Читать книгу Te wiedźmy nie płoną - Isabel Sterling - Страница 8

Оглавление

3

Rozpoznaję ją sekundę później od Veroniki, która pada na kolana obok swojej przyjaciółki.

– Savannah! Co się stało?

– Nie wiem. – Głos dziewczyny się załamuje, ociera łzy jedną ręką, a drugą trzyma ostrożnie na piersi. – Zobaczyłam drugie ognisko, więc poszłam zobaczyć, kto tam się bawi. A potem się poślizgnęłam…

Zerkamy w tył. Ale to nie ognisko, nie przypomina tego, przy którym zostawiłam Bentona. Wygląda raczej, jakby ktoś zrobił krąg w ziemi, na jakieś dwa metry średnicy, po czym go podpalił.

– Uspokój się. Wszystko będzie dobrze – mówi Veronica, ale patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby uważała, że będzie dokładnie odwrotnie. Powietrze jest gęste od złośliwości. Ogień płonący za nami jest zły i głodny. Nawet ziemia – zwykle spokojny i stabilny żywioł – teraz wydaje się wstrząśnięta.

Stało się tu coś złego.

Veronica ponownie koncentruje uwagę na Savannah.

– Skąd ta krew? Gdzie się skaleczyłaś?

– To nie… – Dziewczyna zaczyna płakać. Czekam, ze zdenerwowania zaciskam zęby. – Nie jest moja. – Patrzy gdzieś w górę, a ja szukam wzrokiem miejsca, które wskazuje.

Nad nami wisi pętla, a w niej straszą pokaleczone szczątki szopa. Czerwona rana wygląda jak złowieszczy uśmiech na jego brzuchu, wypływają z niej wnętrzności i krew. Niektóre kawałki z jednej strony wciąż przylegają do połamanych żeber i kołyszą się w powietrzu. Jakiś strzęp odpada i ląduje obok Savannah. Ściska mnie w żołądku. W ustach czuję żółć, przełykam, żeby się nie porzygać.

Czyjaś dłoń dotyka moich pleców. Wzdrygam się.

– To ja. Wyluzuj. – Veronica się krzywi.

– Mam wyluzować? Jest cała we krwi. I Bóg wie w czym jeszcze. – Mam odruch wymiotny, odsuwam się od Savannah, zbliżając do płonącego ognia. Żal mi biednego stworzenia. – Mam złe przeczucia.

– Nie żartuj sobie – warczy Veronica, ale po chwili coś zauważa i zwraca na to moją uwagę. – Patrz. – Wskazuje płomienie.

– Wiem. Widziałam ogień. Nie jestem zupełnie nieogarnięta.

– To się zamknij i przyjrzyj.

Benzyna i dym z drewna – oraz spora ilość paniki. Wydycham dym z płuc i w końcu robię, co mi każe.

To nie jest zwykły okrąg wydrążony w ziemi i podpalony.

To pentagram.

Drżą mi ręce, cofam się jak najdalej od ognia. Pentagram w pobliżu ofiary z krwi oznacza jedną z dwóch rzeczy, a żadna z nich nie zwiastuje niczego dobrego. Albo jakiś Reg bawi się niebezpieczną magią…

Albo w Salem znajduje się Krwawa Wiedźma.

– Sądzisz, że nas śledziła? – pytam cicho, żeby nie usłyszała mnie Savannah, ale nie potrafię ukryć strachu. Paniki. Jeśli to nie jest dowcip jakiegoś Rega – proszę, proszę, niech to będzie dowcip – to musi być Krwawa Wiedźma.

Z trzech Wiedźmich Klanów Krwawe jako jedyne składają ofiary ze zwierząt, czyniąc magię. Nie mają też większego szacunku dla ludzkiego życia – Regów czy członków Klanów.

Instynktownie dotykam szczęki. Niemal czuję pod palcami dawno zaleczoną bliznę. Zadrapanie na skórze.

– Spokojnie, nic się nie dzieje. – Veronica odciąga moją dłoń od twarzy. – Przecież nie ma pojęcia, gdzie mieszkamy. To nie ona. Rusz się, posprzątajmy tutaj. – Puszcza mnie i zajmuje się Savannah. – Możesz wstać, skarbie? Musimy stąd iść.

