Читать книгу Te wiedźmy nie płoną - Isabel Sterling - Страница 6

Оглавление

1

Mawiają, że miłość od nienawiści dzieli jeden krok.

Ja natomiast uważałam, że ci, którzy tak twierdzą, są idiotami. Większość ludzi jest. Co jacyś bezimienni Oni mogą wiedzieć o miłości? Albo nienawiści? A potem umówiłam się z Veronicą Matthews.

Veronicą. Matthews.

Dziewczyną, która wyciągnęła mnie z szafy tak szybko i tak całkowicie, że jeszcze kilka tygodni później czułam, jak kręci mi się w głowie. Nasz pierwszy pocałunek zmienił moje życie. Zmienił moją tożsamość. Po roku chodzenia z nią wciąż nie umiem znaleźć właściwych słów, by to opisać.

Moi rodzice byli zaskoczeni, ale szybko doszli do siebie, kiedy weszłam do kuchni w dniu, gdy się pocałowałyśmy, i oświadczyłam:

– Mamo. Tato. Okazało się, że jestem homo.

Tata upuścił na podłogę łyżkę, którą mieszał sos. Zamrugał kilka razy, po czym wzruszył ramionami.

– Och, aha, w porządku.

Mama podniosła łyżkę i opłukała ją w zlewie.

– Chcesz o tym porozmawiać?

Pamiętam, że wzruszyłam ramionami. Tata i ja często tak robimy.

– Nie. Pomyślałam tylko, że powinniście wiedzieć.

I to było na tyle.

Veronica Matthews nauczyła mnie miłości i przyznaję, że Oni mieli rację. Bo rzeczywiście nienawiść znajduje się tuż obok. Ta sama dziewczyna, która wyciągnęła moją dupę z szafy, później rozorała mi serce swoimi starannie wypielęgnowanymi paznokciami.

Nienawidzę jej. Tej głupiej, egoistycznej…

Ktoś przede mną chrząka. Odrywam wzrok od Veroniki, która znajduje się w tylnej części sklepu przy gotowych do użycia eliksirach, gdzie flirtuje z dziewczyną, której imienia nie pamiętam. Wygląda znajomo, ma skórę w odcieniu ciepłego brązu i szopę drobnych, czarnych loków. Wydaje mi się, że podobnie jak Veronica należała do zespołu cheerleaderek.

Evan Woelk, wysoki, chudy biały chłopak z grubą kreską wokół ciemnobrązowych oczu, stoi po drugiej stronie lady. Uśmiecha się, gdy w końcu zwracam na niego uwagę.

– Cześć, Hannah. – Kładzie produkty obok kasy i wkłada ręce głęboko do kieszeni spodni.

– Udało ci się wszystko znaleźć? – pytam, wzdrygając się, gdy słyszę chichot Veroniki. Nawet lawendowe kadzidełko palące się za mną nie jest w stanie ukoić moich nerwów, gdy ona jest w pobliżu.

Evan potakuje, przyglądając się rosnącej sumie na kasie, gdy skanuję kolejne produkty. Czarne świece. Sznur do rytuału wiązania. Księga czarów. Kadzidełko. Czarny sztylet obusieczny, ma dwa ostrza, chociaż używany jest tylko do kierowania energii. Walczę ze sobą, by nie wywracać oczami. Kolejny Reg bawiący się w czary.

Skanuję ostatni przedmiot i zerkam na mojego klienta. Od stop do głów wygląda jak goth – czarne dżinsy, obcisła czarna koszulka, pierścionek na każdym palcu, co sprawia, że całość jest jeszcze bardziej niedorzeczna.

– Osiemdziesiąt cztery dolary i dziewięćdziesiąt pięć centów. – Przygryzam usta, gdy przykłada kartę. Jakaś część mnie chce go ostrzec. Nawet jeśli magia Wicca jest tylko dziecięcą zabawą w porównaniu z tym, co sama potrafię, nie jest bezpiecznie igrać z siłami, których się nie rozumie.

Ale oczywiście nic nie mówię. Gdybym wyjawiła swój sekret, groziłaby mi banicja.

Albo coś gorszego.

