Читать книгу Saga braci Steelów - Helen Hardt - Страница 5
Rozdział pierwszy Jade
ОглавлениеTalon był tym bratem, którego nie spotkałam nigdy.
Kiedy Marjorie i ja robiłyśmy licencjat, odwiedzali nas często jej starsi bracia, Jonah i Ryan. Byli wysokimi, dobrze zbudowanymi farmerami z Kolorado, od kowbojskich butów począwszy, na kapeluszach Stetsona skończywszy. Rodzeństwo Steelów, włączając w to Jorie, miało ciemne, niemal czarne włosy. Przyznaję, że trochę mnie oszołomiło, kiedy zobaczyłam ich po raz pierwszy. Któż nie chciałby spotkać na swojej drodze dwóch zabójczo przystojnych kowbojów, którzy czerpią przy tym miliony ze swojego rancza i i produkcji wina? Oczywiście, byli dla mnie za starzy i nigdy nie poświęcali mi specjalnej uwagi. Ale nie przejmowałam się tym, bo byłam wówczas zakochana w Colinie.
Mimo to za każdym razem, gdy przyjeżdżali, serce biło mi nieco żywiej.
Jorie śmiała się ze mnie. W końcu to byli jej bracia i przez większość swojego dzieciństwa stanowiła cel ich bezlitosnych docinków. Ale nawet ona przyznawała, że przyjemnie jest na nich popatrzeć. Sama wyglądała jak ich żeńska wersja.
Jeśli chodzi o urodę, to z całą pewnością rodzeństwo Steelów zostało hojnie obdarowane przez los.
Przy Jorie czułam się jak przyszywana brzydka siostra. Choć zawsze podobały mi się moje gęste kasztanowe włosy, wyglądały niemal dziecinnie przy jej czarnych o odcieniu hebanu. Oczy miałam bardziej szare niż niebieskie, pozbawione tej głębi ciemnobrązowych tęczówek, dzięki której miało się wrażenie, że spojrzenie sięga serca. Podobnie jak jej bracia, Jorie była wysoka, kilka cali wyższa ode mnie, choć i mnie nic nie brakowało – mierzyłam pięć stóp i siedemdziesiąt pięć cali. Nawet jej ciało było doskonałe, smukłe i wiotkie, podczas gdy ja miałam biust tak duży, ze zrezygnowałam z koszul zapinanych na guziki.
Uśmiechnęłam się. Jorie zawsze zazdrościła mi moich cycków, nawet gdy uświadomiłam jej cały koszmar potu gromadzącego się pod nimi i niemożność znalezienia sportowego stanika, który by na mnie pasował. Z przyjemnością sprzedałabym je za jej doskonale wymiarową sylwetkę.
Samolot wylądował z szarpnięciem.
– Panie i panowie, uprzejmie prosimy o pozostanie na miejscach, aż podkołujemy do naszego wyjścia. Dziękujemy za wspólną podróż i witamy w Grand Junction w Kolorado.
Znalazłam w torebce telefon i włączyłam go. Wiadomość od Jorie.
„Witaj! Nie mogę się ciebie doczekać! Niestety, coś mi wypadło i nie dam rady cię odebrać. Przyjedzie Talon. Pokazałam mu twoje zdjęcie. Będzie czekał przy odbiorze bagażu”.
Westchnęłam.
Brat, którego nigdy nie spotkałam.
Talon służył w Iraku, w czasie gdy Jorie i ja studiowałyśmy. Dlatego nigdy nie przyjechał do niej w odwiedziny. Był środkowym bratem, między Jonahem, najstarszym, a Ryanem. Marjorie była najmłodsza w rodzinie.
Nigdy nie mówiła dużo o Talonie. Stanowił dla mnie zagadkę. Choć, jeśli jest równie przystojny, jak jego bracia, nie sprawi mi najmniejszej przykrości przyglądanie się mu podczas godzinnej podróży z lotniska na ranczo Steelów.
Samolot w końcu zatrzymał się i wszyscy zaczęli wstawać, wyciągając bagaż z półek nad głowami. Byłam uwięziona na siedzeniu przy oknie, a para siedzących obok mnie starszych ludzi zdawała się nie śpieszyć.
Czekałam.
I westchnęłam raz jeszcze.
