Читать книгу Satyry - Ignacy Krasicki - Страница 5

SATYRA II.
ZŁOŚĆ UKRYTA I JAWNA

Оглавление

ŁATWIEJ nie łgać poetom, ministrom nie zwodzić: Łatwiej głupiego przeprzeć, wodę z ogniem zgodzić, Niż zrachować filuty. Ciżba, wojsko spore:

Skąd zacząć? zpośród tłumu na hazard wybiorę.

Wojciech jadem zaprawny, co go wewnątrz mieści,

Zdradnie wita, pozdrawia, całuje i pieści,

W oczy ściska, w bok patrzy, a gdy łudzi wdzięcznie, Cieszy się wewnątrz zdrajca, że oszukał zręcznie. Czyni złe, bo gust w samej upatruje złości,

Zdradza, byleby zdradził: a ten zysk chytrości Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska:

Najmilszy jego napój łza, którą wyciska. Co słowo, sztuka zdradna; co krok, podstęp nowy; Zdrajca czynami, giestem, milczeniem i słowy: Na kogo tylko spójrzy, stawia zaraz sidła,

A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła,

Jak pająk, co snuł z siebie, rozpozstarłszy sieci, Czuwa wśród pasm rozwitych, rychło w nie kto wleci. Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy, W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy: Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny,

Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny.

Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa. Spada maska, a zdrajca, co pod nią przebywa, Tem jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny.

Ten co ma umysł zwrotny, a język przedajny, Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy że wygrał:

A co w pierwszych początkach żartował i igrał,

Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił; Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił, Iż ten, co oszukany, nie wie, jak wpadł w pęta. Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta Tego, co ją dokazał, uczyniła sławnym.

A poczciwość? – ten przymiot służył czasom dawnym, A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów: A co my teraz mamy i Pawłów i Piotrów,

Miał Rzym swoje Werresy, swoje Katyliny,

Był ten czas, kiedy Kato z poczciwych jedyny,

Silił się przeciw zdrajcom sam, i padł w odporze, Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze:

Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać;

Człowiek grzeczno poczciwy, kiedy kraść i zdradzać Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie:

Ale zdradzi przystojnie, i zedrze przykładnie, Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi; Ochrzci cnotą szkaradę, i złość przyozdobi.

A choć zraża sumienie, niebo straszy gromem,

Śmieje się, zdradza, kradnie – i jest galantomem.

Więc poczciwych aż nadto. Paweł trzech mszy słuchał, Zmówił cztery różańce, na gromnicę dmuchał,

Wpisał się w bractwa wszystkie, dwie godziny klęczał,

Krzywił się, szeptał, mrugał, i wzdychał i jęczał, A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze,

Zdatne bractwa; lecz temu, co daje, nie bierze.

Syp fundusze, a kradnij; Bóg ofiarą wzgardzi.

Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi,

Owi Faryzeusze i wyschli i smutni, A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni,

Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce.

Próżne, Pawle ofiary, gdzie skażone serce:

Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj,

Zmów różańców bez liku, bez liku mszy słuchaj; Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz, Możesz ludzi omamić, Boga nie oszukasz.

Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą

A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą, Ale jawnem zgorszeniem zaraża i truje,

Pyszny mnóztwem szkarady, hańbą tryumfuje.

Zrzucił szanowną cnoty i wstydu zaporę,

A widząc skutki jadu i łatwe i spore,

Stał się mistrzem bezbożnych. Ma uczniów bez liku,

Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku; Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze,

Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze, Co w zuchwałych zapędach, chcąc rzeczy dociekać, Śmieją prawdzie uwłoczyć, i na jawność szczekać. Czcze światła, dymy znikłe. Lecz z widoków sprosnych Zwróćmy oczy: już nadto tych scen zbyt żałosnych.

Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy i Polski,

Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski, Rozumie, iż za zmową ugodną i spolną,

Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno. Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od jaśnie,

Przy tym blasku i cnota i rozum przygaśnie;

Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty, Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty, Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świécą. To u niego zacności i szczęścia skarbnicą, To rozum, to nauka, w tem się wszystko mieści:

Szostak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści.

Jakże zebrał? dość że ma: czy ukradł, czy zdradził.

Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził, Bo posiada po panach folwarki i włości,

Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności. Woli być mości panem, a z summ pożyczonych Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych.

Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli, Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli; Oszukani klną zdala, a łaszą się zbliska:

Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska. Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga, Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa, Większy pan, niż jegomość, którego wielmożni: Tak lecą w zdradne sidła młodzi nieostrożni.

Omamiony nieprawym polorem i gustem,

Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem,

Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy,

Chcąc uniknąć i głodu i zimna i nędzy; Istotną dolegliwość, gdy jak może tai,

Wiąże się z towarzyszmi, pochlebia i rai.

Czatuje, jakby ze wsi domatora dostać,

A uprzejmego biorąc przyjaciela postać,

Zaczyna rządy w domu, częstuje i sprasza,

Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza;

W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy niéma. I póty w więzach tego, co usidlił, trzyma, Aż go sobie we wszystkiem uczyni podobnym.

Więc ten, co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym, Wraca do domu zdarty, smutny, pokryjomu, Albo i nie powraca, nie miawszy już domu.

Próżno więc, jak to mówią, po szkodzie korzysta.

Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchimista, Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi, Zagęszcza i rozwilża, przerzedza i cedzi. Pełne proszków chimicznych szafy i stoliki, Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki.

Już postrzegł w ogniu gwiazdę, a kto gwiazdę zoczy, Albo głowę Meduzy, albo ogon smoczy,

Już ten wygrał. Winszuję, ale nie zazdroszczę.

To mniejsza, że Franciszek o złoto się troszcze; Niech dmucha, a nie kradnie. Choćby złoto zrobił, Swoje stracił; na swojem niechby i zarobił.

Nie złoto szczęście czyni, o bracia! nie złoto,

Grunt wszystkiego poczciwość, pobożność i z cnotą. Padnie taka budowla, gdzie grunt nie jest stały.

Chcemy nasz stan, stan kraju ustanowić trwały, Odmieńmy obyczaje, a jąwszy się pracy, Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy.

Satyry

Подняться наверх