Читать книгу Między Hitlerem a Stalinem. Wspomnienia dyplomaty i oficera niemieckiego 1931-1945 - Hans von Herwarth - Страница 8

Johnnie i jego tajemnica

Оглавление

Wspomnienia niemieckich dyplomatów i oficerów Wehrmachtu to, jak dotąd, pozycje nader rzadkie wśród wydanych w Polsce publikacji poświęconych historii najnowszej. Na ten stan rzeczy złożyło się wiele przyczyn, ale bez wątpienia trzy z nich odegrały rolę tyleż istotną, co negatywną: określona orientacja propagandowa PRL, działalność cenzury i mizeria finansowa krajowych wydawnictw. Teraz, gdy przynajmniej dwa pierwsze czynniki straciły na znaczeniu, na półki księgarskie będzie trafiać coraz więcej książek o niedawnej przeszłości, prezentujących wydarzenia z innej niż polska perspektywy, często bez nadmiernego lub zgoła żadnego sentymentu dla naszych wyobrażeń, wizji i kompleksów. W trakcie takiej konfrontacji przyjdzie zapewne zweryfikować niejeden ze stereotypów myślenia, w nowym świetle ukażą się kwestie uchodzące od dawna za rozstrzygnięte lub zapomniane, odpowiednio zaszufladkowane i ocenione. Nie obejdzie się zapewne bez wyjaśnień, polemik i głosów protestu, ale tylko tą drogą, przez zestawienie utartych opinii z nowymi faktami i odmiennymi punktami widzenia, możliwe jest pogłębianie stanu wiedzy o kolejnych odcinkach procesu historycznego, wypełnianie luk w obrazie dziejów ojczystych i historii powszechnej.

Tego rodzaju zadanie mają szanse wypełnić w odniesieniu do niektórych kwestii związanych z okresem międzywojennym i latami drugiej wojny światowej wspomnienia Hansa von Herwartha. Zaliczają się na Zachodzie do reprezentatywnych tytułów gatunku, po pierwszym wydaniu w USA i w Wielkiej Brytanii (1981 r.) doczekały się dwukrotnej edycji w Republice Federalnej Niemiec (1982 r., 1986 r.), a także wersji włoskiej (1983 r.). Nie bez wpływu na popularność tej publikacji pozostaje fakt, że autor wspomnień to postać znana w życiu publicznym Niemiec. Po drugiej wojnie światowej należał do nielicznej grupy niemieckich dyplomatów, którzy nie mieli problemów z procedurą denazyfikacji. Powołany w 1945 roku do pracy w Bawarskiej Kancelarii Państwowej, przystąpił następnie do tworzenia podstaw służby zagranicznej RFN, był za czasów kanclerza Konrada Adenauera wieloletnim szefem protokołu dyplomatycznego, pełnił też funkcje ambasadora RFN w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. W okresie prezydentury Heinricha Lübkego piastował, w randze sekretarza stanu, godność szefa Federalnego Urzędu Prezydialnego, później, w latach 1971–1977, sprawował obowiązki prezydenta Instytutu Goethego, zajmującego się promocją języka i kultury niemieckiej za granicą. Na emeryturze przystąpił do pisania wspomnień, druga ich część, zatytułowana Od Adenauera do Brandta, ukazała się na półkach księgarskich RFN jesienią 1990 roku[1].

Dla polskiego czytelnika, otrzymującego właśnie pierwszą część wspomnień, najistotniejsza pozostaje rola, którą Hans von Herwarth odegrał w polityce Niemiec w latach trzydziestych i w okresie drugiej wojny światowej. Urodzony w 1904 roku potomek patrycjuszowskiego rodu z Augsburga, reprezentant rodziny o bogatych tradycjach służby państwowej i wojskowej, znalazł się w 1931 roku jako początkujący dyplomata w Ambasadzie Niemiec w ZSRR, i urzędował tam do sierpnia 1939 roku, a więc w czasie niezmiernie brzemiennym w skutki dla pokoju i wojny w Europie. Moskwa tamtych lat, obserwacje dotyczące sytuacji wewnętrznej stalinowskiego Związku Radzieckiego, charakterystyka korpusu dyplomatycznego i egzystencji cudzoziemców w stolicy ZSRR – to niezwykle zajmujące karty tego fragmentu wspomnień.

Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej von Herwarth wystąpił ze służby dyplomatycznej, zaciągnął się do pułku kawalerii i wziął udział w walkach na terenie Polski jesienią 1939 roku. Wrażenia opisał w jednym z rozdziałów, akcentując pojednawczy stosunek dowództwa Wehrmachtu do ludności cywilnej. Autor nie pominął okrucieństw popełnianych na polskich ziemiach okupowanych, ale, jego zdaniem, należy je zapisać na rachunek hitlerowskiej policji i administracji cywilnej.

Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na inny „polski ślad” w biografii Hansa von Herwartha. Jest on w prostej linii wnukiem po kądzieli Heinricha von Tiedemanna, jednego z trzech założycieli Związku Niemieckiej Marchii Wschodniej, znanej pod potoczną nazwą: Hakata. Organizację tę polska literatura przedmiotu ocenia zdecydowanie negatywnie, jako że do podstawowych jej celów należało uszczuplenie polskiego stanu posiadania w zaborze pruskim na przełomie XIX i XX wieku. Autor wspomnień nie kryje swojego sentymentu do dziadka, w którego posiadłości w Seeheim[2] wielokrotnie przebywał w okresie dzieciństwa i wczesnej młodości. Nie przeszkadza mu to jednak patrzeć na ówczesne stosunki polsko-niemieckie w sposób wyważony, bez skłonności do jednostronnych ocen. Jest jeszcze jeden „polski ślad” w rodzinie von Herwarthów, o którego istnieniu Hans von Herwarth do niedawna nie miał najmniejszego pojęcia. Oto Paweł Zaremba, zmarły w 1979 roku emigracyjny dziennikarz, autor wydanej niedawno w Polsce popularnej syntezy dziejów międzywojennych[3], urodził się w St. Petersburgu w 1915 roku z ojca Piotra i matki Nadziei Jadwigi… Herwarth (!). Autor wspomnień, kreśląc genealogię swojego rodu, napomyka o jednym z przodków, który wywędrował w końcu XVIII wieku do Rosji, i ta gałąź zagubiła się w zamęcie rewolucji październikowej. Zguba się odnalazła – wszystko wskazuje na to, że Hansa von Herwartha łączy dalekie, ale jednak pokrewieństwo z rodziną polskiego dziennikarza…

Wybuch wojny radziecko-niemieckiej w czerwcu 1941 roku wyznaczył rotmistrzowi von Herwarthowi nowy zakres obowiązków. Z racji znajomości języka rosyjskiego i sytuacji w ZSRR znalazł on niebawem miejsce u boku generała Ernsta Köstringa, byłego attaché militarnego Ambasady Niemiec w Moskwie, odpowiadającego teraz za proces formowania u boku hitlerowskiego Wehrmachtu oddziałów grupujących jeńców wojennych i innych obywateli radzieckich gotowych do walki z reżimem Stalina. Jeszcze do niedawna to złożone i drażliwe zagadnienie należało w Polsce do największych tematów tabu, cenzura ścigała bardziej rzeczowe informacje, powstawiając na zasadzie wyjątku wzmianki w rodzaju „formacje kolaboracyjne” lub „oddziały zdrajcy Własowa”. Relacja Hansa von Herwartha z okupowanych obszarów Rosji, Ukrainy i Kaukazu przedstawia kulisy zabiegów organizacyjnych wokół oddziałów pomocniczych (tak zwanych Hiwis), dostarcza informacji świadczących o rachubach dowództwa niemieckiego i sporach kompetencyjnych w hitlerowskiej elicie władzy. Znalazło się też miejsce na próbę odtworzenia oczekiwań i postaw niemałej, kilkusettysięcznej rzeszy Rosjan, Ukraińców, Gruzinów, Ormian i przedstawicieli innych nacji zamieszkujących ZSRR, skłonnych do współpracy z Niemcami w nadziei na odmianę własnego losu i przyszłości krajów ojczystych. Dla olbrzymiej większości z nich akces do niemieckich formacji okazał się tragiczną pułapką: pod koniec wojny znaleźli się w anglo-amerykańskiej strefie operacyjnej, zostali przez Zachód wydani, jak pisze autor, „z przerażającą skrupulatnością” radzieckiemu aliantowi; czekał ich następnie proces i w najlepszym wypadku długoletni pobyt w dalekowschodnim łagrze.

