Читать книгу Saga braci Steelów - Helen Hardt - Страница 8

Rozdział drugi

Оглавление

Talon

Doktor Carmichael milczała przez chwilę.

– Rozumiem – powiedziała wreszcie. – Nie żartował pan, kiedy mówił, że przeszedł przez coś potwornego.

Odchrząknąłem.

– Nie. Nie żartowałem.

– Nie chodzi o to, że myślałam, że to żarty. Przypuszczałam, że to musiało być coś podobnego. Czy może pan mi opowiedzieć o tym odrobinę więcej?

O dziwo, teraz, kiedy wypowiedziałem to słowo – słowo, które trzymałem w tak szczelnym zamknięciu umysłu przez tyle lat – chciałem mówić dalej. Chciałem opisać wszystko, co się stało. I chciałem, żeby doktor Carmichael mi pomogła. Nerwy mi dygotały, puls przyśpieszył, ale chciałem – musiałem! – mówić.

– Myślę, że mogę.

– Dobrze. Proszę zatem zacząć.

– Trzymali mnie w zamknięciu ponad miesiąc. Prawie dwa, chociaż ja sobie nie zdawałem sprawy z upływu czasu. Dnie i noce zlewały się w jedno. Naprawdę nie miałem pojęcia, jak długo tam byłem. Ani którego dnia stamtąd wyszedłem.

– Więc było ich trzech?

Przytaknąłem.

– Słabo ich pamiętam. Ich przywódca miał wytatuowanego feniksa na lewym przedramieniu. I ciemnobrązowe oczy. O tych oczach przypomniałem sobie niedawno, w trakcie kontrolowanej hipnozy.

– Wydaje się, że kieruje pan swój gniew przede wszystkim przeciwko niemu.

– Żadnego z nich nie kocham, proszę mi wierzyć.

– Dlaczego zatem skupia się pan właśnie na nim? To jego pan zabijał we śnie.

Dlaczego? W głębi duszy nienawidziłem całej trójki. Ale to ten z tatuażem – z tym mitycznym ptaszyskiem, którego wizerunek miał dla mnie tyle sprzecznych znaczeń – był tym, do którego żywiłem największą wrogość.

Aż do tej chwili nie wiedziałem, że to uczucie można stopniować. Ale tak, to jego nienawidziłem najbardziej.

– Tak jak mówiłem, on był w pewnym sensie przywódcą. Albo przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. I miał największego…

Boże, czy ja naprawdę chcę iść w tym kierunku?

– Co miał?

Przełknąłem ślinę. I podjąłem decyzję. Żadnego odwrotu.

– Miał największego kutasa. Najbardziej bolało, kiedy on wchodził pierwszy.

Doktor Carmichael siedziała nieruchomo. Jej wargi zacisnęły się lekko.

– Wiem, że bardzo trudno jest panu o tym mówić, Talonie. Jeśli chce pan przerwać, proszę mi po prostu powiedzieć. Nie mam już dzisiaj więcej sesji, więc możemy pracować tak długo, jak pan zechce.

Co mi tam, do diabła! Sad może poczekać. Axel to dobry człowiek, zajmie się wszystkim.

– Nie wiem, ile czasu dam radę, pani doktor. Ale mogę spróbować.

– Rozumiem. Po prostu proszę mi powiedzieć, kiedy będzie pan potrzebować przerwy.

– W porządku.

Doktor Carmichael odchrząknęła.

– Proszę mi opowiedzieć o tych dwóch pozostałych.

Zamknąłem oczy i przełknąłem ślinę.

– Oni nigdy nie byli tak realni, jak ten facet z tatuażem. Właściwie to zacząłem myśleć o nim „Tatuaż”, a o tym drugim „Niski Głos”. Nie, nie chodzi o to, że ten głos był nienormalnie niski czy coś w tym rodzaju. Prawdopodobnie brzmiał jak mój teraz. Może po prostu facet mówił bardziej donośnie? Ale to wrażenia dziesięciolatka.

– Rozumiem. A ten trzeci?

– Ten trzeci na ogół był jakoś tak bardziej w tle. To on mi przynosił jedzenie. I wynosił kubeł, kiedy się załatwiłem.

– Czy mówi mi pan, że on panu tego nie robił?

– Och, nie. Oczywiście, że robił. Po prostu wydawało mi się, że raczej podąża za tamtymi dwoma. Rozumie pani, co mam na myśli?

– A jak pan się czuł z tym, że on panu przynosił jedzenie?

Jak ja się czułem? Nie miałem pojęcia, do czego zmierza doktor Carmichael.

– Czy pani uważa, że powinienem żywić do niego jakieś cieplejsze uczucia, ponieważ mnie karmił?

Potrząsnęła głową.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale on był tym, który pana karmił.

Zamknąłem oczy i wypuściłem powietrze.

– Karmił mnie pomyjami, pani doktor. To w większości wypadków nie nadawało się nawet dla świń. Ale ja umierałem z głodu, więc jadłem.

– Rozumiem. – Czy ona rzeczywiście rozumie? Cały czas miała ten swój niezobowiązujący wyraz twarzy. Zupełnie nie potrafiłem go rozszyfrować. Co wcale nie oznaczało, że nie byłem dobry w odczytywaniu ludzi. – Przykro mi, że…

Przerwałem gwałtownie.

– Jego palec u nogi.

– Co pan ma na myśli?