Moje życie znalazło się na zakręcie. Colin i ja powinniśmy teraz spędzać miesiąc miodowy, ale nasze plany uległy gwałtownej zmianie, gdy porzucił mnie przy ołtarzu. Co ciekawe, nie byłam z tego powodu tak nieszczęśliwa, jak powinnam. Prawdę mówiąc, od pewnego czasu coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie, a ja zwyczajnie nie chciałam się do tego przyznać sama przed sobą. Kiedy jednak w końcu zrozumiałam, że dręczące mnie cierpienie zaczyna splatać się z ulgą, zapragnęłam zmiany. Jorie, która była wtedy w Denver jako moja druhna, przekonała mnie, żebym przyjechała na zachodnie zbocza Gór Skalistych, do Kolorado, i zamieszkała na jej ranczu. Była szansa na pracę prawniczki w niewielkim miasteczku Snow Creek, a jeśli nie tam, mogłabym dojeżdżać do Grand Junction.
Właściwie jakie miałam wyjście? Wyjechałam z Denver, jedynego domu, jaki dotąd znałam, i oto znalazłam się tutaj, na lotnisku w Grand Junction.
Starsza para, choć w żółwim tempie, wreszcie zaczęła się poruszać, a ja mogłam wstać i rozprostować nogi. Chwyciłam bagaż podręczny z półki i wyszłam z samolotu prosto w nowe życie.
Podążałam za znakami kierującymi do odbioru bagażów, do transportera numer pięć.
Poznałam go, zanim zdążył się odwrócić.
Jaki wysoki! Wyższy niż obaj jego bracia! Nad kołnierzykiem znak rozpoznawczy Steelów – czarne falujące włosy. Biała koszula opięta na szerokich ramionach, zwężających się ku dołowi w szczupłą talię, i olśniewający tyłek w ciemnych dżinsach.
Przełknęłam ślinę.
No dobra, na co mam czekać?, pomyślałam. Że będzie machał kartką z wypisanym na niej „Jade Roberts”? I dlaczego nie poszłam do łazienki, żeby sprawdzić, jak wyglądam? Na pewno tak, jakby przed chwilą przejechała mnie ciężarówka.
Podeszłam i odchrząknęłam.
Odwrócił się i wbił we mnie spojrzenie czarnych płonących oczu.
Był opalony. Jego nos wyglądał niemal doskonale, nie licząc pojedynczej, ledwie dostrzegalnej krzywizny. Musiał go kiedyś złamać. Mocna szczęka pokryta lekkim czarnym zarostem, może kilkudnodniowym, może wczorajszym. Wargi pełne, ciemnoróżowe. I muskularna szyja… Jaka może być ta brązowa skóra w dotyku? Dwa górne guziki prostej białej koszuli były rozpięte, widziałam czarne włosy na piersi.
Moje sutki nabrzmiały pod stanikiem, a skóra napięła się, jakbym została opakowana w ciasną folię.
– To ty jesteś Jade? – zapytał lekko ochrypłym głosem.
Skinęłam głową, niezdolna wypowiedzieć choć słowo. Talon Steel był bogiem, który zawitał do mojego życia. Serce waliło mi jak młotem. Jak to możliwe, że pociąga mnie tak bardzo obcy mężczyzna, podczas gdy w równoległym świecie miałam właśnie wychodzić za mąż za innego? Colin i ja mogliśmy już się nie kochać, ale przecież wciąż żywiliśmy wobec siebie jakieś uczucia. Ale zostać porzuconą przy ołtarzu? To może nieźle namieszać kobiecie w głowie.
– Pokaż mi, która walizka jest twoja, to ją wezmę.
Skinęłam głową raz jeszcze i podeszłam do transportera.
Bez obaw. Mój bagaż zawsze wyjeżdżał ostatni; zostawałam z jedną czy dwiema osobami, przekonana, że moje rzeczy właśnie lecą do Timbuktu. Teraz jednak delektowałam się czekaniem. Mogłabym tak stać i cieszyć oko hipnotyzującym widokiem walizek. I starając wziąć się w garść.
A jednak nic z tego. Mój bagaż już pojawił się na niewielkiej pochylni i zsunął na karuzelę. Tyle mojego wytchnienia. Chwyciłam fioletową walizkę, dźwignęłam ją i wtedy poczułam na dłoni jego ciepłą dłoń.
– Mówiłem, że to wezmę. – Talon złapał za uchwyt. – Chodźmy. Zaparkowałem na tym poziomie.
Co miałam robić? Ruszyłam za nim.
Wyraźnie nie był rozmowny, ja, szczerze mówiąc, też nie. Nienawidziłam gadek o niczym. A gdy pomyślałam, że mam być z nim uwięziona w samochodzie przez całą godzinę… Jeśli będziemy tak milczeć, ta godzina będzie się nam cholernie dłużyć.
Ten facet nawet stąpał seksownie. Musiał mieć ponad sześć stóp, co najmniej trzy czy cztery cale powyżej. Starałam się dotrzymać mu tempa, gdy stawiał długie kroki, i już po chwili zaczęłam sapać. Oczywiście, widok tego tyłka nie był żadną torturą.
