Читать книгу Manipulantka - Isabel Ashdown - Страница 9
1. Jess
ОглавлениеWidzę Emily w drugim końcu pokoju, jej sylwetkę wydobywa z półmroku mdła poświata z latarni za oknem. Ktoś stoi przy niej z troskliwie przechyloną głową i dłonią na jej ramieniu. Nawet przez mgłę mojego zaćmionego umysłu domyślam się, że ona płacze. Poznaję to po sposobie, w jaki pierś siostry podnosi się i opada w rytm rwącego się oddechu. Ten ledwo dostrzegalny ruch zapamiętałam z dzieciństwa. Miała zwyczaj zamykać się w sobie, tłumić emocje, dusić je w środku. Widzę teraz, jak cztero- czy pięcioletnia odrzuca swoją czerwoną hulajnogę i koniecznie chce moją, fioletową. Patrzyłam zagubiona, jak odwraca się ode mnie, staje przy niskim ogrodzeniu ogrodu i zawzięcie milcząc, oddycha płytko, walcząc ze złością. Jest jak wulkan, mawiał tata. Tylko patrzeć, kiedy wybuchnie.
Ratownik medyczny każe mi się nie ruszać, a ja jestem taka znużona, że wcale nie protestuję. Zamykam oczy i odpływam, czekam, aż powiedzą, co mam robić. Kołyszę się, stoję sama na pokładzie promu, pierwszy raz widzę tę wyspę, morze połyskuje złotawo, na wodzie unoszą się radośnie żółte boje i podrygują jachty. Gęsto zalesiony ląd i kamieniste plaże nabierają ostrości, pocztówkowo idylliczne tło dla luksusowych willi i urokliwych wiejskich domów. Za moimi plecami szlak spienionej wody wzburzonej przez prom, a w oddali ponure napoleońskie fortyfikacje. Skąd, zastanawiam się, te dziwne, meandrujące myśli? Czuję pod sobą coś twardego, apatycznie poruszające się palce rozpoznają chropowate fugi kuchennej posadzki. Jestem pijana – śnię – a może umieram? Mam wrażenie, że patrzę na wszystko spod wody, a jednocześnie wyraźnie odbieram wszystkie bodźce. To mnie przeraża. Czuję ucisk czyjejś dłoni na nadgarstku, dotyk palców unoszących powieki, jaskrawe światło atakujące siatkówkę. Łapczywie chwytam powietrze i nagle porażająca świadomość przedziera się na powierzchnię: pamiętam.
●
– Lekarz jest w drodze – informuje policjantka w cywilnym ubraniu, podsuwając mi szklankę z wodą, i daje znak, że mam z nią przejść do salonu. Posadzono mnie na krześle w łukowym wejściu do otwartej kuchni. Z kocem zarzuconym na ramiona wpatruję się w jadalnię, gdzie James i Emily odpowiadają na pytania, zerkając na mnie od czasu do czasu ze zgnębionym wyrazem twarzy.
– Na pewno nie chcesz kawy czy herbaty?
Kręcę głową, niemal boję się usłyszeć swój głos, kiedy rozumem usiłuję ogarnąć sytuację. Daisy zniknęła. Zniknęła? Chcę poczuć coś więcej, ale nie mogę, bo po upadku moje zmysły są przytępione, a myśli i emocje suną w zwolnionym tempie. Niemożliwe, aby w jednej chwili życie zmieniło się tak gwałtownie, tak radykalnie. Mój umysł w żółwim tempie odtwarza to, co zostało w pamięci i rozpaczliwie stara się wypełnić luki. Modlę się do Boga, aby w tym, co się stało, nie było mojej winy i żeby nie okazało się, że nie zrobiłam czegoś, co mogłam zrobić, aby temu zapobiec.
Kiedy z policjantką opuszczamy jasno oświetloną kuchnię i przechodzimy przez jadalnię, oglądam się za Emily i Jamesem. Teraz siedzą przy stole z dwoma mundurowymi, zdjęcie Daisy leży między nimi. Ciemne włosy Emily, uczesane wczoraj przed wyjściem w starannie wymodelowany bob, straciły połysk. Moja siostra wydaje się taka drobna przy Jamesie, który ma posturę wyrośniętego, barczystego chłopaka. Jego nagle poszarzała twarz uderzająco kontrastuje z nastroszonymi po młodzieżowemu włosami.