Dzieje antystalinowskich ruchów wyzwoleńczych wśród zniewolonych narodów ZSRR to oczywiście rozległe zagadnienie, wymagające badań i odkłamania nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim w Związku Radzieckim, gdzie generał Andriej Własow pozostaje nadal synonimem zaprzaństwa i kolaboracji. Nie ulega wątpliwości, że świadectwo von Herwartha stanowi ważny przyczynek na drodze do wyjaśnienia tej skomplikowanej, obciążonej resentymentami problematyki. Świadectwo tym ciekawsze, że pochodzące od jednego z czołowych niemieckich animatorów tego przedsięwzięcia[4].

Udział w akcji tworzenia formacji ochotniczych na terenie ZSRR utrwalił, istniejące już wcześniej, sporadyczne kontakty von Herwartha ze środowiskiem antyhitlerowskiego ruchu oporu w armii niemieckiej. I ten problem jest w polskiej literaturze przedmiotu słabo obecny, ledwie zamarkowany, w przeciwieństwie do historiografii zachodnioniemieckiej, która dostarcza bardzo rozległej, pod pewnymi względami nawet wyolbrzymionej, wiedzy na ten temat[5]. Przekaz von Herwartha zasługuje na tym większą uwagę, że dotyczy między innymi współpracy z pułkownikiem Clausem von Stauffenbergiem, wykonawcą nieudanego zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku. Rekonstrukcja przygotowań do zamachu, zwłaszcza opis komplikacji związanych ze zdobyciem i z przechowywaniem materiału wybuchowego, którego spiskowcy zamierzali użyć do akcji w kwaterze głównej Führera pod Kętrzynem, to sceny mogące posłużyć za kanwę scenariusza filmu przygodowego.

Hans von Herwarth miał wiele szczęścia, bo nieomal cudem przeżył falę represji po zamachu i po licznych perypetiach zdołał doczekać końca wojny. Na to szczęście i opiekę Opatrzności autor wspomnień kilkakrotnie się powołuje, gdy sięga pamięcią do najbardziej dramatycznych momentów w karierach dyplomatycznej i wojskowej. Istotnie – na brak przychylności losu nie może się uskarżać potomek starego rodu Herwarthów, który znalazłszy się na służbie znienawidzonego reżimu, w dodatku obciążony piętnem „niearyjskiego” pochodzenia, podejmuje nierówną walkę o przetrwanie i wychodzi z niej obronną ręką. Jego opowieść o ludziach i sprawach tamtych lat wykracza siłą rzeczy poza czysto kronikarski zapis. To także głębsza, nacechowana pewnym dystansem, ale niestroniąca od dyskretnego, nieco staroświeckiego humoru refleksja o uwikłaniu jednostki w historię, o granicach lojalności wobec własnego państwa, a także – last but not least – o zachowaniu ludzkiej przyzwoitości w warunkach trudnego wyboru.