Czarne kowbojskie buty uderzały ciężko o posadzkę.
Gdy zbliżyliśmy się do drzwi, te otworzyły się automatycznie.
Wyszedł pierwszy.
Nie było to bardzo uprzejme, ale niewiele mnie obeszło. Marzyłam, by Talon szedł trochę wolniej. Potrzebowałam nieco więcej czasu przed przerażającą podróżą samochodem.
Podążyłam za nim do mercedesa w kolorze jasnego burgunda.
Steelowie mieli pieniądze. Dużo pieniędzy. Kiedy ja przyjeżdżałam w lecie do domu z uniwersytetu i pracowałam jako sekretarka w firmie budowlanej ojca, Jorie odbywała szalone wycieczki po Europie i rejsy po greckich wyspach. Pewnego razu, podczas przerwy wiosennej na którymś z niższych lat zaprosiła mnie na pływanie po Karaibach i opłaciła wszystko. Spędziłam wtedy najlepsze chwile w życiu, mimo iż Colin był daleko.
Talon umieścił walizkę w bagażniku i spojrzał na moją torbę podręczną.
– To też chcesz tu włożyć?
Skinęłam głową i podałam mu torbę. A potem podeszłam do tylnych drzwi od strony pasażera i wsiadłam.
Talon usadowił się za kierownicą. Odwrócił się do mnie.
– Nie jesteś zbyt rozmowna, co?
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Jak do tej pory nie powiedziałam przecież ani słowa! Musiał chyba uważać mnie za niemowę.
– Dziękuję, że mnie odebrałeś. Jorie napisała mi w esemesie, że nie da rady.
– Tak. Pojechała na rozmowę o pracę.
– Serio? Myślałam, że będzie pracować na ranczu…
– My też tak myśleliśmy. Ale okazało się, że lokalna gazeta w Snow Creek właśnie straciła czołowego reportera, a Marjorie robi wszystko, żeby dostać tę robotę.
– Oby jej się udało!
Jorie lubiła dziennikarstwo. Robiła z niego licencjat. Jej magisterium miało być z rolnictwa, bo uważała, że jej przeznaczeniem jest praca na ranczu. Ale tak naprawdę kochała gotowanie. Setki razy próbowałam namówić ją na szkołę kulinarną, lecz wciąż coś ją powstrzymywało.
– Marjorie wspominała, że jesteś prawnikiem?
– Tak. Wprawdzie wyniki egzaminu dopiero za parę tygodni, ale jestem dobrej myśli. – Pokiwał głową.
Przez cały czas wpatrywał się w drogę, kierując się w stronę wyjazdu z lotniskowego parkingu.
Jakiś czas milczeliśmy.
Oglądałam paznokcie, dłubiąc przy kawałku wyschniętego naskórka. Spojrzałam na leżącą na podłodze torebkę, po czym podniosłam ją i wyjęłam komórkę. Zazwyczaj nie znoszę, gdy ludzie kryją się za swoimi telefonami, ale teraz naprawdę potrzebowałam czegoś, czym mogłabym się zająć. Atmosfera w aucie tak zgęstniała, że można ją było krajać nożem.
Powiedz coś, Jade! Cokolwiek. Ta cisza jest ogłuszająca!
Ale żeby coś powiedzieć, musiałam mieć do powiedzenia cokolwiek.
Z jakiegoś powodu Talon Steel mnie paraliżował. Był doskonale życzliwy, ale nie przyjacielski. Nieprzenikniony. Od stóp do głów okryty niewidzialną zbroją. Służył w marines, gdzie najprawdopodobniej widział sporo niezłego gówna. Rzeczy, których nawet nie próbowałam pojąć. Wrócił kilka lat temu. Jorie mówiła, że pożegnał się ze służbą z honorami, tego lata gdy skończyłyśmy studia.
Kto wie, co przeżył?
Odchrząknęłam.
– Są jakieś możliwości dla prawników w waszym małym mieście? – zapytałam.
Talon pokręcił głową.
– Ja nie wiem o nich z pewnością.
– Jorie mówiła, że coś może się znaleźć…
Roześmiał się.
– Nie mam pojęcia, skąd może to wiedzieć!
Dobra. Dalsze pytania w tym kierunku nie doprowadzą do niczego.
– A co u Jorie? Stęskniłam się za nią.
– Myślę, że wiesz więcej niż ja, co u niej. Nie widziałyście się w zeszłym tygodniu na twoim, hm, ślubie?
Tak, tak… Widziałam ją niedawno na własnym ślubie, który nie doszedł do skutku. Dziękuję ci bardzo, że o tym wspomniałeś.