– Co teraz? – zwraca się do siedzącego naprzeciw policjanta. W ochrypłym głosie słychać lekkie ponaglenie. – Co robimy?
Ciężko patrzeć na cierpienie malujące się na ich twarzach. Pod jasnymi lampami w jadalni wydają się pozbawione życia, wręcz przezroczyste. Emily na pewno wie, że tu jestem, ale nie podnosi wzroku, nie szuka moich oczu.
Stoimy w salonie, otwarte drzwi dzielą mnie od załamanej siostry.
– Wygląda na to, że nie ma pani poważniejszych urazów – mówi policjantka i patrzy na mnie wyczekująco. Wskazuje mi kanapę. Siadam.
– Słucham?
Pokazuje na moją zakrwawioną koszulę i jednocześnie sięga po notatnik.
– Według mnie to wygląda na krwotok z nosa, ale oczywiście dokładnie panią obejrzymy. A więc nazywam się Jacobs, jestem komisarzem – mówi powoli. Już wcześniej się przedstawiła, chyba nie jest pewna, czy to do mnie dotarło.
Zdaje się, nie zawsze tak od razu przysyłają policjantów z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Ale co ja o tym wiem? Nie mam pojęcia, co jest normalne, albo kto i w jakiej kolejności zjawił się tutaj w nocy. Pogubiłam się w czasie. Zerkam poza policjantkę, na otwarte drzwi do jadalni, które akurat przecina kolejny policjant. Mnóstwo ludzi kręci się po domu. Czy oni wszyscy przyjechali, kiedy leżałam na podłodze w kuchni? A może nie zauważyłam, jak wchodzili, gdy siedząc na twardym krześle, próbowałam zebrać myśli?
– Pani Jessico? – powtarza komisarz, a ja się mobilizuję, muszę jak najszybciej oprzytomnieć. Ona jest starsza ode mnie, może dobiegać pięćdziesiątki. Krótko obcięte, siwe włosy ma założone za uszy. Od razu widać, że nie należy do próżnych kobiet, ale dzięki ciemnym, bystro patrzącym oczom jest na swój sposób atrakcyjna. W tych oczach tlą się żywe iskierki. Wpatruje się we mnie, jakby mnie chciała przejrzeć na wylot. – Usłyszała pani albo zauważyła coś niepokojącego? – przechodzi do zadawania pytań. Czy drzwi od ogrodu były zamknięte? Na pewno? Jak wyglądają pani stosunki z siostrą? A ze szwagrem? Kiedy po raz ostatni widziała pani pasierbicę siostry, Chloe? Ile ona ma lat? Piętnaście? O której wyszła z domu? Kiedy po raz ostatni zajrzała pani do Daisy? O której ostatni raz ją pani widziała?
Bardzo się staram odpowiadać na wszystkie pytania, a jednocześnie jestem pewna, że w jej oczach wyglądam na winną w jakimś stopniu tego, co się stało, bo nie ogarniam wszystkich szczegółów, i sama, mimo odrętwienia, widzę, że luki w mojej pamięci dziwnie się rozkładają.
– Czyli nic pani nie pamięta od mniej więcej siódmej wieczorem do powrotu siostry i szwagra o drugiej nad ranem? Rozmawiała pani z kimś przez telefon? A może oglądała telewizję?
Spoglądam na telewizor, przymykam powieki i widzę jakiś obraz, zaledwie cień wspomnienia.
– Leciało coś ze smokiem – mówię. Kiedy otwieram oczy, ona patrzy na mnie, jakby mi nie wierzyła, albo uważała mnie za niepoczytalną. – Chyba film – brnę dalej. – Animowany. Ale ja go nie oglądałam. Po prostu telewizor był włączony. Pamiętam, jak pomyślałam, że chętnie bym coś zjadła. Możliwe, że poszłam zrobić kanapkę.
Jacobs ze ściągniętymi brwiami zapisuje coś w notesie.
– Z czym była ta kanapka?