* * *

Wspomnienia Hansa von Herwartha zawierają wiele interesujących wątków, ale największy ciężar gatunkowy ma fragment, w którym autor przedstawił swoją działalność w Moskwie w latach 1931–1939. Jako attaché, a następnie sekretarz legacyjny[6] Ambasady Niemieckiej von Herwarth należał do najbliższych współpracowników ambasadora Friedricha Wernera von der Schulenburga. W drugiej połowie lat trzydziestych autorowi wspomnień przyszło pełnić funkcję osobistego referenta von Schulenburga oraz sekretarza dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, bo taką godność sprawował podówczas niemiecki ambasador. Przez ręce von Herwartha przechodziły więc najtajniejsze dokumenty i instrukcje napływające z berlińskiej centrali Urzędu Spraw Zagranicznych. Był świadkiem postępującego od schyłku lat trzydziestych zbliżenia radziecko-niemieckiego; 22 sierpnia 1939 roku towarzyszył ministrowi spraw zagranicznych III Rzeszy, Joachimowi von Ribbentropowi, w podróży z Berlina przez Królewiec do Moskwy na spotkanie z ludowym komisarzem spraw zagranicznych ZSRR, Wiaczesławem Mołotowem. Zachowane kroniki filmowe utrwaliły moment powitania von Ribbentropa na lotnisku w Moskwie; obok hitlerowskiego ministra widać wyraźnie szczupłą, wysoką postać trzydziestopięcioletniego wówczas Hansa von Herwartha.

Na długo przed podpisaniem paktu Ribbentrop–Mołotow Hans von Herwarth wdał się w tyleż pasjonującą, co ryzykowną grę: uznawszy, że polityka Hitlera popycha Niemcy ku wojnie, podjął próbę przeciwstawienia się niebezpiecznemu rozwojowi wydarzeń. Od jesieni 1938 roku, a więc od kryzysu sudeckiego i konferencji w Monachium, spotykał się regularnie z dyplomatami włoskimi, a następnie z francuskimi i amerykańskimi w Moskwie, i zdradzał im tajemnice państwowe III Rzeszy, w tym informacje o ściśle poufnych rokowaniach radziecko-niemieckich. Rankiem 24 sierpnia 1939 roku, dosłownie w kilka godzin po podpisaniu na Kremlu paktu Ribbentrop–Mołotow, von Herwarth przekazał urzędnikowi Ambasady USA w Moskwie, Charlesowi E. Bohlenowi, tekst tajnego protokołu do tego układu!

Kulisy tych bez mała sensacyjnych wydarzeń zostały opisane w niniejszych wspomnieniach, a trzeba też dodać, że wyznania von Herwartha znajdują potwierdzenie w innych, przywołanych przez niego świadectwach, zaczerpniętych ze źródeł archiwalnych i relacji dyplomatów zachodnich. Wiarygodność rewelacji von Herwartha potwierdził sam Charles E. Bohlen, doradca do spraw radzieckich prezydenta Franklina D. Roosevelta, po wojnie ambasador Stanów Zjednoczonych w ZSRR. We wspomnieniach zatytułowanych Świadek historii Bohlen prezentuje tajemniczą postać Johnniego, z którym wielokrotnie spotykał się w Moskwie latem 1939 roku, i od którego uzyskał wiele istotnych informacji o posunięciach hitlerowskiej dyplomacji w krytycznym okresie przed wybuchem wojny[7]. Ów Johnnie – to właśnie Hans von Herwarth, prawa ręka ambasadora III Rzeszy w Moskwie, człowiek, który podjął próbę prywatnej rozprawy z reżimem hitlerowskim.