To by było na tyle w kwestii podjęcia rozmowy.
– Koniec końców, nie wyszłam za mąż.
– Wiem o wszystkim. A nawet gdybym nie wiedział, wpadłbym na to. Bo przyjeżdżasz tu bez męża i nie masz obrączki.
Czy on rzeczywiście przyjrzał mi się tak dokładnie, żeby zauważyć, że nie noszę obrączki? Mało prawdopodobne. Zatem wszyscy bracia Steelowie już wiedzą o moim upokorzeniu.
Jeszcze przez chwilę nerwowo bawiłam się telefonem, ale bateria kończyła się powoli. Zerknęłam na zegar na desce rozdzielczej. Cholera, dopiero pięć minut jazdy! Jak ja to wytrzymam?
– Jesteś głodna? Możemy przejechać przez jakiś bar szybkiej obsługi czy coś w tym rodzaju.
Naprawdę się odezwał?
Zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że jestem trochę głodna. Odmówiłam zapłacenia horrendalnej ceny za byle jaki posiłek w samolocie. Teraz jedzenie zajęłoby mi usta i nie musiałabym rozmawiać.
– Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu – odparłam. – Może być cokolwiek. Burger albo coś w tym rodzaju.
Podjechał do Wendy’s i zamówił dwa zestawy z colą, nie pytając mnie o zdanie. Szturchnęłam go lekko w ramię.
– Przepraszam, jeden z dietetyczną colą – rzucił do mikrofonu, nie patrząc na mnie.
Nie no, trochę to jednak bezczelne! Nie zwykłam pijać napojów gazowanych. Nigdy. Przeszkadzają mi bąbelki.
Szturchnęłam raz jeszcze.
– Dla mnie mrożona herbata, dobrze?
Sapnął.
– Przepraszam, bez dietetycznej. Proszę mrożoną herbatę. Zadowolona? – Odwrócił się do mnie.
Potrząsnęłam głową. Ten facet to tak na serio?
– Szczerze mówiąc, nie. Zamówiłeś mi zwykłego burgera, nie pytając, czy chcę taki, a nie inny. Mogłabym być wegetarianką, na przykład.
Lewy kącik ust uniósł się w krzywym uśmiechu.
– Powiedziałaś, że może być cokolwiek. „Burger albo coś w tym rodzaju”. Chyba tak to ujęłaś?
Zapłonęły mi policzki. Tak, powiedziałam to. A teraz wyszłam na idiotkę. Świetnie.
Bawiłam się własnymi palcami, dopóki sprzedawca nie wręczył Talonowi przez okno torby z jedzeniem i picia. Brat Jorie podał mi napoje, a ja sprawdziłam, który z nich to mrożona herbata. Wstawiłam jego kubek do uchwytu obok siedzenia kierowcy i włożyłam słomkę do mojego.
Rzucił mi torbę na kolana.
– Rozpakuj moje jedzenie, żebym mógł jeść podczas jazdy.
Żadnego „proszę”. Żadnego „czy mogłabyś?”. Po prostu rozkaz. No tak, przecież był w wojsku. Pewnie przyzwyczaił się do wydawania rozkazów. A może to po prostu prymitywny cham? Nie znałam dobrze braci mojej niedoszłej druhny, ale kiedy ich spotykałam, zawsze byli bardzo serdeczni.
Co się dzieje z tym facetem?
Ponieważ wciąż było mi głupio z powodu mojej wpadki z burgerem, zrobiłam to, o co mnie poprosił. A raczej co mi polecił.
Burgery były identyczne, więc nie musiałam się przejmować, który jest dla niego. Rozpakowałam, złożyłam papier i owinęłam kanapkę w połowie. Podałam.
Odburknął coś.
Zapewne „dziękuję” w języku Talona Steela.
Spróbowałam swojego burgera. Jezu, majonez! Nie mam nic przeciwko majonezowi, ale staram się unikać nadmiaru tłuszczu, gdy tylko mogę. Tyle że bez sensu o tym wspominać. Stało się. Kanapka była pyszna czy ja aż tak głodna? Odgryzałam małe kawałeczki i żułam aż do miękkiej pulpy, tak długo, jak się dawało.
Mimo to, kiedy skończyłam kanapkę i frytki, zegar pokazywał, że mamy przed sobą jeszcze trzydzieści minut jazdy.
Gapiłam się przed siebie, nie zwracając uwagi na magnetyczny zew, by spojrzeć na niego. Ten facet był z pewnością dupkiem, ale dlaczego tak się nim interesowało moje libido? Sutki wciąż nabrzmiewały mi pod stanikiem, boleśnie spragnione ust. Jego ust.
Jasny gwint, zapowiadało się długie pół godziny!