– Ostatnio sobie przypomniałem. Ten trzeci facet… Ten, który przynosił mi jedzenie. Brakowało mu małego palca w lewej stopie.

– Naprawdę? Mamy zatem jednego z tatuażem feniksa na… Na którym przedramieniu?

– Na lewym – zapadłem się w fotel i potarłem skronie.

– Okej. Więc jeden ma tatuaż feniksa na lewym przedramieniu i brązowe oczy. Drugi ma niski głos, a przynajmniej tak to pan zapamiętał. A trzeciemu brakuje małego palca w lewej stopie. Czy tak?

Skinąłem głową.

– Talonie, czy myślał pan kiedykolwiek o tym, żeby spróbować ich dopaść i postawić przed sądem?

– Moi bracia wspominają o tym od czasu do czasu. Ale pani doktor, ja nie chcę ich znowu oglądać. I tak bym ich nie rozpoznał, gdyby przeszli obok mnie na ulicy. Zawsze nosili maski. A prawdę mówiąc, gdyby się kiedykolwiek nawinęli, wymierzyłbym im sprawiedliwość po swojemu.

– Oczywiście, rozumiem pana uczucia. Ale zdaje pan sobie sprawę, że wymierzanie sprawiedliwości po swojemu zaprowadziłoby pana do więzienia na resztę życia?

– Oczywiście, że tak. Nie jestem idiotą.

– Nie chciałam sugerować, że pan jest. Wiem jednak, że czasami chęć zemsty potrafi odebrać rozum.

– To i tak nie ma znaczenia. Nie złapiemy ich nigdy. Jeśli mają choć trochę rozumu, są dziś daleko stąd.

– Prawdopodobnie.

– Mój starszy brat Joe myślał o wynajęciu kogoś, kto spróbowałby ich odnaleźć. Ale ja mówię „nie”.

– Dlaczego?

– Bo po prostu nie chcę nowego otwarcia.

– A czy pan właśnie tego nie robi w tej chwili?

– Robię to po to, żeby wyzdrowieć, prawda?

– Ma pan całkowitą rację. Pan musi wyzdrowieć, bez względu na to, czy ci ludzie zostaną złapani, czy nie. O to mi chodzi.

Westchnąłem.

– Nie przypuszczam, że jest jakakolwiek szansa na ich odnalezienie, pani doktor. Oni działali tutaj dwadzieścia pięć lat temu. Porwali siedmioro dzieciaków. Ja wyszedłem z tego żywy jako jedyny.

– Jest pan pewien, że inne dzieci porwali ci sami ludzie?

Czy jestem? Zawsze tak zakładałem.

– Nie mam pewności – przyznałem. – Nie licząc jednego przypadku.

– Twojego przyjaciela. Chłopca imieniem Luke.

Przytaknąłem.

– Powiedziałeś, że nigdy go nie znaleziono.

– Bo nie znaleziono. Ale ja widziałem go jako ostatni.

– Widziałeś go żywego, Talonie?

– Nie. – Potrząsnąłem głową. Moje serce zaczęło bić jak szalone. – Już wtedy nie żył.

– Talonie, chciałabym, żeby pan coś zrozumiał.

– Co takiego?

– Że nie ma w tym żadnej pana winy.

– Wiem o tym. – Tylko czy naprawdę? Przez te wszystkie potworne dni, kiedy nikt po mnie nie przychodził, siedziałem na tym głupim podartym kocu w tej głupiej szarej piwnicy, myśląc, że jestem bezwartościowy. Nie widziałem żadnego innego powodu, dla którego nikt mnie nie szukał. – To znaczy, myślę, że o tym wiem.

Pani doktor skinęła głową.

– Mówi mi pan, że pan wie to obiektywnie. Że pan, jako dorosły, wie, że został pan porwany przez przypadek. Że to równie dobrze mógł być jakikolwiek inny mały chłopiec z okolic. Nie zasługiwał pan na to, co się panu stało, bardziej niż którekolwiek z tych dzieci. Pan zdaje sobie z tego sprawę, to oczywiste. Ale tamten koszmar wciąż w panu żyje. I wpływa na pana życie aż do teraz.

To, kurwa, absolutna prawda!

– Więc chociaż pan to wie, choć z perspektywy może pan spojrzeć na sytuację obiektywnie i powiedzieć sobie: „To nie była moja wina”, to jednak tamto wciąż wpływa na sposób, w jaki pan o sobie myśli.

– Myślę, że trafiła pani w punkt, pani doktor.

Uśmiechnęła się. Jej oczy błyszczały od powstrzymywanych łez.

– To może być niełatwe, ale obiecuję, że nie zatrzymam się, póki nie dojdziemy tam, gdzie pan potrzebuje.

– Pani doktor? Nic mi nie jest.

Po policzku spłynęła pojedyncza łza.

– Wiem, że nic panu nie jest. A będzie się pan czuł jeszcze lepiej.

– To skąd te łzy?

– Właśnie dlatego zostałam terapeutką, Talonie. Dla takich dni jak ten.

– A co w nim takiego specjalnego?

Doktor Carmichael wyjęła chusteczkę ze stojącego na stoliku do kawy pudełka i otarła oczy.

– Dzisiaj uznałeś to, co się stało. To twój pierwszy prawdziwy krok ku ozdrowieniu. Choć przed nami jeszcze długa droga. Może nie być przyjemnie, ale obiecuję, że przynajmniej będzie z górki.

Saga braci Steelów

Подняться наверх