W tym momencie pojawia się pytanie o motyw: miałżeby on kierować się wyłącznie przesłankami natury ogólnohumanitarnej, chęcią położenia tamy żądaniom Hitlera, pobudzenia państw zachodnich do aktywniejszego działania? Czy w grę nie wchodziły inne, bardziej prozaiczne względy, na przykład realizacja zleceń zachodnich (amerykańskich) służb specjalnych? Powody swojego postępowania von Herwarth opisuje dość szeroko, akcentując przede wszystkim niechęć do nazizmu i przekonanie o zgubnych konsekwencjach polityki Hitlera. Zaznacza przy tym z naciskiem, że nie chodziło mu wcale o zakłócenie stosunków radziecko-niemieckich. Wprost przeciwnie – Hans von Herwarth należał wraz ze swoim szefem von der Schulenburgiem do wcale licznej grupy niemieckich polityków, dyplomatów i wojskowych, którzy opowiadali się za przywróceniem przyjaznych relacji z ZSRR na różnych płaszczyznach, ale bez ryzyka rozpętania wojny w Europie.

Podczas rozmów z tłumaczem autor wspomnień dorzucił jeszcze jeden ważny czynnik: reakcja na wzmagającą się falę prześladowań Żydów niemieckich, która z czasem przybierze postać programu ludobójstwa. Stanowczo natomiast zostały odrzucone wszelkie sugestie, dotyczące działania z inspiracji wywiadu amerykańskiego lub jakiegokolwiek innego państwa. Hans von Herwarth stwierdził, że tego rodzaju wyjście nie byłoby ani potrzebne, ani skuteczne. Bliskie, nacechowane zaufaniem kontakty – jak określił to autor – „międzynarodówki dyplomatów” w Moskwie stwarzały szansę względnie bezpiecznego i dyskretnego przeprowadzenia zamierzonej akcji ostrzegawczej.

Sygnały von Herwartha dotarły do właściwych adresatów, świadczą o tym wplecione w tekst wspomnień dokumenty archiwalne[8]. Inna sprawa, że tak zwane czynniki miarodajne, a więc ośrodki dyspozycji państwowej we Francji, w Wielkiej Brytanii i USA nie zrobiły z uzyskanych informacji właściwego użytku.

Wiąże się z tym kolejna kwestia, niezmiernie istotna dla bezpieczeństwa II Rzeczypospolitej. Czy ówczesne władze polskie były świadome następstw zarysowującego się od wiosny 1939 roku aliansu radziecko-niemieckiego, czy dysponowały na ten temat wartościowymi danymi, czy sięgnęły po właściwe środki zaradcze? Z dostępnych materiałów źródłowych i z dotychczasowych ustaleń historyków wynika, że latem 1939 roku do centrali polskiej dyplomacji dotarło różnymi drogami wiele sygnałów, świadczących o dojrzewaniu porozumienia III Rzeszy z ZSRR, godzącego w żywotne interesy Rzeczypospolitej[9]. Wygląda na to, że pogłoski o rychłym podpisaniu układu radziecko-niemieckiego traktowano w polskim MSZ jako bluff i „grę na nerwach”, a napływających informacji nie poddawano należytej weryfikacji. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada bez wątpienia w znacznym stopniu na polską służbę dyplomatyczną i wywiad.

Oto znamienne przykłady: ambasador RP w Moskwie, Wacław Grzybowski, w raporcie dla ministra Józefa Becka z 29 sierpnia 1939 roku, a więc już po zawarciu paktu Ribbentrop–Mołotow, stwierdził, że podpisanie tego układu sytuację Polski „znacznie odciążyło”. Kierownik samodzielnego referatu „Rosja” w Oddziale II (wywiad i kontrwywiad) Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, pułkownik Olgierd Giedroyć, oświadczył przed komisją badającą na emigracji przyczyny klęski wrześniowej, że o podpisaniu radziecko-niemieckiego paktu o nieagresji dowiedział się… z radzieckiej prasy.

Niezależnie od braku wyobraźni, błędnej orientacji i zwykłego niedbalstwa wydaje się, że sternicy polskiej nawy państwowej świadomie ignorowali docierające pogłoski, nie chcąc pogarszać i tak już napiętych stosunków z sąsiadami i narażać na szwank układów sojuszniczych. Zadziałał, jak należy sądzić – zrozumiały w kategoriach psychologicznych – mechanizm obronny, nakazujący odrzucać wszystko to, co mogło naruszyć przyjęty schemat zabezpieczenia strategicznych interesów Polski. Czy sytuacja uległaby zasadniczej zmianie, gdyby polskie MSZ i centrala wywiadu znały pełną treść porozumienia radziecko-niemieckiego z 23 sierpnia 1939 roku i należycie oceniły płynące stamtąd zagrożenia? Czy istniała wiosną i latem 1939 roku alternatywa, jakakolwiek swoboda manewru?

