Читать книгу Bambino - Inga Iwasiów - Страница 4

Оглавление

Janek, urodzony 1940

Janek to nie było najpierw serialowe imię. Kto słyszał o serialach? Janek, Jan (Johann?), tak można dać chłopcu na imię. Bardzo dobre dla chłopca jest takie proste imię. Lepsze może byłoby Józef, jednak już zajęte. Może w tym przypadku imię to nadano na wyrost. Nie wiadomo, czy wypada tak nazwać bękarta, może nawet gorzej, bo kto wie, czyim on jest naprawdę synem? Tylko że to obchodzi ludzi raz w tygodniu, przy wyjściu z kościoła. Dobre miejsce do zadawania pytań. Chrześcijański obowiązek. Kiedy tam jest ona, czysta i robotna, a obok ten, czysty i posłuszny, dzieciak, ktoś sobie o tym, że nie wiadomo czyj, czasem przypomina. Takie imię przyszło matce do głowy pierwsze i ksiądz proboszcz ani nie protestował. Surowo zapytał o chrzestnych, ale był dobry człowiek, znał od dawna rodzinę, szczególnie bożego człowieka, kobietę babcię. Wiedział, że wojna. Spowiedzi młodej matki wysłuchał. Co trzeba wziął. Nie gadał za dużo. Pokutę, jak trzeba, zadał. I nie gadać więcej o tym. Milczeć i robić. Tak trzeba.

Chociaż w 1940 to była tylko jakby z nazwy tu u nich wojna. Raczej przelatywały samoloty, jechały pociągi z wojskiem. Oczywiście, wszędzie też jakiś Niemiec kwaterował. Co nie tak bardzo zmieniało sytuację, bo każdy i tak pracował jakby na swoim. Chyba że kogoś wykwaterowali do bocznych zabudowań, wtedy miał gorzej. Ale nowy w majątku był i tak zawsze panem. Część wsi umiała się z nim po niemiecku dogadać. Bo część wsi, jak babcia i dziadek, pracowała jeszcze przed pierwszą wojną w Niemczech, czyli też u Niemca. Przed i po pierwszej wojnie. Na dobrą, a może się okazać na nie najlepszą sprawę, mogliby ubiegać się na folksdojcza (albo i więcej), czego nikt nie zrobił wówczas w tej rodzinie. Zrobią to w swoim czasie, za kilkadziesiąt lat, ich wnuki, wyciągając pracę u Niemca w tym 1940 i jeszcze w 1945, ale też, że ktoś z wujków urodził się pod Lubeką, to się nazywa „Lübeck”. Na to nawet bardziej niż na wojenną krzywdę się powołując, nie ma co wciąż, kurde, krzywda i krzywda krzyczeć. Honor się ma, dziadek nawet czytał po niemiecku gazetę bardzo płynnie. Jasne, babcia też. Książkę miała. Modliła się na niemieckiej książce. Bo jej dobrze było u Niemca. W wielkim świecie. Przywiozła stamtąd bieliznę, filiżanki, obrusy. Ozdoby na choinkę, piękniejsze, niż mogło się przyśnić dzieciom na wsi. Całe scenki na bombce, kolory jak ze snu. Podświetlone świeczkami wciągały w sam środek stajenki, pod choinkę, pod płatki śniegu otulające bałwanka. Takie prawdziwe, a nieprawdziwe. Bajkowe. Jak kwiatuszki na fajansowej misce, lepsza wersja łąki za domem. Dziadek za Niemca w urzędzie przy majątku robił, wcale go nie zwolnili. Zatrudnili, prawie za urzędnika. Dobrym był pracownikiem i znał język. Czemu miałby nie robić? To wiedziały starsze dzieci i matka-babcia. Jego żona, zwana przez niego matką. A jak miałaby być nazywana? Bycie matką to stanowisko w sam raz na całe życie kobiety.

