością napawała ją kucharka Joanna, stojąca za krzesłem pani Anny i z niezwykłą zręcznością oraz elegancją podająca półmiski na stół.

Po pewnym czasie była tak syta, że nie mogła już przełknąć kawałka ciasta, które Juliusz jeszcze jej podał, gdy wstawali od stołu.

– Chodź ze mną do drugiego pokoju. Czy lubisz muzykę, Michasiu?

– Franciszek grał na harmonijce... – powiedziała – i śpiewał mi czasem. – Przerwała zdumiona, gdy jej nóżki przywykłe do twardej ziemi, utonęły nagle w puszystym, miękkim dywanie w przepiękny deseń bukietów róż i bratków, rozkwitających w zieleni. W salonie, do którego weszli, wisiały na ścianach obrazy w złoconych ramach. Na małych stolikach porozkładane były ozdobne kunsztownie wykonane serwetki. Na wprost drzwi stało duże lustro, sięgające niemal sufitu i lekko pochylone do przodu. Michasia zobaczyła w nim swoje odbicie i drgnęła przestraszona.

– Kto to jest, ta osoba? – spytała niemalże szeptem, tuląc się do Juliusza, który wybuchnął głośnym śmiechem.

– Oj, Michasiu, jaka tyś zabawna! Czy nigdy wcześniej nie widziałaś lustra? Popatrz uważnie, ta dziewczynka to bardzo dobra twoja znajoma. Ma na imię Michalina – mówiąc to, wziął ją za rękę i podprowadził do lustra.

– Ale to..., ale to przecież jestem ja, ja sama – odparła ze zdumieniem.

Po chwili, kiedy już napatrzyła się na swoje odbicie, dodała, uśmiechając się zalotnie:

– Prawda, że moja sukienka i buciki wyglądają ślicznie?

– Prawdziwa kokietka! – roześmiał się Julek, szczerze rozbawiony sytuacją. – No chodź, napatrzysz się na siebie jeszcze niejeden raz. Teraz coś ci zagram, posłuchasz, dobrze?

Mówiąc to, posadził ją wygodnie w wysokim fotelu z podnóżkiem. Sam usiadł przy fortepianie i puścił wodze fantazji.

Instrument był marki Bechstein. Julek jak na swój wiek grał z wielką wprawą. Jego długie i zgrabne palce z lekkością przebiegały po klawiszach z kości słoniowej. Wyglądało to tak, jakby palce spojone z klawiszami bawiły się we wspólną grę z nutami, które w postaci dźwięków rozbiegały się po wszystkich zakamarkach. Słychać je było w kotarach i dywanie, chowały się za lustrem i tańczyły wśród koronkowych serwetek, układając się w ciekawe improwizacje pianisty na tematy utworów znanych mistrzów. Michasia siedziała pogrążona w milczeniu i rozmyślaniu. Wrażliwa natura dziecka żywo reagowała na harmonię dźwięków. Siedząc tak i słuchając, zapragnęła się przytulić do kogoś bliskiego... W jej sercu obudziła się tęsknota za utraconą matką. Żal nad własną niedolą wyciskał łzy, które wolno toczyły się po policzkach. Juliusz, zatopiony w natchnieniu, został wyrwany z własnych myśli i przywołany do rzeczywistości, gdy na ramieniu poczuł dotknięcie dziecięcej rączki i usłyszał drżący głosik:

– Przestań!... Przestań, proszę, przestań!... Ja chcę do mamy... Do mamy!... O, Boże, Boże! Dlaczego jej tu nie ma?!...

Juliusz przyciągnął ją do siebie, posadził na kolanach, przytulił jasną główkę do ramienia i ucałował czule. Po chwili ogromne łzy wyschły w jej zamglonych smutkiem oczach. Przypomniała mu się jego własna, zmarła matka. Stanęła mu w pamięci, kiedy ją widział leżącą wśród kwiatów i gromnic. W poczuciu tego wspólnego sieroctwa jego serce jeszcze silniej przylgnęło do opuszczonego dziecka, które zamieszkało w jego domu. Po dłuższej chwili Michasia zeskoczyła z kolan Julka, obeszła kilka razy dookoła fortepian, przejeżdżając po nim rączką i z namysłem, powoli powiedziała:

– Podobają mi się twoje patyczki!

– Moje co...?

– Twoje patyczki – powiedziała, dotykając delikatnie białych klawiszy z kości słoniowej.

– Tak ładnie grają, jak harmonijka Franciszka! – powiedziała stanowczo.

– Dziękuję za komplement, ale to nie jest harmonijka. Ten instrument to fortepian.

– Dzieci, proszę – zawołał ojciec Julka z sąsiedniego pokoju. – Michasia powinna już pójść spać, a ty, chłopcze, sprawdź swoje lekcje, dobrze?

Michasia lekko pociągnięta przez Joannę poszła do swojego pokoju. Joanna rozebrała małą, otuliła kolorową, kołderką. Michalina została sama i po krótkiej chwili zasnęła, rozmyślając o harmonijce Franciszka i tym wielkim fortepianie, który wydaje tyle dźwięków. To był dzień wielkich przeżyć, a jej łóżeczko tak wygodne, że natychmiast zasnęła.

Michasia

Подняться наверх