Skarbie? Czy one… Odpycham od siebie tę myśl. Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie, żeby roztrząsać, czy moja była spiknęła się z najseksowniejszą laską w Massachusetts.

– Chyba tak. – Savannah chwyta wyciągniętą dłoń przyjaciółki. – Auć, chyba mam złamany nadgarstek.

W oddali słychać trzask pękających gałęzi. Ktoś mnie woła. Sekundę później na małą polanę wychodzą Gemma i Nolan w towarzystwie kolegów z jego drużyny.

– O, dzięki Bogu, jesteś. – Gemma podbiega i zarzuca mi ręce na szyję. – Nie mogłam znaleźć cię przy ognisku, sądziłam, że… – Milknie, gdy zauważa Veronicę podtrzymującą Savannah. – Co tu się dzieje? – Podnosi wzrok i aż jej brak tchu. – A TO co, do cholery?

Nolan robi kilka kroków i ślizga się w kałuży krwi. Wiązanka przekleństw rozdziera napiętą ciszę, gdy wyciera dotąd czyściutkie adidasy o trawę. Za nami rośnie tłumek, gdy dołączają kolejni znajomi członków drużyny piłkarskiej.

– Ha, ha, bardzo śmieszne. – Nolan nie jest rozbawiony, gdy omiata wzrokiem podchmieloną grupę. – Wkręciliście nas. A teraz już koniec żartów.

Słychać wzburzenie tłumu, ale nikt się nie odzywa.

W oczach chłopaka pojawia się błysk agresji.

– Nie żartuję, dupki. Posprzątajcie teraz. Koniec wygłupów. – Nikt się nie odzywa, więc próbuje zagadać w inny sposób. Uśmiecha się czarująco i zbliża do Savannah. – Co się stało? Kto ci to zrobił?

Savannah podejmuje od razu:

– Zobaczyłam ogień i pomyślałam, że ktoś zrobił tu sobie jakąś spokojniejszą imprezę. Nie zauważyłam krwi, dopóki nie było za późno. – Kontuzjowaną rękę wciąż trzyma przy piersi.

– Widziałaś coś jeszcze?

Ku mojemu zaskoczeniu dziewczyna potakuje.

– Jak ktoś uciekał.

Zalewa mnie fala ulgi.

– Czy to był ktoś ze szkoły? – Jeśli zrobiłaby to Krwawa Wiedźma, na pewno nie zostałaby na tyle długo, by zauważył ją jakiś Reg. To musi być dowcip. Okrutny i wyjątkowo ohydny dowcip.

Ale Savannah kręci głową, podkopując moją pewność.

– Nie widziałam twarzy. Ten ktoś miał kaptur na głowie.

Usłyszawszy to, Nolan zaczyna okrążać tłum, poruszając się po krawędzi płonącego pentagramu.

– No dobrze, który dupek zamierzał zakłócić moje ognisko? – Staje przed Evanem, który ma czarną bluzę z kapturem i oczy obwiedzione jeszcze grubszą kreską niż wcześniej w sklepie. – Chyba znalazłem naszą wiedźmę. Rozstawiamy szubienicę?

Chłopaki z drużyny Nolana się śmieją, ale ja drżę, słysząc te słowa. Niepokoją mnie. Chociaż żadna Wiedźma Żywiołów nie umarła podczas procesów o czary w Salem, zamordowano kilka czarownic z klanu Czyniących razem z oskarżonymi Regami. Okrutny uśmiech Nolana sprawia, że mam ochotę w coś uderzyć. Najlepiej w niego.

Gemma staje obok mnie i się krzywi.

– Nie wierzę, że pięć minut temu obściskiwałam się z tym aroganckim frajerem.

– I po wakacyjnym romansie – mówię, patrząc na nią ze współczuciem.

Nolan podchodzi do Evana i mierzy go wzrokiem.

– No i co? Nie znasz czarów, które pomogłyby ci zniknąć?

– Wyluzuj, Abbott. Niczego nie zrobiłem. – Goth odpycha Nolana i odsuwa się od tłumu piłkarzy, który zbiera się wokół niego.

