Читать книгу Kolor herbaty - Hannah Tunnicliffe - Страница 7
Prolog
ОглавлениеPrzyjechaliśmy do Makau pod koniec Roku Złotej Świni. Podobno Rok Złotej Świni zdarza się raz na sześćdziesiąt lat i zwiastuje wszelką pomyślność. Kiedy zjawiliśmy się tu w ostatnich dniach roku, by uczynić Makau naszym domem, w oknie pobliskiej piekarni wisiały błyszczące tekturowe świnki w chińskich piżamach, pulchne różowe wieprze tańczyły na reklamach banków, a na poczcie można było kupić pamiątki w postaci maleńkich figurek złotych prosiąt. Taka obfitość tłustych ryjków i pyzatych uśmiechów była pocieszająca. „Witamy w Makau!” – chrumkały. „Polubicie to miasto. Nam się podoba”. Byłam gotowa zaakceptować każdą formę szczęścia, jaką miał mi do zaoferowania złoty wieprz.
Makau: obwisły chiński nos, półwysep i dwie wyspy połączone jak trzyczęściowy naszyjnik, choć tyle już piasku i mułu między nimi, że niemal przykryły gładką taflę oceanu. Połkniętego, jak wszystko inne tutaj, przez Postęp. Postęp i hazard. Ten maleńki kraj, dawna senna kolonia portugalska, to jedyne miejsce w Chinach, gdzie można wsunąć monetę w paszczę jednorękiego bandyty albo rozłożyć żetony na owalnym blacie z zielonego pluszu. Niewielkie miasto, ale pełne migających świateł i szybkich pieniędzy: Las Vegas Dalekiego Wschodu.
Zeszliśmy z promu z Hongkongu ósmego stycznia 2008 roku. Data dobrze się kojarzyła. Sugerowała początek, kolejną szansę, nowe czyste konto… Przyjechaliśmy z walizkami pełnymi lekkich, zwiewnych ubrań, w sam raz odpowiednich na krótkie, tęsknie wyczekiwane brytyjskie lato. Australijski mąż i jego rudowłosa, rumiana angielska róża. Byliśmy jak dzieci we mgle, z naiwnym optymizmem wyczekujące nowych przeżyć.
Styczniowy ziąb był z wielu powodów trudny do zniesienia. Trafiliśmy na jedną z najchłodniejszych zim w historii i przemarzliśmy do szpiku kości w naszych kolorowych lekkich ciuszkach. Rano niebo miało kolor mleka. W mieszkaniu nie mieliśmy centralnego ogrzewania, a do tego przez długi czas nie zdawaliśmy sobie sprawy, że trudno tu przeżyć bez odwilżacza powietrza. Ściany pokryły się ciemnym nalotem, który na naszych oczach rozrastał się niczym wielki siniak. Wieczorami nie czułam palców. Zimno przenikało nas na wskroś i nie chciało odpuścić.
W tym właśnie miejscu chciałabym zacząć. W środku mroźnego stycznia, na krótko przed początkiem Roku Szczura, kiedy nie dało się dłużej uciekać, kiedy wytropiło nas i dopadło prawdziwe życie. Deptało nam po piętach od Melbourne do Londynu, od Londynu do Makau. Pędziliśmy z miejsca na miejsce, ale ono i tak nas znalazło, nie mogąc dłużej ukrywać się w nic nieznaczących życiowych drobiazgach i pytaniach o to, kto zrobi śniadanie albo kto odbierze pranie z pralni. W końcu musiałam znaleźć mój własny sposób na życie. Stworzyć coś z niczego. Przestać marzyć i jednocześnie zacząć marzyć na nowo.