Janek to dobre imię dla chłopca na wsi. Dla wnuka urzędnika. Bo wnuk to wnuk, nawet jeśli skarcić najpierw za brzuch trzeba było córkę. Dobrze, że chłopiec, zawsze sobie poradzi. Wyjdzie na ludzi. Tymczasem, zanim na tych ludzi będzie wychodził, prawie go pod tym imieniem nie widać. Jak pod czapką po wujku, który gdzieś całą wojnę się podziewa. Czapka zakrywa uszy, wpada na nos, ukrywa miny Janka. Chłopiec robi miny, jak nikt nie widzi albo jak widzi babcia. Babci nie szkodzą miny. Babcia się na miny uśmiecha. Mały chłopiec może zawsze się gdzieś schować, w czyichś rzeczach, w fartuchu babci, w minach. Ktoś zawsze coś ma do pożyczenia albo i dania małym chłopcom. No, masz, zjedz se, mówią, dając mu co lepsze, co się starszym, najbardziej najstarszemu w rodzinie należy. Czyli to zawsze jest ten, kto zarabia najwięcej. Ojciec. Tak nazywają dziadka. A dają kęsy małemu. I nawet jeśli trochę go poszturchują, bo wiadomo, że nie ma ojca, nikt im szturchańca mocniejszą pięścią nie odda. Ma tego dziadka, który dla wszystkich jest taki ważny jak ten Pan Bóg nad ołtarzem, o którym babcia często mówi. Tyle że dziadek jest zadowolony, a Bóg ukrzyżowany. Tyle tylko że dziadek tak od razu mordy za wnuka nie obije. Nie zawsze starcza mu czasu. I zna kolej rzeczy. Bękart i mały, musi swoje odebrać.

A matki nie będą za to szturchać, bo na razie jest wojna, a po wojnie to matka sama pojedzie szukać miejsca, do Poznania, bo trzeba zarabiać i nie wstydzić się więcej chodzić do spowiedzi. Więc pytać o ojca, o poczęcie, będzie można tylko chłopca. Matka była pobożna, robotna. Młoda, wiadomo jak te młode. Każdy wiedział. Więc skąd jej się ten brzuch...? Tego nikt dokładnie nie wiedział. Wszyscy wiedzą, że wojna. I nie wszystko można tak dokładnie policzyć, przypilnować. I zabrała się, żyje w świecie, podobno ma rodzinę, więc nikt nie będzie tego pamiętał. Wyszła bardzo, bardzo na ludzi, poza tym jak jej nie ma, to kto ją sięgnie. Co innego dzieciak. Nikt nic do niego nie ma. Tylko tak, szturchnąć, bez złości. Nie takie rzeczy były. Dać co lepsze w łapę, żeby się nie mazał. Jak się powiedziało, tak się zrobi. Nie da się zmarnować dzieciaka. Będzie się tu uczył przy dziadku. Potem, bo teraz wszyscy muszą przeżyć, jest wojna. Kto nie przeżyje, pod płotem zgnije.

Kiedy trafia do szpitala w Pleszewie, jest chyba najmniejszy. W rodzinie, na wsi, na sali, wygląda, jakby był najmniejszy. Mieści się w nogach babcinego łóżka. Babcia nie śpi z dziadkiem, potrzebuje spokoju, jest chora. I to się praktykuje w świecie, takie rzeczy widzieli u Niemców. Nie ma potrzeby spać z chłopem w jednym łóżku, jak się już nie jest bardzo młodą. Każdy może pod swoją pierzyną, pod makatką „Dobra żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi” albo i inną. No i dzieci też trzeba mieć nie więcej niż pięcioro, pięcioro to jest bardzo porządna rodzina, trzeba pracować, wszyscy muszą pracować, jeśli mieliby więcej bachorów, kto by pracował? Sam tylko ojciec by pracował? A jak by podzielili ojcowiznę? Czym by zapchali gęby? Trzeba by się potem, między rodzeństwem, prawować. Babcia też chce i musi, nie wszystko jednak. Mieć dzieci, wyrękę, szacunek, razem do kościoła. Pracować, już nie w świecie, ale na swoim, drapać co dzień tę żyzną, przyszłą, dla dzieci ojcowiznę. To się od ojców, a ojcowie to też matka, tak nazywa. Nie są ciemnotą. Praca za marki to więcej niż tylko oranie zagonu po rodzicach. Można dokupić, dobudować, zadbać.

W łóżku babci jest miejsce dla dzieciaków. W łóżku babci babcia nie rodzi od dawna. Bóg wie, ile dzieci ma przypaść na morgę, ale trzeba mu pomóc, trzymać chłopa na odpowiednią odległość. Nic o tym, oczywiście, nie gadać. Trzymając miejsce w łóżku dla dzieci. Jak są dzieci, chłop nie przyjdzie. Honor ma i rozumie. Zgodliwy. Niejeden raz się zdarza, że stara baba rodzi, co nie bardzo wygląda, szczerze mówiąc. Rzuca światło na małżeńskie łóżko. A dziadek nie. Boga się boi. Dla Janka też jest w tym miejscu miejsce, dla niego nawet dłużej niż dla innych. Bo wnuk to też zwolnienie. Jak kobieta ma wnuka, jest babcią. Wnuk śpi wcale nie zawsze w nogach, na poduszce babci też, ale teraz babcia i on są chorzy. Lepiej oddychać w inną stronę. Każdy niech w swoją oddycha.