Nolan patrzy na kumpli i szczerzy zęby w uśmiechu.

– Najpierw posprzątaj po sobie.

– Pieprz się. – Ogień przed Evanem rzuca dziwny blask na jego twarz. Chłopak zaciska pięści, jakby szykował się do walki. Jakby miał nadzieję, że mu się uda.

Nie ma takiej wersji tej historii, która kończyłaby się dobrze. Muszę się ulotnić. Teraz. Odwracam się do przyjaciółki, ale już jej tu nie ma. Jasny szlag, Gem. Gdzie jesteś? Przepycham się przez tłum i widzę, że właśnie skończyła rozmawiać przez telefon.

– Musimy iść. – Próbuję zgarnąć ją ramieniem, ale ona zakrywa dłonią usta. Słychać głośny trzask, gdy pięść spotyka się z czyjąś twarzą, dźwięk, którego nie można z niczym pomylić.

Odwracam się i widzę, że Nolan zatacza się tyłem na drzewo i dotyka swoich ust. Na jego palcach widać krew. Pochyla się i chwyta Evana za pas.

Padają na ziemię, najpierw górą jest Nolan, potem Evan. Latają pięści. Połowa drużyny piłkarskiej włącza się do bójki, niektórzy próbują ich rozdzielić, inni zachęcają do walki. Tłum się porusza, skotłowani chłopcy toczą się prosto w…

– Z dala od ognia! – Biegnę w stronę pentagramu, rozpycham gapiów i próbuję zasypać płomienie, kopiąc ziemię. Veronica klęka obok i próbuje swetrem stłumić ogień, który znika szybciej, niż powinien. Patrzę na nią pytająco. Być może ma w nosie to, że naraża się najwyższej kapłance, być może uważa, że nikt z naszego sabatu się nie dowie, ale jednak w okolicy jest mnóstwo Regów. Gdyby ktoś zauważył, że posłużyła się magią do stłumienia ognia, mógłby wzniecić iskrę, która doprowadziłaby do powtórki z niechlubnej historii miasta. Łowcy Wiedźm być może należą już do przeszłości, ale nie zamierzam się o tym przekonywać na własnej skórze.

Gemma biegnie, by nam pomóc, ale ogień jest uparty. Za chwilę Evan i Nolan wpadną do ogniska. A jeśli ich ubrania zajmą się ogniem, ten wieczór przybierze milion razy gorszy obrót.

Ktoś na mnie wpada, tracę równowagę. Padam do przodu, moja magia reaguje instynktownie, chce mnie ratować przed płomieniami. Jeszcze trochę i obnaży skrywany od wieków sekret.

Czyjeś ręce łapią mnie pod ramię, oplatają w pasie. Ktoś mnie podnosi i magia się wycofuje. Kiedy stoję już o własnych siłach, odwracam się i zarzucam ręce na szyję osoby, która stoi obok. Właśnie mnie uratowała – oraz cały mój sabat – przed dekonspiracją.

Odsuwam się, żeby zobaczyć, kto to jest.

– Benton. – Rumieniec na jego twarzy sprawia, że cofam się kolejny krok. To chyba nie był najlepszy pomysł, by przytulać go zaraz po tym, jak dałam mu kosza. – Dziękuję.

Chłopak chwyta się za kark, wciąż czerwony na twarzy.

– Nie ma sprawy. Przynajmniej tyle mogłem zrobić po tym… Sama wiesz.

– Nie, serio. Dziękuję ci. To byłoby… – To byłby koniec życia, jakie znam. – Dzięki. – Odwracam się, żeby zobaczyć, co dzieje się z ogniskiem, ale moja pomoc nie jest już potrzebna. Kilku chłopaków przyniosło beczkę i polało wodą płomienie.

– Tak jak powiedziałem, nie ma sprawy. – Benton zerka na martwe zwierzę wiszące z drzewa i się krzywi. – Złapiemy się później.

Uśmiecham się, ale nie sądzę, by gra słów była tu zamierzona.

– Nalegam na ten dzień nad basenem.

– Pod warunkiem, że przyniesiesz to potrójnie czekoladowe brownie, które upiekłaś w zeszłym roku – mówi. Jestem zaskoczona, że pamięta. Zgadzam się, a on macha do mnie i rusza w stronę głównego ogniska.

