Читать книгу I co ona ma zrobić? - Holly Bourne - Страница 7
ОглавлениеRozdział pierwszy
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.
Głupia myśl. Beznadziejnie głupia.
Ale po wszystkim, wypłakawszy wstrzymywane, gorące i wielkie jak grochy łzy wściekłości, właśnie to pomyślałam...
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.
Jeśli naprawdę chcecie wiedzieć, jak byłam ubrana, rozwieję wasze obawy – nie wyglądałam jak ofiara idealna. Miałam na sobie zwyczajne jeansy. I ażurowy sweter. ALE SPOKOJNIE – seksowna koronka była SZCZELNIE ZASŁONIĘTA grubą wełnianą kurtką. Jeśli więc zwyrodnialcy z furgonetki nie mieli promieni rentgena w oczach – wszyscy przez chwilę podziękujmy Bogu za to, że tak nie było – nie miałam na sobie niczego, niczego, co mogłoby sprowokować wydarzenia, które rozegrały się tamtego dnia.
A było tak...
Po awanturze z rodzicami na temat Mojej Przyszłości wybiegłam spóźniona do szkoły. Nic nadzwyczajnego. Oboje mieli obsesję na punkcie Mojej Przyszłości, ale tym razem wyjątkowo nieprzyjemnie na mnie naskoczyli. Z powodów nieznanych nikomu, nawet mnie samej, kłótnia skończyła się moim zuchwałym chwytem za własne krocze i wykrzyczeniem: „Przemyślcie TO!”. Następnie z trzaskiem zamknęłam drzwi tuż przed ich osłupiałymi twarzami i pognałam na ulicę. Prawie płakałam.
Było zimno i promiennie. Przyjemny październikowy poranek, kiedy złoty blask słońca nie ma żadnego wpływu na temperaturę. Podbiegałam. Po pierwsze dlatego, że byłam już spóźniona, a po drugie, żeby się rozgrzać. Kiedy wybiegłam zza rogu, dostrzegłam furgonetkę.
Z przodu siedzieli dwaj kolesie wyglądający na budowlańców. Zauważyli mnie natychmiast. Gapili się przez szybę. Przewiercali mnie wzrokiem tak, że poczułam uderzającą do brzucha krew. Przypływ kobiecej intuicji. Przebłysk myśli o czekających mnie kłopotach.
Chrzanić to! To nie była żadna kobieca intuicja. Nie jestem psychiczna, a jedynie doświadczona w kwestii molestowania seksualnego. Jak niemal każda dziewczyna na świecie, która miała czelność poruszać się w miejscu publicznym.
Furgonetka znajdowała się po mojej stronie, na spokojnej ulicy mieszkalnej, tuż przy chodniku. Przystanęłam na chwilę, oceniając swoje możliwości. Wyczuwałam niebezpieczeństwo, ale musiałam przejść obok tego wozu. Było mi niedobrze od samego sposobu, w jaki na mnie patrzyli. Jakbym miała się wstydzić...
A może jednak się mylę? – pomyślałam. Jeden z nich był w wieku mojego ojca. Może po prostu zwyczajnie przyglądali się światu przez przednią szybę. Może nie czekało mnie nic złego. A ponieważ już byłam wykończona, całkiem sama i wkurzona wszystkim, co się tego dnia wydarzyło, straciłam naturalną pewność siebie.
Mimowolnie odwróciłam wzrok, udając, że na mnie nie patrzą. Zapięłam ciasno kurtkę, całkiem zakrywając piersi, i prędko ruszyłam przed siebie.
Zbliżałam się do furgonetki. Wciąż czułam na sobie ich spojrzenia. Prawie byłam obok. A „prawie obok” oznaczało „prawie za nimi” i... za chwilę wszystko będzie dobrze... I będę bezpieczna... A poza tym było całkiem jasno i zawsze mogłam krzyknąć, ale przecież nie będę musiała, bo wszystko będzie dobrze, a ja niepotrzebnie wyobrażałam sobie, że ci dwaj budowlańcy są tacy źli i... i... i...
