Читать книгу I co ona ma zrobić? - Holly Bourne - Страница 8

Оглавление

Rozdział drugi

Wraz z mijającymi godzinami mój dzień stawał się coraz gorszy.

W porę zdążyłam na lekcje. Z trudem przebolałam zajęcia z polityki i ekonomii, na których ledwo mogłam się skupić. Drżącą dłonią trzymałam długopis, kreśląc pozbawione sensu notatki. W myślach powracała ta sama scena. Sposób, w jaki na mnie patrzyli. To uczucie, kiedy zatarasowali mi drogę. Pod tablicą nauczyciel przynudzał o niewydolności większościowej ordynacji wyborczej.

Czułam wiele emocji naraz. Wstyd – jakbym chciała się winić. Za głupią szminkę, która po prostu pasowała do koloru torebki i aż do tego poranka sprawiała, że czułam się z nią dobrze. Zażenowanie – że pozwoliłam im się tak podejść. A mimo to miałam wrażenie, jakby budowlańcy zdarli ze mnie wszystkie ubrania i wystawili na widok całej okolicy. Strach – że będą na mnie czekać, gdy będę wracać do domu... I czystą, rozgrzaną do białości wściekłość. Na nich – dlaczego uważali, że mogą mnie tak traktować? Dlaczego człowiek z ogródka mi nie pomógł? Ale także na siebie... Lottie, dlaczego, do jasnej cholery, nie zaczęłaś krzyczeć? Taka z ciebie oferma?

Po lekcjach poszłam prosto do stołówki na spotkanie kółka filozoficznego. Kilkoro z nas ustawiło się w kolejce po frytki, jak mieliśmy w zwyczaju. Do tego czasu przestałam się trząść, jednak emocje mnie nie opuściły.

– Cześć, Lottie. – Obok pojawiła się Jane z mlecznym shakiem na tacy. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz niewyraźnie.

Uśmiechnęłam się. Jane była starą znajomą Evie, która z kolei była jedną z dwóch moich najlepszych przyjaciółek. Chodziłyśmy razem na zajęcia z filozofii, byłyśmy w ostatniej klasie szkoły średniej. Po kilku nieudanych próbach zadzierzgnięcia znajomości w końcu zaczęłam się do niej przekonywać.

– Wszystko gra – skłamałam. – Jesteś gotowa na wspaniałą przygodę z deontologią?

– Raczej na twoją pomoc w rozeznaniu się w tej przygodzie – westchnęła Jane i przeciągnęła dłonią po niedawno zafarbowanym na różowo pasemku włosów.

Skinęłam głową w stronę Mike’a i kilkorga innych znajomych, którzy stanęli za nami w wolno posuwającym się ogonku po ciepły posiłek. Uniosłam się na palcach, żeby ocenić, jak wiele frytek jeszcze zostało.

– No nie! – powiedziałam głośno. – Już prawie się kończą. Nie znoszę frytek z końca partii. Zawsze są zimne i zamoknięte.

– Może weźmie je ktoś przed tobą... – odezwała się Jane.

– Mam taką nadzieję.

Jednak nikt przede mną nie poprosił o frytki. Spojrzałam na nędzne resztki, część z nich jeszcze była chrupiąca, a część miękka i poskręcana. Skrzywiłam się i zerknęłam na stojących za mną chłopaków.

– Poświęcę się i wezmę te nędzne resztki z końca partii, żebyście wy mogli dostać świeże. Tak wygląda utylitaryzm w praktyce – zażartowałam.

Jednak nikt mnie nie słuchał. Wkurzyłam się, bo na moim talerzu właśnie wylądowała kupa... Kupa gumowatych frytek. A z mojego wspaniałego dowcipu o zabarwieniu filozoficznym nawet nikt się nie zaśmiał.

Kiedy Mike i cała reszta zamówili frytki z nowo przybyłej, smakowitej dostawy, odeszłam do stolika w rogu, przy którym zawsze jadaliśmy. Było duszno i śmierdziało kanapkami z jajkiem. Promienie słońca wlewały się przez ogromne okno, ogrzewając mi twarz i wzmagając jajeczny odór. W końcu wszyscy usiedli na swoich miejscach. Było nas siedmioro – ja, Jane, jej chłopak Joel i czterech innych chłopaków. Dzisiejszemu spotkaniu przewodniczył Mike. Kiedyś, pijana i nadmiernie podekscytowana najlepszymi ocenami z pięciu egzaminów na koniec pierwszej klasy, pocałowałam go. Do tej pory mi nie wybaczył, że niewinny buziak nie przerodził się w nic poważniejszego. Mike obrzucił mnie diabelskim spojrzeniem przez stół i rozpoczął:

– Słuchajcie, rozmawiałem z panem Henrym. Powiedział, że deontologia i utylitaryzm na pewno będą na egzaminie... – Jego słowa zginęły w ogólnym gwarze.

Bez entuzjazmu chwyciłam zimną frytkę, a w głowie zadźwięczało mi echo porannej awantury z rodzicami. To była STRASZNA kłótnia. Ojciec wciąż nie przebolał faktu, że na początku semestru zrezygnowałam z piątego egzaminu kończącego szkołę średnią, mimo że aby dostać się na studia w Cambridge, potrzebowałam tylko czterech. Tego ranka po raz kolejny próbował przekonać mnie do zmiany zdania, chociaż nowy semestr zaczął się ponad miesiąc temu. Mama jak zawsze nerwowo dreptała między nami, z marnym skutkiem starając się wynegocjować zawieszenie broni.

– Musisz myśleć o swoich priorytetach – oznajmił ojciec. Zawsze zaczynał w ten sposób. – Masz tylko jedną szansę, Charlotte.