Gdy znika, podbiega Gemma i bierze mnie w objęcia.

– Dzięki Bogu, że zjawił się Benton.

– Wiem. – Przytulam ją.

Spogląda na odchodzącego Bentona i wzdycha, rozmarzając się.

– Powinnam była spędzić wieczór z nim, a nie z Nolanem. Jest bardziej w moim typie.

– Wydawało mi się, że już ci przeszło. – Obiecałam Bentonowi, że puszczę w zapomnienie naszą niezręczną wymianę zdań, ale nie chciałabym, żeby Gem również się rozczarowała. Wzrusza ramionami, a ja wskazuję kierunek, który obrał. – Chodź, musimy się stąd ewakuować.

– Poczekajmy.

– Na co? Chłopcy już opanowali sytuację.

Przyjaciółka kręci głową.

– Nie o to mi chodzi. Savannah musi obejrzeć lekarz, a ja…

– Och, Gem. Proszę, powiedz, że tego nie zrobiłaś. – Jej zawzięta mina mówi, że oczywiście to zrobiła. Już zadzwoniła po karetkę. Wzdycham. – Ratownicy medyczni nie potrzebują naszej asysty. Chodźmy. Chyba że chcesz, by nasi rodzice dowiedzieli się, że piłaś.

Gem markotnieje i potakuje.

Jednak zanim udaje nam się zrobić choćby krok, słyszymy wycie syren i widzimy policyjne światła pomiędzy drzewami.


Ratownicy owijają Savannah kocem i wprowadzają ją do ambulansu; jego błyskające światła sprawiają, że w lesie tańczą cienie. Gemma i ja stoimy blisko siebie, gdy na polanie pojawiają się policjanci. Przepytują naszych znajomych z klasy i odsyłają ich do domów, konfiskując kluczyki każdemu, kto wydaje się choć trochę pijany; niektórych zmuszają, by zadzwonili do rodziców i poprosili, by ktoś po nich przyjechał.

Zbliża się Veronica, zniknęła już jej poza, nie ma śladu po ironicznym uśmiechu.

– Możemy porozmawiać?

Gemma patrzy pytająco. Potakuję, więc odsuwa się o kilka kroków. Veronica opiera się o drzewo obok mnie.

– Było gorąco, co nie?

Mija nas policjant, więc tylko odchrząkuję. Gdy się oddala, czuję buzujący we mnie strach, nie umiem go stłumić.

– Myślisz, że nas znalazła? – Drży mi głos, ale Veronica wie, o kim mówię. Krwawa Wiedźma z Nowego Jorku, która przejęła kontrolę nad moim ciałem, rzuciła mnie na kolana, mając do dyspozycji zaledwie jedną kroplę mojej krwi. – Musimy powiedzieć rodzicom.

– Nie, nie musimy. – Ujmuje moje trzęsące się ręce i niemal czuję się bezpieczna. – W Salem nie ma Krwawych Wiedźm. To był dowcip. Nic nam nie grozi.

– Ale…

– Hannah, nie – mówi ostro i puszcza moje dłonie. – Przysięgłyśmy, że nigdy nikomu nie opowiemy o tym, co stało się podczas tamtego wyjazdu.

– Ale jeśli ona tu jest…

– Ale, ale… Nie ma jej tutaj, a za to, co zrobiłyśmy w Nowym Jorku, zostaniemy ukarane przez Radę. Możemy stracić swoją magię. – Veronica milknie, gdy przechodzi kolejny glina. – Rusz głową.

– Musimy coś powiedzieć – szepczę, rozglądając się i szukając wzrokiem znajomych funkcjonariuszy z Salem. – Ojciec dowie się w pracy o szopie i pentagramie.

– I co z tego? Twój tata jest na tyle rozsądny, by wiedzieć, że to dowcip zrobiony przez Rega lub jakiś pogański rytuał. Tak czy owak, nie ma nic wspólnego z nami i naszym sabatem. – Veronica wzdycha. – Zbyt ciężko pracowałam, żeby nie wziąć udziału w uroczystym zakończeniu. Nie zamierzam rezygnować z wygłoszenia przemówienia tylko dlatego, że boisz się Krwawej Wiedźmy, która nawet nie wie, w jakim mieszkamy stanie.