...drzwi furgonetki się otworzyły.
Zamarłam. Otwarte drzwi zablokowały mi drogę. Młodszy z mężczyzn powoli wysiadł z auta. Podniosłam głowę. Szybkie, pełne lęku spojrzenie. Dlaczego otworzył drzwi? Usłyszałam trzaśnięcie i się wzdrygnęłam. To drzwi od strony kierowcy. Drugi mężczyzna również wysiadł. Zerknęłam na niego. Widziałam, jak przechodzi przed maską wozu, zachodząc mi drogę. Był łysy, stary i miał czerwoną twarz, jakby od wielu lat nie wychodził z ciągu alkoholowego.
Jeden stał przede mną, drugi z tyłu. Byłam w pułapce. Brakowało miejsca, żeby ich wyminąć. Pierwszy odezwał się ten z przodu.
– Seksownie wyglądasz z tą czerwoną szminką. – Jego głos był tak cierpki, że przeszły mnie ciarki i się cofnęłam.
Ach tak, zapomniałam wam powiedzieć. Miałam pomalowane na czerwono usta.
I TERAZ UWAŻACIE, ŻE TO MOJA WINA? Pochylił się tuż nade mną, nie pozostawiając wyboru. Musiałam na niego spojrzeć. Był młodszy od swojego kompana. Na twarzy zamiast porządnego zarostu miał jakieś kłaki.
– Wymalowałaś się specjalnie dla nas, prawda, skarbie? – odezwał się ten za mną. – Podoba nam się. Bardzo nam się podoba.
Serce waliło mi jak oszalałe. Myślałam, że za chwilę zapłonie żywym ogniem. Mój oddech był szybki i krótki. W ogródku po drugiej stronie ulicy jakiś człowiek obrywał z krzewów zwiędłe kwiaty. Spojrzałam na niego desperacko, bezgłośnie błagając o pomoc, ale on udawał, że niczego nie widzi.
– Co jest, złotko? Dlaczego nie odpowiadasz?
– Ja... – wydusiłam z siebie. – Ja...
– Jesteś nieśmiała, co? Ale nieśmiałe dziewczęta nie malują ust na czerwono.
Młodszy zrobił krok do przodu. Nie miałam miejsca, żeby się ruszyć. Jego oddech cuchnął czymś słodkim, jakby przed chwilą wypił red bulla. Rozejrzałam się nerwowo, w myślach mierząc przestrzeń wokół niego. Może uda mi się prześlizgnąć. To była szansa, którą postanowiłam wykorzystać. Odepchnęłam go, siłą uniosłam jego rękę i najszybciej jak potrafiłam pobiegłam ulicą. Moje stopy głośno dudniły o chodnik. Serce biło jak obłąkane. Pobiegną za mną? Był biały dzień.
– PUSZCZALSKA! – krzyknął jeden z nich.
Ciężka obelga spadła mi na plecy. Biegłam i biegłam, przekonana, że mnie gonią. Pewna, że to jeszcze nie koniec.
– DAJ SPOKÓJ, ŚLICZNOTKO, TO BYŁ TYLKO KOMPLEMENT.
– WREDNA SUKA.
Zimne powietrze wdzierało się przez usta, drażniąc mi płuca. Zawartość żołądka podchodziła do gardła. Byłam tak roztrzęsiona, że z trudem biegłam prosto. Nie słyszałam za sobą ich kroków. Kiedy dotarłam do końca ulicy, zebrałam się na odwagę i rzuciłam szybkie spojrzenie za siebie. Mężczyźni stali oparci o furgonetkę. Śmiali się i pochylali do przodu, waląc dłońmi o kolana. Cieszyli się jak dzieci. Z trudem udało mi się powstrzymywać łzy, które utkwiły mi w gardle. Wtedy pomyślałam:
Nawet nie miałam na sobie krótkiej spódnicy.