Читать книгу Singielka i Otello - Hanna Bakuła - Страница 8
PAN BÓG ZAPALA LAMPKĘ
ОглавлениеBył straszny mróz i zbierało się na śnieżycę. Molly jechała wśród brudnych ciężarówek, które ochlapywały jej malutką toyotę, spadek po przyjaciółce, bryłami rozpaćkanego śniegu. Miała świadomość, że zanim dojedzie na miejsce, nie będzie czego zbierać, ale wiedziała, że szykuje się coś innego, zabawniejszego niż kolacja z przyjaciółką. Kiedy dobiła celu, telefonując kilka razy, żeby znaleźć wypucowaną chatynkę, powitali ją weseli koledzy z tego samego akademika. Rozczochrani, w kapciach i aseksualnych ubraniach, cieszyli się nią jak pątnicy papieżem. Podskakiwali, prześcigali się w puentach i wyglądali jak szczęśliwe dzieci z domu opieki. Na stole stała prawie pusta litrowa butelka wódki i kawałki kiełbasy, jakiś chleb, marynowane grzybki i słonina. Jak w Rosji, pomyślała i otuliła ją spokojna nostalgia. Pobojowisko na blacie było socjalistyczną martwa naturą. Strach było patrzeć. Jak ja to wytrzymam bez picia? Jak ja stąd wrócę po ciemku? Co mnie, kurwa mać, podkusiło? Panowie za godzinę padną, a ja będę się tłukła w tym błocie do domu. Jestem debilem bez wyobraźni, była na nich wściekła, a na siebie bardziej. Profesorowie pili jak spragnione niemowlęta, prześcigając się w żarcikach słownych, które były cudowne, lekkie i świetliste. Siedzieli we trójkę, a w kominku, za szybą, buzował ogień, ze ścian uśmiechały się rosyjskie obrazki, malowane przez ewidentnego amatora. Na ślizgawkach pląsały figurki w czerwonych płaszczykach na tle kopułek cerkwi. Czas przyspieszył, jak wtedy, gdy jest cudownie i chce się, żeby stanął w miejscu. Trzeźwa, w ogóle nie myślała o drodze powrotnej, ciemną nocą w śnieżycy. Była dziwnie szczęśliwa. Zegar z kukułką wybijał sobie godziny, a oni gadali, jednocześnie lecąc intelektualnym sterowcem przez ciemne, błotniste jak ziemia na dole, niebo.
Trwaj chwilo, ale bez przesady, Molly zaczynała trzeźwieć. Intelektualne opary wietrzały, a rozkoszny kolega przyjaciela zaczynał jej się podobać tym mniej, im bardziej padał śnieg. Pijak potrafi, więc alpeista postanowił być jej pilotem, aż do szosy. Lepszy rydz.