Nie mogę zaprzeczyć temu, że w jej słowach jest sporo logiki. Ale nie przyznam jej racji.

– Dobra – mówię, ucinając dalszą rozmowę. – Nic nie powiem o dzisiejszym wieczorze, dopóki nie będziemy mieć z głowy zakończenia roku.

Veronica robi minę, jakby chciała się kłócić, ale po chwili potrząsa głową.

– Jadę do szpitala z Savannah. Dobrze?

– Tak, tak, jasne. – Obracam się na pięcie i próbuję ignorować palące łzy. – Jedź. Pospiesz się, żeby nie odjechali bez ciebie.

Wygląda na zmartwioną. Wydaje mi się, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale kręci głową i znika w tylnej części karetki.

Boli mnie serce, gdy na to patrzę. Jest taka delikatna. Wystraszona. I nie próbuje zatruć mi życia. O wiele łatwiej radzić sobie z buzującymi emocjami – zdradą, urazą, nieustającym przyciąganiem – gdy się ze sobą kłócimy.

– W porządku? – Gemma podchodzi i obejmuje mnie ramieniem.

– Prawie. – Rozkoszuję się jej ciepłem i patrzę na odjeżdżający ambulans. Ktoś zdjął pokiereszowanego szopa, wsadził go do torby i gdzieś wyniósł. Nie wiem, co stało się z Nolanem i Evanem po bójce. Żadnego z nich nie widziałam w kajdankach, więc to chyba dobry znak.

Próbowałyśmy wyjść wcześniej niż reszta naszej klasy, ale ktoś powiedział glinom, że to ja znalazłam Savannah. A przecież Veronica też przy tym była. Tymczasem ona odjeżdża sobie karetką, podczas gdy ja muszę tu tkwić koło krwi szopa.

Po prostu świetnie.

Mam już zapytać jednego z policjantów, czy mogę sobie pójść, kiedy podchodzi do nas wysoki i szczupły mężczyzna w krótkich, brązowych włosach. W przeciwieństwie do pozostałych nie ma munduru. Ubrany jest w ciemnoszary garnitur i eleganckie czarne buty. Nie jest to strój do lasu.

– Dobry wieczór. Nazywam się Archer, jestem detektywem. Która z was to panna Walsh? – Stuka długopisem w mały notes.

Chyba nic się nie dzieje w okolicy, skoro przysłali tu detektywa.

– Ja jestem Hannah Walsh – mówię, puszczając dłoń Gemmy i starając się pamiętać o oddychaniu. Przypominam sobie słowa Veroniki, by ukoić nerwy. To, co stało się dziś wieczorem, nie ma nic wspólnego z Klanami. To nie była Krwawa Wiedźma. Jesteśmy bezpieczne.

– To pani znalazła pannę Clarke?

Zakładam, że ma na myśli Savannah. W zasadzie nie znam jej nazwiska.

– Tak. Veronica i ja usłyszałyśmy, jak krzyczy. Przypadkiem dobiegłam do niej pierwsza. O jakąś sekundę.

Detektyw patrzy na mnie, jakby chciał, bym kontynuowała. Jego spojrzenie wyprowadza mnie z równowagi; czuję dreszcze na całym ciele.

– Nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Rzadko tu kogoś bijemy – dodaję, kiedy on nadal nic nie mówi.

Detektyw Archer zapisuje coś w notesie.

– Czy rozpoznała pani symbol wypalony w ziemi?

– Hmm… – Czy przyznanie tego sprowadzi na mnie niebezpieczeństwo? Nie umiem kłamać, nigdy nie umiałam. Niektórzy mówią, że to cecha godna pożądania, ale chyba sami nie mają zbyt wielu tajemnic. – Tak, oczywiście. – Odpowiadam, żeby przerwać przedłużającą się ciszę. – Przez całe życie mieszkam w Salem. Umiem rozpoznać pentagram.

– Czy jest pani świadoma, że pentagram to symbol czarnej magii? – Detektyw wpatruje się we mnie intensywnie.