Evan bierze torbę z cierpkim uśmiechem. Przestępuje z nogi na nogę, ale nie odchodzi. Patrzę na niego, sztucznie się uśmiechając, i w myślach poganiam go, by już sobie poszedł. Veronica nadal śmieje się z tego, co powiedziała Jak-Jej-Tam. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego, ale nie mogę wyjść, gdy w sklepie jest klient. Nigdy nie uważałam się za zazdrośnicę, ale jeśli te dwie zaraz stąd nie pójdą, to…

– Czy to Veronica? – pyta chłopak, wskazując na blok rysunkowy leżący przede mną. Niedokończony szkic przedstawia moją byłą, która ma cechy złośliwego demona. – Słyszałem, że ze sobą zerwałyście.

Czuję gorąco na policzkach. Zgniatam kartkę i wrzucam ją do kosza.

– Nie chcę o tym mówić. – Oczywiście, że słyszał. Cała szkoła plotkowała przez kilka tygodni o naszym publicznym zerwaniu.

– Zapomnij, że pytałem. – Evan odgarnia czarne włosy z oczu. Na próżno, bo za chwilę znowu opadają mu na czoło. – Wybierasz się wieczorem na ognisko?

Uśmiecham się półgębkiem, wdzięczna za zmianę tematu.

– Gemma chyba chciała iść. – A jeśli moja najlepsza przyjaciółka zamierza iść do lasu na coroczne ognisko wieńczące rok szkolny, to się z tego nie wykręcę. – Rozumiem, że ty się wybierasz?

– Nie przegapiłbym tego. – Unosi torbę z magicznymi przedmiotami, sztylet zrobił dziurę w plastiku i sterczy z boku. – Do zobaczenia wieczorem.

– Dozo – mówię, ale wywracam oczami, gdy tylko Evan wychodzi. Mam dość pozerów, którzy w celach turystycznych przyjeżdżają do Salem. A jeszcze bardziej wkurza mnie, gdy miejscowi się tak zachowują. Wydaje im się, że chodzi o strój i odpowiednie akcesoria. Proszę, kup sobie naszyjnik i kilka świec. Z całą pewnością zostaniesz czarownicą. Gdyby tylko wiedzieli, kim są prawdziwe wiedźmy i na co nas stać…

Nie spaliby spokojnie w nocy.

Śmiech Veroniki dociera do przedniej części sklepu. Wzdłuż kręgosłupa przemieszczają mi się znajome skurcze pożądania, ale lód w moich żyłach tłumi to uczucie. Chcę, żeby stąd wyszła. Chcę, żeby zniknęła z mojego życia na tak długo, bym mogła dojść do siebie po rozstaniu.

Ale nie. Gdybym tylko miała takiego farta. Samolubna, cudowna zmora mojego istnienia należy do tego samego sabatu, co moja rodzina. Co było wspaniałe, gdy ze sobą chodziłyśmy, ale teraz…

– Och, Hannah. Zapomniałam, że tu pracujesz. – Veronica niepostrzeżenie podchodzi do lady z małym koszykiem wypełnionym świecami i kadzidełkami. Kłamstwo bez wysiłku spływa z jej pokrytych błyszczykiem ust. – Jak się miewasz?

Sięgam po świece, które postawiła na ladzie, i zaczynam skanować.

– Co tu robisz?

– Zakupy. – Uśmiecha się ironicznie i wymienia spojrzenie z Jak-Jej-Tam, która strzela gumą do żucia.

– Ta pułapka na turystów zawyża ceny, wiesz o tym. – Wkładam świeczki do papierowej torby, pozwalając, by moje długie brązowe włosy opadły mi na twarz. Stwarzam barierę, by na nią nie patrzeć.

– Może chciałam cię zobaczyć. – Głos Veroniki jest słodki jak miód, ale wyczuwam w nim jad. – Nie odpowiadasz na moje wiadomości.

– Tak, cóż, myślałam, że rozumiesz aluzję. – Wkładam do torby ostatnie kadzidełko. – To będą czterdzieści cztery dolary i dziewięćdziesiąt trzy centy.

Podaje mi gotówkę, jej palce stykają się z moimi dłużej, niż to konieczne. Dostaję gęsiej skórki, ale nie chcę, by to widziała. Nie mogę pokazać, że nadal tak na mnie działa.

– To nie musi tak wyglądać, Hannah – brzmi niemal szczerze.

Chwila, gdy moje imię spływa z jej języka. Muszę przełknąć gulę w gardle, zanim się odezwę.

– Dziękuję za zakupy w Kotle Nocnych Lotów. Miłego dnia.