Janek nie ma żadnej zakaźnej choroby. Janka boli. Ślepa kiszka, znaczy wyrostek. Obie nazwy dziwne, dziwnie brzmią, babcia musi wytłumaczyć. Jaka to kiszka, do czego? Janek mało pyta, ale babcia czuje, że trzeba dzieciakowi coś mówić. Najpierw myśleli, że jakaś cholera. A to wyrostek albo przepuklina? – dziwią się ciocie. Nie tak źle wobec tego. Jest najmniejszy też w sali szpitalnej, wśród innych dzieci. Nikt takiego małego dziecka bez potrzeby do szpitala by teraz, przedtem zresztą też, nie tylko za Niemca, nie targał. Małe wychoruje się w domu. Bycie tu małym dzieckiem jest tak samo dobre jak bycie skrzatem babci w nogach łóżka. Siostry się uśmiechają, lekarz się uśmiecha, chorzy mężczyźni mówią: co ci, kozoczek? I dzieliliby się zaraz wszystkim, ale przecież nie wolno niczego wziąć, babcia prosiła. Bebeszek trzeba rozciąć i nic w nim tam być nie powinno. Jasne, zobaczyliby wszystko w środku, co tam jadł Janek, na przykład gruszki z sadu sąsiada. I ten kawałek z omastą, który mu babcia oddała. Masz, podjedz. Zresztą jak boli, to się już nawet jeść nie chce i nikt nie ugotuje tak dobrze jak babcia, więc warto poczekać. Tak sobie myśli w małej głowinie, pewnie tak se myśli.

Nie zawsze najlepiej być małym. Bo chociaż prawie go nie widać, kiedy idzie z młodszym rodzeństwem mamy (które jest od niego, oczywiście, starsze) przez wieś, zawsze ktoś go zobaczy i oceni, że jak taki mały, to można. Zakląć, popchnąć, wyśmiać. Póki co, to i tak nic takiego. Najgorsze zacznie się po wojnie. W szkole, najgorsze zacznie się pod dyktando nauczyciela. Najgorsze miejsce dla dziecka to szkoła. Specjalnie tak zrobiona, żeby była krzywda. Nauczyciel, z tej wsi, wróci tu i będzie musiał zawsze powiedzieć swoje. Przy każdej okazji. Okazji będzie mnóstwo. Co robi mama? A tata? Kim jest, Jasiu, twój tata? Nie, on mówi ojciec. Kim jest, Jan, twój ojciec? Przestał nagle, choć nie bardzo urósł, być Jasiem. Nie wiesz kim, może koledzy ci podpowiedzą? Śmiech, proszę śmiać się głośniej. Każdy wie. Ojciec Marysi jest na przykład przodującym rolnikiem. Ojciec Hanki pracuje na kolei. Robi na kolei, tak nawet, w zdenerwowaniu już, krew mnie zaleje, nauczyciel powie. A ten tłumok stoi i nic nie mówi. Widzicie dzieci, może ktoś mu pomoże, żeby bardziej godał? A matka nie może przyjść? Znów przyjdzie babka? No to niech o jajkach nie zapomni babka, bo ma niegrzecznego wnuka, który nie odpowiada na najprostsze pytania, zagiął róg zeszytu, nie umie przeczytać. Babcia musi w tej sytuacji znów nazbierać dla pana nauczyciela jajek. Niech ino leci do kurnika. Pan nauczyciel jest tu teraz panem, od kiedy pana w majątku my przegnali: – Pamiętaj, ja tu teraz ważniejszy od księdza. Pamięta. Jakby nie pamiętał?