Rozpatrując rysujące się wówczas przed polską dyplomacją możliwe opcje, trzeba ze smutkiem zauważyć, że żadna z nich nie dawała szans na dobre rozwiązanie, bez uszczuplenia terytorium państwa, utraty suwerenności, strat demograficznych i materialnych. Jedyną rachubą dającą nadzieję, przy uwzględnieniu powyższych czynników, pozostawał sojusz polsko-francusko-brytyjski, a ściśle biorąc – doprowadzenie do jego realizacji.

Dziś już wiadomo na pewno, o czym dowodnie przekonują wspomnienia Hansa von Herwartha i Charlesa E. Bohlena, że państwa zachodnie – na pewno Francja i USA – dysponowały, dzięki miarodajnym przeciekom, wiedzą o sekretnych rozmowach dyplomatów Niemiec i ZSRR, znały też, niemal natychmiast po fakcie, treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop–Mołotow. Stany Zjednoczone nie angażowały się wtedy czynnie w sprawy europejskie, ale ówczesne władze Francji należałoby zapytać, dlaczego polski sojusznik nie uzyskał wyczerpujących wyjaśnień, zgodnych z posiadanymi informacjami i na skalę rysujących się niebezpieczeństw. Historycy nie znają żadnego dokumentu, poświadczającego polsko-francuskie bądź polsko-brytyjskie konsultacje w tym zakresie, należy zatem założyć, że takowych nie było.

W tej delikatnej i nie do końca przejrzystej materii łatwo o pochopność sądu, ale wszystko wskazuje na fakt, że dyplomacja francuska, a w ślad za nią brytyjska celowo oszczędziły polskiemu aliantowi danych o efektach zbliżenia radziecko-niemieckiego. Może nie chciano uzmysłowić Polakom beznadziejności położenia, gdyż zachodziła obawa, że będą zbyt gwałtownie domagać się dotrzymania zobowiązań traktatowych? Może niepokojono się, że Polska – na zasadzie wyboru mniejszego zła – dokona proniemieckiego zwrotu, przez co Hitler najpierw zwróci się przeciw państwom zachodnim?[10]. Może wreszcie w stolicach zachodnioeuropejskich przyjęto wieści o pakcie radziecko-niemieckim jako dogodny, choć nie jedyny powód do faktycznego zaniechania realizacji umów sojuszniczych z Polską? Gotowość do ich spełnienia nigdy nie była w Paryżu i w Londynie zbyt duża, po 23 sierpnia 1939 roku przybył dodatkowy argument.

Znajomość pełnego tekstu układu Ribbentrop–Mołotow musiała stać się dla dyplomacji zachodnich jednym z najistotniejszych czynników wpływających na decyzje z końca sierpnia i września 1939 roku. Biorąc pod uwagę dostępne dokumenty i logikę wydarzeń, można założyć, że porozumienie radziecko-niemieckie zaważyło na opóźnieniu akcesu Francji i Wielkiej Brytanii do wojny, na ograniczeniu pomocy wojskowej dla Polski, wreszcie – na rezygnacji z wszelkich działań odciążających, co postanowiono podczas konferencji w Abbeville 12 września 1939 roku. Wyniki tej konferencji znał najprawdopodobniej Stalin, który z kolei 15 września wyraził zgodę na rozejm w walkach radziecko-japońskich i w ten sposób uzyskiwał większą swobodę ruchów w Europie. W tym kontekście decyzja z 17 września 1939 roku o wkroczeniu Armii Czerwonej na ziemie wschodnie II Rzeczypospolitej stanowiła tragiczne zwieńczenie wypadków prowadzących do katastrofy Polski i wojny europejskiej.