Przyłapuję się na tym, że przewracam oczami, ale nie na tyle szybko, by to jakoś zakamuflować. Gemma wbija mi łokieć pod żebra, a detektyw unosi brew.

– Przepraszam, chodzi o to, że… to Salem. Procesy czarownic. To wszystko działo się tutaj.

Detektyw Archer na sekundę przestaje notować i naprawdę na mnie patrzy.

– Cóż, wobec tego dobrze, że zaraz po przyjeździe spotkałem ekspertkę.

– Nie jestem ekspertką – rzucam bez zastanowienia. W sumie nic nie powiedziałam. Skąd ma… Wówczas dociera do mnie, że to sarkazm, i z zażenowania robię się cała czerwona. – Jest pan tu nowy?

Mężczyzna potakuje i wraca do swoich notatek, przewraca kilka stron.

– Może pani wyjaśnić, dlaczego razem z przyjaciółmi próbowała zatrzeć ślady?

– Nie…

– Nie zniszczyła pani płonącego pentagramu?

Zerkam na Gemmę, ale ona jest wyraźnie podpita i nic nie mówi. Próbuję zachowywać się, jakby ta cała rozmowa nie krążyła zbyt blisko sedna.

– Nie chciałyśmy, żeby chłopcy wpadli w płomienie i zajęli się ogniem. Nie sądziłam, że to jakiś dowód.

– No dobrze. Bójka między Nolanem Abbottem i Evanem Woelkiem. Czy któryś z nich mógł mieć coś wspólnego z ofiarą z szopa? – Detektyw Archer jest gotowy do zapisywania.

– Nie wiem. Nie obracamy się w tych samych kręgach.

Zerkam na pentagram i wtedy do mnie dociera. Evan był dzisiaj w sklepie. Mógł użyć sztyletu do zabicia zwierzęcia…

Gemma drży.

– Proszę pana? Czy możemy już jechać do domu?

Detektyw patrzy na nią.

– Być może. Czy chce pani coś jeszcze dodać, pani…

– Goodwin. Gemma Goodwin. I nie. Przyszłam tu po Hannah. To ja wezwałam pogotowie. – Zakłada włosy za ucho i trzepocze rzęsami. Uwielbiam ją, ale czasami jest nieznośna.

Mężczyzna przerzuca kartkę notesu i coś zapisuje. Każda mijająca sekunda ciągnie się niczym godzina, więc sięgam po telefon. Jest późno. Naprawdę późno.

– Panie detektywie? Jeśli zaraz stąd nie wyjedziemy, spóźnimy się do domu. – Od dawna nie musiałam wracać o wyznaczonej godzinie, ale wydaje mi się, że to dobra wymówka.

– Tak, oczywiście. – Zadaje jeszcze kilka pytań, upewnia się, że Gemma nie będzie prowadziła, i pozwala nam odejść.

W ciszy idziemy do mojego auta. Dopiero gdy znajdujemy się na drodze, przyjaciółka zaczyna mówić:

– Co tam się dzisiaj stało, twoim zdaniem? – szepcze; ledwie ją słyszę, bo w głośnikach cicho gra muzyka.

– Nie wiem. – Mocniej chwytam kierownicę. Jest tak wiele możliwości. Czy to był Evan? Jeśli tak, to w jakim celu odprawiłby taki rytuał? A jeśli Veronica się myli, jeśli to nie był żaden Reg, to mamy większy problem niż nieudane ognisko.

Gemma opiera głowę o boczną szybę, jej powieki opadają.

– Ten biedny szop. Mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk.

– Trzymajmy kciuki. – Wyłączam długie światła, bo przed nami pojawia się inny pojazd, a gdy je znowu włączam, Gem już śpi.

W ciemności, przy blasku księżyca i światłach samochodu, czuję lodowaty uścisk strachu na plecach. Z całej siły próbuję przekonać samą siebie, że to sprawka Rega. Że to był Evan, któremu za bardzo wszedł gotyk i pogańska magia w bardziej destrukcyjnej formie.

Bo jeśli w mieście jest Krwawa Wiedźma…

Nikt nie jest bezpieczny.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Te wiedźmy nie płoną

Подняться наверх