A z wojny Janek pamięta w tym szpitalu dobrą Niemkę. O nią nauczyciel mógłby spytać. Tego mu chyba nie wolno, jest coś, czego nie wolno. Przyniosła chorym placki. Rozdawała placki, przy Janku zatrzymała się na dłużej, bo był najmniejszy. Bardzo dobra Niemka, nie wiadomo, kim była. Gdzie był jej ojciec? Brat? Mąż? Syn? Nikt jej o to teraz nie pytał. Może potem, może... Może też bez pytania ktoś jej pokaże, co myśli o tych bliskich członkach rodziny, których w czasie wojny na pewno tu z nią nie ma. Na razie idzie przez sale i rozdaje jałowe placki biednym Polakom. Pracuje na to, żeby nikt nie pytał, chociaż może i ma co opowiedzieć i wcale nie chodzi jej o to, żeby nie pytać. Przeciwnie, ona się tu pokazuje i prosi, ale nikt nie ma odwagi na pytanie. Biedni Polacy nawet jakby czekali na te placki. Bez pytań. Teraz ona ma może i co opowiedzieć, może ma na zwycięskim froncie męża ojca wuja stryja brata syna. Bo potem nic nie będzie chciała powiedzieć, kiedy ją ruski zapyta. Nie będzie wyglądała tak dostojnie miło nijako. Koścista wredna miła niemra. Zupełnie inaczej, inaczej, w chwili, gdy ruski zapyta, będzie niemra wyglądała. Myśląc o plackach, które z dobrego serca piekła i roznosiła. Z wody, mąki i niczego w środku plackach. Bo ona naprawdę dobra była, co straci ślad znaczenia, kiedy ruski o to wreszcie zapyta. Trzeba było zeźreć w domu te placki, a nie z nimi po szpitalach z polaczkami chodzić. Widać Matka Boska tego akurat nie widziała, bo nie pomaga dobrej niemrze w godzinie ruskiej odpłaty. Matka Boska miała swoją robotę, w innej okolicy.

Janek chodzi jednak do tej szkoły, bo przecież w pobliżu nie ma innej. Mało tego, Janek nigdy nie skarży się na nauczyciela. Jako mały, co prawda z czasem wcale nie najmniejszy, nie będzie się skarżył. Pan nauczyciel jest nieomylny, tak jak ksiądz, dziedzic, którego już nie ma, a wciąż się mówi o jego byłym majątku majątek (majontek), chociaż tam teraz jest sierociniec. Dzieci w tym sierocińcu są małe, mniejsze od Janka, i nie znają żadnej odpowiedzi na pytania, których im się nie zadaje. Dużo milczą. Pytane, dużo krzyczą. Nie wiadomo, na jaki temat. Tak w ogóle. Milczą albo krzyczą. Mówić, drodzy państwo, nie umiom.

Oto pytanie, które stawia, dość regularnie, nauczyciel: kim są wasi rodzice? Co robią, to musi mieć tu taką formę, wasi Ojcowie? Ale nauczyciel się zmienia, zabierają go ze szkoły, bo pytanie jest jednak niedzisiejsze. Nie w sensie gramatycznym, ono wówczas staje się niepoprawne politycznie, czego nikt, rzecz jasna, tak nie nazywa. O co mu z tymi ojcami (ojciec + matka, ale ojciec na pierwszym miejscu zawsze, tak jak najpierw całujemy rękę dziadka) chodzi? Niektórzy ojcowie są naprawdę słabo uchwytni, jeszcze nie wrócili z wojny, więc może trzeba by przestać zadawać głupie pytania i nie witać się już tym wiejskim: „pochwalony”, „w imię ojca i syna”, i nie czekać odpowiedzi „na wiki wików”. W zamian dzieci dostaną, nie lepszą, nauczycielkę. Ale będą bardziej w sprawie „pochwalony” świadome. Pochwalony to będzie w szkole kto inny niż w kościele, do którego co niedziela, nikt im tego nie zabierze, na rano chodzą. Kogo obchodzi czas wolny wiejskiego robotnika? Szczerze mówiąc, nikogo za bardzo. Mimo że nie ma Niemca, dziedzica i przedwojennego chleba. Jest za to sprawiedliwość. Którą trzeba docenić i odpłacić.