Żelazna obręcz się zacisnęła. Wewnątrz znalazła się Rzeczpospolita – obiekt ekspansji sąsiadów, państwo dysponujące rozbudowanym, ale w godzinie najcięższej próby całkowicie zawodnym systemem sojuszów.

* * *

Świadectwo von Herwartha pochodzi od jedynego w swoim rodzaju świadka historii, człowieka, który obserwował, a do pewnego stopnia współtworzył fakty o kluczowym znaczeniu dla dziejów najnowszych Europy i Polski. Ranga i specyfika wspomnień nakładała na tłumacza spore obowiązki, tym większe, że tekst ma charakter erudycyjny, i w wielu momentach wykracza poza sferę typowej narracji biograficznej. Autor ujawnia ambicje badawcze, cytuje spore partie dokumentów archiwalnych, powołuje się na inne wspomnienia, nie stroni od dygresji historyczno-filozoficznych, także od anegdot i opowiastek humorystycznych. Wiele miejsca zajmują refleksje o ludziach – członkach rodziny i przyjaciołach, reprezentantach świata dyplomacji, polityki, a także kręgów wojskowych.

W trosce o polskiego odbiorcę należało rozbudować warstwę przypisów, uwzględniających nie tylko uwagi von Herwartha, ale również dodatkowe wyjaśnienia personalne i rzeczowe. W niektórych wypadkach zaistniała konieczność sprostowania faktów i krytycznego odniesienia się do opinii autora. Osobny problem – to język i styl literacki tekstu. Hans von Herwarth nadał swoim wspomnieniom charakter raportu dyplomatycznego, pisanego z pewnym dystansem emocjonalnym, językiem precyzyjnym, pozbawionym stylistycznych ozdobników. Momentami jednak autor wychodzi z roli chłodnego obserwatora, ujawnia osobisty punkt widzenia, sięga do polemiki i ostrzejszego sądu, czyniąc to na ogół w formie eleganckiej aluzji lub skrótu myślowego. Do rozświetlenia wątpliwości merytorycznych i właściwego odczytania niuansów tekstu niezmiernie pożyteczna okazała się ożywiona korespondencja, a także kilkakrotne wizyty tłumacza na zamku Küps w malowniczym Frankenwaldzie, siedzibie Elisabeth i Hansa von Herwarthów. Szczególnie pamiętny okazał się pobyt latem 1990 roku. Było to już po upadku muru berlińskiego, gdy dotychczas senne, okoliczne miasteczka Coburg, Kronach i Kulmbach zapełniała kawalkada eks-enerdowskich wartburgów i trabantów, a biegnąca opodal, dotąd groźna i nieprzepuszczalna, granica niemiecko–niemiecka znikała w szybkim tempie z krajobrazu.

Spędzaliśmy wtedy długie godziny na ożywionych dyskusjach, pośród zabytkowych sprzętów i wspaniałych pamiątek rodzinnych. Wszyscy troje – niemiecki dyplomata i oficer, pamiętający czasy pierwszej wojny światowej, jego energiczna, obdarzona świetną pamięcią i niepospolitym urokiem osobistym małżonka oraz młodszy o dwa pokolenia polski historyk – mieliśmy świadomość, że oto na naszych oczach zamyka się cała epoka, której tragiczne preliminaria ukazał w swoich wspomnieniach Hans von Herwarth „Johnnie”.

Jednocześnie przeżywaliśmy małą, prywatną satysfakcję: u progu nowej epoki wspomnienia gospodarza zamku Küps torowały sobie drogę do polskiego czytelnika.

Eugeniusz Cezary Król

Między Hitlerem a Stalinem. Wspomnienia dyplomaty i oficera niemieckiego 1931-1945

Подняться наверх