Kiedy założył na siebie kurtkę z popeliny w siedmiu kolorach z przewagą różu i zieleni i straszną włóczkowa czapkę, naprawdę pożałowała rezygnacji z urodzin Oli. Nowy kolega bredził i nie mógł zapiąć pasa w sposób odrażająco bebrbeciowaty. Molly nie lubiła dzidziusiów w żadnym wieku, a ten, niemłody już, był z siebie zadowolony, absolutnie bez powodu. Jechali po wertepach, a wycieraczki przegrywały z lepkim, oszalałym śniegiem, alpeista pokazywał drogę i nagle znaleźli się przed banalną, drewnianą przedwojenną willą , a on powiedział stop i że zaprasza na herbatę. Jak w filmie Barei, pomyślała skołowana Molly. W ciemności straszyły chochoły, chyba róż. Dom był ciemny i odrapany, wyrwane kawałki farby olejnej powiewały niby cienkie łapki duchów. Przypomniały się jej filmy o zboczeńcach palących swoimi zgwałconymi ofiarami w koksowniku. Ten na gwałciciela nie wyglądał, bo patrzył błagalnie ślipkami w czerwonych obwódkach. Była noc i nic nie mogło się wydarzyć, poza tanią czarną herbatą z torebki, która kiedyś, w czasach jedzenia słoniny, była dolarowym luksusem. Wysiadła w zamarznięte błoto, nowy kolega też, tyle że efektownie zatoczył się jak niedźwiedź tańczący na gorącej blasze. Był tłuściutki, ewidentny ulubieniec babci, prymus, najlepszy student. W pociesznej kurteczce, dworskim gestem zaprosił wściekłą na siebie Molly do przedpokoju pełnego starych butów płci obojga i worowatych paltotów. Było zimno, choć pod ścianą stało pudło wielkiego pieca, na nie wiadomo co. Wysiedziane wersalki i tanie fotele przykryte były cepeliowskimi kocami w wieku Molly. Wszystkie, acz niemyte, włoski sterczały na głowie Docenta, gdy krzątał się przy czajniku elektrycznym. I wtedy prask, i zgasło światło. W kompletnych ciemnościach Docent ruszył na poszukiwanie świecy. Gdy wrócił z ogryzkiem ogarka, wyglądał jak karta tarota, eremita, idący donikąd zgarbiony facet z latarenką. Nieładny i tak, podświetlony od dołu, gospodarz wyglądał okropnie, gdy przykrywał ją śmierdzącym kotem pledem z dziurą. Chyba przeczuł, że za moment grozi mu straszne uduszenie kablem od małej lampki albo gołymi rękami, bo otulił ją szczelnie z rękami, niczym pokazowa matka. Sytuacja była idiotyczna, bo ten moment bliskości z obcym grubaskiem stworzył intymną atmosferę i Molly została słuchać pasterskich poezji, które były nie do przyjęcia. Może za mało wiedziała o juhasach i ich romansach z krowami. Pomyślała sennie, że Docent jest megawyrafinowany, bo niby serio starał się jej sprzedać strasznie nudne, bez rymu i rytmu, opowieści o pięknie udojów o zachodzie słońca. Ciekawe jak jest udój po tyrolsku. Ale nie zapytała, bo jej się nie chciało, wyjść jednak – też nie. Czas złapał się za głowę i stanął zdumiony w miejscu, widząc jak oboje wchodzą w zaczarowaną strefę, jeszcze nie zdając sobie z tego sprawy. Nagle zapaliło się światło i spojrzeli na siebie poprzednim wzrokiem, ale w nim była nuta alpejskiej siły, a w niej też coś nowego.
Molly myślała tylko o błotnistej drodze do szosy, ciemnej jak w dupie. Winne było masło, którego Molly nie jadała od lat, powodem było odchudzanie, a potem o maśle zapomniała, dopóki okulistka, do której poszła z powodu totalnej kurzej ślepoty, nie powiedziała, że trzeba jeść przynajmniej jedną łyżeczkę masła dziennie, bo oczy to lubią. Teraz marzyła o tym, żeby leżeć we własnym ogromnym łóżeczku, przeniesiona tajemnymi siłami. Rzeczywistość była taka, że tkwiący naprzeciwko niej Pimpuś Sadełko się nie zamykał, a ona stała w przedpokoju, nakładając futro z norek, które w tym skansenie wyglądało jak rzeźba grecka w kurniku.
Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że złotousty gospodarz pojedzie z nią do szosy i sobie wróci na piechotę. Jak łódź kapitana Nemo sunęła czerwona toyota przez deszcz ze śniegiem w powietrzu i śnieg z gliną na ziemi. Pożegnali się wesoło, po kumpelsku, co było dość żałosne, bo nie wiadomo było, o co chodzi i po jaką cholerę siedziała tyle u jakiegoś zapyzialca. Dojechała na Kępę ze śpiewem na ustach. Let’s Fall in Love…, ciekawe dlaczego wybrała tę piosnkę i było jej weselej niż zwykle.