A jak front już był bliżej. Najpierw jechały specjalne pociągi. Sąsiadka mówiła do sąsiadki: Żydów wiozą. Najpierw żydy, potem my. Odpowiadała druga sąsiadka. Ta, której rozstrzelali brata. Za partyzantów. Potem jakby zrobiło się ciszej, Niemców już nie było. Jeszcze czasem któryś zabłąkany zajrzał do domu, nawet niczego nie chciał, może wody i chleba. I Janek przez całą wojnę, co niedokładnie pamięta, śpiąc w łóżku babci, nigdy śmierci nie widział. Może mu oczy zakrywali? Nawet w szpitalu nie. Tylko chorych. O sąsiadach, o rozstrzelanym bracie sąsiadki, długo po wojnie, jak już można było mówić, ale jak wyjechał, to długo nie wracał, nie odwiedzał. Najpierw ludzie nie mówili, trzeba to komu kłopotów. Praca, owszem, zaraz właściwie była, na kolei, w Kotlinie, w zakładach. Wszyscy jedli słoiki. W dawnych majątkach. I na swoim, każdy miał na swoim całkiem niezłe fajne morgi. Więc co tu gadać. W wojnę front było słychać, ale z daleka. I wieźli Żydów. Żydów z daleka, tu nie było wielu. Paru się znało. Naszych, to znaczy Polaków, nie zdążyli wywieźć. Dopiero potem, jak Janek już nie będzie wracać, okaże się, komu kogo Niemce zabili. I kto w tych wagonach, w wojnę i po, jechał. Jak babcia wychodziła dać im wody. Stała tam wyprostowana, ładna. Ładna była. Z trwałą ondulacją, nauczyła się ondulować włosy w tych Niemczech, płyn firmy Szwarzkopf, to znaczy czarne włosy, i w wojnę też to robiła. Wolał taką wyprostowaną babcię nawet od babci wieczorem, przytulonej. Od babci w letniej kuchni, zagniatającej ciasto. Babci śmiejącej się przez ułamek sekundy, kiedy zobaczyła go w za dużej czapce. Najbardziej wolał od tej babci, którą była, kiedy przychodził ksiądz proboszcz. Nachylała się szybko do ręki dobrodzieja, długo całowała, ksiądz był z tego zadowolony, nie patrzył na Janka. Siadał i jadł. – Chce ksiądz dobrodziej zjeść co? – zawsze pytała. Taką miał ciężką robotę. Nie odmawiał. Jankowi nie chodziło o spyrkę. Jankowi chodziło o za szybko schylające się plecy babci. Bidulka już wtedy, mówią po latach z ciotkami, chora była. Ciotki mówią o samej wojnie, nie o wizytach księdza. A Jankowi nie podoba się, bo co będzie, jeśli babcię bardziej krzyż rozboli od tego szybkiego ruchu? Więc woli babcię wyprostowaną, kiedy idzie na tory, gdzie księdza, Boże broń, nigdy nie ma. Janka zawsze zostawia: – Nie liź za mną. – On i tak, z tyłu lizie, babcia musi to czuć.

Ale dopiero front, wojna to byli ruscy. Najpierw szła armia, prawdziwa. Poubierani, z bronią. A potem to już taka zbieranina, bele jaka. Karabiny na sznurkach i buty. Richtig dziady, nie żołnierze. I to właśnie oni przynieśli wojnę do domu dziadków Janka, to znaczy do domu Janka. Wszystko brali, co wpadło w ręce. Kazali sobie dać jeść, pić, na zapas. I ganiali kobiety. Dziadek młodym kobietom, córkom – to znaczy ciotkom, którym Janek mówił po imieniu – i babci kazał się chować. Janek chował się z nimi, z babcią, widocznie dziecko nie jest mężczyzną. Mieli przejście w stogu, bardzo tam było przyjemnie, pachniało sianem i do babci blisko. Taka prawie zabawa, gdyby nie strach tych kobiet, który Janek czuje, chociaż jest dzieckiem. Zapach strachu i miękkie kobiece piersi. Wtedy coś prawie zobaczył. Tak, jednak chyba śmierć widział.