– Chodź, Ronnie. Idziemy – mówi Jak-Jej-Tam, której Veronica nawet mi nie przedstawiła, po czym okręca się na pięcie i rusza do wyjścia, a jej obcasy stukają w podłogę.

Ale Veronica przystaje. Nie spieszy się. Jakby chciała jeszcze coś powiedzieć. Moje serce wali jak oszalałe, mam pewność, że ona je słyszy. Obciągam fartuszek.

– Od kiedy pozwalasz, by mówiono do ciebie Ronnie? Nienawidzisz tego.

Moja była patrzy na wychodzącą przyjaciółkę i kiedy zostajemy same, pochyla się nad ladą i patrzy na mnie, mrużąc oczy.

– Uważaj, Hannah. Bo pomyślę, że jesteś zazdrosna.

Celowo owiewa oddechem moją szyję, czuję prąd jej mocy. Dym z kadzidełka snuje się między nami, pieści mój policzek i ociera się o obojczyk Veroniki, przyciągając moje spojrzenie do tego fragmentu nagiej skóry.

– Co, do cholery, robisz? – Chociaż nikogo nie widzę w sklepie, mówię cicho, żeby nikt nie podsłuchał. – Gdyby Lady Ariana przyłapała cię na posługiwaniu się magią w miejscu publicznym…

– Wyluzuj. Przecież jej stopa nigdy tu nie postanie. Nikt się nie dowie. – Przygważdża mnie swoim szmaragdowym spojrzeniem, ale cofam się poza jego zasięg. Korzystanie z magii publicznie jest niezawodnym sposobem na utratę przywilejów sabatu. A ja nie zamierzam narażać swojego szkolenia tylko dlatego, że moja nieznośna eks jest niefrasobliwa.

Veronica wzdycha, oddala się od lady i przestaje rozkazywać powietrzu. Bryza znika, a dym zaczyna zachowywać się naturalnie.

– Zadowolona?

Nie zaszczycam jej odpowiedzią. Wie, co by się stało, gdyby przyłapał nas jakiś Reg. Lub gdyby o wszystkim dowiedziała się nasza najwyższa kapłanka.

– Słuchaj… – Veronica bawi się torbą ze świecami. – Chciałam wiedzieć… Czy wybierasz się jutro na zakończenie szkoły? Chyba wreszcie udało mi się dopracować moje przemówienie.

– Serio? – Wzdrygam się, słysząc entuzjazm w swoim głosie. Odruchy wyćwiczone przez lata przyjaźni trudno stłumić, mimo że tak bardzo mnie zraniła. Zakładam rękę na rękę i rozglądam się po sklepie, by mieć pewność, że nadal jesteśmy same. – Nie, nie wybieram się. Wolałabym raczej, by Rada pozbawiła mnie magii, niż siedzieć na tej uroczystości.

Słowa wiszą pomiędzy nami, mają w sobie więcej mocy niż wiaterek sprowadzony przez Veronicę. Rozchyla usta, ale nic się z nich nie wydobywa. Zastanawiam się, czy myśli o dniu, w którym poszłyśmy kupić jej sukienkę na zakończenie roku. Czy pamięta, co robiłyśmy tej nocy, gdy została oficjalnie wybrana do wygłoszenia mowy pożegnalnej, po tym, jak jej rodzice poszli spać. Poczucie winy zgniata moją klatkę piersiową, ale uwalniam się od niego.

To jej wina, że już nie jesteśmy ze sobą. To ona mnie zraniła.

Przekłada torbę do drugiej ręki, zakłada maskę na twarz. Znika krzywda. Znika dziewczyna, którą kochałam, zostaje ta, która złamała mi serce.

Jak-Jej-Tam zagląda do sklepu.

– Wszystko w porządku?

– Oczywiście. – Veronica posyła jej perfekcyjny uśmiech, używając go niczym broni. – Wydawało mi się, że zapomniałam paragonu. Chodźmy. – Odwraca się, bierze tamtą pod rękę i znika za drzwiami.

Dzwonek obwieszcza jej wyjście, a mnie zaraz pęknie serce. Pieką mnie łzy, ale nie pozwolę im popłynąć. Nie dam Veronice tej satysfakcji.

Jeśli wydaje jej się, że może przez całe lato przychodzić do mnie do pracy, to bardzo się myli. Ponieważ jeśli chodzi o chowanie urazy, to jestem mistrzynią olimpijską.

Te wiedźmy nie płoną

Подняться наверх