– Wiem, że Klub Starych Panien jest dla ciebie bardzo ważny, kochanie – wtrąciła mama. – Jesteśmy dumni z twojej działalności... Ale nie sądzisz, że lepiej byłoby poświęcić czas na zdanie dodatkowego egzaminu? Tak w razie czego...

W zeszłym roku ja, Evie i nasza przyjaciółka Amber założyłyśmy feministyczną grupę dyskusyjną zwaną Klubem Starych Panien. Pomysł był strzałem w dziesiątkę, a szkoła nawet przekształciła go w oficjalnie działający pod jej patronatem FemKlub, który razem prowadziłyśmy. To wszystko niesamowicie mnie cieszyło, jednak tata wciąż nie był zachwycony.

– Posłuchaj, Charlotte – ciągnął – nie martwisz się tym, jak ta cała feministyczna działalność będzie wyglądać w twojej aplikacji na studia? Chodzi mi o to, że nie jest to... najbardziej tradycyjna działalność pozalekcyjna. Czy twoja szkoła nie organizuje na przykład... jakichś ciekawych debat? To by lepiej pasowało do Cambridge...

Co za hipokryta! Te jego hasełka Ratujmy świat, wszyscy jesteśmy równi pryskają jak bańki mydlane w zderzeniu z ojcowskimi ambicjami o przyszłość jedynej córki, a obsesja na punkcie Prestiżu i Znaczenia Edukacji wpędza go w podwójne standardy.

A mama, no cóż... Przez większość czasu serwowała mi tę samą monotonną śpiewkę i przypominała, że ona już dobrze wie, co powiedzieć, żebyśmy się uspokoili.

Otrząsnęłam się z zamyślenia i wróciłam do ględzenia Mike’a, który wciąż przynudzał i przynudzał...

– Ja to widzę tak, że utylitaryzm to kwestia wyższego dobra...

Jaki on jest głupi... Przerabialiśmy to chyba już na pierwszym posiedzeniu. Nie znosiłam, kiedy spotkaniu przewodził ktoś inny, ale umówiliśmy się, że każdy będzie miał swoją kolej. Dlaczego wtedy go pocałowałam?

– Jeśli zatem teorię utylitaryzmu zastosujemy do...

Nuda, nudziarz, nudziarstwo... Znowu odpłynęłam, wpatrując się w Jane, która bawiła się swoim różowym pasemkiem.

Ci budowlańcy... Sposób, w jaki na mnie patrzyli...

Ranek upłynął mi na kłótni z rodzicami o feminizm, a gdy tylko wybiegłam z domu, na własnej skórze przekonałam się, jak bardzo ten ruch jest nam potrzebny.

Dlaczego na nich nie krzyknęłam?

Sposób, w jaki na mnie patrzyli...

Przeszły mnie ciarki. Jane chyba to zauważyła i uśmiechnęła się do mnie nieznacznie, dając do zrozumienia, jak bardzo się nudzi. Odwzajemniłam się tym samym grymasem i przeniosłam uwagę na grupkę uczniów stojących przy starej szafie grającej. Któryś z nich wrzucił do automatu jednofuntówkę. Reszta zachichotała.

Nastąpiła chwila ciszy i z głośników w stołówce rozbrzmiały pierwsze takty piosenki. Ponad stolikami uniósł się zdławiony śmiech.

Wybrali utwór Marvina Gaye’a Let’s Get It On. Nieustanne odtwarzanie tej jednej piosenki powoli zaczęło się stawać ogólnoszkolnym żartem.

– A jeśli weźmiemy pod uwagę pytania z zeszłorocznego egzaminu... – Mike próbował się przebić przez przenikliwy głos Marvina, ale słabo mu to wychodziło.

Joel odwrócił się do Jane i rozpoczął swoją pompatyczną serenadę. Jego koński ogon merdał na karku, kiedy chłopak z dramatyczną przesadą poruszał ustami do słów utworu. Jane podrygiwała ramionami... Ja wystukiwałam rytm długopisem. Kiczowata muzyka kołysała mnie uspokajająco...

– Bardzo łatwym sposobem na zrozumienie pojęcia utylitaryzmu jest kwestia frytek w szkolnej stołówce – wypalił głośno Mike. Upuściłam długopis na podłogę, a kiedy wychynęłam spod blatu, Mike celował palcem w mój talerz. – Lottie wykazała się poświęceniem, biorąc ostatnią porcję ze starej partii frytek, żeby pozostali mogli dostać świeżo usmażone. Oto idealny przykład utylitaryzmu! Zgodzicie się?

Szczerzył zęby do wszystkich wokół, zachęcając ich do wspólnego śmiechu. Z powodzeniem. Grupka roześmiała się, potakując z aprobatą. Ja natomiast tylko kręciłam głową, zbyt skołowana, żeby cokolwiek powiedzieć.

– Świetny przykład, Mike.

– Fakt, nie myślałem, że to może być aż tak proste. Masz rację.

– Przykro nam z powodu twoich frytek, Lottie. – Joel zasalutował, jakbym była żołnierką.

Wszyscy parsknęli śmiechem. Zerknęłam na Jane, żeby sprawdzić, czy to zauważyła. Ona tylko wzruszyła ramionami i wywróciła oczami w stronę Mike’a, potwierdzając moje oburzenie. Mnie nie było do śmiechu. Nie potakiwałam jak reszta. Nie zgadzałam się z nimi. Nie mogłam w to uwierzyć. To był mój przykład. Mój żart! A Mike bezczelnie go ukradł. Najgorsze, że wszyscy go słuchali, ponieważ to on go powiedział. Nie ja... A jedynym powodem, dla którego śmiali się teraz, a nie w chwili, gdy ja go mówiłam, było to, że... Mike był chłopakiem...

I co ona ma zrobić?

Подняться наверх