Zastanawiam się chwilę. Nie mam pojęcia. Powiedziałam tak, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby przestała patrzeć na mnie w taki sposób. Cholera. Czemu ja to robię? Po co się pogrążam?
– Z indykiem? – odpowiadam niepewnie.
Jacobs robi kolejną notatkę, wstaje i wraca przez jadalnię do kuchni, a ja drepczę za nią, żałując, że nie umiem się zmniejszyć i czmychnąć w szparę w podłodze. Niepewnie przystaję w wejściu, kiedy ona obchodzi kuchnię, przypatruje się brudnym naczyniom w zlewie, otwiera lodówkę i sprawdza zawartość. Z fotografii na ścianie obok patrzy na mnie Chloe – nie ta zabawna, długonoga dziewczyna, lecz mała Chloe sprzed lat. Wtedy jej nie znałam. Oczy pozostały takie same – intensywnie błękitne jak u jej ojca. Na zdjęciu jest bez makijażu, nie ma czarnych kresek i warstwy cieni, jak ta dobrze mi znana nastolatka. Serce mnie boli na myśl o tym, co ją spotka, o luce, która pojawi się w jej świecie. Ona uwielbia malutką siostrzyczkę, kocha te powroty do własnego dzieciństwa, gdy bawi się z Daisy na rozesłanym na podłodze kocyku. Ustawia drewniane klocki jeden na drugim, do czasu gdy mała nie potrafi już dłużej wytrzymać i pulchną łapką burzy wieżę.
– Daisy, ty głupku! – woła wtedy Chloe, udając zaskoczenie. Emily tego nie znosi. – Chloe, nie nazywaj jej głupkiem. To okropne! – Ja się wtedy odwracam z dłonią przyciśniętą do ust, a Chloe pochwytując mój wzrok, posyła mi porozumiewawczy śmiech, bierze siostrzyczkę na ręce i pozwala jej ciągnąć się za długie, pofarbowane na rudo włosy miękkimi, chwytliwymi rączkami. Ubóstwiam te dziewczynki.
Emily i James są nadal przesłuchiwani przy stole w jadalni.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – Komisarz Jacobs pochyla się nad nimi. – Pani King, czy po Bożym Narodzeniu została jakaś reszta mięsa z indyka?
Emily wygląda na zmieszaną, a nawet urażoną. Kręci głową.
– Wyrzuciliśmy wszystko kilka dni temu.
– Dziękuję – odpowiada policjantka i ruchem głowy nakazuje mi wrócić z nią do salonu.
– W takim razie… – zaczyna cichym, kontrolowanym głosem, kiedy już siedzimy. Opiera łokcie na kolanach i pochyla się ku mnie, tak że słyszę i widzę każde słowo padające z jej wąskich ust. – Zacznijmy od początku. Tym razem, jeżeli pani czegoś nie wie, to odpowiada: nie wiem. Rozumiemy się? Zaginęło roczne dziecko, mówię to cicho ze względu na pani siostrę – w przypadku porwań dzieci liczy się czas. Mała jeszcze nie umie chodzić, wiemy więc, że nie mogła sama wywędrować z domu. Została z niego zabrana. – Milknie, wpatrując się we mnie z uwagą, jakby sprawdzała, czy dociera do mnie powaga sytuacji. – Wszystko, co pani powie, zostanie sprawdzone, i oszczędzimy sobie mnóstwo roboty, jeżeli powstrzyma się pani od konfabulacji, gdy czegoś nie jest pewna. Czy to jest jasne?
– Przepraszam – bąkam. Mój głos brzmi żałośnie. – Ja… ja spanikowałam. Staram się sobie wszystko przypomnieć. Naprawdę. Musiałam stracić przytomność. Mam coś z sercem, lekarze nazywają to „epizodami”, od lat nic takiego mi się nie przydarzyło, myślałam, że już z tym koniec, ale to spada na mnie jak grom z jasnego nieba, potem mam luki w pamięci, a mój umysł przypomina błoto. Bałam się, że jeżeli nie będę nic mówić, pomyślicie, że coś ukrywam, a Daisy – Boże drogi, Daisy…
Dopiero teraz to do mnie dociera. Moja siostrzenica zniknęła. Zniknęła słodka, rozkoszna Daisy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.