Raz, wtedy, dziadek Janka poskarżył się oficerowi. Za kobiety od sąsiada, mówili, a bardziej Janek widział, za garnek smalcu. – Bo też trzeba, panie oficerze, coś jeść. Długa zima. – Dziadek umiał powiedzieć. Więc oficer, ruski, w ładnym mundurze, wyprowadził za dom tego młodego, który zjadł im smalec. I jeszcze coś chyba zrobił u sąsiadów. Tylko czy dziadek się do tego wtrącał? Janek widział to, bo wyprowadził żołnierzyka, wydawał się mały, na drugą stronę. Tam, gdzie siedzieli, za ścianą stodoły, z siostrami mamy i babcią. Nawet mu nie zakryły oczu, bo nikt nie pomyślał. Oficer kazał temu żołnierzowi stanąć, wyjął pistolet, podniósł i strzelił. Janek zobaczył, ale jakby nie widział. Jak ten chłopak upadł, Janek i tego nie widział. Babcia mocno zakryła mu oczy, potem. Więc właściwie śmierci nie widział bezpośrednio, chociaż w patrzeniu uczestniczył, tam w stodole. Co zobaczył, tego i tak nie widział. Widział wewnętrzną stronę babcinej dłoni. Śmierć minęła go bokiem, a była tak blisko. I znał tę opowieść bardziej w wersji powtarzanej przez ciotki. Oni idą, zabierają. One się chowają (Janek nie wie, dlaczego właściwie, przed czym się chowają). Czasem ktoś, dziewczyna, płacze. Jak pójdą, podniesie się i będzie spokojna. Potem będzie tego za dużo. – My uciekali – mówią ciotki. Nawet jak już mieszkają w mieście, dalej „my uciekali”, mówią. Może „uciekały”? A może liczą do tej ucieczki Janka? Bo mieli rozkaz, tu akurat tak się nie zachowywać, ruscy żołnierze. Ale puszczały im nerwy, Berlin pachniał krwią, byli blisko. Jak mieli odróżnić? Kogo od kogo powinni odróżnić? Dlaczego mieliby tych poodróżnianych oszczędzić? I wygłodzeni byli, jasne. Bardzo spragnieni. I wódkę cały czas pili. Więc dziadkowi tego garnka smalcu było już za dużo. A umiał rozmawiać z oficerami. Ruskiego nie znał, tylko że ruski język bardzo podobny.

Tak było. Taką opowieść znał: – Nie było litości. Wyprowadził, zastrzelił, a my go musieli zakopać. – W końcu może dziadek trochę żałował, że się skarżył? Kto chciałby u siebie za stodołą ruskowi grób kopać? Dziadek kazał swoim synom ruskiego zakopać. Bez śladu, bez kopczyka. Bo kto wie, kto jeszcze tędy przejdzie? I co może się okazać, co zagrozić za ruskiego żołnierza? – Biedni oni byli, armia z giwerami na sznurku. Bez butów. Nie to, co Niemcy, takie eleganckie żołnierze – mówią i mówią. Tyle widzieli. Gadaniu nie ma końca. Ruski i ruski. Palce przykładane do twarzy pachną zawsze czymś, przysłaniają obrazy, ale przede wszystkim pachną.

Więc kiedy Janek ma te siedemnaście lat, wie już niejedno. Gdzie leży żołnierz, jak z nim było, zna jego ostatnią drogę, w której, w pewnym sensie, asystował zza kobiecych palców. Nie wie dokładnie, gdzie Niemcy zabili wujka. Nie wie też, czemu w szkole, na szczęście już nie jego, on skończył na czas, uczy kolejny nauczyciel, chociaż poprzedni tacy dobrzy byli. Nie wie, dlaczego miałby całować w rękę proboszcza, odkąd babcia nie żyje. Co miałby robić na wsi, chociaż dziadziuś od śmierci babci złagodniał, zrobił nawet dla niego mały zapis. Jednego nie wie najbardziej i mocno: czyim jest synem. Bo matka też przyjeżdża rzadko, na groby. Czyli podwójnie: wie czyim jest wnukiem, a nie czyim synem. Zawsze pod ręką starca, który obiecał, że nie da wnuka zmarnować. Więc postanawia jednak pojechać tam, gdzie to pytanie pojawi się tylko w ankietach. Odpowiedź „nieznany” będzie w tych ankietach może nie całkiem dobra, ale lepsza od „urzędnik”. Szczególnie przy zawodzie matki. Powiedzmy, pochodzenie będzie się liczyć prawie tak, jakby był chłopsko-robotniczym synem, chociaż nieznany ojciec może się okazać jakimś ojcem do ukrycia. Janek niczego nie chce ukrywać. Chce przestać całować proboszcza, dziadka, wujków w rękę i odpowiadać śmiechem na śmiech. Kiedy mu już dawno nie do śmiechu, bo przestał, gdzieś po wojnie, znienacka dla samego siebie, być małym Jankiem. I zapis może okazać się za bardzo niesprawiedliwy. Dla kogo? Odkąd babci nie ma, a dziadka może zabraknąć, wujkowie i ciotki byłego małego niezbyt lubią. Zawsze żartują, a jemu nie jest tak do końca do śmiechu, to wszystko. Lepiej na czas zasłonić oczy dłonią.

Bambino

Подняться наверх